Wspomnienia o śp.księdzu prałacie Eugeniuszu Piechu – spisane przez Stanisława Wcisło (część trzecia i ostatnia)

Z dniem 21 kwietnia 1947 r. ksiądz Piech zostaje przeniesiony,  ja­ko wikary do Tymbarku, gdzie pracował do 1 sierpnia 1952 r.  Od 19 mar­ca 1952 r., tj. od dnia śmierci tymbarskiego  proboszcza, ks.Andrzeja Bogacza, do dnia odejścia do Kamienicy, pełnił funkcję administratora parafii tymbarskiej.

Od pierwszych dni swego pobytu w Tymbarku dał się poznać tutejsze­mu społeczeństwu nie tylko jako duszpasterz, ale także jako doskonały pedagog  i wychowawca oraz jako animator i organizator życia kultural­no-oświatowego ,tak w kręgach młodzieżowych, jak i wśród starszych oraz dzieci.

Brał żywy udział w organizowaniu teatru amatorskiego, czytelnictwa (służąc chętnie i własną biblioteczka, jak na owe czasy dość zasobną).  Zorganizował Bibliotekę Parafialną. Szczególną uwagę poświęcał jednak i wiele trudu włożył w zorganizowanie i prowadzenie Kół Stowarzyszenia Katolickiej Młodzieży – męskiej i żeńskiej. Chętnie organizował i oso­biście prowadził wycieczki turystyczno-krajoznawcze, które wykorzysty­wał do przeprowadzania pogadanek wychowawczych przy ognisku.

Ognisko to bardzo ważny element w wychowaniu, zwłaszcza młodych.

Tu można doskonale – przy śpiewie, gawędach i grach terenowych – kształ­tować młode charaktery .A wszystko na luzie, w radosnym nastroju. Wśród śmiechu i żartów. Zamiast zwracać któremuś z uczestników wycieczki uwagę, ks.Piech robił to przy pomocy piosenki. Np. gdy w marszu ktoś zbytnio wyprzedzał pozostałych, ksiądz śpiewał:  „Jom ci powiedział, jom ci powiedział, nie wyprzedzoj!”. Podobnie śpiewał przy podobnych sytuacjach, zmieniając tylko jedno słowo – nie zostowoj, nie chowoj się itp. W ten sposób, bardzo taktownie i delikatnie zwracał uwagę na nie­właściwe zachowanie się. Wpływało to dodatnio na cała grupę, która słysząc taką przyśpiewkę starała się dostosować do wymogów „swojego księdza”, jak go przeważnie nazywano. Nie chciano również narazić się na śmiechy pozostałych uczestników wycieczki.

Będąc w Tymbarku, w ramach swych obowiązków nauczycielskich, spra­wował funkcję prefekta w nowootwartym Spółdzielczym (później Państwo­wym) Liceum Przetwórstwa i Handlu Ogrodniczego II stopnia. Do Liceum uczęszczała młodzież przeważnie starsza, po tzw. małej maturze. Część chłopców było już po odbyciu służby wojskowej, a więc dorośli. Wydawać by się mogło, że z taką młodzieżą trudno sobie poradzić, zwłaszcza je­śli uświadomimy sobie, że w tym okresie wszelkimi możliwymi sposoba­mi starano się ośmieszyć kościół i praktyki religijne. W modzie była dialektyka marksistowska , a  Manifest Komunistyczny miał zastąpić ka­techizm . Ksiądz Piech potrafił jednak przyciągnąć młodzież do siebie. Chętnie z nią dyskutował na tematy filozoficzne i ówczesne poglądy materialistyczne. Co więcej, zachęcał młodzież do czytania lektur mar­ksistowsko-leninowskich , których sporą kolekcję posiadał w swej biblio­teczce . Często mawiał: „Chcesz pokonać przeciwnika to najpierw dobrze go oczna i,a wtedy łatwiej spostrzeżesz jego słabe punkty.”  Był więc otaczany przez tą młodzież i bardzo szanowany .Świadczyć o tym może choćby następujący epizodzik.

Po zakończeniu egzaminów maturalnych w 1950 r.(pierwszy maturalny egzamin w w/w Liceum) młodzież urządziła tzw.komers, na który zaprosiła całe grono pedagogiczne, przedstawicieli miejscowych władz administracyjno-politycznyych. Na przyjęciu znalazł się także przedstawi­ciel Ministerstwa  Przemysłu Rolnego i Skupu, jako resortu prowadzące­go szkołę. Przedstawiciel  ten, oczywiście zwracał uwagę przede wszystkim na nowoczesne metody wychowania młodzieży. Kiedy już uczestnicy biesia­dy zasiedli przy stołach,  by rozpocząć pożegnalną kolację – już absol­wentów Liceum – zauważono brak księdza Piecha. Mimo uwag dyrektora i wychowawców, by rozpocząć imprezę, młodzież zdecydowanie oświadczyła, że należy jeszcze poczekać. Kiedy w kilka minut później wszedł zdysza­ny  ks.Piech i przeprosiwszy za spóźnienie siadł na końcu jednego ze stołów, podeszła do niego delegacja młodzieży i zaprosiła do stołu przeznaczonego dla wyróżnionych osób. Stało tam już wcześniej przygo­towane krzesło dla niego. Zdziwiło to przedstawiciela Ministerstwa.

Zainteresował się bliżej osobą księdza, zaś później rozmawiał z nim osobiście. Na końcu końcu rozmowy wręczył mu wizytówkę ze słowami: „Jeśli kiedyś będzie ksiądz w jakiejś potrzebie proszę się zwrócić do mnie. Tu jest mój adres służbowy i prywatny.”

Nawet po latach  Jego byli uczniowie nie zapominali o nim. Nawet Ci, którzy wybrali drogę życia w nowej ideologii. Oto następny przy­kład: W roku 1975 Zespół Szkół Przemysłu Spożywczego w Tymbarku (powstały na bazie dawnego Liceum Przetwórstwa i Handlu Ogrodniczego) organizował uroczystość przekazania nowych obiektów szkolnych i inter­natu oraz nadania szkole imienia Komisji Edukacji Narodowej. Na uroczystość tą zaproszono licznych gości, a wśród nich przedstawiciela KC PZPR z Warszawy. Był nim były uczeń tej szkoły – absolwent z 1950 r. Kiedy przyjechał, jego pierwsze słowa  były pytaniem: „Czy zaprosiliś­cie także księdza Piecha?” – Kiedy  zaś usłyszał przeczącą odpowiedź, powiedział dość ostrym głosem: „To zrobiliście błąd, duży błąd, gdyż on powinien tu być.”

Inny przykład metody wychowawczej ks.Piecha. Pewnej niedzieli, w czasie mszy św. ksiądz Piech idąc przez kościół, zbierając datki na tacę, w pewnym momencie zauważył pod chórem, obok filaru, stojącego studenta, który dość zabawnie kołysał się na nogach. Wracał do domu po całonocnej zabawie. Chciał jednakże spełnić swój religijny obowiązek w uczestniczeniu we mszy św. Zmęczenie, w połączeniu z wypitym alkoho­lem, nie pozwoliły jednakże na poprawne uczestniczenie w najświętszej ofierze. Co gorsze, jego zachowanie rozpraszało uwagę grupy osób modlących się  nieopodal. Widząc to ks.Piech podszedł spokojnie do niego. Podał mu klucz od swego mieszkania i szeptem powiedział: „Idź do mego miesz­kania i zaczekaj, Ta za chwilę tam przyjdę. Tu zaś nie rób wstydu sobie i uciechy innym.” Zaczerwieniony ze wstydu młodzian opuścił kościół i zgodnie z poleceniem udał się do mieszkania ks.Piecha, gdzie za chwi­lę przyszedł również i on sam.„Słuchaj, Loizek – powiedział ksiądz – w takim stanie nie spełnisz należycie swego obowiązku. Robisz zaś ze siebie tylko pośmiewisko i rozpraszasz uwagę innych., Masz  tu kieliszek wódki. To cię na chwilę otrzeźwi i wzmocni, dojdziesz więc do domu (około 5 km.).Wyśpij się i postaraj się przyjść na ostatnie nabożeństwo. A ponadto zapraszam cię kiedyś, gdy będziesz miał nieco czasu na pogawędkę. A teraz – ty do domu, a ja wracam do kościoła”. Klepnął go przyjacielsko po ramieniu i wrócił do kościoła. Epizod ten opowia­dał mi sam delikwent.

Ks.Piech nigdy nie ośmieszał pijanych i innym na to nie pozwalał.

„Nie wolno drwić z pijanego człowieka. To są biedacy, chorzy, którym na­leży współczuć i pomagać” – mawiał. Natomiast chętnie rozmawiał z alko­holikami , kiedy byli w stanie trzeźwym. Tłumaczył im szkodliwość nadużywania alkoholu dla zdrowia oraz przedstawiał inne niebezpieczeń­stwa,. jakie mogą wyniknąć na skutek zamroczenia alkoholowego, a także i to, że stają pośmiewiskiem innych.

Jako ksiądz dawał przykład żarliwej modlitwy. Nie pochwalał jednak dewocji. Starał się, by zbyt długim kazaniem, czy dodatkowymi modlitwa­mi nie powodować przemęczenia wiernych, a przez to zniechęcać ich do udziału w nabożeństwach.

Pewnego razu, już jako proboszcz muszyński, został zaproszony do Tym­barku, by wygłosił kazanie. W uroczystości tej brał także udział jeden z biskupów, znany ze swych długich przemówień. Ks.Piech kazanie miał wygłosić w czasie sumy, natomiast na wcześniejszej mszy św. odbywała się uroczystość bierzmowania. Sama msza św. trwała blisko dwie godzi­ny. Tłok był ogromny i trudno było wystać. Nogi po prostu odmawiały posłuszeństwa. Z powodu duchoty ludzie ziewali i zasypiali. Wiele osób opuszczało kościół, by na świeżym powietrzu otrzeźwić się i wzmocnić. Również i ja nie wytrzymałem do końca nabożeństwa. Po „Baranku Boży” wyszedłem z kościoła. Kiedy w kilka godzin później ksiądz Piech odwiedził mnie w domu, powiedziałem na wstępie: „Musze się zaraz wyspo­wiadać, że nie wytrwałem do końca mszy św. i przed jej zakończeniem opuściłem kościół.” – Ksiądz Piech z uśmiechem zapytał:„A długo wytrwałeś? Wyszedłem po „Baranku Boży” – odpowiedziałem.”A pewnie sta­łeś?” – pytał dalej ksiądz. „A gdzie miałem usiąść, skoro było tak ciasno, że trudno było nawet nogą ruszyć.” – „To i tak długo wytrzy­małeś. – Ja siedziałem, ale i tak czułem pośladki i ledwiem wytrwał do końca” – powiedział ksiądz Piech. – „Gdybym tak długo celebrował na­bożeństwo w Muszynie, to do końca mszy miałbym pusty kościół. Organizm człowieka też ma swoje wymogi  i nie należy go przemęczać, gdyż wtedy  zamiast modlitewnego skupienia myśli się tylko, kiedy to się skończy lub o innych sprawach. Wtedy zaś jego pobyt w kościele nie przynosi już pożytku – ani chwale Bożej, ani jemu”.

Po prostu znał i rozumiał możliwości ludzkie i nigdy nie żądał, by człowiek ich nadużywał.

Każdego spotkanego darzył uśmiechem i dobrym słowem. Nawet w najbardziej ciężkich  momentach życia ludzkiego zawsze potrafił znaleźć słowo pocieszenia. Ze śmiechem też mówił: „Człowiek winien być zaw­sze zadowolony. Wyobraź sobie, że złamałeś rękę. Po co od razu płakać i narzekać? Pomyśl raczej , jakie to szczęście – mogłeś bowiem złamać obie. A więc miałeś szczęście, że to tylko jedna ręka. Jeśli złamiesz obie, pomyśl, jakie to szczęście – mogłeś bowiem połamać i nogi. Jeśli połamiesz ręce i nogi, dziękuj Bogu, że nie złamałeś kręgosłupa. A jeśli złamiesz i kręgosłup – dziękuj, że w ogóle jeszcze żyjesz. Kiedy zaś stracisz życie , to już nie musisz martwić się o przyszłość na ziemi”.

Tak widać z powyższego, ks.Piech starał się zawsze optymistycznie nastawiać ludzi do życia i to najczęściej w sposób humorystyczny.

W wielu przypadkach dawało to efekt pozytywny, zwłaszcza u ludzi starszych i chorych, którzy odtąd łatwiej znosili różne dolegliwości.

U młodych zaś wyrabiało hart ducha.

Był bardzo wrażliwy na ubóstwo materialne, być może dlatego, że odczuł to sam na sobie, zwłaszcza w dzieciństwie i wieku młodzieńczym. W miarę swych możliwości starał się więc pomagać ubogim – w po­staci gotowych produktów żywnościowych, czy innych rzeczy (np.ubrania), względnie w postaci pewnej kwoty pieniężnej. Czynił to jednak z wielkim taktem i dużą delikatnością, by przypadkiem kogoś nie ura­zić. Z własnego doświadczenia wiedział bowiem, jak okazywana pomoc mo­że być upokarzająca. Dlatego też używał różnych podstępów – najczęściej przypadkowe odwiedziny „po drodze” i przekazanie czegoś, co otrzymał od innych, a jemu to niepotrzebne – zaś tu może się przyda (zwłaszcza jeżeli w rodzinie były dzieci). Niekiedy coś ofiarował dla poratowania zdrowia (np. miód), albo jako dary mikołajowskie itp. Jeżeli zaś nie było takich możliwości, korzystał z pomocy innych osób. Niejedno­krotnie sam byłem takim pośrednikiem, lub „niewidzialną ręką” przekazując dar pośrednio, nie ujawniając ofiarodawcy.

Kochał i był kochany przez dzieci, którymi często był otoczony. Chętnie się bawił z nimi, jak najlepszy ojciec, nie dbając o swą su­tannę, co nieraz wypominano mu, że tak nie przystoi księdzu.

Dbał też o budownictwo sakralne i wystrój kościoła, czy innych po­mieszczeń związanych z życiem religijnym.

Będąc wikarym w Tymbarku, kiedy ówczesny proboszcz, ks.Andrzej Bo­gacz wspomniał, że na cmentarzu tymbarskim przydałaby sie murowana kaplica z kryptą dla zmarłych księży (przeczuwając zapewne własna bliska śmierć) ks.Piech natychmiast zabrał się do realizacji tego pomysłu. Nawiązał kontakt ze znajomym architektem, inż.Alojzym Podgórnym, który opracował, według założeń ks.Piecha, plan kaplicy w stylu neogotyckim, z kamienia ciosanego.

Budowa tej kaplicy, na podstawie opracowanych planów, zrealizowana została dopiero w latach 1954-1957, kiedy ks.Piech pracował już w Ka­mienicy i Muszynie.

W Kamienicy ks.Piech, jako administrator tamtejszej parafii, pra­cował przez 5 lat. Szybko pozyskał sobie tamtejszych parafian i cie­szył się ich szacunkiem i zaufaniem. Nie doznał tam jednak odprężenia, jako że dość często miewał „wizyty” pracowników aparatu bezpie­czeństwa , którzy pod pozorem wyjaśniania sprawy rzekomego morderstwa, dokonanego przez ks.Lecha, starali się uzyskać ukrywany przez ks.Pie­cha sztandar AK.

Przy każdej takiej „wizycie” ksiądz Piech  z właściwym sobie uś­mieszkiem , zapraszał ich na herbatkę. W czasie rozmowy ogólnikami od­powiadał na zadawane pytania, sam zaś rozpoczynał dyskusje na tematy marksistowsko-leninowskie, do których „goście” nie mieli odpowiednie­go przygotowania. Peszyło ich to, że ksiądz zna się lepiej na ich ide­ologii , aniżeli oni, którzy ją reprezentują. To też szybko kończyli rozmowy i z nosem  „na kwintę” opuszczali gościnne progi plebanii i jej uśmiechniętego gospodarza.

W Kamienicy, poza pracą duszpasterską, prowadził także prace związa­ne z wystrojem kościoła parafialnego, a jednocześnie rozpoczął stara­nia i wykonywać prace wstępne związane z budową kościoła w Szczawie.

Wiadomo jednak, że w latach, kiedy pracował w Kamienicy władze admi­nistracyjne bardzo niechętnie patrzyły i robiły  duże trudności na wszystkie poczynania związane z budownictwem sakralnym, zwłaszcza, że starającym się był „trefny” ksiądz Piech. Tak więc budowy w Szczawie nie udało się rozpocząć. Jednakże prace  przygotowawcze, jakie wtedy poczynił bardzo ułatwiły później ich realizację.

Podobnie było i w Muszynie, do której  został, w roku 1956  przenie­siony na stanowisko proboszcza. Tam, o ile mi wiadomo, przeprowadził szereg prac związanych z wystrojem kościoła. Ponadto przeprowadził prace konserwacyjne na zewnątrz oraz kierował pracą związaną z budową murów ogrodzeniowych wokół kościoła i cmentarza. Prowadził też budo­wę nowej plebanii zaś starą plebanię adoptował na potrzeby kateche­tyczne . Wyremontował też mocno już zniszczony budynek parafialny. Ukoronowaniem jego prac budowlanych była budowa nowego kościoła, pod wezwaniem Bł.Marii Teresy Ledóchowskiej w Muszynie -Folwarku.

Ma temat jego zainteresowania budownictwem sakralnym można by podać znacznie więcej przykładów, jako że na przyszłość planów miał wiele, a wszystkie godne realizacji. Były bowiem rozsądnie i dokład­nie przemyślane. Nie pora jednak na ich wyliczanie w trakcie tych wspomnień. Być może ktoś inny z nich skorzystał ,lub skorzysta.

Opisując cechy dodatnie księdza Piecha – bo ujemnych nie dostrzegłem, ani też o nich nie słyszałem -.dodać należy szacunek dla stanu duchownego. Wszyscy księża, z  którymi rozmawiałem na ten temat, zgodnie oświadczali, że do wszystkich duchownych odnosił się z jednakowym szacunkiem, bez względu na wiek, czy hierarchię. Zawsze sta­rał się dostrzec w ich życiu i pracy dobro i to dobro eksponował. Niedociągnięcia  zaś, czy pewne potknięcia, kładł na karb ludzkiej słabość . Chętnie dzielił się z innymi kapłanami swymi doświadczeniami duszpasterskimi, udzielał rad i pomagał w ich pracy duszpasterskiej, zwłaszcza przez przeprowadzanie rekolekcji, wygłaszania kazań okazjonalnych, a szczególnie ze spowiedzią.

Dzięki Jego postawie – człowieka i kapłana – wielu młodych stara­ło się Go naśladować. Wielu też skierowało swe kroki do seminariów duchownych, czy też zastukało do furt klasztornych.

Takim był ksiądz Eugeniusz Piech, do ostatniej godziny swego życia, tj. do dnia 23 stycznia 1987 r., kiedy to prowadząc, w zastępstwie swego wikarego, katechezę , zmarł nagle na zawał serca. Musiał jednak znać ta ostatnia godzinę, gdyż dwie godziny wcześniej był u znajomego kapłana, który udzielił Mu rozgrzeszenia w Sakramencie Pokuty.

Zawał, jaki spowodował zakończenie Jego cnotliwego i pracowitego życia, nie był pierwszym zawałem. Ile ich przeżył – trudno powiedzieć. Ogólnie wiadomo, że kilka. Niektórzy twierdza, że sześć lub siedem.

Nie wiem. Wiem jednakże, że  cztery na pewno. Po trzecim zawale pojechał do Nałęczowa, na badania, gdzie leczył się od szeregu lat. W kilka dni po powrocie odwiedził mnie w Tymbarku. Nie przypuszcza­łem wtedy, że już się więcej nie spotkamy. Przyjechał taksówką. Po przywitaniu się oświadczył, że długo nie zabawi, gdyż „licznik taksów­ki bije”. Gdy wyraziłem żal, że znów na tak krótko wpadł, odpowiedział ze śmiechem. – „No, ale taki nie będziesz i tą kawę postawisz” . No i – posiedział dobre dwie godziny.

W  trakcie pogawędki opowiedział mi o swoim pobycie w Nałęczowie: „Kiedy wszedłem do gabinetu pani doktor, ta, po zbadaniu mnie, dość ostrym głosem oświadczyła, że stan jest poważny. Jeśli chcę żyć to natychmiast muszę zrezygnować z wszystkich dotychczasowych zajęć, zwłaszcza z prowadzenia  paraf ii, katechizacji i itp., itd. Należy zam­knąć sie w pokoju i wypoczywać , bez narażania się nawet na najmniej­sze zdenerwowanie, czy podniecenie.- To mnie nieco zdenerwowało. Odpo­wiedziałem więc: – „Pani doktor, od głoszenia kazań to jestem ja. Tu zaś przyjechałem leczyć się, a nie wysłuchiwać pouczeń”. Z kolei zde­nerwowała się pani doktor i oświadczyła, że przy takim moim nastawieniu to ona nie bierze odpowiedzialności za skutki leczenia, a w ogóle to przestaje mnie leczyć.”

Opuściłem gabinet i przez kilka godzin wałęsałem się po Nałęczo­wie rozmyślając. Co lepiej? – zamknąć się w swoim pokoju i być ciężarem dla innych, którzy muszą się mną opiekować – być może dla kil­ku tygodni, czy miesięcy biernego życia – o ile to w ogóle może to mieć wpływ na długość życia – czy też nadal żyć, jak dotychczas i normalnie pracować, a zakończyć życie kiedy Bóg zechce? W końcu postanowiłem. Wróciłem do Muszyny. Rozpocząłem rekolekcje w Piwnicz­nej, no a dzisiaj przyjechałem do ciebie.” – powiedział śmiejąc sie serdecznie.

Pogawędziliśmy jeszcze nieco, przeplatając rozmowę – jak zwykle – żartami, no i pożegnaliśmy się – nie zdając sobie sprawy, że było to nasze ostatnie spotkanie.

Śmierć Jego, dla wielu z nas znających Go, była za skoczeniem, mimo iż można się było jej spodziewać każdego dnia, każdej godziny. A może właśnie dlatego – zawsze bowiem wychodził zwycięsko, nawet z naj­gorszych sytuacji?

Uroczystości pogrzebowe z udziałem J.E.bpa Józefa Gucwy odbyły się w dniu 31 stycznia 1987 r. na cmentarzu parafialnym w Muszynie.

Na pogrzebie, niestety, nie byłem, gdyż choroba nie pozwoliła na wyjazd w czasie tak ostrej zimy, jaka w tym okresie panowała.

Mimo iż odszedł od nas, Jego postać, z tym charakterystycznym uśmieszkiem, jaki zawsze błąkał się na Jego ustach, pozostała nadal wyraźna w mej, a  i zapewne i u wielu innych,  pamięci. I tak już chyba pozostanie do końca dni naszego życia.

Stanisław Wcisło

obok: widokówka ze zbioru  „KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK”