Parafia Podłopień: „40 – lecie parafii…” – wspomnienia siostry Kingi Kęska CSFN
Historia mojego powołania wpisuje się trochę w początki powstawania naszej Parafii. Mój rocznik komunijny, był pierwszym, który miała Pierwszą Komunię Świętą w nowym kościele. Jeszcze rusztowania stały wokół bocznych okien, a nasza Komunia Święta już się tam odbyła. Drugą klasę szkoły podstawowej i czas Komunii, zapamiętałam jako pierwsze wspomnienie o tym, żeby służyć Bogu. Po południu w dniu Komunii jak wróciliśmy do kościoła na rozdanie obrazków komunijnych, to kładąc rękę na ołtarzu, pomyślałam: „Tobie oddaję moje życie Boże” i zaświtała mi myśl, że może kiedyś pójdę do klasztoru. Na wiele lat ta chwila wydawało się, że odeszła w niepamięć, wszystko toczyło się normalnie. Dopiero w liceum, kiedy czułam, że coś trzeba w życiu postanowić, wróciła myśl o życiu zakonnym. Nic o takiej formie życia nie wiedziałam i byłam raczej zwyczajna w swojej postawie i zachowaniu, a gdzieś wewnątrz chyba miałam przekonanie, że do klasztoru idą ludzie wybrani i tacy pobożni, rozmodleni, a ja byłam zwyczajna… Wokół widziałam wiele „kandydatek” bardziej pobożnych i bardziej nadających się do życia zakonnego niż ja sama. Jednak, któregoś dnia ks. Proboszcz Tadeusz Machał ogłosił po Mszy Świętej, że za tydzień w sobotę będzie w Tymbarku spotkanie z Siostrą Nazaretanką, która opowie o misjach i o tym co Siostry Robią. Misje…, super – pomyślałam sobie- tyle czasu należałam do Papieskiego Dzieła Misyjnego Dzieci, zbierałam informacje o różnych krajach misyjnych, to chętnie posłucham co ta Siostra opowie. Jednak do spotkania pozostał tydzień i w trakcie tego tygodnia mój entuzjazm i chęć, aby pójść na to spotkanie znacznie osłabł. Postanowiłam jednak, że jak w sobotę rano mama przyjdzie i mnie obudzi, to pójdę na to spotkanie, a jak nie, to zostaję w domu. W sobotni poranek zjawiła się mama, z pytaniem czy idę na to spotkanie? Nie chciało mi się wstać, ale obiecałam sobie, że jak mama przyjdzie to pójdę i poszłam. Okazało się, że o wspomnianej godzinie w kościele w Tymbarku nikt się nie zjawił i nic się nie działo… Przesiedziałam tam godzinę, myśląc, że może to ja pomyliłam godziny, ale nadal nic. Pomyślałam, że jak wyjdę i spotkam, którąś z Sióstr z Tymbarku to zapytam o to spotkanie, a jak nie to wracam do domu. Wychodzę- idzie siostra, wraca ze sklepu… Więc pytam o to spotkanie, a Siostra mówi, że jest spotkanie, ale u nich w domu, i że jak chcę iść, to tam jakieś dziewczyny idą, to mogę do nich dołączyć. I tak jak się okazało, wzięłam udział w dniu skupienia dla dziewczyn, który trwał dobrych kilka godzin, a ja byłam nastawiona na wysłuchanie opowieści o Zgromadzeniu i pracy na misjach. Właściwie nic z tych rzeczy tam nie było ;). Ale poznałam s. Rafaelę, dowiedziałam się trochę o pracy Sióstr, otrzymałam informacje o rekolekcjach w Krakowie. Wzięłam udział w Mszy Świętej, którą przyszedł odprawić nie kto inny, a ksiądz Tadeusz Machał i zdziwił się chyba tak samo na mój widok, jak ja na jego 🙂 Wyszłam rano, wróciłam do domu około piętnastej. W czasach, kiedy telefony komórkowe nie były jeszcze tak powszechne jak teraz i wszyscy zastanawiali się, gdzie tak długo byłam. Opowiedziałam w domu o tym spotkaniu, a następnie podzieliłam się informacjami i ulotkami, ze swoją koleżanką, która miała ze mną iść ale coś jej wypadło. Po wysłuchaniu mnie powiedziała: „To jedźmy na te rekolekcje”. Zdziwiłam się, ale nie miałam nic przeciwko i tak pojechałyśmy do Krakowa na rekolekcje w domu prowincjalnym Sióstr Nazaretanek. Nie miałam takie świadomości jadąc tam, a z resztą i tak mi to nic nie mówiło, wiedziałam tylko, że będzie tam s. Rafaele którą poznałam. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy s. Rafaela widząc mnie drugi raz w życiu przywitała nas tak jakbyśmy się znały od dawna. To było tak niesamowite wrażenie, że koleżanka która ze mną pojechała, też mówiła, że ma wrażenie że ta Siostra zna ją od dawna. Okazało się, że było tam około 50 dziewcząt na tych rekolekcjach. To był bardzo wesoły czas i poznałyśmy wiele dziewczyn z różnych stron. Gadałyśmy do późna w nocy, śmiałyśmy się, były wspólne zabawy integracyjne, śpiewy z gitarą, adoracja w kaplicy. To był bardzo dobry czas, chociaż ja miałam wrażenie, że nic z tych treści do mnie nie dociera i tak minęły mi trzy dni. Po powrocie do domu, wydawało mi się z kolei, że coś się zmieniło, że część mnie została tam w Krakowie, na tych wielkich korytarzach zakonnych i czegoś mi brakowało. Po jakimś czasie, postanowiłam napisać list do s. Rafaeli i opowiedzieć jak się teraz czuję i co się dzieje w moim sercu, coś czego nie rozumiem. Było sporo kartek, a jak już list wysłałam, to modliłam się aby on zaginął, bo to wszystko bez sensu co tam pisałam. Było mi to nawet na rękę, że przez ponad miesiąc nie było żadnej odpowiedzi, więc list zaginął! Uff! Jednak nie, któregoś dnia przyszła odpowiedź zwrotna. Ucieszyłam się, ale też wystraszyłam. Przeczytałam list i doszłam do wniosku, że ta Siostra się pomyliła i miała to napisać do kogoś innego, tam było tyle dziewczyn, że na pewno coś jej się pokręciło. „To może być ciche wezwanie Boga do pójścia za Nim” – te słowa z pewnością są nie do mnie! Klasa maturalna, coś trzeba zdecydować, a myśl o życiu zakonnym przypływa i odpływa. Dyskoteki, ogniska i inne wyjścia, przeplatają się z powracającą myślą o tym co dalej z moim życiem? Klasztor? Rodzina? Chciałam wrócić do Krakowa i na żywo porozmawiać z s. Rafaelą, ale jak to zrobić, żeby nie budzić podejrzeń. Zorganizowałam więc wyjazd na kolejne rekolekcje, ale tym razem namówiłam (dziś nie wiem jak) osiem dziewczyn z klasy i pojechałyśmy do Krakowa. Tam miałam okazję do rozmowy z s. Rafaelą. Czas mijał, a ja nadal nie wiedziałam co zrobić. Ludzie których znam, dom, rodzina, znajomi, zwykłe życie i ja w klasztorze? Jak to pogodzić? W samej mojej głowie było to trudne do zrozumienia. A jednak, po skończonych egzaminach maturalnych, pojechałam z jedną koleżanką do Krakowa na kilka dni, do s. Rafaeli oczywiście i zastanawiałam się co zrobić. Stwierdziłam, że spróbuję, pójdę do klasztoru na rok, jak dojdę do wniosku, że to nie moja droga i się tam nie odnajduję to za rok wrócę. Zakładałam, że wrócę dopiero po roku żeby wiedzieć, że nie uciekłam jak zrobiło się trudno, ale jak przełożeni i ja uznają, że się do tego nadaję, to tam zostanę i nie będę się więcej wiele zastanawiać. I tak się stało: 15.08.2002 r. przyjęłam w Krakowie postulat, czyli rozpoczęłam pierwszy etap życia zakonnego. Po roku pojechałam do Częstochowy, aby tam rozpocząć dwuletni nowicjat. W 2005 r były moje pierwsze śluby, a w roku 2010 śluby wieczyste. Po przyjściu do Zgromadzenia, na tym pierwszym etapie spotkałam kilka dziewczyn, które już znałam z rekolekcji. Jak się okazało do postulatu w tym samym roku przyszła dziewczyna w moim wieku, z tej samej szkoły ponadpodstawowej w Tymbarku, pochodząca ze Słopnic i nawet nasze klasy miały razem studniówkę. To było dla mnie wielkie zdziwienie. W sumie na tym pierwszym etapie było nas 12, chociaż jedna dziewczyna po dwóch miesiącach odeszła, bo odkryła, że ma poważną chorobę genetyczną i zostało nas 11. Początki były śmieszne… Nie wiedziałam nic o budowie brewiarza, sposobie modlenia się z niego. Jak mi pokazano, gdzie jest Kompleta (modlitwa na zakończenie dnia), to później dwa tygodnie jej w tym brewiarzu szukałam i nie mogłam namierzyć, a wstydziłam się przyznać, że nie wiem gdzie to jest. Kiedy było ciężko, to pocieszające było to, że jest nas 11 i wszystkie mało wiemy, ale razem się uczymy. Teraz patrzę już z perspektywy 22 lat w klasztorze i sama się dziwię, kiedy ten czas tak przeleciał… Jak zaczynałam i jakaś Siostra była 10 lat w klasztorze, to sobie myślała, że już taka doświadczona i poważna, a teraz… Ciągle się czegoś uczę i odkrywam nowe rzeczy o sobie, o świecie, o innych…, a powagi nadal nie widać 😉
Bogu dzięki za cały ten czas.
s.Kinga Kęska CSFN
…