Postać kpt. Tadeusza Paulone
Pierwszą wzmiankę o nim znajdujemy w artykule z procesu Hessa
„Bohaterska śmierć przywódców org. Wojskowej w obozie oświęcimskim”, zamieszczonym w „Ilustrowanym Kurierze Polskim” z dnia 29 marca 1947 r. Oto fragment tego artykułu (zatytułowany „Organizacja wojskowa”) : „W roku 1941 przybyła do obozu grupa oficerów z pułkownikiem Stawarzem i pułkownikiem Gilewiczem na czele. Ludzie ci zaczęli się skupiać, nawiązywać kontakty i udzielać sobie wzajemnej pomocy. Punktem centralnym, gdzie skupiała się organizacja była kartoflarnia. Na jej czele stał porucznik Paulony, używający pseudonimu Lisowski. Był on capo. Nazwa ta, która stała się uosobieniem czegoś nikczemnego, tutaj znalazła swoje najszlachetniejsze uosobienie. Komórka ta zaczęła ściągać do siebie coraz więcej ludzi (…). 11 października (1943) działacze grupy wojskowej zostali rozstrzelani. Pierwsza dwójka wyprowadzona na egzekucje, to byli mjr Dziuma (Dziama) i Lisowski. Dziuma zwrócił się do oprawców, by nie wiązali rąk, tylko traktowali ich jak oficerów, jak ludzi odznaczonych krzyżem Virtuti Militari. Wśród Niemców wywołało to zdumienie, a nawet ubawiło ich. Gdy strzelano do Dziumy, Lisowski wzniósł okrzyk na cześć Wolnej Niepodległej Polski.”
W „Gościu Niedzielnym” Nr 42 z 2006 r. jest artykuł Przemysława Kucharczaka pt. „Nachyl się, mistrzu”. Czytamy w nim: ”Dziś Dzień Papieski. Jana Pawła II miliony ludzi uważają za życiowego mistrza, jednak czy dziś żyją jeszcze na świecie ludzie, których można uznać za mistrzów i przewodników? „Niestety, większość mistrzów umarła” – napisał już w 1994 roku dominikanin Jan Kłoczowski. Jego tekst „Czas marnych mistrzów” ukazał się wtedy w miesięczniku „Znak” i zrobił na ludziach spore wrażenie. Ojciec Kłoczowski zauważył, że zamiast mistrzów wokół nas jest pełno idoli. A idole są zapatrzeni w siebie i nie mają żadnych uczniów, co najwyżej fanów”.
W tymże artykule wśród różnych komentarzy na ten temat, jest również wypowiedź Zofii Posmysz, której wyjątki podaję:
„Zofia Posmysz-Piasecka, emerytowana dziennikarka z Warszawy, swojego mistrza spotkała w obozie Auschwitz. Widziała się z nim tylko trzy razy. To był kapitan Wojska Polskiego. Wydawał mi się człowiekiem niemłodym…uśmiecha się dzisiaj. Kapitan miał 34 lata, ona zaledwie 20. Ten człowiek w obozie nosił nazwisko Lisowski. Jednak naprawdę nazywał się Tadeusz Paolone. Miał trzycyfrowy numer obozowy, bo przybył do Auschwitz z pierwszym transportem z Tarnowa. Po wielu strasznych przejściach Zofia została „szrajberką”, czyli pisarką w kuchni. Jedna z esesmanek kazała wtedy Tadeuszowi, by nauczył Zofię prowadzenia ksiąg przychodów i rozchodów. Nie wolno było nam rozmawiać na inne tematy, więc zdania były rwane. Mimo to pozostały dla mnie drogowskazem na całe życie. Powiedział, żeby nie mieć nadziei. Tak, dobrze pan usłyszał! Niektórzy w Auschwitz łudzili się, że alianci nas stamtąd wyciągną. Ale taka złudna nadzieja tylko osłabia wolę walki. Tadeusz mówił, żeby skupić wszystkie siły na przeżyciu jednej następnej godziny. Ale nie za wszelką cenę! Jeśli się nie uda, to mam umierać tak, żeby śmierć potwierdziła sens życia – wspomina…. Dzięki mojemu mistrzowi zrozumiałam, że jest granica, której nie wolno przekroczyć, żeby nie stoczyć się moralnie. Ta zasada została mi na całe życie, obowiązywała też po wyjściu z obozu – mówi pani Zofia.
Co ukształtowało Tadeusza Paolone? Jak stał się mistrzem? – Był wielkim polskim patriotą…”
Z Włoch do Polski – rodzina Tadeusza
Opowiadanie o rodzinie Tadeusza Paulone nie jest długie i słabo poparte dokumentacją, ale na podstawie wywiadów i nielicznych dokumentów spróbuję przekazać, w miarę możności, jakąś logiczną całość.
Rodzina Paulone ma niewątpliwie korzenie włoskie. W pisowni tego nazwiska występują różne formy. I tak dziadek Tadeusza używał formy Paolone (Jan ur. 1858 w Quaiso, Włochy). Na dokumentach późniejszych (metryki chrztu w Nowym Rybiu) występuje pisownia Paolone i Paulone, natomiast rodzina osiadła w Argentynie używa nazwiska Pauloni. W księgach metrykalnych w parafii Nowego Rybia występują obie formy, jednakże w tutejszej okolicy powszechnie – tak w mowie, jak i w pisowni stosuje się formę Paulone i taka też będzie stosowana w tym opracowaniu.
Pradziadek Tadeusza, Jakub (Giacomo) Paolone, urodzony w 1806 roku, przybył do Polski z Włoch, najprawdopodobniej jako ochotnik wojskowy, w czasie Powstania Styczniowego. Tak twierdzą niektóre, niezwiązane ze sobą osoby, z którymi przeprowadzono wywiady, więc przyjmuję tę wersję za wiarygodną.
O udziale włoskich ochotników w działaniach powstańczych mówią różne źródła, np. w książce Stefana Kiniewicza „Powstanie Styczniowe” (PWN, Warszawa 1983) jest kilka wzmianek dotyczących współdziałania Włochów (Garibaldi, Mazzinii inni) z polskimi działaczami politycznymi i wojskowymi. Na str., 411 tego opracowania czytamy: „Był na zachodzie jeszcze jeden kraj – Italia – gdzie sympatia dla Polski była niemalże jednomyślna. Nie tylko dla mazzinistów i garibaldczyków, ale i dla umiarkowanych patriotów. Polacy byli niedawnymi sojusznikami, a sprawa ich solidarną ze sprawą Risorgimento. W ciągu lutego i marca we wszystkich większych miastach włoskich odbywały się propolskie wiece, zewsząd napływały składki, tysiące ludzi podpisywały petycje domagające się pomocy dla Polski.”
Gdzie i jak długo walczyli ochotnicy włoscy w polskim powstaniu, tego nie wiem. Pewnym jest jednak, że na skutek wewnętrznych tarć między przywódcami powstania nie było jedności w działaniach i oddziały powstańcze rozpraszały się. Sytuację taką opisuje również S. Kiniewicz, w w/w książce, na str. 436: „O świcie 19 marca Langiewicz opuścił obóz z niewielką konną eskortą pozostawiając rozkaz dzienny, w którym zapewniał „walecznych i wiernych towarzyszy broni”, że żegna się z nimi tylko na dni kilkanaście. Tegoż dnia po południu przeprawił się przez Wisłę na stronę galicyjską i został aresztowany przez Austriaków. Mówiono wtedy powszechnie, że to mirosławczycy wskazali dyktatora austriackiej straży granicznej. Po wyjeździe Langiewicza oddział jego rozprzęgł się całkowicie. W ciągu paru następnych dni oficerowie na wyprzódki z żołnierzami, bezładnie przedostawali się na stronę galicyjską.”
W takich to prawdopodobnie okolicznościach Giacomo Paolone dostał się do zaboru austriackiego, gdzie został internowany (jak wielu innych powstańców), zaś po zwolnieniu pozostał na stałe w Galicji. Są to jednak tylko przypuszczenia, gdyż brak jakiegokolwiek dokumentu potwierdzającego ten fakt.
Stanisław Wcisło
cdn.