Referat Bogusława Sowy (1955-2019) wygłoszony w 1993 roku podczas obchodów Święta Niepodległości

PO  LATACH  NIEWOLI 

Dzień 11 listopada 1918 roku. Data ta należy niewątpliwie do najważniejszych w naszych narodowych dziejach. W tymże to roku na  nowo powstaje niepodległe państwo polskie.
Wielkość naszego państwa i jego potęga zaczęła chylić się ku upadkowi już w XVII wieku. W XVIII wieku nasze państwo ogarnęła anarchia grożąca w niepodległy byt naszego narodu (wtedy jeszcze szlacheckiego). Polska upadała z winy obcych monarchii, jak też z winy samych Polaków zadufanych w sobie.
W końcu XVIII wieku, w wyniku niekorzystnej dla nas sytuacji międzynarodowej i wewnętrznej państwo polskie utraciło swoją suwerenność.
W okresie licznych i krwawych powstań narodowych (w większości w XIX wieku) Polacy zmuszeni byli stawiać na samych siebie.
Po 123 latach niewoli narodowej Polska odzyskała niepodległość, zaś na arenie międzynarodowej odbiło się to różnym echem. Niektórzy, jak Mołotow, nazywali ją “bękartem traktatu wersalskiego”, Stalin – “przepraszam za wyrażenie państwo”, Lord George “defekt historii”. 

Niepodległość została wywalczona w większości własnym wysiłkiem i krwią. Polska powstała po upadku trzech ościennych mocarstw zaborczych, których dalsze plany zaborcze w I wojnie światowej zakończyły się fiaskiem. Nie została, wbrew niektórym obcym opiniom, powołana tylko przez traktat wersalski, nie została też, jak chcieli wówczas zachodni i wschodni nasi sąsiedzi, państwem marionetkowym.

Należy pamiętać, że przed nową Rzeczpospolitą stanęło bardzo wiele problemów. Należała do nich niezwykle trudna sytuacja międzynarodowa, a z nią – negatywne opinie na temat samych Polaków i ich przywódców. Następnie – trudna sytuacja gospodarcza i ekonomiczna, gdyż wszystkie główne drogi wiodły nie do Warszawy, ale przeciwnych kierunkach, do ościennych stolic. Kolejnym problemem były zniszczenia wojenne i wielonarodowościowy skład społeczeństwa, w którym aż do 1939 roku różne nacje były specjalnie podniecane przez Niemców i Związek Sowiecki do siania
niepokoju..
Mimo tych trudności państwo polskie zdobyło sobie wysoki prestiż na arenie europejskiej.
W latach 1939-45 nasz naród doznał kolejnych bolesnych doświadczeń, tak z zachodu, jak i ze wschodu i
według kolejnych totalitarnych zaborców miał zostać raz na zawsze unicestwiony. Na dodatek mocarstwa
alianckie zagrały naszym losem, byliśmy kartą przetargową w traktatach – teherańskim, jałtańskim i
poczdamskim i zostaliśmy oddani pod opiekę wschodniego “brata”.

O dniu 11. listopada możemy mówić otwarcie od niedawna, bo od 1989 roku [od red.: referat z 1993 roku]. W owym roku mogliśmy bez ogródek i szykan powiedzieć o naszej historii, religii i tradycji. Wydawało się, że wraca okres rozwoju i spokoju, tolerancji, prawa i samorządności.
Okupiona wielkimi i heroicznymi zmaganiami niepodległość wydaje się być obecnie ponownie zagrożona. Tym razem z większej winy samych Polaków, którzy w tej czy innej partii chcą, jak przed 300 laty Radziwiłłowie, dzielić postaw sukna.
W nasze życie wkradło się chamstwo, obskurantyzm, prywata, niesprawiedliwość, a nawet prawo pięści.
Patrząc na pomniki z lat I i II wojny światowej oraz późniejszego okresu walki z dyktatem totalitarnym należy pamiętać, że tylko jednością i scaleniem wspólnych sił możemy uniknąć wielu kłujących nas
problemów, uniknąć obcej dominacji; dominacji może nie w sensie czysto politycznym, ale moralnym i ekonomicznym.

Bogusław Sowa

Bogusław Sowa – portret/karykatura podarowany przez uczniów z ZS Nr 1 w Limanowej (autor nieznany) 

Parafia Tymbark – obraz “Trójcy Świętej” powrócił po renowacji do parafialnego kościoła

Została przeprowadzona renowacja (oraz wykonano ozdobną ramę) obrazu Trójcy Świętej, który kiedyś był umieszczony w głównym ołtarzu – jako zasłona obrazu głównego. Ze względów konstrukcyjnych nie udało się go przywrócić na jego pierwotne miejsce. Kolorystyka obrazu, jak też styl, może świadczyć, że obraz ten został namalowany wraz z obrazami “Drogi Krzyżowej”, czyli 140 lat temu (obrazy Drogi  Krzyżowej są z 1883 roku).

Obraz został zawieszony na ścianie bocznej, na przeciwko ambony.

Obraz św. Jana Pawła II ma trafić, w czasie konserwacji, do jednego z bocznych ołtarzy.  

IWS

zdjęcia: IWS

 

Znacie? To posłuchajcie! – “Legenda o powstaniu gór”

“Legenda o powstaniu gór”

Było to bardzo dawno temu, kiedy w okolicy Dobrej żyli ludzie zwani wielkoludami. Władcą tych okolic był niejaki Łopień, człowiek średniego wzrostu. Żoną jego była Mogielica, dużo wyższa od niego. Łopień był bardzo dobrym gospodarzem i żył w zgodzie ze wszystkimi sąsiadami. Jednym słowem był złotego serca i nazwano go “Łopień-Złotopień”. Mogielica natomiast była bardzo niedobra: nerwowa, wybuchowa, niezgodna. Z tego też powodu nazwano ją wiedźmą.

Mieli bardzo piękną córkę i dobrą jak ojciec. Była dziewczyną zgrabną i wysoką, a  swoją dobrocią zjednała sobie wszystkich w posiadłości swego ojca i poza jej granicami. Na imię miała Śnieżniczka. Wielu kawalerów spoglądało za nią, ale niedobra matka zasłaniała Śnieżniczkę mgłą przed ich wzrokiem. Pewnego razu dowiedział się o Śnieżniczce piękny, przystojny młodzian imieniem Ćwilin. Przyszedł
z dalekich stron i pokłonił się pięknie Mogielicy i Łopieniowi-Złotopieniowi prosząc o rękę ich córki. Łopieniowi od razu Ćwilin się spodobał i zgodził się na jego ślub ze Śnieżniczką. Ale matka Mogielica zapałała nienawiścią do Ćwilina i nie pomogły perswazje Łopienia ani prośby Cwilina i Śnieżniczki. Odszedł smutny kawaler, a za nim szła, odprowadzając go, smutna i zapłakana Śnieżniczka. Nie mogli jednak odejść od siebie, bo bardzo przypadli sobie do gustu i kiedy ostatni raz spojrzeli na siebie, serca ich nie wytrzymały i pękły wraz. Ich mogiłom świeżym i wysokim jak góry przypatrywali się rywale Ćwilina: Turbacz, Luboń, Jasień, Ciecień i inni.
Łopień był bardzo przygnębiony stratą córki i niedoszłego zięcia. Ciągle przesiadywał koło mogił ukochanych dzieci, a do swojej żony nie odzywał się wcale. Z biegiem czasu mogiły pokryły się mchem i krzewami, a potem wyrósł na nich las. W ten sposób powstały piękne góry, które do dziś dnia nazywają się Śnieżnica i Ćwilin.

Ludzie w Dobrej do dzisiaj śpiewają śpiewkę:
Ćwilinie, Ćwilinie, coześ tak osowioł?
Cy cie mgła przyległa, cy cie dyscyk poloł?
Dyscyk mnie nie poloł, mgła mnie nie przyległa,
Ino ta Śnieżniczka łode mnie odbiegła…

Łopień ciężko przeżył stratę ukochanych i to stało się przyczyną jego choroby. Położył się obok ich mogił i wnet zakończył swoje życie. Jego grób pokryły lasy i krzewy, a z czasem powstała na nim trzecia góra, zwana do dziś “Łopieniem”.

Mogielica została sama, nielubiana przez nikogo, zżerana przez zgryzoty i wyrzuty sumienia. Kiedy czuła, że jej koniec bliski, położyła się w pobliżu mogiły swojego męża Łopienia-Złotopienia od strony południowej. Jej grób również pokryły krzewy i lasy i powstała z niego najwyższa góra Beskidu Wyspowego – “Mogielica”.

Z tej góry wytrysły źródła, które dały początek rzece zwanej Łososinka. Podobnie jak kiedyś Mogielica, złości się i pieni i porządnie daje się we znaki okolicom, przez które przepływa.

Mogielica, kiedy jeszcze żyła, była łysa ze starości i złości. Szczyt obecnej góry Mogielicy też jest goły, a w każdą świętojańską noc zlatują się tam czarownice i wiedźmy z całych Gorców na naradę. Na skale prostej jak  ściana wydrapuję pazurami znaki, żeby świadczyły o ich pobycie.

Tak wyglądało powstanie naszych pięknych gór: Śnieżnicy, Ćwilina, Łopienia  i Mogielicy.

Legenda spisana przez Władysława Dudzika z Dobrej pochodzi z pracy Edwarda Wojtusiaka “Kultura ludowa z dolinie Górnej Łososiny”

fotografia: Robert Giza

Przed uroczystością 30-lecia Tymbarskiego Tonu przypomnienie historii tymbarskiej orkiestry dętej

18 listopada br. Strażacka Orkiestra Dęta Tymbarski Ton będzie obchodziła jubileusz 30-lecia swojej działalności. Zatem przypomnijmy sobie wcześniej historię tymbarskiej orkiestry dętej, która powstała w 1948 r. Poniżej artykuł Stanisława Wcisły pod tytułem “Orkiestra Dęta w Tymbarku”. Artykuł ten był publikowany w Głosie Tymbarku Nr 53 w 2005 roku.

Po zakończeniu działań wojennych “Owocarnia” … szybko otrząsnęła się z tragedii wojny. Nadrobiono zaistniałe na skutek okupacji i przejścia wojsk radzieckich straty. Obok wzmożonej produkcji przetwórczej zaczęło ożywać także życie w innych dziedzinach, w tym także oświacie i kulturze. Najdonioślejszym dziełem było zorganizowanie przez “Owocarnię” Spółdzielczego Liceum Przetwórstwa i Handlu Ogrodniczego II stopnia, które zaczęło pracować od września 1948r.

Dużą wagę przywiązywano także do działalności kulturalnej. Pracę na tym polu rozpoczął wybitny działacz, mgr Alojzy Piekarz (z wykształcenia chemik), organizując najpierw kółko recytatorskie a następnie chórek złożony z pracowników “Owocarni”. Szybko jednak okazało się, że bez akompaniamentu muzycznego występy tych zespołów wypadają dość blado.
Postanowiono więc zorganizować zespół orkiestry dętej z prawdziwego zdarzenia.
Do propozycji tej bardzo pozytywnie podeszły też władze “Owocarni”, szczególnie zaś dyrektor Tadeusz Gwarek i inż. Józef Marek, zezwalając na zakup instrumentów i zatrudnienie dyrygenta. Jako nauczyciela
muzyki i dyrygenta zatrudniono młodego i energicznego muzyka, Józefa Mordarskiego z Limanowej, ze znanej muzykalnej rodziny.
Rozpoczęło się szkolenie przyszłych orkiestrantów – nauka czytania nut i gry na różnych instrumentach. Trzeba przyznać, że zapał był ogromny. Pamiętam taki obrazek, kiedy to w sierpniu 1948 r., po raz pierwszy znalazłem się na terenie przetwórni: wszędzie trwała naprawdę uczciwa praca, a jednocześnie wykorzystywano każdą wolną chwilę na ćwiczenie gry na instrumentach, które leżały obok. Widziałem, jak w dziale elektrycznym Michał Ryś ćwiczył na klarnecie, a wtórował mu Józef Koszyk na maleńkim pikolo. W bednarni Jan Wikar wydymał policzki na swoim kornecie, zaś w hali produkcji marmolady, obserwując bacznie proces technologiczny, inny pracownik (nazwiska niestety nie zapamiętałem) grał na trąbce. To było naprawdę fantastyczne. Dużo też śpiewano w czasie pracy, zwłaszcza tam, gdzie jednocześnie pracowała większa grupka osób, np. na dziale rozlewu wina, albo przy rozlewie słodzonych soków owocowych. Pieśni różne – od pobożnych po ludowe.
W oznaczonych dniach – po pracy – odbywały się próby zespołów: muzycznego, chóralnego i recytatorskiego. Działalność zespołu chóralnego znajdowała odbicie także w poszczególnych domach w okolicy, które rozbrzmiewały ludowymi melodiami: “Sed Jasiu do Kasi”, “Tańcowoł Kuba w sieni”, czy “Hej bystra woda” i innymi.
1 października 1948 r. odbyła się oficjalna inauguracja roku szkolnego w Spółdzielczym Liceum Przetwórstwa i Handlu Ogrodniczego, mimo iż nauka trwała już od miesiąca. Ten dzień był również dniem pierwszego oficjalnego występu orkiestry dętej, która uświetniła pochód młodzieży i zaproszonych gości spod budynku “Skiby” (obecnie budynek GS-u obok stacji kolejowej), gdzie rozpoczęło pracę Liceum, na nabożeństwo do kościoła i z powrotem.
W trakcie trwania uroczystości orkiestra wykonała kilka utworów – nie zawsze jeszcze czysto brzmiących, a następnie zabawiała gości i młodzież biesiadujących w hali produkcji marmolady, przy “akompaniamencie” wakumów (aparatów, w których gotowano marmoladę). 

Tak więc orkiestra dęta oficjalnie zaistniała w Tymbarku i z każdym dniem podnosiła swe kwalifikacje, doskonaliła się. Kiedy jednak zdawało się, że jest już całkiem dobrze nastąpił pewien zgrzyt spowodowany odgórnymi zarządzeniami. Najpierw Spółdzielnię upaństwowiono, w związku z czym zmieniły się władze zakładu, już nie tak przychylnie patrzące na dotychczasowe praktyki. Zaczęto wprowadzać nowe porządki, na skutek których dyrygent, Józef Mordarski, złożył rezygnację przenosząc się do Nowego Sącza, gdzie tamtejszy garnizon wojskowy zaoferował mu podobne stanowisko ze znacznie większą pensją. Batutę po nim przejął jego brat, Mieczysław Mordarski, który jednocześnie uczył muzyki w Liceum Pedagogicznym w Limanowej. Po kilku miesiącach i on zmuszony został do rezygnacji z prowadzenia orkiestry w Tymbarku. Mimo, iż przez pewien czas pomagał mu brat, Wiesław Mordarski, nie był w stanie pogodzić obowiązków nauczyciela w liceum z prowadzeniem orkiestry w Tymbarku według wymogów Dyrekcji zakładu.
Dyrektorzy “Owocarni” zmieniali się dość często i niezbyt przychylnie patrzyli na orkiestrę. Po odejściu braci Mordarskich zauważyć się dały już wyraźnie niekorzystne zmiany w pracy orkiestry. Przez pewien czas prowadził ją Stanisław Cabała z Nowego Sącza, jednakże stale pogarszający się stan jego zdrowia uniemożliwiał systematyczne prowadzenie zajęć. Musiał więc i on zrezygnować. Dyrygenta próbują zastąpić na przemian Józef Koszyk i Michał Ryś, a po nich Jan Atłas, jednakże mimo najlepszych chęci nie są oni w stanie utrzymać poziomu gry orkiestry tak, by mogła występować w czasie jakichś uroczystości. Brak też było bodźców ze strony władz Zakładu. Wręcz przeciwnie, nowy dyrektor, Romuald Błocki, miał ciągle jakieś pretensje pod adresem całej orkiestry, jak i jej poszczególnych członków. I tak działalność zaczęła powoli zamierać, by w 1961 r. całkowicie się zakończyć.
Przestały też, znacznie wcześniej, pracować zespoły: chóralny i recytatorski. Ich twórca i opiekun, mgr Alojzy Piekarz, ze względu na swą polityczną, AKowską przeszłość został zwolniony z pracy, podobnie jak i prowadzący chór Jan Grzywacz. I tak w wyniku stosowania zasady “indywidualnej i zespołowej świadomości socjalistycznej” przez kierownictwo Zakładów Przemysłu Owocowo-Warzywnego w Tymbarku, zajęcia kulturalne w zakładzie przestały istnieć.

Warto jednak zapamiętać nazwiska najbardziej zaangażowanych członków tej orkiestry: Michał Ryś, Józef Koszyk, Jan Wikar, Roman Kęska, Jan Atłas, Józef Sopata, Jan Przechrzta, Jan Binda, Władysław Natanek, Władysław Mrózek, Kazimierz Piętoń, Michał Florek. Zapewne wiele jeszcze nazwisk winno się znaleźć na tej liście, jednakże czas zatarł je w pamięci.

Orkiestra “Owocarni” przestała oficjalnie istnieć, ale w czasie długiej, trwającej prawie 10 lat przerwy, od czasu do czasu następowały pewne porywy i chęć ożywienia jej. I tak np. pan Władysław Odziomek, przy współpracy pana Józefa Sopaty próbowali zorganizować orkiestrę przy kościele. Jej skład został zmniejszony i czasami występowała w czasie uroczystości kościelnych, szczególnie w maju, grając melodie pieśni Maryjnych z wieży kościoła. Grali, ale, niestety mimo dużego wkładu pracy tych zapaleńców, orkiestra nie wróciła już do dawnej świetności.

Dopiero w 1971 r., na jednym z zebrań środowiskowych, ktoś podniósł sprawę konieczności ponownego zorganizowania zespołu orkiestry dętej. Wielu z zebranych przytaknęło, jednakże żaden z zakładów pracy nie chciał podjąć się trudu jej utrzymania, tłumacząc to różnymi względami. Dopiero dyrektorka Technikum i Zasadniczej Szkoły Przemysłu Spożywczego w Tymbarku, mgr Julia Steczowicz, zdecydowała się na jej zorganizowanie w podległej sobie placówce. Pisemnie zwróciła się do dyrekcji Zakładów Przemysłu Spożywczego w Tymbarku z prośbą o przekazanie szkole instrumentów po byłej orkiestrze zakładowej. Dyrektor Sznajder, wraz z Radą Zakładową, pozytywnie ustosunkowali się do prośby i po załatwieniu formalności księgowych instrumenty dotarły do Technikum.
W międzyczasie dyrekcja szkoły wystąpiła do Kuratorium Oświaty z prośbą o przyznanie etatu nauczyciela muzyki. Również ta prośba została przychylnie załatwiona i od 1 stycznia 1972 r. nowopowstała orkiestra przy Technikum i Zasadniczej Szkole Przemysłu Spożywczego rozpoczęła ćwiczenia pod kierunkiem nauczyciela Ryszarda Przechrzty. Tak więc nastąpił nowy – drugi – etap życia tymbarskiej orkiestry dętej.
Aby jak najprędzej mogła ona występować z programem na uroczystościach, w skład jej zaproszono niektórych członków byłej orkiestry zakładowej. Byli to: Jan Przechrzta, Władysław Mrózek, Józef Sopata, Jan Atłas, Władysław Natanek, Jan Wikar, Kazimierz Piętoń i Stefan Nuzia.
W tym samym czasie młodzi adepci gry na instrumentach poznawali nuty i ćwiczyli. Po kilku miesiącach intensywnej nauki brali już udział w występach orkiestry.
Wkrótce też cały zespół wyróżniał się na tle innych zespołów w regionie. Orkiestra szkolna „obsługiwała” nie tylko miejscowe uroczystości państwowe czy środowiskowe, ale występowała także poza Tymbarkiem oraz brała udział w przeglądach i konkursach orkiestr dętych na różnych szczeblach, odnosząc kolejne sukcesy. Na podkreślenie zasługuje wykonanie programu z okazji 625-lecia istnienia Tymbarku i przekazania szkole nowych obiektów szkolnych i internatu przez Kancelarię Rady Państwa (1975 r.), udział w Wojewódzkim Przeglądzie Orkiestr Dętych w Gorlicach (w dniach 27-29.03.1981 r. -otrzymała wyróżnienie) oraz program patriotyczny w czasie uroczystości odsłonięcia i poświęcenia pomnika Orląt Lwowskich i poległych za wolność w czasie I i II wojny światowej.

Niestety, znów czarna chmura zawisła nad orkiestrą. Zaistnienie stanu wojennego w grudniu 1981 r. oraz następne lata nie sprzyjały pracy tego zespołu. Władze oświatowe z każdym rokiem ograniczały fundusze na jej prowadzenie, aż w 1985 r. całkowicie zaprzestały finansowania, w związku z czym zespół orkiestralny zakończył działalność.

Trzeci okres istnienia orkiestry dętej w Tymbarku datuje się od 1992 r., kiedy to działacze Ochotniczej Straży Pożarnej w Tymbarku, w osobach: prezesa Kazimierza Dziadonia, naczelnika Jana Wątroby i Stanisława Przybylskiego (obecnego prezesa), postanowili utworzyć strażacką  orkiestrę dętą. Na ich prośbę do pracy organizacyjnej zabrali się panowie: Władysław Odziomek, Ryszard Przechrzta, Józef Sopata i Władysław Mrózek – byli członkowie poprzednich orkiestr. Zaczęli zbierać instrumenty oraz namawiać instrumentalistów do ponownego w niej udziału oraz werbować nowych chętnych do pracy w tym zespole. Wkrótce też rozpoczęły się próby pod kierownictwem Ryszarda Przechrzty dając początek nowego – już trzeciego okresu działalności orkiestry dętej w Tymbarku – tym razem jako orkiestry strażackiej, która przyjęła nazwę “Tymbarski Ton”.

Stanisław Wcisło

Pochód pierwszomajowy na tymbarskim rynku, początek lat 70-tych XX w., orkiestra dęta pod batutą Ryszarda Przechrzty

źródło zdjęcia: KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK

“Tymbarscy wójtowie” – artykuł Mariana Sopaty z 1990 roku

Tymbarski wójtowie 

Nasz kraj ma dawne tradycje nazewnicze dla urzędów terytorialnych wywodzących się jeszcze z czasów staropolskich. 

Najważniejszym urzędem ziemskim był wojewoda. Słowo to wywodzi się z połączenia rzeczownika pochodzenia czeskiego: “wój” z czasownikiem “wodzić”. Wojewoda od XI do XIII wieku był najwyższym urzędnikiem książęcym, a później królewskim sprawującym dowództwo nad wojskiem oraz funkcje sądownicze w zastępstwie panującego. Od XIV wieku do rozbiorów Polski był najwyższym w hierarchii urzędnikiem ziemskim i zasiadał w Senacie Rzeczypospolitej szlacheckiej.

Jeszcze starszym urzędem powstałym w okresie panowania Piastów był wójt. To słowo pochodzi od łacińskiego “vox” tj.głos, które poprzez niemieckie Vog/e/t przyszło do nas w okresie kolonizacji niemieckiej.

Wójt stał na czele kolonistów niemieckich, urządzał osadę i dalej nią kierował, przewodnicząc radzie miejskiej i sądowi ławniczemu.

Miał zatem obok władzy stanowisko majątkowe dorównujące polskiemu rycerstwu, razem z którym pełnił służbę wojenną.

Zadziwiające jest podobieństwo dziejów naszego miasta, zwłaszcza jego upadku do losów urzędu wójtowskiego – “Co od nas na Ruś przeszedł a z wysokiego urzędu miejskiego spadł do wsi” /A. Brückner, słownik  etymologiczny języka polskiego/.

Pierwszym wójtem Tymbarku był Niemiec Kundo syn Alpodrika. To właśnie jemu król Kazimierz dał przywilej lokacyjny mocą którego 100 łanów frankońskich lasu nad rzeką Łososiną w  celu założenia osady na prawie magdeburskim i za to zasiedlenie Kundowi i jego potomkom król nadał wójtowstwo i cztery łany wolne od ciężarów na rzecz skarbu państwa /Codex Diplomaticus Polonia s.234/

Później stanowisko to piastowali: niejaki Klemens, Andrzej Mieczko, Marcin, Miczka, Klemens Wątróbka, Prandota, Andrzej, Czcibor Zawadzki, Czcibor i Rafał ze Stróży, Jan Jordan z Zakliczyna.
Ten ostatni sprzedał wójtostwo tymbarskie, z wsią Jasna, za 120 grzywien srebra konwentowi św. Augustyna przy kościele w Krakowie, a następnie Jakubowi Lubomirskiemu, ówczesnemu sędziemu miasta Krakowa / Fr.Leśniak – Zarys dziejów Tymbarku do roku 1918, s.13/.
Przed rokiem 1510 wójtostwo powróciło do Jordanów i utrzymało się w ich rękach do 1551 roku.
Następnym wójtem i starostą w jednej osobie został, dzięki przywilejowi Zygmunta Augusta, Mikołaj Lubomirski, który niechlubnie zapisał się jako warchoł i ciemiężca – Plebanowi zabrał m.in.rolę plebańską “pod dębami “, mieszkańców przedmieść w obecności komisarzy królewskich zmusił do odrabiania pańszczyzny, mimo, że chroniło ich prawo miejskie. Dopiero interwencja królewska ukróciła te praktyki.
W 1559 r. Zygmunt August rozkazał Mikołajowi Lubomirskiemu – “Mieszczan Tymbarskich do robót i ciężarów niezwyczajnych nie przymuszać, oddać zabrane role mieszczanom, krzywdy wyrządzone nagrodzić i obchodzić się z tymbarczanami według dawnych przywilejów” /op.cit.s.14/.
Na niewiele zdały się jednak upomnienia królewskie. Mikołaj Lubomirski zaprowadził surowe porządki oparte na zwiększonym wyzysku poddanych, łamał bez skrupułów dawne przywileje, powiększając swą fortunę kosztom mieszczan i plebana.
W rękach Lubomirskich pozostał Tymbark do roku 1629, by następnie przejść do rąk Wyżyckich.
Później nastąpił upadek urzędu wójtowskiego i jego kompetencje przejął starosta. 
 
Ostatnim przed rozbiorowym starostą był Stefan Florian Dembowski. Na początku panowania austriackiego na czele urzędu miejskiego stał wójt, któremu podlegało dwóch asesorów oraz pisarz.
Był to urząd kolegialny, niewiele wspólnego mający z tytulaturą austriacką, nawiązujący do czasów przedrozbiorowych. Wójtami w Tymbarku byli wtedy: Maciej Malarz, Marcin Kopiel, Andrzej Kapturkiewicz, Wojciech Kopiel, Sebastian Kapturkiewicz, Antoni Macko, Łukasz Twardowski, Antoni Zborowski.
W 1813 posiadłość Tymbarską przejął skarb państwa – weszła skład austriackich dóbr kameralnych. W czasach autonomii galicyjskiej uprawnienia wójta przejął burmistrz stający na czele magistratu. Podlegało mu dwóch radnych i pisarz.
Przed I wojną światową zaborca austriacki przemianował burmistrza na naczelnika.
Po odzyskaniu niepodległości przywrócono urząd wójta, który sprawowali: Tomasz Urbański, Józef Świerczyński, Jan Kubatek,
Antoni Kapturkiewicz, Marcin Steczowicz. W okresie okupacji niemieckiej tragicznie zginął, przypadkowo raniony w zamachu na Millera, wójt Władysław Kuc.
Po wojnie /do roku 1952/obok organów władzy państwowej, działał Urząd Gminy na czele którego stali: Marcin Steczowicz, Marcin Giza, Stanisław Duda.
O ile w pierwszych latach powojennych utrzymywano pozory niezależności gminy, w miarę utrwalania “Władzy ludu” system pokazywał swoje prawdziwe oblicze…
W latach pięćdziesiątych odłączono Słopnice a następnie rozbito naszą gminę na cztery samodzielne gromady – Tymbark z Zamieściem i Piekiełkiem, Podłopień, Rybie Nowe, Rupniów. Funkcję wójta przejął nominalnie przewodniczący G.R.N.
W roku 1973 Tymbark ponownie został siedzibą władz gminnych. Dokończono wtedy niszczenia samorządności gminy.
Powołano urząd naczelnika, który w większym stopniu był wykonawcą poleceń władzy państwowej niż prawdziwym reprezentantem interesów społeczności tymbarskiej.
27 maja 1990 roku odbyły się wybory do samorządu. Wybrani radni powołali 19.VI. Tadeusza Parchańskiego. W ten sposób nawiązano do tradycji sięgającej początków Tymbarku.
 
Marian Sopata,  rok 1990, artykuł publikowany w Głosie Tymbarku, Nr 3.
 
ciąg dalszy
 
Tadeusz Parchański był wójtem Tymbarku do 1996, kiedy to dokonano podziału gminy Tymbark na dwie jednostki administracyjne,  Gminę Tymbark oraz Gminę Słopnice, która  powstała 1 stycznia 1997 r.  dekretem ówczesnego Prezesa Rady Ministrów Włodzimierza Cimoszewicza. 
Od kwietnia 1997 roku wójtem został Stanisław Pachowicz, który zakończył pracę na tym stanowisku 2 grudnia 2010 roku. 
Od 2010 do 2014 roku wójtem był Lech Nowak.
Od 2014 roku – nadal – wójtem jest Paweł Ptaszek. 
 
IWS

Stanisław Pachowicz 

Lech Nowak

Paweł Ptaszek

źródła zdjęć: Stanisława Pachowicza z portalu Polski Klub Ekologiczny Małopolska

Lech Nowak oraz Paweł Ptaszek z gminnego Informatora Samorządowego 

 

Jak to było 40 lat temu – artykuł o bazie surowcowej Owocarni

1983 rok – artykuł opublikowany w  czasopiśmie “Hasło ogrodnicze”,  w jubileuszowym wydaniu  (z okazji 50-lecia działalności “Hasła”) 

W TYMBARKU u naszego  rówieśnika 

Podczas, gdy w Tarnowie rodziło się ,,Hasło Ogrodniczo-Rolnicze”, w niezbyt od niego odległym rejonie limanowskim przebywał już od paru lat inżynier Józef Marek. Napisanie “przebywał” jest zresztą wprost obraźliwe dla tego energicznego człowieka. Poprawmy więc: żył i pracował. Nad czym? Między innymi nad doprowadzeniem do tego, by chłop miał większy pożytek ze swej pracy. Pracując najpierw w Wydziale Powiatowym w Limanowej, a później ucząc w Górskiej Szkole Rolniczej w Łososinie Górnej, obserwował życie i pracę górali. Widział, że nie wszystko, co akurat można było zrobić, by sobie ulżyć już zrobiono. Między innymi widział, że owoce z podgórskich sadów bogacą nie właścicieli drzew, ale przeróżnych handlarzy skupujących towar za grosze i sprzedających go w Krakowie, a nawet w dalekim Wrocławiu za dobrą cenę. Dlaczego górale nie mieliby sami tego robić pytał inżynier Marek (też góral, spod Kalwarii Zebrzydowskiej). Tak długo chodził, przekonywał, namawiał i ,,pytoł” (czyli po góralsku “prosił”), aż doprowadził do zawiązania się Podhalańskiej Spółdzielni Owocarskiej w Tymbarku.

Stało się to w 1935 roku. Statut podpisało 26 członków założycieli. Pierwszy zarząd miał,  jak na gusta pana starosty w Limanowej, stanowczo za dużo ludowców i wszelkich innych radykałów. Konieczne stało się więc przeprowadzenie nowych wyborów. Nowy zarząd spółdzielni (z właścicielką dóbr w Tymbarku -Zofią Turską, zamożnymi rolnikami Janem Macko i Władysławem Kucem oraz Józefem Markiem też już gospodarzem wżenionym w gospodarkę we wsi Piekiełko) doprowadził do końca korowody z rejestracją w sądzie i ostatecznie od 1937 roku spółdzielnia mogła zająć się już tylko swoimi sprawami. Otrzymała prawo zakupu i sprzedaży, przerobu owoców, dzierżawienia ogrodów owocowych, rozprowadzania narzędzi i sprzętu ogrodniczego. Statut zobowiązywał członków do działań na rzecz ,,podnoszenia dobrobytu członków, stanu ogrodów owocowych, współdziałania w rozwoju kulturalnym wsi i zrzeszeń ogrodniczych”.

Podhalańska Spółdzielnia Owocarska powstawała w terenie już przygotowanym do tego typu działalności. Tymbark miał już Kasę Stefczyka i Spółdzielnię Mleczarską. Były więc wzory, byli ludzie obeznani z tego rodzaju działalnością; mieszkańcy okolicznych wsi znali już tę formę wspólnego działania, Spółdzielnia rozpoczęła swoją pracę od brania jesienią owoców w komis. Chłop otrzymywał zaliczkę, a ostateczne rozliczenie następowało wiosną, po wyprzedaży zgromadzonych zapasów.
Pierwszy sezon przechowalniczy umożliwili sadownikom spółdzielcy mleczarze, odstępując dojrzewalnię serów na przechowywanie jabłek. Zarząd i główny księgowy Spółdzielni Owocarskiej pracowali społecznie, za darmo, Wkrótce, mając pierwsze wpływy, PSO przystąpiła do budowy własnej siedziby na parceli odkupionej od Zofii  Turskiej. Zaczął powstawać budynek, w którego piwnicach mieściła się przechowalnia owoców, na parterze magazyny i hala produkcyjna, na piętrze biura, a poddasze zajmowane było przez mieszkania pracowników. Do wybuchu wojny jego budowy nie ukończono, ale produkcję marmolad i soków zdążono uruchomić. Obecnie w budynku tym mieści się administracja ,,Owocarni” , tak bowiem do dzisiaj ludność nazywa zakład.

Ale skąd wziął się duży zakład przetwórczy? Spółdzielnia, mając do tego prawo, zajęła się przetwarzaniem owoców, które podczas przechowywania straciły wartość handlową. Zamiast czekać aż zgniją – i wyrzucać, robiono powidła, marmolady, soki, wina. I tak zaczęła się historia przetwórstwa owocowego w Tymbarku. Spółdzielnia, a od 1951 roku Państwowy Zakład Przemysłu Owocowo-Warzywnego rozpoczęła od zagospodarowywania lokalnego surowca. Głównie były to jabłka i śliwki, które w regionie tym uprawiano już tak dawno, że najstarsi górale nie pamiętają od kiedy. ,,Owocarnia” rozrastała się zresztą, jak na polskie warunki nie tylko szybko, ale i harmonijnie. Dziś jest w miarę doinwestowanym wielkim przedsiębiorstwem produkującym dużo i nowocześnie. Wyposażenie techniczne umożliwia uzyskiwanie produktów najwyższej jakości oraz takie sposoby produkcji, przy których nie ma w Tymbarku np. sezonowości zatrudnienia (a utrzymanie stałej załogi jest w tym zakładzie szczególnie trudne z powodu wąskiego asortymentu produkowanych przetworów). Jak u początków istnienia, tak i dzisiaj wytwarza się tutaj soki owocowe, wina, powidła i marmolady. Od pewnego czasu doszły jeszcze koncentraty soków (np. z buraków ćwikłowych), mrożonki i soki w proszku.

Technologie dużego zakładu dyktują konieczność zmian w doborze surowca. W pierwszych, ręcznych jeszcze tłoczniach wyciskano sok z jabłek i moszcz winny. Tymbark chciał jednak produkować soki i wina szlachetniejsze, a do tego konieczny jest dodatek owoców kolorowych. Początkowo do lat pięćdziesiątych korzystano z owoców runa leśnego. Jednak ta baza surowcowa kurczyła się stale: przedsiębiorstwo ,,Las” krzepło, aż w końcu stało się monopolistą w pozyskiwaniu i przetwarzaniu tych gatunków. Nie było rady  zakład czekał –  należało stworzyć własną bazę surowcową.
Pierwsze próby upraw porzeczek i agrestu, które miały uszlachetniać tymbarskie soki i wina, rozpoczęto w 1954 roku. Po rozwiązaniu Polskiego Związku Ogrodniczego – działacze społeczni związani z ogrodnictwem, popierani przez władze młodego jeszcze państwowego przemysłu owocowo–warzywnego i z błogosławieństwem resortu rolnictwa przystępują do tworzenia kół plantatorów przy poszczególnych zakładach przetwórczych. Głównym realizatorem tej koncepcji był Władysław Fijałkowski. Niestrudzenie krążył po kraju przygotowując grunt pod powstanie nowej organizacji ogrodników, skupionych wokół zakładów przetwórczych.

Tymczasem w Tymbarku instruktor Józef Wilczek odwiedzał (na rowerze autobusy –  były rzadkością) wsie rejonu Tymbarku i szukał ryzykantów, którzy ośmieliliby się żyć z porzeczek. Co prawda drzewa i krzewy (jak już wspomniano) nie były tu żadną nowością, ale też nie były podstawą egzystencji żadnego gospodarstwa. ,,Cóż to porzycki bedziesz jodł?”-pytali z prześmiewką sąsiedzi tych, którzy jednak się odważyli. W Szyku uprawiać zaczął porzeczki Franciszek Toporkiewicz, w Łukowicy Jan Wnękowicz, w Kostrzy Franciszek Piwowarczyk, w Lasocicach Stanisław Kowacz. Nieco później w Roztoce rozpoczął uprawę Stanisław Iwan, a w Wilkowisku Józef Papież.

Założone przez nich – dobrze prowadzone – plantacje miały odegrać ważną rolę. Kiedy okazało się, że ci pionierzy nie muszą sami jeść swoich porzeczek, lecz jeszcze mają z tego pieniądz – machina ruszyła. Zaczęto zawierać umowy kontraktacyjne, zbierać zamówienia na krzewy, rozprowadzać je.

Zakład dostarczał sadzonki i narzędzia, udzielał pomocy instruktażowej i finansowej. Tak, jak w czasach Józefa Marka (kiedy to każdy mógł otrzymać drzewka ze szkółki spółdzielni owocarskiej, a po siedmiu latach obowiązany był dostarczyć za każdą sztukę 5 kg jabłek), również w przypadku porzeczek związanie się z zakładem umożliwiło dostęp do środków produkcji i różnych ulg. W październiku 1957 roku zakład w Tymbarku miał 15 plantatorów. W maju następnego roku przyjeżdża do Tymbarku Władysław Fijałkowski. Odbywa się zebranie rolników współpracujących z zakładem. Powstaje Koło Plantatorów, pierwsze w Polsce, jedno z kilkudziesięciu, które utworzą wkrótce Krajową Radę Plantatorów. Pierwszym jego prezesem zostaje Józef Kulpa jednak na krótko, bo po śmierci inż. Józefa Marka zostaje wybrany prezesem spółdzielni ogrodniczej. Koło wybiera więc nowego prezesa Franciszka Toporkiewicza z Szyku. Dzięki jego działalności i osobistemu przykładowi wieś ta ma dzisiaj najbardziej skoncentrowane uprawy czarnej porzeczki w całej tymbarskiej bazie. Rośnie ich w Szyku ponad 100 ha!
Z innej, również z “porzeczkowej” wsi, pochodzi obecny prezes Koła Czesław Śliwa zawiadujący sprawami tymbarskich plantatorów od czerwca 1970 roku. Gdy obejmował-tę godność, ,,Owocarnia” skupowała rocznie około 900-1000 ton porzeczek i agrestu (pięć lat wcześniej, po 10 latach prowadzenia kontraktacji – 98 ton). Konsekwentna polityka zakładu wobec plantatorów zaczęła więc procentować. Zawsze dbano tu, by wytworzyć u producentów pewność, że ich owoce zostaną kupione i że otrzymają za nie godziwą zapłatę. Dlatego nawet w latach “klęsk urodzajów” zakład stara się wszelkimi sposobami utrzymać ustalone wcześniej z kołem plantatorów ceny. Udało się to również w 1982 roku z jabłkami, choć np. w sąsiedniej Kalwarii zakład odstąpił od umowy i jednostronną decyzją obniżył cenę skupu.

Oczywiście nie zawsze nad Tymbarkiem świeci radośnie słoneczko. Długa, dwudziestoletnia uprawa porzeczek w dużej koncentracji spowodowała, że stopniowo nasilały się  choroby i szkodniki tego gatunku. Ostatnio problemem stał się tutaj wielkopąkowiec porzeczkowy. Kłopoty sprawia nie tylko to, że jest on szkodnikiem, którego występowanie trudno jest choćby ograniczyć (nie mówiąc już o całkowitym wyeliminowaniu z plantacji). Nie bardzo jest czym go zwalczać. Co prawda ostatnio łatwiej jest kupić Thiodan, ale nadal brakuje opryskiwaczy – nawet plecakowych, ręcznych. Jest to kolejna bariera w rozwoju bazy porzeczkowej. Pierwszą był problem zachwaszczenia plantacji. Instruktorzy zakładu pod kierunkiem dyrektora ds. surowcowych Józefa Wilczka zaproponowali mieszanie Gesatopu z nawozami mineralnymi. Z braku sprzętu do ochrony i ta metoda okazała się pomocna na małych obszarach. Drugi, znacznie groźniejszy kryzys w uprawie czarnych porzeczek jest związany z nieustannym, szybkim wzrostem kosztów robocizny. Bez zmechanizowania zbioru grozi Tymbarkowi regres –  produkcja na słabszych plantacjach staje się nieatrakcyjna w porównaniu ze zbożami czy ziemniakami. Niestety, jest to już problem, którego nie rozwiąże dyrekcja z zarządem Koła Plantatorów. Zakład sprowadził co prawda 500 szt. wiertarek z Celmy, czeka teraz na końcówki otrząsające ze Skierniewic. Wypróbowuje się zestaw jasielski, śledzi prace ,,Rometu”.  Skierniewicki KPS Łoś nie jest ,,zwierzęciem górskim” – potrzebuje dużych, płaskich terenów, których tu na lekarstwo.

I tak kłopotami dnia dzisiejszego zakończyliśmy wspólnie z prezesem Koła Plantatorów w Tymbarku Czesławem Śliwą i wicedyrektorem Józefem Wilczkiem wspominki z dziejów Tymbarku ,,Qwocarni” i związanych z nią ludzi: dawnych spółdzielców i dzisiejszych plantatorów. Nasz podhalański rówieśnik (Podhalańskie Zakłady Przemysłu Owocowo-Warzywnego w Tymbarku są o 2 lata tylko młodsze od ,,Hasła”) jest ciągle młody, krzepki, a jego naczelny dyrektor inż. Mieczysław Czeczótka –  wychowany w duchu spółdzielczych ideałów –  myśli o produkcyjnym jutrze: nowych asortymentach, nowych rynkach i nowych ludziach, którzy zechcą współpracować z zakładem.

Wspominki spisał: PIOTR GREL