Rok 1989: “W ostatnim czasie „Tymbark” stracił trzech wspaniałych ludzi i pracowników. Bez nich nie byłby Zakład tym, czym jest.” – artykuł z czasopisma “Przemysł Fermentacyjny i Owocowo-Warzywny”

19.września 1988 r. zmarł w Tymbarku dr inż. Józef Wilczek, znany dobrze na­szym Czytelnikom autor wielu interesu­jących i wartościowych artykułów z za­kresu sadownictwa i bazy surowców owocowych.

Pracę zawodową rozpoczął w Podha­lańskich Zakładach Przemysłu Owoco­wo-Warzywnego w 1957 r. jako inspektor plantacyjny. Przedtem, po skończeniu studiów na Wydziale Rolnym Uniwersyte­tu Jagiellońskiego, pracował w Stacji Selekcji Roślin w Boguchwale koło Rzeszowa, a następnie jako zootechnik w Prezydium PRN w Limanowej.

W tymbarskich Zakładach szybko awansował, najpierw na kiero­wnika Wydziału Surowcowego, a potem na dyrektora ds. surowco­wych. Utworzył wokół Zakładu potężną bazę surowcową, obejmującą ok. 9000 ha drzew i krzewów owocowych, wśród nich przede wszystkim czarną porzeczkę – podstawowy surowiec sokowniczy i zamrażalniczy. Doskonały znawca sadownictwa zasłużył się ogro­mnie w rozwoju sadów jabłoniowych, a ostatnio w nasadzeniach aronii czarnoowocowej, którą nazywał „owocem zdrowia”.

Jego wiedza rolnicza zdobyta w Technikum Rolniczym w Sucho- dole koło Krosna, a pogłębiona na Uniwersytecie Jagiellońskim, była przez Niego systematycznie wzbogacana. W 1975 r. uzyskał tytuł doktora nauk agrotechnicznych na AR w Krakowie na podstawie rozprawy zatytułowanej: „Wpływ nawożenia na plon i wartość użytkową czarnej porzeczki uprawianej w rejonie Tymbarku”.

Prowadził stale przeróżne obserwacje i badania, nie biorąc za te prace żadnych dodatkowych pieniędzy. Robił to z wrodzonej cieka­wości i zamiłowania. Był autorem trzech patentów. Szczególnie interesował się wykorzystaniem na paszę odpadów z przemysłu winiarskiego, rejonizacją uprawy zielonego groszku i wiśni, przy­rodniczymi podstawami nawożenia mineralnego i ochroną środo­wiska i aronią jako owocem przyszłości. Stale studiował, czytał, uczestniczył w seminariach, konferencjach, spotkaniach naukowych, pisał i publikował; ukazało się ponad 80 jego artykułów, referatów i doniesień w czasopismach ogrodniczych, przemysłu spożywczego itp. Pisywał również w prasie lokalnej i ludowej.

Umiał współpracować z ludźmi w Zakładzie i z ogromną rzeszą plantatorów, potrafił ich przekonywać, namawiać do postępu i jedno­cześnie zjednywać dla tymbarskich Zakładów. Jemu to zawdzięczają rolnicy wzrost wydajności krzewów i drzew owocowych, a prze­twórnia znakomitą jakość surowców.

Dr Józef Wilczek prowadził również wieloraką działalność społe­czną. Od 1958 r. był członkiem ZSL, gdzie pełnił wiele zaszczytnych funkcji: prezes Koła Zakładowego, następnie Komitetu Gminnego, przewodniczący Komisji Ekonomiczno-Rolnej Komitetu Powiatowe­go, członek Wojewódzkiego Komitetu ZSL w Nowym Sączu. Był działaczem spółdzielczym – członkiem Rady Nadzorczej Podhalań­skiej Spółdzielni Ogrodniczej w Limanowej, Rady Nadzorczej Woje­wódzkiego Zarządu Spółdzielni Ogrodniczych i Pszczelarskich w Nowym Sączu. Działał w organizacjach społecznych w Tymbarku (NOT, Straż Pożarna, PTTK). Ze szczególnym zamiłowaniem działał jako górski i terenowy przewodnik PTTK; od 20 lat społecznie prowadził młodzieżowe wycieczki w okoliczne góry, ucząc tę mło­dzież zamiłowania do piękna przyrody, tradycji i przeszłości.

Tuż przed śmiercią za  swą wieloraką, niezmordowaną i bogatą działalność otrzymał nagrodę im. inż. Józefa Marka, przyznawaną przez Wojewódzki Oddział Stowarzyszenia PAX w Krakowie. Wcze­śniej wyróżniony został odznaczeniami „Zasłużony Pracownik Rol­nictwa”, „Za zasługi dla ziemi krakowskiej”, „Zasłużony Działacz Spółdzielczy”. Otrzymał również Złoty Krzyż Zasługi i Medal 40-lecia PRL.

Był człowiekiem pogodnym, przyjaznym, skromnym, prawym i rzetelnym.

Z głębokim żalem żegnamy cenionego Autora naszego czaso­pisma.

 

   Produkcja płynnego owocu była spe­cjalnością zawodową Czesława Jabłoń­skiego. Był technikiem technologiem. W 1941 r. rozpoczął pracę w społemow­skim Zakładzie w Dwikozach, gdzie już przed drugą wojną światową zorganizo­wano nowoczesny, jak na owe czasy, oddział produkcji płynnego owocu. Pra­cował tam najpierw jako mistrz, później kierownik tego oddziału.

W 1947 r. przeniósł się na podobne stanowisko do społemowskiej wytwórni w Wałbrzychu, a po trzech latach do państwowej Wytwórni Win w Bogatyni, gdzie również istniał dział płynnego owocu. Z Bogatyni został służbowo przeniesiony do Podhalańskich ZPOW w Tymbarku, gdzie właśnie przystąpiono do organizowania dużego oddziału płynnego owocu w budynku przechowalni owoców, przejętym od Centrali Ogrodniczej.

Czesław Jabłoński został kierownikiem tego oddziału i od początku współuczestniczył w jego przebudowie, modernizacji i rozwijaniu produkcji, która osiągnęła w szczycie 7 min I rocznie. Był dobrym organizatorem, umiał postępować z ludźmi, dbał bardzo o jakość produkcji. Produkowane w Jego oddziale soki pitne z jabłek i czarnej porzeczki uzyskały złote medale na konkursie międzynarodowym w Luksemburgu, a „tymbarska czarna porzeczka” ma od wielu lat międzynarodowy znak jakości „Q”.

Za wybitne zasługi dla Zakładu odznaczony został, po przejściu na emeryturę Kawalerskim Krzyżem OOP. Zmarł 27 stycznia 1987 r.

Niech to krótkie wspomnienie będzie wyrazem mojej czci dla pamięci pierwszego w moim życiu szefa i serdecznego Przyjaciela.

 

     Wraz ze śmiercią inż. Augustyna Ro­gozińskiego we wrześniu 1988 r. prze­mysł owocowo-warzywny stracił jednego z najwybitniejszych technologów. Pra­cował On w Podhalańskich Zakładach Przemysłu Owocowo-Warzywnego, pra­wie od początków ich istnienia, od 1945 r. do śmierci.

Urodzony w 1914 r. w Jaworznie, po skończeniu szkoły średniej związał się z przemysłem chemicznym – z Fabryką Nawozów Azotowych w Jaworznie i Mościcach. Tam zdał egzamin na technika chemika. W czasie drugiej wojny światowej działał aktywnie w podziemnej walce z okupantem. Dokonał wielu niebezpiecznych przepraw przez „zieloną granicę” pomiędzy ziemiami należącymi do III Rzeszy a Generalną Gubernią ratując ludzi i przenosząc podziemną prasę.

W tymbarskich Zakładach pełnił funkcję technologa, kierownika działu i szefa produkcji. Stopień inżyniera uzyskał na Politechnice w Gliwicach (zaocznie).

Był człowiekiem wielkiej wiedzy, którą zdobywał poprzez stałe studiowanie książek i czasopism zagranicznych (władał biegle j. niemieckim). Posiadał umiejętność przekształcania tej wiedzy w konkretne pomysły i rozwiązania techniczne, których był autorem. Należał do najwybitniejszych racjonalizatorów w przemyśle. Potrafił, przez całe życie umiejętnie łączyć obowiązki zawodowe z pracą naukową i badawczą. Przez kilka lat pracował dodatkowo jako asystent w Instytucie Przemysłu Fermentacyjnego, gdzie w pracy zespołowej wykorzystywał całą swoją wiedzę i doświadczenie z praktyki przemysłowej. Jemu to właśnie zawdzięcza przemysł ogromny wkład w opracowanie technologii zagęszczania soków owocowych i odwadniania aromatów owocowych.

Z Jego własnych rozwiązań i pomysłów wymieńmy tylko naj­ważniejsze:

  • regeneracja płyt filtracyjnych i uruchomienie oddziału produkcji płyt na własne potrzeby Zakładu,
  • sterylny rozlew win z zastosowaniem pasteryzacji wina w prze­pływie (po raz pierwszy zastosowano to w Tymbarku),
  • technologia obróbki wstępnej owoców kolorowych przeznaczo­nych do produkcji soków pitnych i zagęszczonych,
  • technologia proszku pomidorowego, sproszkowanych soków owo­cowych.
  • technologia pektyny jabłkowej w proszku,
  • pakowanie marmolady w postaci kostek,
  • technologia soku pitnego z czarnej i czerwonej porzeczki,
  • opracowanie optymalnych warunków fermentacji win i miodów pitnych,
  • produkcja kwasu winowego z odpadów, technologia płynnego owocu gazowanego,
  • dużo typów win markowych.

Po przejściu na emeryturę, pracował jeszcze w Zakładzie do ostatnich chwil swego życia, służąc doradztwem w sprawach racjo­nalizacji i wynalazczości. Był długoletnim wykładowcą i nauczycie­lem w miejscowym Liceum Przetwórstwa i Handlu Ogrodniczego, później w Zasadniczej Szkole Zawodowej Winiarstwa i Przetwórstwa oraz w Technikum o tej samej specjalności. Serdeczny opiekun odbywających praktyki studentów.

Jest autorem skryptów, poradników i podręczników szkolenia zawodowego.

Już w 1952 r. odznaczony został odznaką „Racjonalizator Pro­dukcji”, w ciągu paru lat następnych otrzymał Srebrny i Złoty Krzyż Zasługi, a po przejściu na emeryturę, w 1975 r. Kawalerski Krzyż OOP.

Najbardziej charakterystyczne cechy Jego osobowości to: cieka­wość zawodowa i dociekliwość oraz upór w poszukiwaniu nowych rozwiązań, skromność, pracowitość, poczucie humoru i przyjazny stosunek do otoczenia.

A. KONCZEWSKA

 

PRZEMYSŁ FERMENTACYJNY I OWOCOWO-WARZYWNY • 5/89

Z historii Tymbarku i jego herbu

W tym roku obchodzimy 670. rocznicę uzyskania przez Tymbark lokacji miejskiej na podstawie prawa magdeburskiego.

45 temu, w 1978 roku, w Tymbarku zostały zorganizowane uroczystości 625-lecia. Poniżej okolicznościowy proporczyk wykonany z tej właśnie okazji.

Tego typu proporczyk to bardzo popularny gadżet (mówiąc współczesnym językiem, wówczas to była po prostu pamiątka) wykonywany  z okazji różnych wydarzeń, uroczystości,  tak jak obecnie są to przypinki, smycze itp. 

Jednakże w tym przypadku należy dodatkowo zwrócić uwagę na zamieszczony na nim herb. Jest to herb, który w tych latach był oficjalnym herbem Tymbarku, przyjętym przez radę gminy (w 1976 (8). Niestety był on zaprojektowany niezgodnie z zasadami obowiązującymi w heraldyce (nauka polegająca na badaniu rozwoju i znaczenia oraz zasadami kształtowania się herbów).

W 2004 roku naprawiono błąd. Rada Gminy Tymbark przyjęła uchwałę, w której określiła nowy wygląd herbu, jak też flagi, banneru i pieczęci.

IWS

Z rodzinnych archiwów – modlitewnik z 1888 roku, który m.in. uczył przeżywania Mszy świętej

Modlitewnik dla członków Bractwa Najświętszego Serca Jezusa, wydany w 1888 r. w Krakowie (wydanie dla niewiast).  Bractwo  działało w Kościele katolickim w XVII, XIX i na początku XX w. Jego misją było praktykowanie i propagowanie nabożeństwa do Najświętszego Serca Pana Jezusa. Powstało dzięki objawieniom, które otrzymała francuska zakonnica, św. Małgorzata Maria Alacoque, co przyczyniło się do rozprzestrzenienie się kultu Najświętszego Serca Pana Jezusa.  

Modlitewnik ten rozpoczyna się od modlitw powszechnych, a następnie od modlitw związanych z przeżywaniem, uczestnictwem we Mszy św. 

W XIX wieku Msza święta sprawowana była po łacinie i w formie “tyłem do ludu”.  Forma ta została zmieniona dopiero w  XX wieku reformami  wprowadzonymi  w wyniku  Soboru Watykańskiego II. Ustanowiono celebrację wg zasady  “przodem do ludu” oraz zaczęto podczas Mszy świętej używać  języka ojczystego.  Jako argument tej zmiany, wprowadzonej po wielu wiekach stosowanej dotychczasowej formy, podano, że pozwoli to wiernym lepiej zrozumieć przebieg Eucharystii. 

Ale powróćmy do wieku XIX, początku XX, i zobaczmy, jak  wiernym, naszym przodkom, została opisana Eucharystia.

 

brakuje następnej strony 

 

IWS

 

“Żyli wśród nas…- niech to wspomnienie będzie zapłatą dla moich rozmówców i ocalili od zapomnienia tych co zginęli” – cykl artykułów Zenona Duchnika (5)

cd spisanych przez Zenona Duchnika dziejów naszych okolic. Treść odcinka 5. oraz 6.publikowana była w 2011 roku

link do części czwartej: https://tymbark.in/zyli-wsrod-nas-niech-to-wspomnienie-bedzie/

W zasadzie nie wiem od czego rozpocząć. Ciągle coś nowego. Napady, o których pisałem to te, o których od dziecka wielokrotnie słyszałem. Jednak tych było bardzo dużo i teraz też słyszę: “Na mojego tatusia napadli” – opowiada córka Józefa Musiała z Dzielca. Z Zamieścia – Paproć na rodzinę Janczych kilkakrotnie. Kilkakrotnie też napadli na rodzinę Rysiów (Paproć – Zamieście). Matka ks. Józefa Rysia, który był w seminarium razem z Władysławem Bulandą w Tarnowie, przygotowywała paczkę, by zawieźć synowi. Nie zawiozła, ukradli wszystko.
Byli w każdej wsi. Czasem w jednym domu dwie, a nawet trzy osoby zajmowały się tym procederem. W napadach brały też udział kobiety przebrane za mężczyzn.(…)
W napadach brali udział sąsiedzi, a nawet krewni, którzy byli częstymi gośćmi okradanych. Oni nie brali udziału bezpośrednio, tylko byli przewodnikami. Potem czekali na podział łupów. Co było przedmiotem kradzieży? Przede wszystkim żywność, pieniądze, pościel, ubrania, bydło. W zasadzie co wpadło w ręce. U Anny Duchnik ukradziono basy. I cóż z tego, że wiedziała kto. Na pytanie, skąd tak dokładnie zna niektóre szczegóły, pewna Pani odpowiedziała: “Jeden z napastników prowadził swoistą buchalterię – kiedy, gdzie, na kogo, z kim i kto był przewodnikiem oraz jaki był podział łupów. Zeszyt taki znaleziono podczas rozbierania odziedziczonego domu. Niech Pan nie szuka, bo może Panu nieszczęście przynieść” dodaje Pani na odchodne.W wojnie obronnej brał udział Kazimierz Załubski z Gizówki. Opowieść syna: “Kiedy oddział skapitulował, Niemcy docenili ich waleczność. Kazali zdać pozostałości amunicji, dali im przepustki i puścili wolno. Żołnierze byli zaskoczeni, ale była to ogromna uciecha dla nich. Niestety jeden z żołnierzy zachował jedną sztukę amunicji i w czasie podróży wystrzelił. Zostali wszyscy aresztowani. Sprawca zastrzelony. Reszta trafiła do obozu jenieckiego, skąd Załubski trafił do Bauera – za niego pojechał Nowak” (pisałem o tym poprzednio).  Józef Musiał z Koszar (brat Juliana), jedyny z rodziny miał małą maturę. Przed wojną ożenił się w Żbikowicach, z Małgorzatą Firlej. Pojechali do Zakopanego, gdzie pracowali w sklepie.
Niestety po wkroczeniu do Zakopanego Niemców, zaczęło się zmuszanie ludności do przyjęcia “listy Goralenvolka”. Wobec tego powrócili do Żbikowic, gdzie pomagali prowadzić rodzinny sklep. Józef, zagorzały turysta, nie raz wspominał te czasy: “Miałem stałą przepustkę. Sklep trzeba było zaopatrzyć, aby ludzie mogli wykupić przydzielony na  kartki towar. Niemcy też zaglądali. Byłem łącznikiem ZWZ AK. Nosiłem meldunki, między innymi do księdza Pawła Szczygła, który mieszkał w Roćmielowej,  w swoim domu. Jego gospodyni miała dwie córki. Młodsza chadzała z Niemcami. Szedłem z meldunkiem, gdy go Niemcy prowadzili. Błogosławił ludzi skutymi rękami”.
Po latach Antoni Michałowski (dziedzic z Laskowej) powie: “Zenek, ile ta dziewczyna (Zosia B.) ocaliła ludzi – i od wywózki na roboty i od śmierci, to nikt nie wie. Znała bardzo dobrze niemiecki i zawsze zdążyła ostrzec. Partyzanci z Iwkowej ostrzygli ją do goła. Wtedy nigdzie nie wychodziła i nastąpiło aresztowanie księdza. Więziony w Nowym Sączu, potem w Oświęcimiu zginął”.
W Kaliszu w kościele parafialnym, w kaplicy św. Józefa jest ogromna tablica poświęcona księdzu. Szukam. Jest: “Ksiądz Paweł Szczygieł zginął w Dachau”. Po wojnie Zosia zamieszkała w Szczecinie. W rejonie Żbikowic przechowano przez czas okupacji kilkunastu Żydów.
 
W czerwcu 1941 roku Niemcy napadli na swojego sojusznika ZSRR. Krótko potem ich gazety rozpisały się o Mordzie Katyńskim. Trudno było w to uwierzyć, gdyż ludzie widzieli co się dzieje, ale to Niemcy drukowali pierwszą listę. Są jeszcze osoby, które mają te egzemplarze. W Koszarach tuż obok pozostałości ŁPPD był nieduży dom rodziny Genowefy i Stanisława Wójtowicz. Stanisław pochodził z Oślaka Jaworzna. Otóż ten Stanisław szedł drogą od CPN w kierunku Dębiny. Cieszył się, bo udało mu się zdobyć kilka litrów nafty. Niósł ją w kamizelce wykonanej z blachy. Zobaczył patrol niemiecki. Zdążył wyrzucić kamizelkę. Wylegitymowany poszedł do domu. Żal mu się jednak zrobiło tej nafty. Wrócił po nią. Niestety Niemcy ją znaleźli i pilnowali. Został aresztowany. Z Limanowej przewieźli go do Nowego Sącza, a potem do obozu w Krakowie Płaszowie, gdzie zmarł z wycieńczenia w 1944 r. Osierocił kilkoro dzieci.
Po aresztowaniu męża, Genowefa wysłała swojego kilkuletniego syna Tadeusza na Oślak do rodziny. Tadziu chciał sobie skrócić drogę. Wpadł w ręce partyzantów, wśród których rozpoznał Ludwika Górszczyka (od mostu kolejowego).
Zdziwił się, bo w domu mówili, że ten przystał do Niemców (był granatowym). Partyzanci podjęli decyzję: “Rozstrzelać!” Pod Tadziem- ugięły się nogi. Błagał i prosił, że nic nie powie. Wreszcie,   może po dwóch godzinach, puścili go wolno, ale jeżeli piśnie słowo spalą dom i zabiją. Tadziu wrócił do domu. “Mamuś, ciesz się, że żyję” iopowiedział matce, co go spotkało. Tadeusz Wójtowicz zmarł kilka lat temu. Spoczywa na cmentarzu w Limanowej. Górszczyk po wojnie wyjechał w Polskę.
 
Pasierbiec 1942. Niemcy naciskają. Potrzebują ludzi do pracy. Jednym z wyznaczonych na wywózkę jest Alojzy Kasiński. Mieszkał z siostrą Stanisławą i jej dzieckiem, niedaleko kaplicy. Alojzy nie pojechał, ukrywał się. Do Stanisławy przyszedł sołtys Antoni K. i mówi: “Musisz powiedzieć, bo inaczej Ty pojedziesz”. Nie powiedziała. Niemcy zabrali Stanisławę. Przesłuchiwali w Limanowej, potem w Sączu. Za upór trafiła do Auschwitz. Pracowała w podobozie Zakłady Chemiczne. Po wyzwoleniu wróciła do Pasierbca – chora, mająca strach w oczach i żal.
Kiedy zaczęły się rozmowy polsko-niemieckie na temat odszkodowań, znajomi i rodzina namówili ją o napisanie wniosku. Napisała. Nie mogła iść. Poprosiła sąsiada, aby jej wysłał i dała mu 5 zł (opłata: list zwykły kosztował 60 groszy, polecony 1,55zł). Niestety sąsiad list podarł i wrzucił do rzeki, a sam w Łososinie pijąc piwo chwalił się, że mu Staszka dała na piwo.
Jakakolwiek rekompensata za 3 lata poniewierki, strachu, poniżania i głodu ją ominęła.
 
Wrócę jeszcze do Żyda Ajzyka, który ukrywał sie na Pasierbcu. Ukrywał się przeważnie w pustym budującym się domu.
Udzielali mu też gościny Wiktoria i Stanisław Gizowie. Od nich został zabrany przez pełniących wartę, Jana M. i Jana N.
Przyprowadzili go do sołtysa Antoniego P. W tym czasie przyszedł do sołtysa Pan Nowak i widział całą scenę. Potem opowiadał o tym w domu. Opowiada jego synowa: “Jankiel padł na kolana. Prosił i błagał ze łzami w oczach, że on nic nie powie, nikogo nie zdradzi. Darujcie mi, ja też jestem człowiekiem”. Niestety sołtys wydał: “Odprowadzić!” Otrzymali paczkę papierosów za Jankiela.
 
cdn
 
 
 
 
 
 
 

“Żyli wśród nas…- niech to wspomnienie będzie zapłatą dla moich rozmówców i ocalili od zapomnienia tych co zginęli” – cykl artykułów Zenona Duchnika (2)

Link do pierwszej części artykułu: https://tymbark.in/zyli-wsrod-nas

Ciekawy epizod był na starej ławie obok szkoły.
Dwóch Niemców siedziało na ławie, nogi opuszczone nad wodę, trzeci kapał się w rzece. W pewnym momencie weszło dwóch mężczyzn uśmiechając się do Niemców. Kiwnęli im grzecznie głowami, nagle odwrócili się z bronią gotową do strzału, kazali
Niemcom skakać do wody zabierając ich broń – co Ci posłusznie uczynili. Dwóch w mokrych mundurach, a trzeci Niemiec nago, uciekli z wody w zarośla. Niemcy chcieli spalić domy pod Winnicą (przysiółek w Łososinie). Ledwo Piestrzyński uprosił i przekupił Niemców, aby tego nie robili. Niemcy jednak krótko po tym przyszli po Mariana Odziomka. Nie było w domu, wzięli jego ojca – Drogomistrza Stanisława, który nie powrócił z obozu. Na jego temat nie mogłem uzyskać już od nikogo informacji.
Wszystkich aresztowanych wywieziono do Auschwitz – największego obozu koncentracyjnego utworzonego przez Niemców na terenach okupowanej Polski. Zginęło w nim od 1-1,4 mln ludzi. Jan Mamak otrzymał Nr 81708, Stanisław Golonka Nr 93177.
Numeru Walentego Czopa nie ustaliłem, mimo iż rozmawiałem telefonicznie z jego synem Józefem ze Szczakowej, mimo to bardzo mu dziękuję za wiele cennych informacji. Nie ustaliłem numerów Franciszka Czopa i Stanisława Odziomka. Myślę, że były zbliżone do 90 000.  

Z Oświęcimia przeniesiono naszych  do Dachau. (Obóz utworzony w 1933r.), miał 43 podobozy w Saksonii, 60 w Górnej Bawarii, 30 na terenie Czech i jeden na terenie Polski) . Więźniowie pracowali głównie w kamieniołomach, ale wielu więźniów miało szczęście i pracowali w zakładach zbrojeniowych. Ci mieli lepiej.
Takim szczęściarzem był Stanisław Golonka pracował w zakładach lotniczych.
Walenty Czop z Dachau trafił do Konzentraitionslager w Klosenburgen 2. (Klosenburg miał własne krematorium). Musiał z nim być Stanisław Golonka lub też ktoś mu opowiedział, bo o śmierci Walka tak opowiadał: “Obieraliśmy kapustę częściowo
zepsutą. Walek był tak głodny, że zjadł tej surowej kapusty dosyć dużo i rozchorował się”. Zginął 24 maja 1943 r. Osierocił dwóch synów Franciszka i Józefa od którego miałem część informacji.
Według opowiadań Stanisława Golonki, a przekazanych mi przez różnych ludzi, Franciszek Czop, Jan Mamak, Stanisław Golonka i dwie osoby podejmują próbę ucieczki z obozu w Dachau. Kopią tunel i wynoszą ziemię w rękawach i kieszeniach, jak się da. Nadchodzi sierpień 1944. Dowiedzieli się, że mają ich przenieść do obozu Mauthausen, wobec tego decydują się na ucieczkę. Mieli zapewnione ubrania cywilne (praca w zakładach zbrojeniowych, kontakt z cywilami). Niestety (jak się wtedy wydawało) Golonka bardzo się rozchorował. Pożegnał się z nimi prosząc, by gdy wrócą opowiedzieli to żonie i dzieciom. Ucieczka się udała, otrzymali cywilne ubrania. Sądeczanin, który razem z nim uciekał, odłączył się. Powiedział, że w pojedynkę łatwiej, pół roku wędrował do Nowego Sącza.
Pozostała trójka idzie razem. Śpią w lasach. Dwóch śpi, a jeden czuwa. Niestety czuwający zasnął. Znalazła ich Niemka zbierająca grzyby, zgłosiła Policji. Zostają aresztowani, skatowani tak, że nie można ich było poznać. Każdy więzień musiał podejść i popatrzyć. Staszek Golonka pyta, który jest Jasiek, niech ruszy palcem, kto jest Frankiem niech ruszy nogą. Po tym przyglądaniu się więźniowie ustawili się w szyku apelowym. Niemcy puścili psy, które rozszarpały uciekinierów na strzępy,  na oczach więźniów. W dokumentach Jana Mamaka, które otrzymała rodzina, widnieje zapis “zmarł 13.04.1944r. w Mauthausen”.
Stanisław Golonka doczekał się wyzwolenia.  23. kwietniu 1945 r. Amerykanie wyswobodzili obóz.
Golonka powrócił niosąc tragiczne wieści. Jeszcze długo zrywał się w nocy, bo śniły mu się obozowe koszmary. Jednak Bóg nie dał mu odpoczynku. Na czerwonkę umarła mu jego córka. W 1947 r. trąba powietrzna zniszczyła mu dom, a w 1952 r. po ciężkich poparzeniach, jakich doznał w zakładzie pracy w Gorzowie Wielkopolskim, umiera jego jedyny kochany syn, mając 16 lat. Stanisław Golonka był trzynastym dzieckiem, urodził się 26 marca 1912 r., jako syn Marii z Domitrów i Jana Golonki. Zmarł w kwietniu 1973r. Zasłabł w kościele w Łososinie Górnej, podczas gdy niósł krzyż odprawiając Drogę Krzyżową. Zmarł w drodze do szpitala.
Z masywu góry Paproć z Zarębek, ale Suchej Sowliny, o krok od Łososińskiej Parafii, jest jeszcze jeden męczennik – ksiądz Stanisław Stanisz, ur. 27 grudnia 1877 r. Jego ojciec pochodził z Łososiny nr 41. Święcenia kapłańskie przyjął mając 35 lat w 1942 r. Aresztowany w Orlu. Numer obozowy miał 28050. Zmarł w obozie w Dachau z wycieńczenia i głodu 3 sierpnia 1942 r.,  mając 65 lat. Życiorys jego w Gazecie z Limanowskiej Wieży z 31 sierpnia 2003 r. 
 
cdn.
 

“Żyli wśród nas…- niech to wspomnienie będzie zapłatą dla moich rozmówców i ocalili od zapomnienia tych co zginęli” – cykl artykułów Zenona Duchnika

“Żyli wśród nas… – niech to wspomnienie będzie zapłatą dla moich rozmówców i ocalili od zapomnienia tych co zginęli” to  cykl artykułów Zenona Duchnika publikowanych periodyku Parafii Łososina “Nasza Wspólnota” , w 2010 roku .  

Przed laty, a dokładnie w 1995 r., gdy Klub Krajoznawczy PTTK “Elita Włóczęgów” z Piekiełka organizował trzecie modlitewne spotkanie na Paproci (645 m npm.) pod hasłem ” O bezpieczne lato, czyste środowisko”, jako opiekun Koła zwróciłem się do Pani Marii G., pracownicy Ośrodka Doskonalenia Rolniczego w Nowym Sączu, abyśmy zrobili to razem z ODR-em. Liczyłem bowiem na to, że zasponsorują nagrody w konkursach.

Usłyszałem wtedy odpowiedź: Nie na Paproci, stamtąd ludzie zabijali i kradli. Ubodło mnie to, ponieważ na te tematy dużo słyszałem w domu i u Józefa Golonki, gdy nieraz siedząc w kącie “jak mysz pod miotłą” słuchałem opowiadania ludzi, którzy
przeżyli okupację. Postanowiłem jednak zbierać materiały. Przeprowadziłem mnóstwo rozmów z ludźmi żyjącymi i tymi, co już teraz odeszli na “drugi brzeg”.

Kilka lat później prowadząc wycieczkę z jednego Liceum młodzi ludzie naskoczyli na mnie “niepotrzebnie nasi dziadkowie i ojcowie upierali się przy Wolnej Polsce, – gdybyśmy byli pod Austrią, albo pod Niemcami, mielibyśmy pracę i moglibyśmy być kimś”. Kim to już nie powiedzieli. Mnie to bardzo zabolało. Uniosłem się i rzuciłem to, co dziś w rozwinięciu chcę napisać. Wzbogacony o dalsze rozmowy z rodzinami tych, którzy w bestialski sposób zostali zamordowani w obozach zagłady. Niech to wspomnienie będzie zapłatą dla moich rozmówców i ocali od zapomnienia tych co zginęli.
“Jesteśmy silni gotowi i zwarci” to hasło głoszone przez Rząd RP w 1939 r. “Francja i Anglia nas nie opuszczą w potrzebie” O jakże mylne to słowa! 1 wrzesień 1939r. – Niemcy rozpoczęli agresję na Polskę. Samoloty, czołgi, artyleria sunęły w głąb naszej Ojczyzny z północy, zachodu i od południa. W rejonie Limanowej i Łososiny Górnej byli już trzeciego września. Kto mógł to wyszedł, by zobaczyć co się dzieje. Od Sowlin sunęły auta, czołgi, motory, tumany kurzu unosiły się w powietrzu, ludzie kiwali głowami, żegnali się, ale byli i tacy którzy ich witali częstowali się zupą z ich kotła, a nawet wręczyli kwiaty, jak to zrobiła szesnastolatka córka sprzedawcy sklepu Kółka Rolniczego w Łososinie Wanda Cabała.
Rzeczywistość okazała się bardzo brutalna. 
Niemcy wprowadzili kontyngenty -niewywiązanie się groziło śmiercią lub wywózką w nieznane, godzina policyjna i wiele innych nieprzewidywalnych rzeczy.
Kierownik Szkoły Stanisław Odziomek musiał uciekać – ukrywał się całą okupację w Krasnym Potockim. Jego miejsce zajął Władysław Kosiaty -sercem oddany Niemcom. Żydzi z Łososiny, tak z centrum, jak i z Wesołej, zdążyli sprzedać majątek i wyjechać w świat. Z Koszar Ajzyka z rodziną osadzono w limanowskim getcie. Syn Ajzyka ukrywał się na Pasierbcu do 1944r. w pustym budującym się domu. Jednak ktoś go  zdradził i Sołtys Pasierbca Pan K. z kolegą doprowadzili go do Limanowej. Miał przy sobie kawał chleba. W Sowlinach poprosił prowadzących, że się chce posilić – przystali na to. Jankiel jadł, jadł na koniec resztę chleba ucałował i zostawił mówiąc “Może będzie ktoś głodny to uratuje mu życie”. Dwie Ajzykówny rozstrzelano na Kirkucie jako zakładniczki, z resztą rodziny nie wiem co się stało.
Aresztowali też Żyda z Piekiełka, o jego córce wspominałem pisząc o Walentym Chudym.

Wiosną 1940 r. Niemcy utworzyli na terenie Polski obóz zagłady w okolicach Oświęcimia – Auschwitz, potem drugi podobóz
Bürkenau, gdzie przywożeni byli głównie Żydzi i ludność cygańska. Pierwszy transport kolejowy do Auschwitz odszedł z Tarnowa 14 czerwca 1940 roku (od red. poprawiono datę), było tam wielu znanych i cenionych Polaków jak Bronisław Czech – olimpijczyk.
Było też dwóch mieszkańców Piekiełka. Tadeusz Lisowski (właściwe Kapitan Tadeusz Paolone) otrzymał obozowy nr 329.
Tadeusz zaangażował się w organizowanie ruchu Oporu na terenie Auschwitz. W 1943r. do obozu dotarł kolejny transport więźniów – jednym z wielu był tymbarczanin Józef S. kolega Tadeusza, który tak się ucieszył na widok przyjaciela i krzyknął “Cześć Tadek”. Tadek nic, więc ten potrząsnął jego ramieniem: “Tadek Paolone co nie poznajesz?” Ktoś doniósł, że Lisowski to Paolone. W październiku 1943r. Paolone wraz z towarzyszami niedoli zostali rozstrzelani.
Przed śmiercią prosili, aby nie strzelać im w tył głowy z wiatrówki, lecz jak do żołnierzy z pistoletów prosto w twarz. Niemcy docenili to.
Paolone jeszcze krzyknął: “Niech żyje wolna i niepodl….” to były ostatnie słowa.

Drugim więźniem był mgr historii Władysław Duchnik. Ukończył Uniwersytet Jagielloński,  uczył w średniej szkole w Brześciu nad Bugiem. Gdy wojna się rozpoczęła przyjechał w rodzinne strony. Starał się być potrzebny, uczył i tu został aresztowany, osadzony w Nowym Sączu. Potem przewieziony do Oświęcimia – nie powrócił, zaginął. Dokumenty zaginęły podczas pożaru domu Antoniego Duchnika – jego brata.

W 1942r. Zostaje założony ZWZ AK w Łososinie Górnej. W skład oddziału weszło 28 osób, trzy drużyny: Mariana Odziomka,
Franciszka Kubatka i Stanisława Rysia. Kiedy chodziłem do szkoły często słyszałem, jak opowiadali ludzie, gdy wieczorami
się zeszli u nas w domu albo czasem przy pięknej wieczornej pogodzie u Józefa Golonki, o  zdradzie, jakiej miał się dopuścić Stanisław R.
Poszedł do swojej dziewczyny S.E. w Sowlinach i mówi: “będziemy bić Niemców, założyliśmy organizację”. Podsłuchał to strażnik Rafinerii i zgłosił na Gestapo. (Ostatni właściciel Francuz zamknął Rafinerię w 1934 r., Niemcy w czasie okupacji zrobili na terenie Rafinerii magazyn paliw, a równocześnie był tam obóz jeniecki).
Inni mówili, że Panna S.E. upoiła go miłością i sama zgłosiła na Policję. Niedawno rozmawiałem ze znajomym, który mi powiedział, że Stanisława R. Niemcy wzięli jako zakładnika, a on chcąc ratować własną skórę zdradził swoich kolegów. Nastąpiły aresztowania. Na pierwszy ogień Gestapowcy zawitali u Jana Mamaka na Zarębkach w Łososinie. Przyprowadził ich sołtys Antoni R., który zresztą nie miał innego wyboru. Weszli do domu, gdy Mamak spał. Obudzili go i skuli w kajdany. Jeden Gestapowiec  został pilnować, pozostali poszli po Górszczyka Kazimierza do Serafina i po Stanisława Golonkę. Kazimierz Górszczyk widząc, że Niemcy idą zaczął uciekać – niestety tuż przed wskoczeniem w potok został postrzelony.  Wobec tego wzięli jego ojczyma Jana Serafina. Znaleziono podwodę, którą wieźli rannego, a Mamak i Serafin skuci razem ręka do ręki byli prowadzeni. (Golonka zdążył uciec, Niemcy złapali go dopiero za miesiąc). Smutne było pożegnanie Mamaka ze swoją córką, sześcioletnią wówczas Apolonią, dziecko rzuciło się ojcu na szyję płakało. A jeden z Niemców powiedział: “Nie płacz dziecko, tatuś wróci” – “No, wróci!” – odparło dziecko. Podczas zjazdu z Zarębek Kazimierz Górszczyk dokonał żywota- Niemcy zatrzymali wóz zdjęli czapki, potem rozkuli Serafina i puścili wolno. Mamaka zabrano na Gestapo do Tarnowa.

Następnie aresztowano Franciszka Czopa z Paproci (Koszarskiej Góry). Stanisław Pachut i Andrzej Ryś zdążyli zbiec nim Niemcy przyszli. Ukrywali się oni już do końca okupacji. Raz nocowali u Jana Krajewskiego na Młynarskiej Górze, drugi raz
u Anny Duchnik w Piekiełku , innym razem u Stanisława Cichonia na Rysiówce – Podlas albo u Stanisława Rysia na Bacówce.
W kolejności Niemcy udali się do Walka Czopa pod Młynarską Górę, prowadził ich Kazimierz W. Czop widział, że Niemcy idą, ale nie spodziewał się aresztowania. Zabrali go w koszulce i spodenkach, młócił zboże na boisku w stodole cepami. Jego żona Józefa wzięła ubranie i pojechała na Gestapo. Dali jej przepustkę do Oświęcimia, tam ją aresztowano, ale po przesłuchaniu wypuszczono zatrzymując ubranie.
Aresztowano też Józefa Malca z Koszar, ale ten wykorzystał sytuację i uciekł z Gestapo z Krakowa.
Do końca wojny musiał się ukrywać. W grudniu w przeddzień świąt 1942 gestapowcy przyszli też po organistę Antoniego Walasika. Byli to Bauman (biegle mówił po polsku) , Fisch i trzeci, którego nazwiska nie zapamiętano. Fisch powiedział “Ty już nie będziesz oglądał świata”. Po tym Bauman i Fisch pojechali do Kasińskiego na Pasierbiec, a ten trzeci prowadził
Organistę. Widząc jego piękny kożuch powiedział: “Daj mi ten kożuch i uciekaj”. Byli na drodze do mleczarni. Walasik zaryzykował,  zarzucił kożuch Niemcowi na głowę, a sam przez pole pędził w stronę rzeki. Niemiec zaczął strzelać, gdy ten był daleko, zadowolony jednak z pięknego kożucha pozwolił Walasikowi uciec. Organista ukrywał się już do końca wojny poza terenem Łososiny.
cdn.

Pan Zenon Duchnik – autor artykułów. Tu w swoim domu, w utworzonym przez siebie prywatnym muzeum. Foto: Bartosz Dybała, źródło zdjęcia: Gazeta Krakowska

 

 
 
 
 
 
 
 
 

Parafia Podłopień: wspomnienie jubileuszu 25-lecia kapłaństwa ks.Wiesława Orwata

Dotychczasowy proboszcz Parafii Podłopień ks.Wiesław Orwat (który od sierpnia  przejmie nowe obowiązki jako proboszcz w Łęgu Tarnowskim) święcenia kapłańskie przyjął 12 czerwca 1988 roku.

W 25-lecie tego wydarzenia Parafia Podłopień dziękowała Bogu i ludziom za dar kapłaństwa ks.Wiesława Orwata. 

Ten jubileusz sprzed dziesięciu lat przypomina poniższy zapis filmowy.

IWS