Carpatia Divide – relacja z piątego, a zarazem ostatniego, dnia

Dzień  ostatni. Meta! Wczesna pobudka, bo przed nami najdłuższy odcinek. Ruszamy jeszcze przy świetle lampek rowerowych z Zawadki Rymanowskiej. Niestety jest chłodno, a nawet zimno. Dzisiejszy dzień to dzień długich podjazdów i zjazdów. Jedziemy w dzikich terenach. o czym przypomniała nam napotkana wataha wilków na zjeździe do Wisłoka.

Około 10:30 docieramy do Komańczy. Szybki posiłek w sklepie i po chwili znajdujemy się już w Bieszczadach. Podjazd na przełęcz Żebrak jest długa i niestety asfaltowa. Z przełęczy udajemy się na Wołosań na szczęście naszymi ulubionymi ścieżkami górskimi. Z szczytu udajemy się single truckami do Cisnej. Czujemy już metę już ostatnie kilometry, ale jeszcze sporo wysiłku.

Przez Smerek, a dalej Sine Wiry, dostajemy się nad wijący się San. Za każdym razem robi niesamowite wrażenie. Niezliczona ilość małych podjazdów i zjazdów dzieli nas od mety i oczywiście potężne wzniesienie Dwernik Kamień, na którym jesteśmy zaraz po zmroku. Z Dwernika ostrożnie udajemy się do mety. Każdy niczym rachunek sumienia rozmyśla o przebytej trasie. O tym co nas zmieniło, co dało siły. Góry są niezmienne pozwalając nam na dostrzeżenie w sobie i innych tego co dobre i wyjątkowe.

Metę zdobywamy około godz. 21

Pełni euforii, radości i smutku zarazem,  że to już koniec.