25 lat temu cały Tymbark żył wydarzeniem, jakim było nagrywanie przez ekipę filmową zdjęć do filmu Duże Zwierzę, którego reżyserem był zmarły dzisiaj Jerzy Stuhr. Jedni bacznie obserwowali jak wygląda praca na planie filmowym, a inni wręcz wzięli udział w tym filmie, gdyż zostali przez ekipę filmową zaangażowani jako statyści. Teraz po 25 latach poznajemy znajome twarze, kilka z tych osób też już nie żyją.
Bardzo ważną rolę, w końcowej scenie, powierzono Tymbarczance, wówczas ośmioletniej, Katarzynie Mrózek (nazwisko panieńskie).
Poniżej zdjęcia nadesłane przez Pana Romana:
Tak ten film opisuje portal filmpolski.pl – interentowa baza filmu polskiego
Lokacje: Tymbark, Warszawa (ZOO), Myślenice, Rabka.
W filmie występuje też wielbłąd Rubio z Cyrku „Zalewski”.
„Duże zwierzę” – czwarty film w reżyserskim dorobku Jerzego Stuhra był już głośny na długo przed premierą. Stało się tak za sprawą scenariusza. Pierwszą jego wersję (na podstawie opowiadania Kazimierza Orłosia pt. „Wielbłąd”) napisał bowiem w roku 1973 sam Krzysztof Kieślowski, noszący się wówczas z zamiarem debiutu fabularnego. Niestety, tekst nie spodobał się peerelowskim decydentom od kultury i musiał powędrować do szuflady. Jakie były jego późniejsze losy, nie wiadomo. Dość powiedzieć, że przed trzema laty odnalazł go w Wiesbaden Janusz Morgenstern. Takiej okazji nie można było zmarnować. Morgenstern, zarezerwowawszy sobie rolę producenta, zaprosił do współpracy Jerzego Stuhra, jednego z ulubionych aktorów Kieślowskiego. Twórca „Tygodnia z życia mężczyzny” nie tylko wziął na swoje barki reżyserię i opracowanie scenariusza (w pierwotnej wersji były tylko dwie sceny z rozpisanym dialogiem), lecz także zagrał głównego bohatera. Realizacja „Dużego zwierzęcia” stała się dla aktora szczególnym doświadczeniem. „Po pierwsze dlatego, że w sensie symbolicznym znów byłem współpracownikiem Krzysztofa, mojego przyjaciela. Dane mi było nadać kształt czemuś, co było jego ideą, jego dążeniem. Po drugie, to był mój pierwszy film poetycki. Zawsze miałem skłonność do realistycznego oglądania świata. Odważyłem się na metaforę, spróbowałem znaleźć w sobie inną wrażliwość” – mówił w jednym z wywiadów.
To jednak nie wszystko. Już w swych poprzednich filmach Stuhr – reżyser dowiódł, jak bliski jest mu temat tolerancji, zrozumienia dla inności i niedoskonałości bliźniego. Typ jego talentu kazał mu wszakże ukazywać ludzkie losy w konkretnym kontekście czasowo-przestrzennym, co z kolei zmuszało do balansowania na granicy doraźnej publicystyki. Dopiero scenariusz Kieślowskiego pozwolił autorowi „Historii miłosnych” na zmianę perspektywy i bardziej uniwersalne potraktowanie problemu. „Stuhr niemodny temat ujął w formę przypowieści, dotykającej za pośrednictwem mikrozdarzeń ponadczasowych prawideł” – pisała po premierze „Dużego zwierzęcia” jedna z recenzentek. Nie wszyscy wszakże podzielali jej zdanie. Film wywołał liczne dyskusje. Jedni chwalili i nagradzali (Nagroda Specjalna na MFF w Karlovych Varach, nagroda publiczności na Lecie Filmowym w Kazimierzu Dolnym, Syrenka Warszawska w kategorii filmu fabularnego), inni zarzucali reżyserowi jałowe powielanie wzorców kina moralnego niepokoju. Jedno wszakże pozostaje bezsporne: „Duże zwierzę” to kolejne niebanalne dokonanie Jerzego Stuhra, jednego z niewielu polskich artystów filmowych, którzy bez oglądania się na mody, konsekwentnie budują na ekranie własną, oryginalną wizję świata.
Rzecz dzieje się w małej górskiej miejscowości. Szanowany obywatel, pracownik Banku pan Sawicki pojawia się pewnego dnia na ulicach miasteczka z wielbłądem. Może zostawił go odjeżdżający cyrk? Może zapomniał? Sawicki wzbudza sensację. Ludzie są w szoku. „Panie Sawicki czemu wielbłąd” – pytają – Jaki w tym sens ?” Sawicki wraz z żoną, przedszkolanką nie potrafią odpowiedzieć. Wiedzą tylko, że coraz bardziej lubią wielbłąda. Pomału jednak społeczność mobilizuje się i rusza do ataku. Urzędy domagają się rejestracji, specjalnego podatku za zwierzaka, do różnych instytucji zaczynają napływać donosy: a to, że rozprasza dzieci w szkole, a to, że zanieczyszcza ulice, a co najważniejsze, że może być nosicielem jakiejś szczególnej odmiany afrykańskiej choroby wenerycznej. Przed domem Sawickich pojawiają się pikiety, oni ze swym wielbłądem czują się coraz bardziej samotni, osaczeni. Sawickiej w przedszkolu odbierają dzieci na żądanie rodziców, Sawickiego nie chcą w orkiestrze dętej, w której gra od lat na klarnecie, architekt protestuje przeciwko kształtom i rozmiarom stajni, którą Sawicki wznosi dla wielbłąda, którego wbrew wszelkiej normalnej logice kochają coraz bardziej. Są też tacy, którzy na wielbłądzie chcą zrobić interes. Fotograf miejscowy chciałby go do zdjęć wynająć, lokalna telewizja widzi wielbłąda w reklamie soku, przedstawiciele Straży Pożarnej bardzo chcieliby go jako fant w loterii, w której będzie do wygrania samochód marki FIAT. Zbliża się bowiem jubileusz miasta i wszyscy przygotowują się do święta. Sawiccy są jednak nieprzekupni, ale i coraz bardziej samotni. Orkiestra ćwiczy nowy utwór, ale już bez Sawickiego, dzieci przygotowują przedstawienie, ale już bez Sawickiej. Pewnego dnia przychodzi list. Sawicki zostaje wezwany na specjalną sesję Rady Miejskiej. Tam w majestacie prawa radni osądzają Sawickiego i jego dziwną miłość. Burmistrz daje mu ostatnią szansę: jeżeli zgodzi się oddać wielbłąda to miasto da fundusze na powstanie Mini-zoo, którego wielbłąd byłby główną atrakcją. Sawicki bez słowa opuszcza sesję. Jest już teraz wrogiem wszystkich…
Film ten jest również przedmiotem analiz szkolnych. Poniżej sceny z filmu:
W filmie Jerzego Stuhra metaforyczny sens daje się odczytać w dużej mierze dzięki wskazówkom zawartym w obrazie. W analizowanej tu krótkiej, trwającej zaledwie 25 sekund, scenie spaceru zwraca uwagę całkowita redukcja warstwy dialogowej (słyszymy jedynie modlitwę wiernych) , i dobrze przemyślana kompozycja plastyczna. O sytuacji Sawickiego w obrębie wspólnoty świadczy sposób usytuowania jego postaci w kadrze. Bohater jest w wyraźny sposób oddzielony od ludzi zgromadzonych przy otwartych drzwiach świątyni. Sawicki – z uwagi na obecność zwierzęcia – nie może przekroczyć linii wytyczonej przez żelazny parkan. Ogrodzenie kościelne okazuje się granicą rzeczywistą i zarazem symboliczną. Wydzielona przestrzeń sacrum została zawłaszczona przez tłum małomiasteczkowych faryzeuszy, którzy z udawaną pokorą powtarzają za niewidocznym w kadrze kapłanem: Od gniewu, nienawiści i wszelkiej złej woli, wybaw nas Panie. Słowa modlitwy stanowią ironiczny komentarz odnoszący się do lokalnej społeczności. Sawicki odczuwa potrzebę uczestnictwa we wspólnym religijnym rytuale. Pokornie przyklęka za ogrodzeniem, by w skupieniu oddać się modlitwie. Ludzie stojący przy wejściu kierują na niego pełen nienawiści wzrok. Kolektywne spojrzenie objawia magiczną moc sprawczą: Sawicki szybko powstaje i w milczeniu odchodzi. Wierni odwracają głowy w kierunku ołtarza i kontynuują przerwaną modlitwę. Zakłócony pojawieniem się Obcego porządek zostaje przywrócony. Z przywołaną powyżej koresponduje kolejna scena zbiorowa (omawiane sceny zostały oddzielone jedynie krótkim fragmentem – „przy wodopoju” – wskazującym na upływ czasu). Sawicki powraca do domu, przed którym – mimo rzęsistego deszczu – zgromadziła się grupka pikietujących. W tle widoczny jest kościół, co sugeruje, iż protestanci przyszli pod dom Sawickiego tuż po zakończonym nabożeństwie. W tłumku dostrzec można sylwetki „przesłuchujących” Sawickiego kobiet i urzędnika podatkowego. Spojrzenia ludzi kierują się w stronę obiektywu. Bliski plan umożliwia przyjrzenie się brzydkim, groteskowo wykrzywionym twarzom. Cała scena rozgrywa się w całkowitym milczeniu. Sawicki, przy pomocy żony, wprowadza wielbłąda do stajni. Małżonkowie przez niewielkie okienka obserwują sąsiadów. Nagle ktoś nieśmiało unosi transparent z odręcznym napisem: „Precz”. Ostatnie ujęcie (zbliżenie na twarze Zygmunta i Marii widoczne przez szyby stajni, w której znaleźli schronienie) to symboliczne potwierdzenie osaczenia i narastającej wokół Sawickich grozy.