Przyroda wokół nas – ślimak winniczek

Ślimak winniczek występuje w Europie, głównie południowo-wschodniej i centralnej. W Polsce pospolity niemal na całym niżu oraz pogórzu, w górach rzadszy, dochodzi tylko do regla dolnego. Zamieszkuje obszary o dużej wilgotności, lasy, parki, ogrody. Żywi się świeżymi liśćmi, stąd często uważany za szkodnika ogrodów. Zimuje w ściółce, ukryty pod roślinnością. Jest obojnakiem. Pierwotny zasięg występowania tego ślimaka w Polsce obejmował prawdopodobnie jedynie południową Polskę (Małopolska, Górny Śląsk). Na pozostałe tereny został przeniesiony przez człowieka. Najbardziej przyczynili się do tego zakonnicy (m.in. cystersi), którzy począwszy od średniowiecza hodowali winniczka w ogrodach i parkach przyklasztornych. Używali oni mięsa tego ślimaka jako uzupełnienia ubogiej w białko diety, stosowanej podczas długotrwałych postów, gdyż – podobnie jak ryby – ślimaki były uważane za potrawę postną. Winniczek to największy lądowy ślimak w Polsce o średnicy muszli około 5cm. Ślimaki mają nieparzyste organy wewnętrzne – serce, przedsionek serca oraz nerkę. Ślimak w „biegu” może osiągnąć zawrotną prędkość kilku metrów na godzinę. Ciekawostką jest również to, że ślimaki mają najwięcej zębów z wszystkich znanym nam zwierząt, jednak różnią się one trochę od zębów np. człowieka gdyż mają inny kształt i są bardzo małe, zęby ślimaków mogą osiągać astronomiczną ilość  12 tysięcy u jednego osobnika. Wszystkie umieszczone są na tzw. tarce (języku). Ślimaki mają charakterystyczne „rogi”, czyli czułki na końcu których są oczy. Ślimaki jednak nie mogą pochwalić się zachwycającym wzrokiem, widzą raptem na odległość kilku centymetrów, ślimaki mają również problem ze słuchem, nawet wielki, bo w sumie to nic nie słyszą, ponieważ nie mają narządu słuchu. Ślimaki winniczki (ogrodowe) wytwarzają śluz, który używany jest do leczenia zmarszczek, plam i blizn na skórze. Ślimak winniczek żyje przeciętnie  4-6 lat, jednak w hodowli hobbystycznej może przeżyć kilkanaście lat, cały czas powiększając swój „domek”. Ślimak zapada w sen zimowy zasklepiając swoją muszlę błoną. Zimuje w ściółce, ukryty pod roślinnością. Ślimaki winniczki są eksportowane z Polski do Francji, gdzie uważany jest za przysmak. Według danych z 2020 roku, Francja importowała około 30 000 ton ślimaków rocznie, głównie z krajów takich jak Maroko i właśnie Polska. I jeszcze jedna ciekawostka, która równocześnie jest kolejnym absurdem unijnych urzędników, otóż na wniosek Francuzów Komisja Europejska zaliczyła pospolitego ślimaka winniczka do kategorii ryb lądowych.

zdjęcia nadesłane 

Święty Józef – patron ludzi pracy; uroczystości ku czci Patrona w Kaplicy w Piekiełku

Kaplica w Piekiełku (Parafia Tymbark) ma świętego Józefa jako swojego Patrona. Uroczystości ku Jego czci przeżywa 1 maja,  w dzień Świętego Józefa Rzemieślnika (Robotnika).

Uroczystej Mszy Św. o godz.11 przewodniczył i kazanie wygłosił ks. Tomasz Święs – wikariusz z Jurkowa. W koncelebrze Eucharystię sprawowali: rodacy: ks.kanonik Franciszek Malarz, ks.Antoni Augustyn, ks.prałat Tomasz Atłas oraz ks.proboszcz Parafii Tymbark Jan Banach oraz przed laty wieloletni opiekun wiernych uczęszczających do kaplicy – ks.Widold  Warzecha.

Oprawa muzyczna: Zespół Młodzieżowy św.Józefa, opiekun Lucyna Woźniak.

Po Mszy świętej wierni wzięli udział w Procesji Eucharystycznej wokół kaplicy, a po jej zakończeniu została odśpiewana Litania Loretańska.

IWS

IWS

„Na chwałę Pana i ku radości ducha” Opowieść o trzydziestoletniej działalności Strażackiej Orkiestry Dętej „Tymbarski Ton” (historia orkiestry spisywana przez Stanisława Przybylskiego) 

„Na chwałę Pana i ku radości ducha” Opowieść o trzydziestoletniej działalności Strażackiej Orkiestry Dętej „Tymbarski Ton”

Fragmenty rozdziałów: „Pośród beskidzkich wysp” i „Parafialne granie”

….Bardzo ważnym elementem naszego beskidzkiego pejzażu są kapliczki, będące materialnym świadectwem naszego chrześcijańskiego rodowodu. Ich wiek, styl, przesłanie, wiele mówią o przeszłości, ale także o nas. O naszej wierze, patriotyzmie, umiejętnościach, a stan ich zachowania mówi o poziomie naszej troski o nie. Stoją od wieków, ale wciąż powstają nowe. Spotykamy je wszędzie; przy domostwach, na rozstajach dróg, w leśnej głuszy, na szczytach górskich i przełęczach. Kapliczki skłaniają do zadumy, budzą zachwyt, nieraz intrygują historiami związanymi z ich powstaniem. Są miejscami żywej wiary, integrują całe społeczności….

….W moją pamięć mam trwale wpisane „Majówki” grane przez orkiestrę parafialną od szóstej rano z wieży tymbarskiego kościoła. Mój rozmówca, syn pana Władysława Mrózka*, Marek, któremu jestem bardzo wdzięczny za udzieloną pomoc w trakcie pracy nad tekstem, tak wspomina ten okres: „Tata wstawał wtedy przed godziną piątą i zawsze mówił, że z chęcią idzie grać, jak każdy z jego kolegów, ale sztuką jest się tam zmieścić w kilku chłopów i do tego jeszcze tak się ustawić, żeby mieć swobodę ruchów i żeby było daleko słychać.”

Było słychać daleko, bardzo daleko; nieraz Mama mówiła: „wstawać, bo na wieży już grają” . Klimat tamtych czasów przywołam, cytując słowa utworu „Nikifor” Grupy Skifflowej „No To Co”** Piotra Janczerskiego. Tekst, który opowiada o jednym z wielu papierowych dzieł najsłynniejszego polskiego prymitywisty bardzo kojarzy mi się z naszym tymbarskim pejzażem.
„Na wyblakłym papierze malowane anioły, Święci pańscy w pokłonach pochylają swe głowy. Długie wąskie uliczki giną gdzieś w perspektywie, A na niebie jak z waty chmury płyną leniwie.
W dali góry, a na nich las zielony, majowy, Kościół z wieżą wysoką, rozdzwoniły się dzwony. Dzwony dzwonią i dzwonią, śpiew ich płynie daleko, Cichnie w wąskich uliczkach i zamiera nad rzeką.
Na papierze anioły śpią w przydrożnych kapliczkach, Przy nich kwiaty i kwiatki w kolorowych doniczkach. Słońce świeci wysoko, odpoczywa na piasku, Kolorowe jak piłka na dziecinnym obrazku.
W dali góry, a na nich las zielony, majowy, Kościół z wieżą wysoką, rozdzwoniły się dzwony. Dzwony dzwonią i dzwonią, śpiew ich płynie daleko, Cichnie w wąskich uliczkach i zamiera nad rzeką.”
Maryjne pieśni grane wtedy przez orkiestrę niosły się tak, jak w przytoczonym utworze dźwięki dzwonów; po naszych uliczkach i gdzieś dalej, w leśnych ostępach naszych beskidzkich wysp zanikały. Dzwony tymbarskiego kościoła słychać po dzień dzisiejszy, ale i „Majówki” grane przez orkiestrę powoli wracają w obręb kościoła i w okolice przydrożnych kapliczek, poszerzając grono uczestników modlitewnych zgromadzeń kultywowanych od wielu pokoleń…

* Władysław Mrózek, 1932-2013, saksofonista, jako jeden z nielicznych lokalnych muzyków grał we wszystkich orkiestrach dętych działających w Tymbarku, tj. zakładowej, parafialnej i strażackiej, a w latach 1950-1953 w orkiestrze wojskowej. Współpracował także z orkiestrą szkolną istniejącą w latach siedemdziesiątych przy tymbarskim technikum spożywczym.
**„No To Co”- młodsi czytelnicy muszą „wyguglać” co to za zespół, natomiast będący w moim wieku, pamiętają popularne w latach siedemdziesiątych hity tej formacji, aranżowane chętnie przez niejedną orkiestrę dętą: „Po ten kwiat czerwony”, „Te opolskie dziouchy”, „Gwiazdka z nieba” i jeszcze jeden ich przebój, szczególnie mi bliski- „Gdy chciałem być żołnierzem”. Tą piosenkę śpiewałem w drugiej i trzeciej klasie „A” w czasie akademii szkolnych w „Tysiąclatce”. Przygotowywała nas nasza Wychowawczyni, pani Janina Abratowska i na tle południowej ściany sali gimnastycznej, zawsze przy tej okazji świątecznie udekorowanej, wychodziliśmy wszyscy. Stawałem na przodzie, śpiewałem poszczególne zwrotki, a refren chóralnie z całą klasą. Oklaski też pamiętam.

Stanisław Przybylski

zdjęcie  z prywatnego archiwum Pana Marka Mrózka z Tymbarku- lata 60-te, orkiestra przed wejściem do domu parafialnego w Tymbarku,
u dołu, od lewej: Franciszek Smoter, Władysław Natanek, w środku, od lewej: Jan Wikar, Jan Kurek, Aleksander Atłas, u góry, od lewej: Władysław Mrózek, Jan Binda.

Zdjęcie  z prywatnego archiwum Rodziny Państwa Berdychowskich i Natanków z Tymbarku- orkiestra rok 1957, stoją od lewej: Władysław Mrózek, Jan Przechrzta, Jan Binda, Antoni Kęska, Ludwik Juszczak, niżej od lewej, Jan Wikar, Stefan Król, Jan Atłas, Władysław Natanek

 

 

Dekanat Tymbark – uroczyste przyjęcie chłopców do grona lektorów

  Na wieczornej Mszy św. we wtorek, w tymbarskim kościele parafialnym,  ks. dr Jacek Soprych  rektor tarnowskiego  Wyższego Seminarium Duchownego uroczyście przyjął 43 chłopców z dekanatu Tymbark do grona lektorów.

Opiekunem chłopców w Parafii Tymbark jest ks.Szczepan Depowski.  Chłopców przygotowywała również polonistka – Pani mgr Anna Trojanowska-Smaga. W ćwiczeniu umiejętności praktycznych pomagała  Siostra Regina.  Warunkiem przyjęcia do grona lektorów jest pozytywne zakończenie kursu lektorskiego. 

IWS

wspólne zdjęcie

Parafia Dobra

 

Parafia Góra św.Jana

Parafia Skrzydlna

Parafia Szyk

Parafia Jurków 

Parafia Tymbark

Parafia Jodłownik 

Parafia Szczyrzyc

IWS

Przyroda wokół nas – ważka płaskobrzucha chwilę po przeobrażeniu (po wyjściu ze swojego „pancerza”)

Ważki są owadami starszymi od dinozaurów, na świecie żyje ich kilka tysięcy gatunków, w Polsce kilkadziesiąt. Można je spotkać prawie na wszystkich kontynentach z wyjątkiem Antarktydy. Ważki mogą w locie osiągać prędkość ponad czterdziestu kilometrów na godzinę. Ważki są drapieżnikami zarówno te dorosłe, jak i w stadium larwalnym.  Ich środowisko to tereny podmokłe, bagienne i wodne.

Dorosłe ważki znoszą latem jaja pod wodą. Z reguły wiosną następnego roku, gdy larwa wyczuje korzystne warunki (ciepło i nasłonecznienie) wychodzi ponad wodę, gdzie na liściach lub łodygach następuje jej przeobrażenie. Początkowo pęka oskórek na jej grzbiecie i wysuwa się z niego najpierw grzbietowa część tułowia, później głowa, skulone skrzydła i nogi, następnie wysunięta część ciała imago  wygina się gwałtownie w dół i wyciąga resztę odwłoka.

zdjęcia nadesłane

„Oddanie broni” Przemysława Bystrzyckiego – fragmenty

dwa fragmenty powieści „Oddanie broni” Przemysława Bystrzyckiego

W tym czasie na horyzoncie mego zacieśnionego świata pojawił się Kazimierz Drożdż. Były wójt gminy Jodłownik. Chłop trzydziestosześcioletni, postawny, kościsty, mówiący z góralska. Piękny typ mężczyzny. Piękny typ człowieka – oddanego sprawie. Unikam z zasady podniosłości, podobny ton nawet ważę sobie lekko – tutaj nie umiem inaczej wyrazić istoty rzeczy.
W konspiracji od początku wojny; podziemnym stażem rówieśny pierwszym grupom zbrojnym Beskidu Wyspowego, Gorców. Kapral 1. psp w Nowym Sączu. Ci żołnierze chadzali w pelerynach, w kapelusikach z orlim piórem, które to pióro, z braku orłów, zastępowano indyczym.
Pan Kazimierz nie miał wahań. Postawę tę ujawnił na początku naszej rozmowy, przeprowadzonej na drodze do Szczyrzyca. Rzecz dotyczyła umiejscowienia aparatury oraz wskazania pomocnika dla kręcenia
ręcznej prądnicy. Melina musiała odpowiadać określonym wymogom: należało znaleźć miejsce bezpieczne, korzystnie położone, z przykrytym dojściem.
Poprosił o kilka dni zwłoki. Spotkałem się z nim po raz drugi, może trzeci. Wybór padł na gospodarstwo poniżej Kostrzy. Sprawę omówił sam.
Chałupa oddalona od innych, z podejściem nawet z trzech stron: trochę roztokami, trochę zagajami. Na zachodnim uboczu. Korespondowałem z Wadfortem pod Londynem. Jeżeli tedy nastąpiła zmiana odbiorcy, to w miejsce włoskiej Bazy nr 11 -,,Mewa”, na południu, wszedł „Port”, ośrodek radiowy w Wielkiej Brytanii – kierunek północno-zachodni; stało się tak, być może, dla lepszych warunków odbioru na Wyspie: bardzo doświadczona obsługa, mocniejszy sygnał w antenie, adresat: Sztab Naczelnego Wodza – na miejscu. Wobec malejącej liczby aktywnych ,,Wand”, każda nadal czynna stanowiła dla centrali wartość rosnącą w czasie. Dodam: w drugiej połowie 1944 pracowało dwustronnie w całym kraju 58 ,,punktów gry”; jak wspomniałem – w styczniu 1945 – 34, w lutym tylko 20.
Brat pana Kazimierza – Jan, wykształcony za granicą, w Austrii i w Szwajcarii, inżynier rolnik, przyjaciel Władysława Orkana, wielki działacz gospodarczy i społeczny Skalnego Podhala. Na dziesięć lat przed
wojną w Łososinie Górnej założył szkołę rolniczą. W biednej krainie roztoków i orkiszu propagował ogrodnictwo, hodowlę bydła, mleczarstwo.
Obywatelem w wielkim stylu był syn gajowego – inż. Józef Marek. Propagator sadownictwa, wieloletni dyrektor wspomnianej Podhalańskiej Spółdzielni Sadownictwa. Obaj, i inż. Jan Drożdż, i inż. Józef Marek znajdują miejsce na tych kartach dotyczących wojny; pierwszy wskazujący na klasę rodziny Kazimierza Drożdża, drugi jako współtwórca spółdzielni owocarskiej.
Spółdzielnia owocarska w Tymbarku stanowiła bowiem, dzięki inż. Markowi, jeden z trzech punktów mego oparcia; punktem drugim był historyczny klasztor białych opatów w Szczyrzycu z ojcem Hubertem; trzecie – krąg ściśle domowy z ,,cywilnym” zajęciem: rachunkowością, następnie z nauką w przyklasztornym liceum.
Trzy miejsca skrycie ze sobą związane. Na tę podporę mogłem liczyć. Bez oparcia w terenie, oparcia, w moim przypadku rozłożonego niczym trójnóg, nie byłbym w stanie nic zrobić.
W białym plecaku, uszytym jeszcze u ,,Pelikanów”, z lnianego płótna, przeniosłem moją AP-4 pod Kostrzę. Dotąd tkwiła ukryta u Joasi. Drożdż niósł w papierze ręczną, lecz nieporęczną w transporcie prądnicę. Nie towarzyszyła nam żadna osłona – szliśmy bez ubezpieczenia: dobitny wyraz konspiracji nowego stylu.
Zostałem przedstawiony gospodarzowi, bez imienia i nazwiska: ,,Ten pan będzie tutaj przychodził”. Gospodarz nazywał się Józef Kawecki, miał żonę i dwoje dzieci. Postanowiłem odwiedzać go co jakiś czas; ze względów bezpieczeństwa nie podawałem terminów tych odwiedzin, wskutek  czego brałem na siebie ryzyko niezastania go w domu. Później rzecz została ułożona w ten sposób, że o każdorazowym moim przyjściu informował wcześniej powiadomiony Kazimierz Drożdż. Patrzyłem teraz na Kaweckiego, myślałem: czy wiesz, człowieku, o co idzie gra? Twoje bezpieczeństwo i twoich bliskich zależy ode mnie, moje od ciebie, z tym że jestem sam jeden, a ty masz rodzinę. Nieznani sobie dotąd, siadamy odtąd
na jednym stołku. Jeśli jest to wspomniany trójnóg, wiesz, gdzie owe nogi znajdują oparcie.
Okno izby wychodziło ku północnemu zachodowi; na pochyłość poprzecinaną zapadliskami, kępami drzew, krzaków; niżej, o dwa kilometry, dolina rzeki Tarnawki przy białej jodłownickiej szosie – tam mieszkałem. Po lewej ukryty za drzewami drewniany szesnastowieczny kościółek, sczerniały od starości; strona prawa, otwarta, ukazywała szczyt wieży z czerwonej cegły: kościół w Górze Św. Jana. 
Pomyślałem: spróbujemy zaraz, ponieważ jesteśmy razem. Z miejsca w nowych warunkach sprawdzę zachowanie gospodarza. Depeszę dostarczył przez ,,Lilkę” „Prosty” z Krakowa, stałem jeszcze u Joasi; złożona w zwitek za zaszewką spodni parzyła skórę z powodu niezałatwienia.
Starszego z dzieci, synka, posłał gospodarz poza opłotki – chłopiec miał dać znać, jeśli pojawi się kto obcy.
Izba wyłożona wyłącznie drewnem, jak z reguły u biedaków w tamtych stronach, miała kształt podłużny. Okno dawało, co prawda, wgląd w obranym kierunku północno-zachodnim, postanowiłem jednak nie wy
rzucać anteny na zewnątrz, zawieszę drut na dłuższej ścianie izby. Korzystne położenia ,,punktu gry” zniweluje niedogodność wewnętrznego rozłożenia anteny, dającego, z reguły, zmniejszoną słyszalność. Obowiązywała zasada: nie łazić po przedpolu radiostacji! – jak nie łazi się po przedpolu zasadzki. Przy dobrych oczach, nawet bez lornetki, byłbym bowiem widoczny z jodłownickiej szosy na tle chałupy, z mostku nad Tarnawką, w moim czarnym ubraniu szytym u Selfridge’a w Londynie.
W okolicach mostku zakładano akurat posterunek Milicji Obywatelskiej; na razie posterunek grupował miejscowych, trochę dawnych akowców, czyli nie bardzo groźny; z biegiem czasu sprawy ulegną pogorszeniu.
Kaweckiego wysłałem do synka, niech sam stary ma baczenie na ścieżki. Drożdża posadziłem na ławie przy prądnicy. Ciężki, metalowy przedmiot w kształcie leżącego prostopadłościanu, kręcony korbą, źle trzymał się ławy. Jednak chłop mocny, wziął urządzenie pod udo, unieruchomił. 
Rozwiązałem plecak; wyjąłem „pipsztok” – czarny, wielkości grubej książki formatu A-4, poręczny, wierny, o donośnym sygnale na fali odbitej, o szerokości pasma 2-8 MHz; odbiornik radiostacji posiadał tak zwaną ,,reakcję”, ułatwiającą wymodulowanie odbieranego sygnału. Miałem też dwa zapasowe odbiorniki, schowane w impregnowanej torbie. Jeden większy, drugi wręcz miniaturowy, do nasłuchu w szczególnie trudnych warunkach.
Górna krawędź tablicy rozdzielczej ujęła przyciskami końcówki anteny; do anteny rozciągniętej pod sufitem na gwoździach wbitych w drewniane ściany moc sygnału doprowadzał drabiniasty firet: dwa równoległe druty odległe od siebie o 12 cm połączone drewnianymi listewkami. Zdecydowałem się na dipol – memu sercu zawsze miły: rozkład drutów w kształcie literki „T”; kreskę pionową stanowił wspomniany firet. Pod kątem prostym do kierunku pracy. Każde ramię dipola stanowiło jedną
czwartą długości fali w przeliczeniu z kilocykli na metry. Oczywiście zmiana częstotliwości z głównej na jedną z zapasowych nie powodowała zmiany długości drutów.
Bardzo pragnąłem, by nastąpiło nawiązanie komunikacji – obok potrzeby przesyłki zaległej depeszy, także dla przekonania moich nowych towarzyszy broni, że ich trud i ryzyko nie poszły na marne.
***
Jasność myśli. Rozmowy. Czas na relacje o zakończonym śledztwie, uwagi nad sprawą z,,Prostym” i Drożdżem. Byłem rad: radiostacja poinformowała raz: jesteśmy aresztowani; dwa: pracuję pod przymusem; trzy: UB ma szyfr (co prawda – nieaktualny); cztery: radiostacji już nie ma – został z,,pipsztoka” odymiony wrak, wonny stopioną izolacją.
Leżeliśmy pokotem na pryczy, rozmowy prowadziliśmy półgłosem. Po drugiej stronie legowiska, blisko drzwi, ktoś zaśpiewał:
Mańka, moja biedna ubówko,
Umęczona wędrówką wśród urzędów i biur…
Wydała go dziewczyna – dowiedziałem się; miał grubą sprawę, podobnie, jak nam groziła mu KS. Pomyślałem: ilu w celi wydanych? ilu wpadłych „,na robocie”, w czasie akcji? ilu przez własną nieostrożność? ilu przez gadatliwość otoczenia?… W pierwszym rzędzie do wydanych zaliczamy siebie. Sprawa załatwiona, czekamy na rozprawę – nie ma do czego wracać. Dziwnym trafem oczekujący wyrok jakby interesował najmniej.
Nie rozmawialiśmy nawet o okolicznościach aresztowania – dla każdego własna droga; ,,Prosty” wpadł u siebie, może u ,,Lilki”, w ,,kotle” – co raczej wątpliwe, oficer zawodowy tej klasy nie powinien był dać się podejść.

Drożdża zabrano z własnej chałupy w Jodłowniku; przy okazji zaprowadzili na strych dwunastoletnią córkę Drożdża – Genię, to ten czarny-kędzierzawy, najbardziej aktywny, jakby wyglądał awansu z kapitana na majora. Uderzył dziecko w twarz, pytał, gdzie magazyn broni. Osioł – broń oddaliśmy dawno! Nasza robota polegała nie na strzelaniu – polegała na zabawie, kto lepszy. Przypadek, że teraz oni byli górą. Jeszcze nie koniec – nie chwalmy dnia przed zachodem. Prawda, tyle że znikąd nadziei. Stoimy nad ziejąca rozpadliną… Powiedziałem: nie rozmawialiśmy o tym. ,,Lilkę” i mnie zgarnięto razem.

Z wyjątkiem dziewczyny jesteśmy w kupie. Major opowiada o stracie starszego brata w przewrocie majowym 1926 roku. Jako oficer brat walczył po stronie rządowej, zginął podczas przenosin rządu z prezydentem Wojciechowskim z Belwederu do Wilanowa. …

“Oddanie broni” Przemysława Bystrzyckiego – opowieść o roli jaką odegrała ludność naszych okolic podczas II wojny światowej

 

Zaproszenie na X Turniej w Kręgle Fińskie z okazji Narodowego Święta Trzeciego Maja – przypomnienie

„Zapraszam serdecznie na X Turniej w Kręgle Fińskie z okazji Narodowego Święta Trzeciego Maja – 4 Maj 2024 /sobota/ od godz. 11.30 na Orlika w Tymbarku ☀️🌤 (II edycja Pucharu firmy Monolit).
Rozgrywki to okazja do upamiętnienia Uchwalenia Pierwszej w Europie Konstytucji 3 Maja” – pisze na swojej stronie FB organizator Turnieju Paweł Johnny Krzyściak