ANNAPURNA – ROWEROWE WYZWANIE!

Kilka lat temu pocąc się na przełęczy Tichka (Maroko, Góry Atlasu 2260 m npm) przez moją, logo południazagotowaną w sierpniowym słońcu,  głowę przeszła pewna myśl.

A jakby tak na tym rowerku zacząć zdobywać wysokości, wgramolić się na niedostępne dla zwykłych zjadaczy rowerowych opon miejscówki … Nie przypominam sobie, żeby w mojej głowie pojawiło się słowo Himalaje, natomiast bardzo dobrze przypominam sobie kiedy pomyślałem – Annapurna Circuit!

Znany na całym świecie szlak pieszy wokół wielkiej Damy W Bieli, dawczyni życia, przepięknej góry, Ośmiotysięcznika. No i stało się – do obszaru mózgu, który jest u mnie odpowiedzialny za realizację projektów i spełnianie marzeń załadowałem program. Wystarczyło chwile poczekać.

Na pewien czas zająłem się rowerowaniem bliżej poziomu Bałtyku …

Besisahar 820 mnpm KM Zero

Zielona, zlana deszczem dżungla. Odkąd przylecieliśmy do Kathmandu mało widać. Do tego ten okrutny deszcz. Wilgoć jest wszędzie. Od strony szlaku pojawia się coraz więcej zaparowanych do granic możliwości terenówek. Wyjątkowo niepokojące są w różnoraki sposób przytwierdzone do ich dachów bagaże. Kolorowe plecaki nie wróżą nic dobrego. Turyści zjeżdżają z gór, zjeżdżają ze szlaku.

Spotykam Polkę, która kpi z mojego pomysłu wjechania na Thorong La na rowerze. Zarówno Polka jak i jej amerykańska koleżanka mają sporą nadwagę. Ich, jak go nazywają, ”wynajęty” Szerpa z grymasem wysiłku znosi z dachu Mahindry ich bagaże. Plecaki są wielkie i opasłe jak nasze koleżanki. Proponuje mu mój sok. Ciężko ocenić ile ma lat, ale przecież nie ma to tutaj kompletnie żadnego znaczenia. Liczy się przede wszystkim błysk w oku, błysk życia i uśmiech, kiedy tragarz zdaje sobie sprawę, że mamy zamiar wjechać grupą na Thorong LA. Jego szarmancki uśmiech oznacza jedno – nie wiem kolego czy to jest do końca dobry pomysł ale mnie się podoba. Na posterunku żołnierze pytają mnie czy byłem na szlaku na nogach i czy wiem co mnie czeka. Bez dłuższego zastanowienia odpowiadam stanowczo – NIE. Po chwili dodaję, że przecież to o to w tym wszystkim chodzi.

Z kompletem dokumentów i pieczątek, pozwoleń i kart rejestracyjnych, powoli zaczynam pedałować na moją nową rowerową randkę. Nie jest łatwo, błoto po szyje, terenówki i spojrzenia lokalsów, których mijam. Wiem, że będzie ciężko …

Bahundanda 1310 mnpm KM 17

Cały czas leje. Wszystko jest mokre. Od czasu do czasu wpadam po pas do błota. Błoto jest wymieszane z końskimi sikami i kupsztalami krów. Nie przeszkadza mi to zbytnio, traktuję to jako część lokalnego folkloru. Droga zaczyna się coraz bardziej spindrać. Mimo deszczu jest przepięknie, zielono, powietrze pachnie nowością. Powietrze pachnie feromonami Himalajów … Wyłączam w głowie obszar odpowiedzialny za narzekanie na warunki atmosferyczne. Powoli, na luzie pnę się pod górę. Po swojemu, bez pośpiechu. Robię kilka fotek. Razem z przydrożnym bureczkiem jem obiad. Dzielę się wszystkim co mam z psiakiem. Saharyjski Bon Ton – jak to powiada Mohamed, mój saharyjski mistrz. Nigdy nie wiadomo gdzie czają się dżiny, dziel się wodą i pokarmem nawet w najdalszych zakamarkach świata.

Cały czas mam wrażenie że zaraz przestanie padać. Trzy godziny później leje jeszcze bardziej. Urocza Nepalka klepie mnie po ramieniu. Nie jedź dalej, zostań z nami, mamy mały blaszak w którym zmieścisz się bez problemu. Standard nepalski, ale jest ciepło i sucho, wspaniale! Nockę spędzam wraz ze starym, podsiwiałym, zawodzącym do niewidocznego księżyca burkiem oraz sporych rozmiarów pająkiem. Cała nasza trójka potrzebuje kawałka suchej podłogi.

Na uszach Pearl Jam poza uszami Himalaje. Zasypiam w butach z pajączkiem na poduszce.

cdn.

Jacek Teofil Lisiecki, United-Cyclists.com

 

od redakcji: Autorem opowieści o wyprawie jest Jacek Teofil Lisiecki, który w Podłopieniu zorganizował  „rowerowe miejsce” United-Cyclists.com. Pod tą nazwą prowadzi też stronę FB.

Rowerowe Południe

wykorzystano zdjęcie z FB Jacka.