„Sprawa zaginionego ks. Edwarda Kuca” – rozdział VIII „Martyrologii duchowieństwa diecezji tarnowskiej w okresie okupacji hitlerowskiej” ks.Andrzeja Jedynaka
Dotyczy to ks. Edwarda Kuca, który w 1944 r. zaginął w dość ciekawych okolicznościach, a miejsce jego grobu leżącego zapewne gdzieś w lasach Beskidu Wyspowego do dnia dzisiejszego nie jest znane, mimo, że wielu ludzi, już prawie od 70 lat pragnie go odnaleźć.
Kimże był ów kapłan, którego fakty związane z jego śmierci do dzisiaj rozpalają umysły wielu ludzi, zwłaszcza w Tymbarku i Limanowej? Jest to sprawa o tyle ciekawa, że stawiane hipotezy dotyczące jego śmierci z jednej strony są smutne, a z drugiej przerażające.
Zaginiony kapłan urodził się w 1915 roku na Podłopieniu, w wiosce należącej do parafii Tymbark. Po skończeniu Szkoły Męskiej w Tymbarku uczęszczał do I Gimnazjum w Nowym Sączu. Egzamin dojrzałości zdał w Małym Seminarium w Tarnowie. W roku 1932 wstąpił do Wyższego Seminarium w Tarnowie. Po ukończeniu Studiów teologicznych przyjął święcenia kapłańskie przyjął mając zaledwie 22 lata. O przyjęciu tych święceń w tak młodym wieku zadecydowały przede wszystkim bardzo dobre wyniki w nauce, jakie osiągał we wszystkich szkołach, do których uczęszczał. Święcenia kapłańskie przyjął w rodzinnej parafii, których udzielił mu osobiście ordynariusz tarnowski – biskup Franciszek Lisowski.
Przyjazd tarnowskiego biskupa do Tymbarku ściągnął ogromne rzesze wiernych nie tylko z tymbarskiej parafii, bowiem w historii diecezji był to precedens zrobiony wyłącznie dla księdza Prymicjanta zapewne ze względu na jego bardzo młody wiek,
ale być może nie tylko.
Pierwszą placówką ks. Edwarda Kuca (jego starszy brat również wybrał drogę duchowną) były Barcice koło Starego Sącza. Ks. Edward mimo obowiązków związanych z funkcją wikariusza i katechety nie zrezygnował z dalszego studiowania, a jego wysiłki w tym względzie zostały nie tylko zauważone, ale i właściwie docenione przez jego kościelnych zwierzchników.
Wyrazem tego wyróżnienia stało się skierowanie go na studia do Rzymu, gdzie po dwóch latach pobytu w Wiecznym Mieście ów kapłan rodem z Tymbarku uzyskał licencjat z prawa kanonicznego.
W 1939 roku przyjechał na wakacje do rodzinnego domu. We wrześniu wybuchła wojna, która młodemu, a ambitnemu duchownemu uniemożliwiła powrót do Rzymu i kontynuowanie tam studiów.
W czasie okupacji niemieckiej swoją kapłańską posługę pełnił najpierw w Radomyślu Wielkim, a później w Bochni. Kolejną placówką duszpasterską dla ks. Kuca z polecenia biskupa stała się Limanowa. Stąd ks. Edward miał bardzo blisko do swojej rodzinnej miejscowości w Podłopieniu, w której mieszkała jego matka Regina, do której był mocno przywiązany. Natomiast w pobliskim Tymbarku jego brat Władysław był wójtem, którego Niemcy na tym stanowisku zaakceptowali ze względu na bardzo dobą znajomość języka niemieckiego. Ta informacja jest istotna ze względu na późniejsze wydarzenia jakie się tu rozegrały.
Dla obydwóch braci tragiczny okazał się koniec lipca 1944 r. Partyzanci ukryci za murem kościelnym zorganizowali zamach na komendanta gestapo Müllera, którego na tymbarskim rynku zamierzali zastrzelić. Tak się fatalnie zdarzyło, że zabity został nie komendant gestapo, ale Władysław Kuc, który w chwili zamachu stał obok szefa niemieckiej policji. Ten ostatni wyszedł z zamachu bez większego szwanku, natomiast postrzelonego Kuca przewieziono do szpitala w Nowym Sączu, w którym mimo szybkiej pomocy lekarzy wkrótce zmarł. W pogrzebie Władysława, który się odbył 2 sierpnia uczestniczył oczywiście jego brat – ks. Edward. Według ustnych przekazów, na pogrzebie ks. Edward wygłosiło kazanie, w którym mocno skrytykował działania partyzantów. Wytknął nie tylko śmiertelne zranienie swojego brata, ale także ich inne poczynania, które, jak to ujął „nie były godne synów naszego narodu”.
Wkrótce po pogrzebie ślad po ks. Edwardzie zaginął. Jest pewne, że udał się on na stację kolejową w Tymbarku i stąd pociągiem wyruszył w kierunku Limanowej. Swojej matce miał powiedzieć, że do niej wróci jeszcze tego samego dnia wieczorem.
Prawdopodobnie do Limanowej nigdy nie dotarł, bowiem według wielu przekazów ustnych ostatni raz widziany był w Piekiełku.
Tu wysiadł na stacji kolejowej skąd udał się w kierunku Rupniowa. Ponieważ okoliczne lasy uważane były za siedlisko partyzantów, stąd więc nic dziwnego, że do dzisiaj panuje powszechne przekonanie, że ów kapłan wyruszył na spotkanie z osobami odpowiedzialnymi za śmierć tymbarskiego wójta. Być może, że zrobił to z własnej inicjatywy, nie mogąc znieść żalu po śmierci swojego brata, albo też został wezwany przez partyzantów w celu zakończenia zatargu do jakiego mogło dojść po ostrych słowach wypowiedzianych w czasie kazania na pogrzebie brata. Nie ma jednak całkowitej pewności, że ów kapłan dotarł na spotkanie z partyzantami, a tym bardziej nie jest pewne, że został przez nich zastrzelony.
Sprawę tajemniczego zniknięcia ks. Kuca starał się przez wiele lat rozwiązań jego kolega, już nieżyjący ks. Władysław Pachowicz. Był on na pogrzebie wójta w Tymbarku w 1944 r.
i osobiście słyszał krytykę partyzantów po owym feralnym kazaniu. Ks. Pachowicz wprawdzie był o dwa lata młodszy od swego kolegi, ale znał się z nim dobrze, bowiem Władysław pochodził z Zawadki, czyli wioski należącej też do parafii Tymbark.
Ks. Pachowicz podobnie, jak jego starszy kolega również uczęszczał do I Gimnazjum w Nowym Sączu. Późniejsze lata seminaryjne związały ich ze sobą jeszcze mocniej.
Ów ks. Władysław Pachowicz (ur. 20 lipca 1913 r. w Zawadce) w archiwalnym już egzemplarzu lokalnego „Głosu Tymbarku” (dziś już się nie ukazuje) o ks. Kucu napisał artykuł, w którym uzasadniał swoje dociekania odnośnie okoliczności nagłego, a przede wszystkim tajemniczego zniknięcia ks. Edwarda Kuca.
W tymże artykule zawarł swoistego rodzaju apel skierowany do wszystkich tych, którzy coś wiedzą na temat śmierci tego kapłana, ale z jakiegoś powodu boją się o tym mówić. Tam ks. Pachowicz napisał takie słowa: „Przeżywamy obecnie okres, w którym wychodzi na jaw wiele spraw bolesnych, dotąd skrzętnie ukrywanych. Do nich należy także tajemnica śmierci księdza Edwarda Kuca, która winna być obecnie wyjaśniona, by przy-
wrócić cześć jego pamięci. Podkreślam z całą stanowczością, że ze wszech miar ks. Kuc zasługuje na to, by jego prochy spoczęły na cmentarzu rodzinnym, a w kościele parafialnym, który był miejscem jego święceń kapłańskich, zostało odprawione uroczyste nabożeństwo za spokój wieczny jego duszy”.
W sprawę rozwikłania śmierci ks. Kuca, podjął z kolei Andrzej Czernek, który apel ks. Władysława Pachowicza zawarty w „Głosie Tymbarku” potraktował jako wypełnienie ostatniej woli zmarłego kapłana i postanowił, oczywiście w miarę możliwości, dalej drążyć ten problem, aż do jego całkowitego rozwiązania.
Dla Czernka ten problem okazał się tym bardziej ważny, że Msza św. pogrzebowa ks. Władysława Pachowicza była niezwykle skromna. Ów zasłużony tymbarski kapłan zmarł w Domu Księży Emerytów w Tarnowie, w którym odprawiono Mszę św. żałobną. Stamtąd jego ciało przewieziono do Tymbarku, w którym, niestety nie nagłośniono w odpowiedni sposób, faktu śmierci i pogrzebu tak zasłużonego dla diecezji i Tymbarku Kapłana.
Tu w Tymbarku po Mszy św. pogrzebowej sprawowanej przez ks. Biskupa Władysława Bobowskiego, trumnę z ciałem ks. Władysława złożono na miejscowym cmentarzu.
„Dla mnie nie są ważne nazwiska odpowiedzialnych za śmierć ks. Edwarda Kuca – powiedział Andrzej Czernek.
Wiadomo bowiem, że wśród partyzantów było wielu bohaterów, ale wśród nich byli też tzw. pseudopartyzanci. Nie chodzi mi jednak by dokonywać jakichkolwiek sądów, ale chciałbym, aby spełniło się marzenie ks. Pachowicza, by ciało zaginionego w 1944 r.
Kapłana spoczęło na cmentarzu parafialnym. Będę robił wszystko co tylko będzie możliwe, aby do tego doszło, choć wiem, że szanse na odnalezienie grobu ks. Edwarda Kuca po tylu latach są znikome. Jego nazwisko musi zostać wreszcie gdzieś umieszczone, aby następne pokolenia wiedziały kim on był”.
Jest duże prawdopodobieństwo, że szczątki zaginionego księdza spoczywają gdzieś w lasach na osiedlu Zęzów w Piekiełku lub w Rupniowie. Szczególnie interesujący był fakt systematycznego zapalania świeczek przez anonimową osobę zawsze w dniu 1 listopada. Przez około 20 lat po II wojnie światowej zawsze w tym miejscu, czyli na Zęzowie, nieopodal drogi biegnącej przez gęsty las, ktoś kładąc na mogile wieniec i zapalając
cmentarne znicze oddawał cześć pogrzebanemu tam człowiekowi.
Był to wieniec zrobiony z mchu, na którym była zapalona świeczka – wspomina jeden z pobliskich mieszkańców. Powszechnie mówiło się, że robił to brat ks. Władysława Pachowicza – pisze autor internetowego blogu JABU. Nie mam jednak pewności czy
tak było naprawdę, bowiem były to trudne czasy komunizmu, a takimi sprawami, jak zabójstwo księdza czy działalność partyzantów lepiej było się nie interesować, bo tak było bezpiecznie.
Taki człowiek przynajmniej miał spokój. Ponieważ, gdzieś od lat sześćdziesiątych świeczek w lesie już nikt nie widział, a zbiegło się to ze śmiercią brata ks. Pachowicza, stąd więc, być może na prośbę swego brata ks. Władysława zrodziło się przypuszczenie,
że to właśnie on – Pachowicz przynosił tu ów wieniec i zapalał nagrobne świeczki.
W tym więc miejscu rodzi się istotne pytanie: zatem czyjże jest ów grób w lesie na Zęzowie? W miejscu, gdzie kiedyś były zapalane znicze jeszcze dziś widać wyraźne zagłębienie. Wydaje się jakby ziemia się tam trochę zapadła. Niewykluczone więc, że
jest to grób jakiegoś partyzanta, który zginął tu w czasie walk partyzanckich. Wydaje się jednak, że gdyby istotnie leżał tu jakiś partyzant to miejsce to zostałoby jakoś oznakowane. Wiadomo przecież, że na limanowszczyźnie i ziemi tymbarskiej jest bardzo dużo mogił partyzantów, a także tych ludzi, którzy w czasie II wojny światowej oddali życie za ojczyznę. Tymczasem na Zęzowie, ktoś zapałał świeczki w tajemnicy. Nie chciał lub bał się podzielić swoją wiedzą na temat osoby, która spoczywa w tym miejscu. Z tego więc powodu zrodziło się przypuszczenie, że właśnie tutaj może spoczywać ks. Edward Kuc, ale niestety, pewności, co do tego faktu, chyba nigdy mieć nie będziemy – chociaż
Niedaleko od tego miejsca był rodzinny dom ks. Pachowicza. W wolnych chwilach często tutaj przyjeżdżał, by spotkać się z krewnymi. Tuż przed swoją śmiercią ks. Władysław
Pachowicz na miejscu niegdyś zburzonego rodzinnego domu postawił duży pomnik poświęcony swojej rodzinie, a jego krewni przygotowali izbę poświęconą pamięci krewnego – Kapłana.
Mieści się ona niedaleko pomnika w starym budynku. Często, wspominając poszukiwania grobu ks. Kuca podkreślają, że mimo wielu podejmowanych wysiłków ks. Władysławowi niewiele udało się w tym temacie wyjaśnić. Z dystansem podchodzą również do tego, aby grób ks. Kuca znajdował się na Zęzowie, czyli w miejscu, w którym kiedyś ktoś zapalał świeczki.
Pewne, chociaż nieoficjalne źródła informują, że zabójcą ks. Edwarda Kuca była czwórka osób, czyli ci sami partyzanci, którzy zastrzelili jego brata na tymbarskim rynku.
Ze względu na fatalną atmosferę, jaka zapanowała po tych tragicznych wydarzeniach w Tymbarku, owi partyzanci natychmiast opuścili Zęzów i jego okolice i wkrótce wszelki słuch po nich zaginął.