“Karta z historii Tymbarku” – spisana przez Józefa Kulpę

W numerach 19,20 i 21 Głosu Tymbarku drukowane był cykl pod tytułem “Karta z historii Tymbarku”. Jego Autorem był śp.Józef Kulpa, który  podzielił się z Czytelnikami swoimi wspomnieniami na temat roli rodziny Turskich w historii Tymbarku. Poniżej przedruk w całości.

 


W ostatnim numerze kwartalnika “Głos Tymbarku” przeczytałem notatkę apel Pani Karoliny Smoter o zabezpieczenie, remont grobowca Myszkowskich -Turskich, położonego w sąsiedztwie domu parafialnego. W całej rozciągłości popieram tę inicjatywę i swoją skromną cegiełkę w postaci 100 tys. zł na ten cel załączam. Wierzę, że wielu znajdzie się obywateli w Tymbarku, którzy podzielają ten pogląd, wierzę, że przyłączą się do tego naszego wezwania. Obiekt powyższy – grobowiec –  już zabytkiem Tymbarku, a ponadto kryje’ w sobie ludzi wielce zasłużonych dla Polski i samego Tymbarku. Sądzę, że zbiórką pieniędzy i wykonaniem prac remontowych grobowca zajmą się: Koło Światowego Związku Żołnierzy AK w Tymbarku lub Towarzystwo Miłośników Tymbarku, względnie Redakcja kwartalnika.
Poruszona wyżej sprawa nakłania mnie do napisania wycinka historii Ziemi Tymbarskiej, dotyczącego lat 1939-1945, ze szczególnym uwzględnieniem roli społeczno-gospodarczej dworu Zofii Turskiej i jego wkładu w rozwój Tymbarku, a także tragedii jego mieszkańców, jaka miała miejsce w pierwszych miesiącach 1945 roku, w czasie tzw. “wyzwolenia”. Jest to oparte na moich bezpośrednich spostrzeżeniach i mojej pracy przy budowie Owocarni wraz z inż. Józefem Markiem oraz kontaktach i moich naradach Zofią Turską, a więc prawdziwe. Starałem się także, by w szczegółach nie było przeoczeń, wynikających z dużego okresu czasu, jaki upłynął od owych lat.

Jak pamiętam, w skład dworu Zofii Turskiej wchodziły: dosyć poważny obszar lasów, tartak parowy oparty na drewnie z tych lasów, a zarządzany: przez Mariana Prökla człowieka zasłużonego dla Tymbarku, członka Ruchu Oporu AK w czasie okupacji.

W samym Tymbarku na stokach Zęzowa, obok stacji kolejowej i Spółdzielni  Mleczarskiej były łąki, pastwiska i pola uprawne. Obszar ten nie  przekraczał 50 hektarów. Z budynków Zofii Turskiej wymienić należy stary dwór położony nad rzeką oraz budynek Zofii położony nieco niżej zabudowań obecnego Zespołu Szkół.
Aż miło patrzyć było na stado czerwono-polskiego bydła pasącego się już od wczesnej wiosny na łąkach w poszczególnych kwaterach paszowych.
Gospodarzem-ekonomem majątku był Władysław Czarnota. Gospodarka prowadzona była na wysokim poziomie, dając dobry przykład dla tutejszych
rolników. Tak w gospodarstwie, jak też w lasach, czy tartaku pracowali robotnicy. Ich zarobki były prawie groszowe, ale i to się liczyło, gdy się weźmie pod uwagę ówczesną biedę – przecież powiat limanowski był jednym z najuboższych w Polsce, nękany bezrobociem, przeludnieniem. Ostre przednówki, zły stan zdrowia mieszkańców, niski poziom  oświaty stanowiły niemal stały element tzw. “biedy galicyjskiej”.

 Zofia Turska z Myszkowskich miała dwie córki. Jedna z córek, mężatka będąca w ciąży, uległa wypadkowi postrzelenia, w wyniku czego ona umarła, ale dziecko uratowano. Zofia Turska była już wówczas wdową. Jej mąż, Karol Turski, umarł – jak mi mówiono-w Dalmacji.
Warto, dla przypomnienia, odpowiedzieć na pytanie, co  Tymbark zawdzięcza dworowi Zofii Turskiej, jaki był wkład tego dworu w rozwój Tymbarku? Jakie były jego dzieje w okresie okupacji i w czasie “wyzwolenia”? 

Spółdzielnia Mleczarska powstała już w roku 1927. Była to pierwsza spółdzielnia na terenie powiatu limanowskiego. Założycielami jej byli ks.Józef Szewczyk, Karol Turski, Jan Macko. Karol Turski odstąpił bezpłatnie na rzecz Spółdzielni parcelę, na której dziś widzimy główny zakład Mleczarni. Ogromnym wówczas wysiłkiem, przy wybitnej pomocy Karola, wybudowano właśnie ten, stojący do dzisiaj, budynek. Organizowanie Spółdzielni Mleczarskiej wywołało wiele dyskusji i zastrzeżeń ze strony nawet zasłużonych w powiecie działaczy. Twierdzili oni, że uruchomienie Mleczarni spowoduje to, że tutejsi chłopi, odstawiając pełne mleko do Mleczarni, sami będą konsumować przepuszczane, co spowoduje wzrost zachorowań na gruźlicę, Życie obaliło takie założenia. Twórcy Mleczarni słusznie przewidywali, że jedną z głównych gałęzi gospodarki chłopskiej będzie hodowla – oczywiście na wysokim poziomie. Mleka pełnego będzie starczało i dla Mleczarni i na bieżącą konsumpcję.
Ówcześni działacze życia gospodarczego na terenie Tymbarku byli przepełnieni duchem na wskroś spółdzielczym, demokratycznym. Organizowanie, w okresie przecież kapitalistycznym, spółdzielni było tego właściwym potwierdzeniem.

Zupełnie mogła to być przecież sprawa prywatna lub spółki akcyjnej. Tymbark jednak, wtedy i później, postawił na spółdzielczość – i słusznie, bo ta spółdzielczość zbudowana na zasadach dobrowolności, miała i ma dotychczas założenia gospodarcze i społeczno wychowawcze.

W dowód oczywistego uznania wkładu Karola Turskiego w powstanie Spółdzielni Mleczarskiej w Tymbarku walne zebranie członków uchwaliło wmurowanie tablicy pamiątkowej nieżyjącemu już Karolowi Turskiemu. Tablicę taką ufundowano i umieszczono na zewnętrznej ścianie budynku Mleczarni. Władze PRL rozkazały tablicę z napisem zatynkować, bo przecież “dziedzic” – to wróg ludu! Z biegiem lat, po istotnych odwilżach w polityce PRL odtworzono tablicę i jej napis. Produkcja wspaniałego masła przebiegała w masialnicy o napędzie ręcznym! Jeszcze do dnia dzisiejszego we wspomnieniach – widzę Marcina Atłasa pochylonego, obracającego masielnicę. Marcin Atłas był człowiekiem pracowitym i uczciwym. Na początku w PRL piastował nawet funkcję I Sekretarza PPR w Tymbarku.

Pozwólcie Czytelnicy, że w tym miejscu wstawię małą dygresję związaną z Mleczarnią w Tymbarku.
Było to jeszcze przed II wojna światową. Dojeżdżałem wówczas do gimnazjum w Nowym Sączu. Bilet miesięczny kosztował wówczas około12 zł – tyle kosztowała wtedy para roboczych butów. Nie miałem pieniędzy na ten bilet. Za zgodą Zarządu Mleczarni woziłem wtedy do sklepów Wojaczyńskiego do Nowego Sącza w walizce ok 20 kg  masła. Za ten otrzymywałem kilka złotych, co starczyło mi właśnie na opłacenie biletu miesięcznego. Pociąg odjeżdżał z Tymbarku już o godzinie 5.30. Ja musiałem na tę godzinę dotrzeć na stację z Piekiełka. Walizkę z masłem dowoził mi na stację w Tymbarku właśnie Marcin Atłas.

Wszystkim tym, których interesuje działalność Podhalańskiej Spółdzielni Owocarskiej w Tymbarku, proponuję przeczytać książkę dr Józefa Macko ”Góry zakwitną sadami”. Nas w tym szkicu interesuje zagadnienie jakie czynniki spowodowały to, że inż. Marek obrał Tymbark na siedzibę Spółdzielni. Inż. Józef Marek przywędrował do Limanowej w 1927 roku. Objął stanowisko powiatowego instruktora sadownictwa, później również, dodatkowo, nauczyciela w Górskiej Szkole Rolniczej w Łososinie Górnej. Z Tymbarkiem zapoznał się bliżej podczas swoich wędrówek po powiecie. O tym, że zadecydował przyszłą spółdzielnię,  która miała realizować jego bogaty program upowszechniania sadownictwa, połączonego z przechowalnictwem i przetwórstwem, zlokalizować właśnie w Tymbarku zadecydowało wiele czynników:

– bliskość stacji kolejowej,
– entuzjastyczne przyjęcie programu Marka przez tymbarskich działaczy spółdzielczych,
– gotowość istniejących już spółdzielni (Kasy Stefczyka, Kółka Rolniczego, a zwłaszcza Spółdzielni Mleczarskiej) do daleko posuniętej współpracy.

Na szczególne podkreślenie zasługuje pomoc ofiarowana Markowi ze strony  Spółdzielni Mleczarskiej, którą kierował zasłużony działacz spółdzielczy Jan Macko.
Inżynier Marek wypatrzył wspaniałą parcelę, na której stoją dzisiejsze Zakłady. Parcela ta należała do Zofii Turskiej, która wyraziła zgodę na sprzedaż. Okazało się jednak, że po śmierci Karola majątek przeszedł na córki.  Sąd Opiekuńczy nie wyraził zgody sprzedaż lub darowanie parceli dla Spółdzielni. Sąd wychodził z założenia, że substancja majątkowa córek nie może zostać uszczuplona. Jedynym wyjściem z tej sytuacji była wymiana parcel. Spółdzielnia zakupiła parcelę o podobnym areale od Władysława Szczepaniaka, znajdująca się w bezpośrednim sąsiedztwem pól Turskich. Nabyta parcela było to wyrobisko w lesie położona wysoko w górze Zęzów.

Wartość rynkowa obu parcel była nieporównywalna, sąd jednak na takie rozwiązanie wyraził zgodę. W tym miejscu należy wyrazić wdzięczność dla Władysława Szczepaniaka, a później dla Jana Zająca, który na podobnych zasadach sprzedał w 1942r. parcelę dla Spółdzielni Rolniczo-Handlowej “Skiba” w Tymbarku.

Trzeba pamiętać, że właśnie wtedy był wielki głód ziemi, a cena jednego ara była bardzo wysoka. I tutaj potwierdza się społeczno-obywatelskie podejście dworu Zofii Turskiej do zasadniczych problemów gospodarczych Tymbarku. Brak takiego podejścia na pewno przekreślił by możliwość budowy i Mleczarni i Owocarni. O tym starsi mieszkańcy Tymbarku wiedzą doskonale.

O tym wiedzieć powinno aktualnie włodarzące młodsze pokolenie.
Pomoc dworu dla Owocarni nie ograniczyła się tylko do ułatwienia w nabyciu parceli. Zofia – w pierwszych latach organizowania Owocarni czynnie pracowała, z początku w zarządzie, później w radzie tej Spółdzielni. Młodsza zaś córka Zofii prowadziła nieodpłatnie ewidencję dostaw owoców od producentów-sadowników.
Spółdzielnia Rolniczo-Handlowa „Skiba”, przekształcona później w Gminną Spółdzielnię “Samopomoc Chłopska”, wybudowała w latach 1941-1947
magazyny i budynek administracyjny obok stacji kolejowej, na parceli stanowiącej również własność dworu. Podobnie, jak przy nabyciu parceli przez Owocarnię, “Skiba” mogła tę parcelę nabyć tylko w drodze wymiany. Parcele taką zdecydował się sprzedać Jan Zając, dokonano więc wymiany notarialnej parcel. I znów zauważyć należy, że parcela położona koło stacji była bez porównania wartościowsza od. parceli Zająca.
Zgadzając się na taką wymianę Turska wykazała wysoki stopień społecznego wyrobienia. Na marginesie opisywanych spraw wypada poinformować, że sprzedane przez Szczepaniaka i Zająca parcele wróciły do właścicieli, nabyte po symbolicznych kwotach podczas parcelacji dworu.

Wybuchła II wojna światowa. Już 11 grudnia 1939 roku zjawili się w Tymbarku mjr Wacław Szyćko ps.”Niktor” i Jan Cieślak ps. “Maciej”, by założyć tutaj organizację podziemną Z.W.Z.  Jako pierwsi zaprzysiężeni zostali Zofia Turska i Marian Prökl. U Pröklów założono skrzynkę łączności i magazynowano broń.

U Turskiej był magazyn żywności i leków. Zaznaczyć należy, że mjr Szyćko przed wojną był leśniczym lasów Turskiej.

Z powyższego wynika, że wymienieni wyżej – Turska i Prökl, byli pierwszymi na terenie Tymbarku członkami Ruchu Oporu. To oczywiście o czymś świadczy!
Już w pierwszych miesiącach hitlerowskiej okupacji w kraju powstaje organizacja o charakterze charytatywnym Rada Główna Opiekuńcza (R.G.O.). W Tymbarku powstaje jej placówka, kierowana przez inż.Marka, Zofię Turską, mgr Ludwika Mroza i Marię Pyrć. Organizacja ta była tolerowana przez okupanta, a jej celem było niesienie pomocy wysiedlonym, bezdomnym, biedocie wiejskiej i oczywiście żołnierzom Polski Podziemnej.
Dwór Zofii Turskiej w czasie okupacji był miejscem różnych konspiracyjnych spotkań, narad. Tutaj była baza, z której liczni ruszali za granice, do Sikorskiego. Ten gorący patriotyzm bracia Turskiej – Myszkowscy – opłacili najwyższą ceną, życiem.
Jeden ginie w Katyniu, drugi w niemieckim obozie koncentracyjnym. W roku 1945 następuje wyzwolenie. Armia Radziecka “wyzwala” nasz kraj.
W mroźne dni styczniowe 1945 r. zostaje “wyzwolony” Tymbark. I właśnie w tych mroźnych zimowych miesiącach na dwór rodziny Turskich spada przeogromne nieszczęście. Następuje tzw. parcelacja lasów i ziem należących do Turskiej.

Lasy zostają upaństwowione, a ziemia – choć obszar gruntów rolnych nie przekraczał 50 hektarów – rozparcelowana. Ale największe nieszczęście, wprost tragedia, nastąpiło wtedy, gdy zamieszkującym dwór osobom z rodziny Turskiej nakazano opuścić mieszkanie, wyrzucono ich wprost na ulicę w mroźny styczniowy dzień.
Zrozpaczeni, z trudem znaleźli pokoik w Tymbarku, rozpalili ogień, by się rozgrzać, położyli się do łóżek i w nocy ulegli wszyscy zaczadzeniu śmiertelnemu (IWS: proszę przeczytać uwagę na końcu tekstu)  – a były to chyba cztery osoby. Jedna zmarła w nocy, a pozostałe w stanie beznadziejnym przewiezione zostały samochodem Spółdzielni “Skiba” do szpitala w Krakowie.

Jako pełniący funkcję prezesa tej Spółdzielni sam osobiście konwojowałem te osoby do Krakowa. Obraz tragedii tych ludzi do dnia dzisiejszego mam przed oczami. Bolesnym jest fakt, że w tym tragicznym procesie brali udział i niektórzy sąsiedzi Turskiej. Ich nazwiska – ku wiecznej pamięci – są skrupulatnie zanotowane.

Czas teraz na refleksję. Rozważając tę tragedię ludzi, to, co się wówczas zdarzyło, wypada zawołać “o tempora, o mores”! (o czasy, o obyczaje!). Sposób, w jaki ówczesne władze komunistyczne obeszły się z Turską, a zwłaszcza fakt wyrzucenia w mroźny dzień ludzi z mieszkania i następstwo tego – tragedia, są godne potępienia.
Należy nadmienić, że Turska pod naciskiem zachodzących zmian społeczno-gospodarczych, sama doszłaby do wniosku, że utrzymanie dotychczasowego stanu posiadania jest niemożliwe. Ziemia uprawna leżała bowiem w centrum Tymbarku i ona limitowała jego rozwój.

Patriotyczna postawa Turskiej w czasie okupacji i to, co zrobiła dobrowolnie dla Tymbarku jeszcze przed wojną, wystawia Turskiej i jej rodzinie jak najlepsze świadectwo.
Stało się.  Ktoś powie – jak mówi poeta – “nie czas żałować róż, kiedy lasy płoną” – i też racja.  Ale szlachetna i sprawiedliwa pamięć należy się tej rodzinie od mieszkańców Tymbarku i od ludzi, którzy swoją pracą zbudowali nowe, piękne osiedle obok stacji kolejowej.

Zorganizowane przed wojną: Spółdzielnia Mleczarska, Spółdzielnia Owocarska, później Spółdzielnia “Skiba”, włączając do tego tartak, dały setkom ludzi zatrudnienie, a ci swoją pracą zmienili oblicze Tymbarku i wnieśli poważny wkład
w rozwój społeczno-gospodarczy i kulturalny Ziemi Tymbarskiej.
mgr  Józef Kulpa

 

Uwaga od IWS: Jestem zobowiązana poinformować, że potomkowie właścicieli budynku, w którym  schronienie znaleźli Turscy, nie zgadzają się ze stwierdzeniem, utrwalonym w różnych opracowaniach,  że przyczyną śmierci rodziny Turskich było zaczadzenie.

O Józefie Kulpie – Autorze powyższego tekstu – można się więcej dowiedzieć z artykułu Przemysława Bukowca, który był publikowany na portalu “tymbark.in” w grudniu ubiegłego roku.

Mgr Józef Kulpa „Owoc” – wspomnienie w 25. rocznicę śmierci. Artykuł Przemysława Bukowca

 

Historia kpt. Wacława Szyćko. 80 rocznica rozbicia Związku Walki Zbrojnej na Ziemi Limanowskiej

Minęła 80. rocznica aresztowania kpt. Wacława Szyćko “Wiktor” – pierwszego komendanta Obwodu ZWZ “Lelek” Limanowa – Współtwórcy pierwszych placówek konspiracyjnych w Beskidzie Wyspowym.   Z racji, że Tymbark był jego wielokrotnym przystankiem, jak dwór Zofii Turskiej oraz leśniczówki w rejonie Mogielicy, poniżej opracowanie Przemysława Bukowca.

 

Historia kpt. Wacława Szyćko. 80 rocznica rozbicia Związku Walki Zbrojnej na Ziemi Limanowskiej

 17 maja 1941 r. niemieckie, nowosądeckie gestapo przeprowadziło obławę na budynek szkoły w Rupniowie. W jej wyniku stosunkowo przypadkowo został aresztowany pierwszy komendant Obwodu Związku Walki Zbrojnej Limanowa – kpt. Wacław Szyćko „Wiktor” z małżonką Marią. Ich tragiczne losy nadal pozostają zapomnianą, nie w pełni odkrytą kartą historii na Limanowszczyźnie.

Zawodowy oficer

Nie są znane szczegółowe informacje z młodzieńczych lat Wacława Szyćko. Przyszedł na świat 5 listopada 1905 w Siemiatyczach (inne źródła podają rok 1906). Po ukończeniu gimnazjum i zdaniu matury w 1926 r. rozpoczął służbę w Szkole Podchorążych Piechoty – początkowo uczestnicząc w szkoleniu unitarnym w Różanie do lipca 1927 r. Kolejne dwa lata Wacław związał ze służbą w Szkole Podchorążych Piechoty w Ostrowi Mazowieckiej – Komorowie, gdzie uzyskał stopień podporucznika służby stałej. W 1929 r. przeniesiony do 1. Pułku Strzelców Podhalańskich w Nowym Sączu na stanowisko dowódcy plutonu. W 1932 r. uzyskał awans na stopień porucznika służby stałej. W drugiej połowie lat 30. por. Szyćko został przeniesiony do 74. Górnośląskiego pułku piechoty w Lublińcu. Tam w 1937 r. uzyskał awans na stopień kapitana oraz objął dowództwo 7. Kompanią strzelców w III batalionie. W drugiej połowie lat trzydziestych Wacław Szyćko poślubił pochodzącą z Nowego Sącza Marię Geisler, która pracowała w szkole powszechnej w Rupniowie na Bednarkach.

1939 r. Bagnet na broń! – bitwa pod Taniną

We wrześniu 1939 r. kpt. Wacław Szyćko brał udział w walkach z Niemcami w szeregach swojego 74. Górnośląskiego pułku piechoty. Obszar południowo zachodniego pogranicza polsko-niemieckiego stanowił pierwszą linię frontowych walk m.in. Oddziału Wydzielonego „Lubliniec” pod dowództwem płk. Wacława Wilniewczyca.  1 września o 4.30 niemieckie jednostki przekroczyły granicę. Kpt. Szyćko dowodził 7 kompanią III batalionu w walkach o wzgórze 265 na linii Łebki – Tanina nad rzeką Liswartą ok. 25 km na południowy zachód od Częstochowy. Atakowała dwukrotnie liczniejsza niemiecka 7 kompania Infanterie Regiment 42. określanego jako „Tanina-Kampfgruppe”. Jednostką niemiecką dowodził kpt. Otto Muxel. Walka pod Taniną przerodziła się w regularną bitwę z wykorzystaniem dużej ilości broni maszynowej. Koło południa jeden z niemieckich pododdziałów przekroczył rzekę w pobliżu zniszczonego mostu w Taninie. Manewr ten stwarzał zagrożenie oskrzydlenia polskich formacji. W czasie boju przytomnie dowodził kpt. Szyćko, który momentalnie zareagował na niemiecką próbę oskrzydlenia. W swojej relacji kpt. Józef Legut dowódca 3 kompanii ckm 74. Gpp opisał w jaki sposób kpt. Szyćko zebrał odwodowy pluton i poprowadził do ataku na bagnety. Niemcy nie wytrzymali tego natarcia i wycofali się na zachodni brzeg rzeki Liswarty. Żołnierze polscy przekroczyli rzekę, prowadząc manewr oskrzydlający nieprzyjaciela na niemieckiej ziemi. Według relacji dowódcy 3 kompanii, ten śmiały manewr przeprowadzony przez kpt. Szyćko podniósł na duchu żołnierzy III baonu. W ciągu całego dnia, 1 września polscy żołnierze pomimo dwukrotnej przewagi nieprzyjaciela doskonale wykorzystywali ukształtowanie terenu stwarzając wrażenie licznej i dobrze uzbrojonej formacji, która dążyła do oskrzydlenia przeciwnika. W źródłach niemieckich walki odnotowano jako Das Gefecht bei Tanina – bitwa pod Taniną. Dalszy wrześniowy szlak 74. Gpp wiódł przez: Wrzosową, Dębowiec, Janów, Złoty Potok, Borzykową, Kielce po Ciepielów. Jednostka była wielokrotnie rozpraszana przez nieprzyjaciela. Polscy żołnierzy dołączali do innych formacji kontynuując walkę. Szczególnie tragiczny los spotkał kilkuset osobową grupę oficerów i żołnierzy 74. Gpp, pojmanych do niewoli w czasie walk pod Ciepielowem. Dowódca niemieckiej jednostki wydał rozkaz aby polscy żołnierze zdjęli kurtki mundurowe, po czym przeprowadzono masową egzekucję na żołnierzach, których uznano za partyzantów. Tragicznego losu uniknął kpt. Szyćko. Brak szczegółowych informacji na temat jego działalności w kolejnych tygodniach. Utrwaliła się wzmianka o przystąpieniu do konspiracji Służby Zwycięstwu Polski. W listopadzie miejsce SZP zajął Związek Walki Zbrojnej. Rozpoczęto tworzenie administracji konspiracyjnej na terenie okupowanego kraju. Późną jesienią 1939 r. w Krakowie kpt. Szyćko „Wiktor” otrzymał rozkaz od nowo mianowanego szefa Inspektoratu ZWZ „Sarna” Nowy Sącz mjr Franciszka Żaka „Franek” w celu tworzenia zrębów konspiracji na obszarze przedwojennego powiatu limanowskiego.

Zarzewie konspiracji ZWZ. Tymbark – Rupniów – Dobra – Skrzydlna – Mogielica

Nie był to przypadek ponieważ małżonka kpt. Szyćki – Maria z d. Geisler pracowała jako nauczycielka w szkole powszechnej w Rupniowie na Bednarkach. „Wiktor” przybył do Tymbarku skąd przez górę Zęzów udawał się na kwaterę w Rupniowie. Dzięki pomocy Marii, kpt. Szyćko nawiązał kontakt z oficerami rezerwy ppor. Janem Cieślakiem „Maciej” oraz ppor. Janem Grzywaczem „Sowa”. Poprzez uruchomioną sieć kontaktów nauczycielek szkoły powszechnej w Dobrej m.in. Józefy Cieślak i Ireny Kolarz utworzono na wiosnę 1940 r. w Skrzydlnej zręby limanowskiej konspiracji. „Maciej” i „Sowa” uczestniczyli w tworzeniu pierwszej organizacji konspiracyjnej na terenie Skrzydlnej już 10 listopada 1939 r. W grudniu tego samego roku do organizacji przystąpiła właściciela dworu w Tymbarku – Zofia Turska oraz zarządca majątku Marian Prökl. Dworski tartak został wykorzystany na melinę broni zgromadzonej przez konspiratorów ze Skrzydlnej późną jesienią 1939 r. Część broni pochodziła z rejony góry Grodzisko, pozostawiona po 156. pułku piechoty. Kpt. Szyćko otrzymał fikcyjne dokumenty na nazwisko Wacław Orłowicz, zatrudniony jako leśniczy w majątku Turskiej w lasach Mogielicy w leśniczówce Andrzeja Florka na Wyrębiskach Zalesiańskich. Budynek choć wielokrotnie przebudowywany stoi do dzisiaj przy zielonym szlaku PTTK  prowadzącym na Mogielicę z przeł. Słopnickiej. Kpt. „Szyćko” wraz z „Maciejem” i „Sową” przemierzali Beskid Wyspowy wzdłuż i wszerz, odbierając pocztę z punktów kontaktowych, organizując tzw. „piątki” konspiracyjne. Wszystkie działania miały na celu przygotowania podziemnej administracji, melin i lokali dla osób poszukiwanych, oficerów i żołnierzy WP chcących udać się za granicę, przeciwdziałaniu propagandzie wroga, ostrzeganiu przed terrorem okupanta. Wiosną w domu Aleksandra Günthera w Skrzydlnej (gdzie mieszkał Jan Grzywacz) doszło do utworzenia pierwszej komendy Obwodu ZWZ Limanowa. Komendantem został kpt. Szyćko, jego zastępcą ppor. Grzywacz, oficerem organizacyjnym ds. wywiadu – ppor. Cieślak. W latach 1940-1941 powstały pierwsze placówki ZWZ w Dobrej, Tymbarku, Kamienicy, Ujanowicach, Limanowej, Mszanie Dolnej, Jodłowniku i Niedźwiedziu.  Konspiracja rozwijała się stabilnie do wiosny 1941 r. Wobec „wsyp” na terenie Nowego Sącza, których szczęśliwie uniknął mjr Franciszek Żak, zagrożenie dekonspiracją znacząco wzrosło. W kwietniu 1941 r. z polecenia Komendy Okręgu ZWZ Kraków, kpt. Szyćko tymczasowo przejął obowiązki Komendanta Inspektoratu ZWZ „Sarna” Nowy Sącz od mjr „Franka”. Ten ostatni w związku z licznymi, „spalonymi” kontaktami oddał się do dyspozycji władz Okręgu. Nie upłynął miesiąc od nominacji gdy nowosądeckie gestapo uderzyło w limanowski ZWZ.

17 maja 1941 r. – początek gehenny

Józef Bieniek, sądecki regionalista, przed laty zbierając relacje od członków konspiracji, powoływał się na teorię pewnego przypadkowego zdarzenia. Mianowicie, żona kpt. Szyćko, Maria, podróżowała koleją do rodziny w Nowym Sączu. Przy okazji rozwoziła pocztę konspiracyjną. W czasie tych czynności została zauważona przez jednego z konfidentów gestapo, którzy często podróżowali pociągami między Nowym Sączem a Chabówką. Niezwykła uroda Marii oraz odwiedziny kilku lokali doprowadziło do zbiegu  nieszczęśliwych wypadków. W sobotę, 17 maja 1941 r. w godzinach popołudniowych, gestapo przeprowadziło rewizję mieszkania w budynku szkoły na Bednarkach. Oprócz Marii zatrzymano mężczyznę legitymującego się dokumentami na nazwisko Orłowicz, który pracował jako leśniczy w lasach Mogielicy. W tym miejscu należy dodać, że kpt. Szyćko co jakiś czas odwiedzał żonę aby pobrać żywność, pocztę oraz zmienić odzież. Niemcy byli przekonani, że Maria bierze udział w konspiracji, natomiast Orłowicza, zabrano aby się upewnić kim jest. Po latach, z dalekiej Australii, Maria napisała kilka zdań na temat tej dramatycznej, ostatniej podróży z aresztowanym mężem przez Beskid Wyspowy do siedziby gestapo w Nowym Sączu: […]Jechaliśmy w cudownej scenerii majowej nocy, w poświacie księżyca i śpiewie słowików, pełni rozpaczy i najgorszych przeczuć. On po śmierć w oświęcimskim piekle, poprzedzoną wieloma miesiącami tak potwornych tortur śledczych, że odbite ciało gniło żywcem i odpadało całymi płatami… . Ja zaś – po pięć lat obozowej poniewierki[…]. Maria Szyćko przetrwała tortury gestapo, pobyt w więzieniu oraz gehennę obozów koncentracyjnych m.in. KL Auschwitz II – Birkenau – blok 22B, marsz śmierci, KL Dachau. Po wojnie wyszła za poznanego w KL Dachau Alfonsa Butowskiego, następnie małżeństwo wyjechało do Australii gdzie osiadło na stałe.

Żołnierzem pozostał do końca

Wracając do 17 maja 1941 roku, funkcjonariusze gestapo w toku śledztwa ustalili, że aresztowany Wacław Orłowicz to w rzeczywistości poszukiwany polski oficer. Kpt. Szyćko zdał sobie sprawę, że los jest przesądzony dlatego postanowił działać. Przed wojną odbywał służbę w 1. Pułku Strzelców Podhalańskich w Nowym Sączu. Miasto znał dobrze. W czasie konwojowania z więzienia do siedziby gestapo, choć skuty, ogłuszył konwojenta i zbiegł w kierunku Dunajca. Chciał przepłynąć rzekę i ukryć się w wiklinie na drugim brzegu. Fatalny zbieg okoliczności sprawił, że w Parku Strzeleckim uciekinier trafił na grupę żołnierzy węgierskich, grających w piłkę. Ci zaś zatrzymali go, oddając w ręce niemieckie. J. Bieniek zebrawszy relacje od świadków tamtych zdarzeń tak opisał konsekwencje nieudanej ucieczki: […]Mszcząc się za próbę ucieczki – gestapowcy tak zmasakrowali kapitana, że odbite od kości ciało gniło i odpadało całymi płatami. Przebywający w sąsiednich celach więźniowie opowiadali, że bijący od kapitana smród wprost dławił, a prowadzący śledztwo oprawcy przesłuchiwali więźnia na podwórku…trzymając przy nosach chusteczki nasycone perfumami[…]. Pomimo tych makabrycznych tortur kpt. Szyćko przetrwał pobyt w więzieniu, ostatecznie we wrześniu 1941 r. trafił do KL Auschwitz, gdzie rok później zginął – 21 września 1942 r. Po aresztowaniu kpt. Szyćko nastąpił stopniowy rozpad struktur ZWZ na Ziemi Limanowskiej oraz dalsze aresztowania członków konspiracji. Nowe struktury na dobre odtworzono dopiero w 1943 r. w szeregach Armii Krajowej.                                                       Ze względu na brak fotografii kpt. Wacława Szyćko symbolicznymi pozostają dwa miejsca upamiętnienia. Jedynym jest tablica pamiątkowa w kościele pod wezwaniem Najświętszego Serca Pana Jezusa w Szczawie. Drugim  miejscem pamięci jest płyta w kwaterze wojennej na cmentarz parafialnym w Tymbarku.

Tekst powstał jako uzupełnienie fragmentu artykułu: Skrzydlna  – „Ojcowie Konspiracji Ziemi Limanowskiej 1939-1942”, który ukazał się na łamach Echa Limanowskiego nr 306-307, Marzec-Kwiecień 2020.

 Przemysław Bukowiec

zdjęcie: IWS

 

Z historii Parafii Podłopień – uroczystość wmurowania kamienia węgielnego

Pierwszą wielką uroczystością w nowej Parafii Podłopień był akt wmurowania kamienia węgielnego. Kamień węgielny pochodzi z grobu Świętego Piotra (oprawiony w Watykanie w marmurową płytkę). 
 
Ksiądz Tadeusz Machał wspomina: “Przy okazji tegoż kamienia przeżyłem wzruszający moment. Otóż właśnie w jedną z kwietniowych niedziel kończyłem Mszę świętą – sumę, kiedy do kaplicy wszedł ks. kanclerz kurii tarnowskiej – infułat Jan Rzepa. Bez słowa złożył kamień  na ołtarzu. Oniemiałem. Ksiądz kanclerz wyszedł. Ja sam powiedziałem coś tam do ludzi – byłem zaskoczony”  Z historią  kamienia związany był ówczesny ks. biskup radomski, ks. Zygmunt Zimowski” oraz ks. Zygmunt Warzecha, proboszcz w parafii Szczawa. “Prosiłem księdza Zygmunta Warzechę, który akurat wyjeżdżał  z pielgrzymami do Rzymu, aby postarał się przywieźć z Włoch jakiś kamień, ale pobłogosławiony przez samego papieża. Tam w Rzymie ks. Warzecha spotkał tyle przypadkowo, co szczęśliwie, księdza Prałata Zimowskiego i podzielił się tym problemem. Ksiądz prałat Zimowski zareagował wspaniałomyślnie, wiedział o budowie kościoła w Podłopieniu, poprosił znajomego mu biskupa z Włoch o wymagane pisma, i na tej podstawie otrzymaliśmy kamień z grobu Św. Piotra opieczętowany i z dokumentem” – czytamy dalej w książce “Parafia Miłosierdzia Bożego w Podłopieniu”.
 
Uroczystości wmurowania kamienia węgielnego miały miejsce 18 maja 1986 roku w niedzielę Zesłania Ducha Świętego. Mury kościoła i otoczenie zostały udekorowane napisami (wykonanymi przez Czesława Liszkę), flagami, zielonymi gałązkami.  Przybył  ksiądz biskup ordynariusz Jerzy Ablewicz i Jego gość – Ojciec Generał Cystersów z Rzymu – Policarp Zacar z pochodzenia Węgier, wizytujący opactwo szczyrzyckie. Jest też Ojciec opat z Szczyrzyca, Hubert Kostrzański i Ojciec Prezes Polskiej Kongregacji 00. Cystersów – Opat z Wąchocka – Benedykt Matejkiewicz, czyli w tym dniu w Podłopieniu gościło aż czterech biskupów. Obecni są także: kanclerz kurii tarnowskiej ks. inf. Jan Rzepa oraz ks. inf. dr Władysław Kostrzewa (kapelan biskupa ordynariusza).
 
Ks. proboszcz Tadeusz Machał witając Księdza Biskupa powiedział: „Uroczystość przybycia Ducha Świętego do młodego Kościoła, który był tak nieliczny, że w całości mieścił się w jednej sali na górze była dla Apostołów wydarzeniem ogromnym i przełomowym. Słusznie nazywa się ten dzień startem Kościoła w historię ludzkości. Dla nas uroczystość ta jest też wielkim wydarzeniem. Witamy bowiem serdecznie pasterza Diecezji i ojca, który zrodził tą parafię, a dzisiaj przybył, aby umocnić ściany powstającego kościoła świętym kamieniem. Z wiarą żywą pragniemy przyjąć twoje błogosławieństwo… dla tej parafii, która – jak Kościół w Wieczerniku stawia pierwsze kroki, uczy się chodzić, uczy się być sobą”.
 
Kazanie, które wygłosił ksiądz biskup ordynariusz było o Duchu Świętym i o szukaniu Boga przez człowieka. Wspomniał  też o świętej Teresie, Benedykcie od Krzyża i o awarii w Czarnobylu (minął niecały miesiąc od wybuchu). Trwałym śladem uroczystości wmurowania kamienia węgielnego jest płyta  marmurowa umieszczona na ścianie, po prawej stronie kościoła (ofiarował ją ks. Franciszek Korta, proboszcz ze Złotej, który wcześniej był wikariuszem w tymbarskiej parafii).
 
Ciekawostką w tym dniu było ciekawe zjawisko meteorologiczne – „halo słoneczne”, które pokazało się na niebieskim niebie po Mszy św. Ludzie z tego znaku odczytali wielkie błogosławieństwo – wspomina ks.Tadeusz Machał.
 
“Nad całym zaś placem budowy i zgromadzonym tam ludem unosił się duch radości, którą widać było iw strojach i w orkiestrze i śpiewającym zespole i w uradowanych twarzach, a także w świątecznym stole. Biskup zaś Ordynariusz dziękując parafianom i ks. Proboszczowi za trud budowania tak kościoła materialnego jak i duchowego z radością udzielił swojego błogosławieństwa na dalszą pracę, która przy niegasnącym zapale całej wspólnoty i pomocy Bożej będzie szybko postępować naprzód, aby ludzie mieli bliżej do Boga i czuli się w tym kościele jak w przedsionku nieba” – tak uroczystość opisał ks.Ryszard Stasik (proboszcz z Łososiny Górnej) w sprawozdaniu z uroczystości, przygotowanym dla tarnowskiej kurii.
 
IWS
 
 

Kamień niesie Jan Drzyzga, obok Andrzej Czernek

Interesujące odkrycie na cmentarzu parafialnym w Tymbarku

Podczas prac inwentaryzacyjnych na Starym Cmentarzu Parafialnym w Łososinie Górnej, natrafiono na nagrobek wykonany przez wybitnego krakowskiego kamieniarza i rzeźbiarza Fabiana Hochstima (1825-1906). Odkrycie w dolinie Łososiny pracy tego znamienitego rzemieślnika, zainspirowało autora niemniejszego szkicu do poszukiwań jego dzieł na okolicznych cmentarzy. I tak trafił on do Tymbarku, gdzie do dziś można jeszcze odnaleźć kilka starych zabytkowych kamiennych nagrobków. Szczegółowa inwentaryzacja wszystkich zachowanych pomników nie doprowadziła jednak do odnalezienia żadnego dzieła sygnowanego jego nazwiskiem. Wydawałoby się zatem, że wyprawa, jakkolwiek bardzo inspirująca, zakończyła się niepowodzeniem. Nic bardziej mylnego. Otóż, ku ogromnemu zaskoczeniu okazało się bowiem, iż tymbarska nekropolia skrywa inną równie interesującą historię, tudzież dzieło nie mniej utalentowanego krakowskiego kamieniarza. I tak oto odnaleziono pracę Edwarda Stehlika (1825-1888), właściciela zakładu kamieniarskiego, który uczestniczył we wszystkich ważniejszych pracach kamieniarskich i dekoracyjnych w Krakowie. Szerzej na temat tej postaci napiszemy w dalszej części niniejszego szkicu.

Praca tego wybitnego krakowskiego rzeźbiarza znajduje się na mogile ks. Antoniego Tomasza Kapturkiewicza jak się wydaje zapomnianego dziś duszpasterza. Urodził się 1 grudnia 1844 r. w Tymbarku w rodzinie mieszczańskiej Wojciecha i Magdaleny z d. Kapturkiewicz. Naukę w podstawowym zakresie pobierał w rodzinnym domu, po czym dalej kształcił się w C. K. Wyższym Gimnazjum w Nowym Sączu. Ukończył je pozytywnie zdanym egzaminem maturalnym. 

W 1869 r., rozpoczął studia teologiczne w Seminarium Duchownym w Tarnowie i tutaj po czterech latach nauki 13 lipca 1872 r. przyjął święcenia kapłańskie z rąk bpa. Józefa Alojzego Pukańskiego (1798-1885). Jego pierwszą placówką duszpasterską, którą objął jako neoprezbiter 13 lipca 1872 r. był wikariat w parafii pw. Narodzenia św. Jana Chrzciciela w Ślemieniu. W trakcie pobytu w Ślemieniu podjął i ukończył w 1875 r. studium diecezjalne na kierunku biblistyka. Po trzech latach pracy został w 1876 r. skierowany na kolejną placówkę duszpasterską, tym razem do parafii pw. Świętego Michała Archanioła w Mszanie Dolnej. Obok funkcji wikarego pozostawał również nauczycielem w szkole parafialnej, otrzymując z tego tytułu wynagrodzenie.

Pod koniec 1878 r. został powołany na administratora parafii pw. św. Andrzeja Apostoła w Słopnicach. Ostatnią placówką na której pracował od 22 września 1879 r. była parafia pw. św. Jadwigi w Dębicy. Po niespełna trzech latach pobytu ok. 1882 r. z powodów zdrowotnych wyjechał do domu rodzinnego w Tymbarku. Tutaj niestety w wieku 37 lat zmarł 14 lipca 1881 r. Ciało ks. Kapturkiewicza po uroczystej mszy świętej zostało odprowadzone na miejsce wiecznego spoczynku i złożone w ziemnej mogile na miejscowym cmentarzu parafialnym. Na jego grobie staraniem rodziny i krewnych wzniesiono kamienny pomnik z marmurową tablicą. Po 140-stu latach, nie bez trudu, udało się odczytać jej treść:

ks. ANTONI KAPTURKIEWICZ

UR: 1844 R.

KAPŁAN GORLIWY

A Z CZYSTEGO I NIEWINNEGO

ŻYCIA

ZASNĄŁ W PANU PO 9 LETNIEJ

NIEZMORDOWANEJ PRACY

WE WINNICY PAŃSKIEJ

D: 18 LIPCA 1881

NA ŁONIE SWEJ MATKI

W TYMBARKU

SPOKÓJ JEGO DUSZY

 

Wykonania pomnika na grobie ks. Antoniego Kapturkiewcza rodzina zleciła Edwardowi Stehlikowi, jednemu z najznamienitszych rzeźbiarzy i kamieniarzy krakowskich. Warto w tym miejscu przybliżyć mieszkańcom Tymbarku tę postać.

Edward Stehlik urodził 4 lutego 1825 r. w Krakowie. Był synem Józefa, krakowskiego kupca, i Teresy z Kremerów. Pochodził z mieszkającej w Czechach niemieckiej rodziny Stehlik von Treistet Czenckow, nobilitowanej przez cesarza Rudolfa II na przełomie XVI i XVII wieku, w XVIII wieku osiadłej w Olkuszu. Studiował w krakowskiej Szkole Malarstwa i Rzeźby Instytutu Technicznego w Krakowie u Karola Ceptowskiego. Następnie wiele podróżował. Pomimo rozległej praktyki zagranicznej, nie odbył jednak obowiązkowej  rocznej praktyki u mistrza kamieniarskiego w Krakowie i dlatego nie mógł zostać przyjęty do cechu.  Paradoksalnie nie mógł takowej odbyć, gdyż w roku jego powrotu do Krakowa tj. w 1848 r. nie było w nim ani jednego mistrza kamieniarskiego.  Cech murarzy i kamieniarzy mimo kar i nacisków miasta nie zgodził się na jego przyjęcie. Sehlik postanowił zatem odwołać się do Lwowa do Namiestnika hr. Agenora Gołuchowskiego. Cech przegrał i ostatecznie mógł on otworzyć swój warsztat kamieniarski.

Edward Stehlik pracował między innymi przy restauracji kościoła Św. Katarzyny (1852 – 1864) oraz Sukiennic (odkuł tu kapitele roślinne); zrealizował neogotyckie ołtarze w kościele Dominikanów i w kościele Franciszkanów (1861) oraz obramienie tablicy upamiętniającej oswobodzenie Wiednia na zachodniej ścianie kościoła Mariackiego (model Pius Weloński).  W kościele św. Anny, w nawie zachodniej, znajduje się odkute przez niego w kamieniu epitafium Juliusza Słowackiego, ufundowane przez jego matkę Salomeę Bécu. Wykonał kilkaset pomników nagrobnych o zróżnicowanej formie na Cmentarzu Rakowickim (okazałe kaplice grobowe, nagrobki w formie poziomych lub pochylonych płyt na wolutach, krzyże, obeliski, sarkofagi, kompozycje architektoniczno-rzeźbiarskie o rozbudowanej ikonografii). Do odkuwania trudniejszych rzeźb zatrudniał najlepszych rzeźbiarzy krakowskich (A. Kurzawa. M. Korpal

 Pracował na zamówienia zamożnych rodzin krakowskich (mieszczanie, ziemiaństwo, arystokracja). Tworzył w stylu neogotyckim, neoromantycznym, klasycystycznym, realistycznym. Opracował wzornik pomników nagrobnych i epitafiów, jego dziełem są między innymi neoromantyczna kaplica grobowa Lasockich, neogotyckie kaplice Heraszczenewskich (z neogotyckim drewnianym ołtarzem) i Jurjewiczów, eklektyczne kaplice rodzin Delaveaux i Rzewuskich, a także nagrobek S. Płońskiego nawiązujący formą do latarni zmarłych (1876). Na zamówienie społeczne wykonał grobowce weteranów powstań listopadowego i styczniowego. Zmarł 21 września 1888 r. w Krakowie i został pochowany na Cmentarzu Rakowickim, jego epitafium, ufundowane przez żonę, znajduje się w kościele Św. Anny.

Odnalezienie na tymbarskiej nekropoli pracy Edwarda Stehlika oraz Fabiana Hochstima w Łososinie Górnej utwierdza autora w przekonaniu, że zamożniejsi mieszkańcy regionu korzystali z usług krakowskich pracowni kamieniarskich częściej niż się dotychczas wydawało. Wydaje się, że są to jedyne ich dzieła, jakie podczas dalszych poszukiwań być może uda się jeszcze odnaleźć. Póki co warto jednak pochylić i objąć ochroną zarówno pomnik sygnowany nazwiskiem Edwarda Stehlika, jak również inne równie ciekawe kamienne nagrobki z XIX i początku XX w. znajdujące się na cmentarzu parafialnym w Tymbarku. A jest ich naprawdę jeszcze wiele i wymagają szybkiej interwencji konserwatorskiej, jak choćby neogotycki nagrobek małżonków Michała (1831-1898) i Katarzyny Bubuli (1831-1897) oraz ich córki Marii (zm. 1898); pomnik na mogile ks. Jana Szczurka (1823-1889) proboszcza parafii w Tymbarku, czy nagrobek na grobie kolejnego proboszcza i dziekana tymbarskiego Szymona Kumorka (1854-1916) oraz Marcina Wikary (1828-1894) i wiele innych. Za każdym tym dziełem kryje się bowiem historią życia ludzkiego, ale także społeczności parafialnej czy miejscowości, w której dane im było mieszkać i pracować. Jest to także nasze wspólne dziedzictwo i warto o nie już dziś zadbać, aby kolejne pokolenia mogły się z nimi zapoznać.

Robert Kowalski,

Łososina Górna 12.05.2021


1. Nagrobek ks. Antoniego Tomasza Kapturkiewicza (1844-1881)na cmentarzu w Tymbarku.

2. Antoni Tomasza Kapturkiewicza od 1869 r. studiował w Seminarium Duchownym w Tarnowie.

3. Jako neoprezbiter w dniu 13 lipca 1872 r. objął wikariat w parafii pw. Narodzenia św. Jana Chrzciciela w Ślemieniu.


4. Tablica na pomniku śp. ks. Antoniego Tomasza Kapturkiewicza.

5. Nagrobek sygnowany: „E. Stehlik w Krakowie”


6. Oprawa kamienna tablicy Piusa Welońskiego autorstwa Edwarda Stehlika

7. Pomnik-obelisk Floriana Straszewskiego wykonany przez Edwarda Stehlika odsłonięty na krakowskich Plantach w 1874

8. Epitafium Edwarda Stehlika i jego dzieci Heleny i Edwarda

9. Pomnik ks. Jana Szczurka (1823-1889), proboszcza parafii w Tymbarku

10. Nagrobek na grobie Szymona Kumorka (1854-1916), proboszcza i dziekana tymbarskiego

11. Pomnik na mogile Marcina Wikary (1828-1894)

Rocznica śmierci księdza kanonika, proboszcza, Teofila Świątka.

5 maja 1987 roku zmarł ksiądz proboszcz Parafii Tymbark (od 06.09.1955) Teofil Świątek.  Dzisiaj jest rocznica Jego śmierci.

tablica pamiątkowa znajdująca się na froncie kaplicy na cmentarzu w Tymbarku, ufundowana przez ks.kanonika Franciszka Malarza 

Przypomnijmy sobie kilka zdarzeń z okresu pełnienia funkcji proboszcza tymbarskiej parafii. Zdjęcia udostępnione przez Czytelników.

  1. Peregrynacja Obrazku Matki Bożej – 1969

2. Ksiądz proboszcz Teofil Świątek oraz ks.Kazimierz Macheta (ok.1970 r.)

 

3. Fotografia z 1976 roku, udostępniona portalowi przez Kolekcję Prywatną Tymbark, wraz ze wspomnieniem o Księdzu .

Ksiądz Teofil Świątek czytający ogłoszenia. Starsi z nas zapewne pamiętają, że lubił je nieco przedłużać. Czytał, mówił, nawiązywał i powracał do już wcześniej omawianych kwestii. Właściwie, niejednokrotnie sprowadzało się to do wygłoszenia drugiego kazania. Ministranci tych wywodów słuchali i słuchali i jak widać, często musieli polec na stopniach ołtarza. Tak na poważnie, piękne, pamiątkowe zdjęcie naszego wspaniałego proboszcza w latach 1955 – 1987 i dziekana dekanatu Tymbark. Dzisiaj, w tym trudnym dla nas wszystkich czasie, tęskniąc za każdą chwilą w naszym Kościele, ta fotografia okazuje się być niezwykle wartościowa.

4. Budownicy Kaplicy w Piekiełku

31 sierpnia 1986 roku uroczyście została poświęcona przez biskupa Piotra Bednarczyka kaplica w Piekiełku pod wezwaniem Świętego Józefa Robotnika (dziś używa się „Rzemieślnika”).  Ks.proboszcz Teofil Świątek wita ks.bp.Piotra Bednarczyka i przedstawia historię powstania kaplicy

5.   Orędownik erygowania Parafii Podłopień oraz budowy kościoła na Podłopieniu.

Ksiądz prałat Teofil Świątek celebruje Mszy św. na placu budowy kościoła w Podłopieniu – 14.04.1985 r.

6. Współpraca z działaczami Solidarności.

Fragment monografii  Adriana Cieślika  pt. “Życie codzienne w cieniu opozycji”, pochodzący ze strony www.regiony.gminadobra.pl.

Ale była też legalna strona SERWO (od red: grupa działaczy “Solidarności”: Jan Plata, Anna Kapturkiewicz, Mieczysław Wawrzyniak i Adam Sołtys, której nazwa SERWO  pochodziła słów: serce – rozum – wola). Grupa ta organizowała przy współpracy ks. doktora Jana Łaty i ks. Teofila Świątka (ówczesnego proboszcza parafii w Tymbarku) comiesięczne otwarte spotkania dotyczące filozofii, historii, polityki, przemian społecznych itp. Spotkania te odbywały się w domu parafialnym w Tymbarku. Na niektóre z nich zapraszani byli prelegenci np. z Krakowa.  

7. Postawienie figury św.Floriana przy kościele w Tymbarku

Figura św.Floriana stałą na tymbarskim Rynku. Niestety, jak się okazało w wyniku przeprowadzonej przez władze przebudowy dla św.Floriana “zabrakło miejsca”. Figurę przeniesiono i postawiono obok kościoła. Ks.Teofil Świątek powiedział “Nie ma obecnie miejsca dla świętych i jako bezpartyjnego przygarnąłem Go na teren kościelny” (cyt.listu Stanisława Krzyściaka z Brodkówki do “Głosu Tymbarku” – rok 1997).

 

(aktualizacja: 6.05.2021)

Mam nadzieję, że z czasem, stopniowo, dzięki Czytelnikom portalu, poznamy lepiej ten ponad trzydziestoletni okres historii Parafii Tymbark. 

Irena Wilczek-Sowa 

Witojcie młoji łostomili, witojcie! czyli gadka Starego Gazdy

od red: poniższa opowieść na temat sadzenia ziemniaków została opublikowana 30.kwietnia 2015, czyli przed dniem pierwszego maja. Pierwszego maja  w wielu gospodarstwach całe rodziny (korzystając z wolnego dnia w szkołach, zakładach) były zaangażowane do tej pracy.
W 2021 roku wszystkie prace rolne są opóźnione. Jeżeli już to chyba nieliczni zdążyli w tym terminie.
Witojcie młoji łostomili, witojcie
Jak ton cas leci, ani sie cłek nie łobeźry, a tu jus piyrsy moj na karku, i cza bee nowom robote f polu robić.

Co niektorzy downi piyrsygo maja spyndzali na pochodak “piyrsomajowyk”, a robotny gazda to kcioł wykorzystać f inksy sposob, swojom dziatwe, mianowicie, wykorzystywoł pszy sadzoniu zimniokof, i ło tym tero bee.
Coby zimnioki zasadzić cza sie beło do tygo przygotowywać jus w stycniu,cy lutym, co sie dziwujeta i jape łotfirocie, downe pokolonie dobrze wiy ło cym deliberujem. F stycniu lebo lutym, zolezy jako sanna, to znacy, zima beła; woziuło sie koniami na saniak gnoj na kupe f pole kaj miały być sadzone zimnioki.
Woziuło sie porom koni, ej beły to casy, jeno beło słychać dzwonki u końskik homontof, beło takie dzyń,dzyń,dzyń….. wiela sie nie wywiezło bo i rano beło ciomno i po połniu tys nie lepi, no ale jak jus sie f zimie nawiezło tego gnoja to na wiesne beło telo lzy, ze sie jeno pole porzonnie poradliło, puźni s te kupy cza beło ton gnoj rozwiyś po polu na kupki i to cza beło łozrzucić.
No to tero zacynało sie sadzonie, nojcości rano na drugi dzioj, nazganiało sie s dziesincioro bob – cyli gospodyni – i kłozdo miała sfoj kawołek do zasadzonio, śficuły tymi grzbietami do gory, łoj śfiyciuły, a gazdy łorały, to moze nie gazdy jeno pora kłoni,
a gazdy? jedon poganioł pore kłoni, a drugi chodziuł za pugom.
A tero pomyślijcie kielo kilometrof za pu dnia zrobiuł gazda i kłoń, ale scynście ze ftej nie beło tyk zasranyk”ekoterororystof”, bo pewnikom kłonie pasły by sie na miedzak, a  gaździne ciongły by pug, zgraja by sadziuła zimnioki.

No właśnie a co dziecka robiuły?

ano jenno miało kłopacke f gośći i sło co drugom skibe i przygarniało nie zasypane pszes pug zimnioki,a pszycości beło to na ubocy.

Sadzonie wyglondało tak:
nojpiyrf pszełorało sie jednom skibe i baby zacynały sadzić zimnioki,sadziuło sie tak co dwaścia pinć cyntymetroff połowie wysokości skiby, ale jak skiba na ubocy sła na doł to sadziuło sie kapke wysy, a jak do gory, to nizy, coby ton zimnio był mniwiyncy jednakowo pszykryty ziomiom. Casami baby chytały łopiepsz łod zopuźnika, bo albo za nisko sadziuły albo za wysoko, albo  za rzodko lebo za gosto, cza te zimnioki beło fpychać f skibe coby kłoń chdzoncy po broździe nie wywoloł kopytami. I tak zesło do przedpołnio, cyli do dziesionte,f pu jedynoste, ftej gaździno łopuscsała baby co sadziuły i sła robić pszedpołnie-cyli jedzonie-  co prymniejsi gospodorze zadbali jus pszed wielkanocom jo wikt, bo na wielkanocne świniobicie robiuło sie nie tylko kiełbase do śfioconio, ale robiuło sie tys wikt na pośfiotak,a beła to pszewaźnie kiełbasa f wekak, no moze nie dosadnie kiełbasa, ale to miyso co sie robiuło kiełbasy dawało sie do wekof, gotowało  i beło na pu lata do jedzonio, a beło trochy tygo bo śfinie to sie biuło, takie co miały po dwa metry wogi, spyrka na grzbiecie miała pinć palcof grubości,to ji beło s cego zrobić i kiołbasy i bocki, i wyndzonom słonine, to sie jodało i zodon sie nie pszejmowoł ze bee mioł dziś tak modny “zły cholesterol”. Kłozdo głospodyni starała sie coby dzioj fceśni upiyc chlyb, coby inne zakfolały jaki dobry, casami jesce beł kołoc s syrom, a do przypicio beła albo herbula, lebo kawa zbozowo s mlykom. Kłonie tys sfojom miarke łofsa dostały, coby miały siułe dale ciongnońć pug.

Aa, sadzonie polygało na tym ze piyrso skiba beła syrso, i to do nij sadziuło sie zimnioki, a drugo beła wynzso, a to lotego coby beła blizy tyj piyrsyj coby lepi pszykryć zasadzone zimnioki. Gazda u kturygo sadziuło sie zimnioki mioł łoko na woz i potrzoł kielo jesce jes zimniokof coby wystarcyło na cały zogon, wiync casami godołcoby żodzi sadziuły jak zacyło brakować , lebo gości jak zacyło zbywać.

A tero ło samyk zimniokak. Zimnioki do sadzonio, czymało sie f ziomnyk kopcak, bo piwnicki beły małe. Roźnie, roźnicko te zmnioki f kopcak zime pszeczymały, beło nieros tak ze i pszemarzły bo mroz siarcysty beł, a beło tys ze zgniuły bo zima bełą lekko a kopiec porzonnie łocieplony słomom, no ale jak te zimnioki pszecymały zime, to pot koniec kfietnia słą gaździno i pszebiyrała zimnioki,  cza kłozdego beło łobejrzeć i popaczeć cy mo łanne łocka, cyli takie dziorki s ktoryk wypusco kieły, a jus malućkie kiełki beły, boć to pszecio wiosna i syćko garnie sie do zycio, wiync kłozdygo zimnioka łobeźrała, i jak beł duzy to go pszecioła na pu i ftej zimniok dzieliuł sie na “mać” i “dupke”, “mać” sie sadziuło, a “dupke” brało sie do jedzonio, jak beła bida, lebo spasło sie śfiniami.
Zimnioki co beły do sadzonio , cyli “macie”gaździne zasypywały popiołem z dżewa coby nie chyciuła jako zoraza i coby nie łopsychały.
Pola do sadzonio beły rozne ,casami kamiyniste,na ubocy,casami rozny cas beł,
Pamiytom jak nieboscyk Kospszyk mioł sadzić po połuniu zimnioki pot kszokami i wyjechali f pole, a tu jak pszyset śniyk i tako sikawica, i tak cały moj beło brzytko,  ze pszesiedziały te zimnioki do pu cyrfca i tak zrosły f packak ze nijak ni mozno beło je łastargoać,i zasadziuł, i beły te zimnioki piykne, a niebozycka Kospszycka tak puźni godała “soćcie mnie kiej ksecie,jo i tak bedem ros f lecie”

Kłozdo gaździno po zasadzoniu u siebie zimniokof słą późni na łodrobek, do tyk bob co ji pumogały sadzić, tak ze jak beło dziesinć bob do sadzonio to cza beło do kazde iś i łodsadzić, a dziś wartko pszejedzie traktur, jesce jak pszejedzie, bo coros mni widać po polak zogony s zimniokami, ło tym coby kto kłoniami sadziuł to nie fspomne, wiync pszeradli sie trakturem zasadzi sadzarkom, jesce co gupsiejsi to paczeli na miesioncek , bo sadzarkom zasadziuł za wimiełojca, wiync mozno beło wymyślać, ale jak sie sadziuło rynkami ,nikto nimioł casu paczeć na miesiocek, cy jes na korzoj, cy na kfiotka cy liścia, jeno paczeli coby zasadzić bo dobry cas.

Dziś jus nima zogonof kaj kfftnom zimnioki,  cy to na bioło, cy to na rozowo, piekne to beły widoki, dziś jus śfinie nie zrejom, gruli bo ik nima, to znacy śfini, młodiz tys wolom gotowe zimnioki co sie nazywajom frytki, a co modzrejsy nałkowiec fciski kit do zlasowanyk muzgownic ze z zimniokof sie tyje, ze s zimniokof brzuch rośnie, a gupi norod wierzy, no cos to jes ta nowoceno nałuka, nowocesno moda, bo zimniok jes tani, to nie jes biznes dochodowy lo korporacyji, dochodowe som frytki bo kilo kostuje dziesinć cy piytnoście złotyk, dochodowe som te susone i piecone zimnioki f plasterkak nazywane “hipsami’,  bo kilo kostuje śterdziści dutkof, ale zwykły zimniok jes skodliwy bo jes tani, bo kilo kostuje łosimdziesiont grosy i do sklepu trafiuł prosto łot chłopa, a nie s korporacyje, a smakowoł by jesce lepi, i lepi by sie go doceniuło, jak by sie go samymu na przydomowy grzondce zasadziuło, łokopało, a na śfiotygo Jana sło i wygrzebała tygo piyrsego, nojwioksygo zimniocka s pod kszoka, nosykom zgarnoło delikatnom skorke, uskwarzyło sie młode cebule, i do tygo śfyzygo, przyniesionygo s piwnice, lebo ze spiżarki
KFAŚNYGO SFOJSKIGO MLYKA.

hej stary gazda

zdjęcie (IWS) Zamieście, 30.06.2018

cd. opowieści starego gazdy

Wieśniano siywka…

wieśniano siywka zacynała sie jus pszy dobry pogodzie na kłońcu lutygo, a naojlepi na samym pocontku marca. Sioły ftedy gazdy łowies, musioł być fcas zasiony bo mioł grubom łupe i musioł dugo pocnieć, coby kieła puściuł.

Tero jak ziornies na role to jus łowsa nie łobocys, jus nikto go nie sieje, a locego? ano nima komu, nima jus nikaj kłoni, no moze jesce kasik sie znojdzie, ale do niedowna jesce beły na Zomieściu, no pewnikom jesce majom na Paproci, te Zajoce, nie wiom cy dali mo kłonie Zbysek “Lakiereka, na Zowatce moze jes jedon, gora dwa, f Piekiełku nie lepi, F Tymbarku to jeno mechanicne, bo dwa gazdy ze Zmuliska jus pomarły to ji koni nima, no a na Płodłopioniu, to tys nie lepi, Jasiek Puzonista mioł jesce do niedowna piyknom kobyłke s młodymi, chdzołem casami do niygo ze wnukami coby jesce na luzie łobocyły, po drodze pos sie na postronku łąnny kłoń u Lojska Brody. Mioł jesce kłonia Jozek, na Kowolofce, nie wiom moze jesce mo, no ji blizy Dobre taki Pietrek, jeno nie wiom jak sie nazywo.

Wiync tero ani łowsa f polu, ani kłonia nie łobocys, a beło piyknie i wesoło, wozy żelyźniki, beło słychać jak sie jechało po kamynisty drodze, na wozie brony sfojim podrygiwanim metalicny głos dawały, casami jak na wozie beło pełno, i zbozo, i nawozof , a do tygo brony to, za wozom casami docepiało sie jesce pug s kolcami, coby na koniec siyfki, wyłorać płyciutkom skibe f broździe coby woda nie zabiyrała zrusane ziomi.

Telo ło łowsie, puźni trocha sioło sie pszonice jarom, jij nie cza beło  dugigo młokniocio, jak beło ciepło to do dwok tygodni jus wysła, a na kłońcu sioli jocmioj, sioli tys casami,  ”jarzec”,  niy to nie nowy gatunek zbozo, ino tak nazywali zmiysany jocmij s pszonicom, lepi beło potym siyc, bo pszonica beła wysso i mozno beło snopka zrobić jak sie siekło we zbiorki.
Jak wiycie,moze inacy, starsi pamiytajom ze co niektore gazdy, straśnie paczały na miesiocek, coby na pszykłot nie sioć jak jes  now, bo uwozali ze nie bee dobrze bo sie ftej zboze bes przerwy łodnowio, inni beli tacy coby f Wielkim Tyźniu, a nojlepi f  Wielki Piontek wrzucić ziorko do ziomi, taki śfiote pamiyci Michoł “Ranosik”, a znowu Jasiek “Tarnawiok” to łon wiycie f wielkim tygodniu to jeno koło chałpy cosik zbyrgnoł, ale zeby jus kłoniem do pola jechać a tym bardzi f Wielki Piontek zboze sioć, to jus beła u nigo co nojmni zbrodnia. Uwozoł ton Jasiek ze Wielki Piontek to jes wielkie Swioto i nie wolno nić cioskiego robić, a tym bardzi f polu. starali sie syćka zasioć f marcu, bo jak to godajom “siejes f marcu, zbiyros f garcu”.

Niebozycka Kosprzycka zafse licyła kielo jes dni mglistyk f marcu, bo godała ze telo bydzie i dyscowyk we zbiorki, zafse miała takom godke “kielo f marcu dni mglistyk, telo f zbiorki dżdżystyk”, godała tys: „suchy marzec, młokry kfiecioj, jesce maj pszechłodny,  nie bydzie rok głodny”.

Kłozdy sie tygo głodu boł, dyć pszecio to beł jus pszednowek, kfiecioj, jak godała to beł nojdujsy miesionc na pose lo gadziny, stodoły jus zacynały śfiycić pustkami, a nowego jesce nie widać.
Mowiała jesce tak:
“jak f kfietniu słonko grzeje, ftedy chłop nie zubozeje”
abo:
“ciepły kfiecioj, mokry maj, bydzie zytko nicym gaj”
i tak se tymi godkami dodawała łoptymizmu.

No i cos zasioli my, to ca cekać pora dni, łoddychnońć, i myśleć ło nowy robocie, bo pszecio maj za karkom.

stary gazda

zdjęcie: IWS 

KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK

    TYMBARK NA STAREJ POCZTÓWCE 

 
Na placu dworskiego tartaku zostały rozładowane kloce. Zaprzęg wyrusza w drogę powrotną. W oddali na wzgórzu kościół i rynek w Tymbarku. Na równinie w stronę rzeki jedyne tam wówczas zabudowania młyna. Niezwykły dla nas widok na starej pocztówce z Tymbarku. Pomimo braku datowania w przybliżeniu można określić czas wydania tej pocztowej karty. Szkoła przy rynku jest jeszcze przed rozbudową w 1925 roku. Tymbark przed wiekiem, powiedzmy sto lat temu. Tu, gdzie teraz wszystko zabetonowane i zabudowane, dawniej były łąki i pola uprawne. Tam w stronę młyna Kęski w złoto-żółtych łanach zboża buszowały biedronki. Kiedy dziś staniemy w tym samym miejscu, to też zobaczymy żółte. Tyle że ściany budynku. A w nim już całkiem kto inny dzisiaj buszuje.
 
Tymbark na starej pocztówce – zbiory własne.
 

TYMBARK NA STAREJ POCZTÓWCE – KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK

KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK

TYMBARK NA STAREJ POCZTÓWCE 

DWORZEC KOLEJOWY

 
Dworzec kolejowy w Tymbarku, ten legendarny, pierwszy, jeszcze z galicyjskich czasów. Solidny, piętrowy murowany budynek. Boniowanie, gzymsy, obramowania okien, wszystko gustownie ze sobą współgra. Piękne, duże lampy zapalało się z drabiny, którą widać opartą o ścianę. Trzy kominy świadczą o dużej ilości pieców. Przy kaflowym w poczekalni grzali się oczekujący na pociąg podróżni. Naczelnik Stacyi – wyraźnie jest tak napisane na drzwiach do jego pomieszczenia – był bardzo ważną i szanowaną  personą. Bezcenny, historyczny walor. Niezwykle rzadka, wartościowa pocztówka. Do tego to niespotykane gdzie indziej ujęcie – z torowiska wprost na dworzec. Na odwrocie korespondencja z 1912 roku. Rarytas, perełka, pośród dawnych kolejowych pocztowych kart. Od lat w moich zbiorach.  Tymbark – Dworzec kolejowy . Brzmi dumnie, pomimo że pozostał tylko we wspomnieniach i na tej starej pocztówce. 
 

TYMBARK NA STAREJ POCZTÓWCE – KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK

 

KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK

                    TYMBARK NA STAREJ POCZTÓWCE 

TYMBARK – RYNEK i KOŚCIÓŁ                 

 

Pocztówka sprzed 110 lat. Na odwrocie korespondencja z 1911 roku. Podobną już kiedyś pokazywałem, lecz w dużo gorszym stanie. Rynek w Tymbarku w pełnej krasie. A że o nim ostatnio głośno, to myślę, że warto tą starą pocztową kartę ponownie pokazać. Kościół i Magistrat z całą zasadnością tej ostatniej nazwy. Nasza miejscowość była jeszcze podówczas miasteczkiem. Austriackie czasy i na rynek często mówiło się również ringplatz. Na budynku – taka nazwa naszego dzisiejszego Urzędu Gminy funkcjonowała w potocznej mowie mieszkańców – dobrze widoczny herb Tymbarku. Końskie zaprzęgi, oczywisty przed laty widok, dopełniają całości tego jakże niezwykle cennego artefaktu. Jedna z piękniejszych dawnych kart pocztowych z Tymbarku. Zbiory własne.
 

TYMBARK NA STAREJ POCZTÓWCE – KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK