Józef Wilczek, Owocarnia
Artykuł publikowany w „Echu Krakowa” 55 lat temu o działalności innowacyjnej Józefa Wilczka (1928-1988)
W przeddzień Dnia Ojca, który w Polsce obchodzony jest 23. czerwca, publikuję artykuł o Tacie śp. Józefie Wilczku, na temat Jego pracy, dzisiaj nazywamy ją pracą innowacyjną.
Irena Wilczek-Sowa
W zakładach przemysłu owocowo-warzywnego w trakcie rozmaitych procesów przetwórczych powstają znaczne ilości różnych odpadów. Z uwagi na dużą zawartość wody ulegają one szybkiemu gniciu i nie dają się transportować. A przecież te właśnie odpady mogą stanowić doskonałą paszę, czy też dodatek do pasz dla zwierząt hodowlanych. W samym tylko Tymbarku przerabia się rocznie ok. 14 tys. ton jabłek. Odpady powstające przy wytłaczaniu jabłek czyli tzw. wytłoki sięgają aż 25 proc, całej masy surowcowej. Początkowo, przynajmniej część tych wytłoków, przekazywano okolicznym rolnikom dla szybkiego zużycia w formie mieszanki do pasz. Momentem zwrotnym jednakże w zagospodarowywaniu tych odpadów stało się zainstalowanie — importowanej z zagranicy, nowoczesnej suszarki (drugą taką suszarkę otrzymały Zakłady przem. owocowo-warzywnego w Tarnowie). Wykorzystanie wytłoków poszło w dwu kierunkach. W przyzakładowym laboratorium w Tymbarku opracowano technologię wytwarzania z suszonych wytłoków, wysoko wartościowej pektyny. Znajduje ona szerokie zastosowanie w przem. spożywczym do produkcji galaretek, dżemów, konfitur, a ponadto w przem. farmaceutycznym dla specjalnej grupy leków i witamin. Półprodukt uzyskiwany z wytłoków wysyłany jest z Tymbarku do wytwórni w Jaśle, gdzie wytwarza się już produkt finalny. Nie pominięto też i drugiego sposobu wykorzystywania wytłoków jako dodatku do paszy dla bydła. Wytłoki, które przechodzą przez suszarkę, są o wiele bardziej dogodne da przechowywania i transportu, gdyż nie podlegają procesowi rozkładu i gnicia. Zapotrzebowanie na wytłoki jest duże;, zgłaszają się po nie tuczarnie trzody chlewnej i bydła, instytuty hodowlane, korzystają z nich stadniny zarodowe. Odbiorcami są też indywidualni hodowcy. Ostatnio odnotować możemy nowy sukces w zakresie polepszania sposobów żywienia zwierząt hodowlanych, co ma z punktu widzenia naszej gospodarki wielkie znaczenie. Otóż kierownik bazy ogrodniczej tymbarskich zakładów mgr inż. JOZEF WILCZEK opracował technologię suszenia serwatki i mieszania jej z suszonymi wytłokami owocowymi. Serwatka, bogata również w witaminy, białko, cukier, sole mineralne jest wysoko wartościową paszą zwierzęcą, jednakże z uwagi na dużą zawartość wody szybko się psuje i trudno ją transportować. Te niekorzystne właściwości serwatki można wyeliminować jedynie przez jej odwodnienie czyli po prostu wysuszenie. I to jest właśnie przedmiotem opatentowanego już wynalazku inż. J. Wilczka. Wysuszona serwatka połączona z wysuszonymi wytłokami owocowymi podlega jeszcze — zgodnie z opracowaną przez inż. J. Wilczka recepturą wytwarzania — czterokrotnemu procesowi uwalniania od resztek wody, przy pomocy gazów spalinowych w suszarniach bębnowych. Tak sporządzona mieszanka jest wręcz rewelacyjną paszą dla zwierząt. Z uwagi na to, że pow. limanowski ma stanowić, zgodnie z planami rozwojowymi, również rejon hodowli krów oraz bazę przetwórstwa mleczarskiego — wynalazek inżyniera z Tymbarku ma szczególnie duże tutaj znaczenie. Józef Wilczek z wykształcenia inżynier rolnik i magister zootechnik — ma na swym koncie także i inne opatentowane już wynalazki. Opracował on sposób wytwarzania paszy treściwej z odpadów przem. winiarskiego. Odpowiednio wysuszone wytłoki owocowe i drożdże winiarskie stanowią paszę równą pod względem odżywczym, pszennym otrębom. J. Wilczek opracował też sposób wykorzystywania odpadów zielonych przy sporządzaniu groszku konserwowego. I znów, we właściwy sposób odwodnione strąki groszku, zmieszane z innymi rodzajami pasz stanowią wartościowy pokarm dla trzody chlewnej karmionej z autoklawu. W ten sposób, z ogromnym pożytkiem dla hodowli, można wykorzystywać uciążliwe kiedyś odpady zarówno z fabryk przetwórstwa owocowego i warzywnego jak i mleczarskiego. Dodajmy, że nie wykorzystywane odpady z przem. mleczarskiego, odprowadzane do rzek, powodują zatruwanie i zanieczyszczanie wód. W sytuacji zaś, gdy istnieją tak duże trudności z zapewnieniem dostatecznej i odpowiedniej paszy dla zwierząt hodowlanych, co często przesądza o sprawie hodowli — Wynalazki mgr inż. Józefa Wilczka z Tymbarku szczególnie się liczą… . (bp)
Jak to było 40 lat temu – artykuł o bazie surowcowej Owocarni
1983 rok – artykuł opublikowany w czasopiśmie „Hasło ogrodnicze”, w jubileuszowym wydaniu (z okazji 50-lecia działalności „Hasła”)
W TYMBARKU u naszego rówieśnika
Podczas, gdy w Tarnowie rodziło się ,,Hasło Ogrodniczo-Rolnicze”, w niezbyt od niego odległym rejonie limanowskim przebywał już od paru lat inżynier Józef Marek. Napisanie „przebywał” jest zresztą wprost obraźliwe dla tego energicznego człowieka. Poprawmy więc: żył i pracował. Nad czym? Między innymi nad doprowadzeniem do tego, by chłop miał większy pożytek ze swej pracy. Pracując najpierw w Wydziale Powiatowym w Limanowej, a później ucząc w Górskiej Szkole Rolniczej w Łososinie Górnej, obserwował życie i pracę górali. Widział, że nie wszystko, co akurat można było zrobić, by sobie ulżyć już zrobiono. Między innymi widział, że owoce z podgórskich sadów bogacą nie właścicieli drzew, ale przeróżnych handlarzy skupujących towar za grosze i sprzedających go w Krakowie, a nawet w dalekim Wrocławiu za dobrą cenę. Dlaczego górale nie mieliby sami tego robić pytał inżynier Marek (też góral, spod Kalwarii Zebrzydowskiej). Tak długo chodził, przekonywał, namawiał i ,,pytoł” (czyli po góralsku „prosił”), aż doprowadził do zawiązania się Podhalańskiej Spółdzielni Owocarskiej w Tymbarku.
Stało się to w 1935 roku. Statut podpisało 26 członków założycieli. Pierwszy zarząd miał, jak na gusta pana starosty w Limanowej, stanowczo za dużo ludowców i wszelkich innych radykałów. Konieczne stało się więc przeprowadzenie nowych wyborów. Nowy zarząd spółdzielni (z właścicielką dóbr w Tymbarku -Zofią Turską, zamożnymi rolnikami Janem Macko i Władysławem Kucem oraz Józefem Markiem też już gospodarzem wżenionym w gospodarkę we wsi Piekiełko) doprowadził do końca korowody z rejestracją w sądzie i ostatecznie od 1937 roku spółdzielnia mogła zająć się już tylko swoimi sprawami. Otrzymała prawo zakupu i sprzedaży, przerobu owoców, dzierżawienia ogrodów owocowych, rozprowadzania narzędzi i sprzętu ogrodniczego. Statut zobowiązywał członków do działań na rzecz ,,podnoszenia dobrobytu członków, stanu ogrodów owocowych, współdziałania w rozwoju kulturalnym wsi i zrzeszeń ogrodniczych”.
Podhalańska Spółdzielnia Owocarska powstawała w terenie już przygotowanym do tego typu działalności. Tymbark miał już Kasę Stefczyka i Spółdzielnię Mleczarską. Były więc wzory, byli ludzie obeznani z tego rodzaju działalnością; mieszkańcy okolicznych wsi znali już tę formę wspólnego działania, Spółdzielnia rozpoczęła swoją pracę od brania jesienią owoców w komis. Chłop otrzymywał zaliczkę, a ostateczne rozliczenie następowało wiosną, po wyprzedaży zgromadzonych zapasów.
Pierwszy sezon przechowalniczy umożliwili sadownikom spółdzielcy mleczarze, odstępując dojrzewalnię serów na przechowywanie jabłek. Zarząd i główny księgowy Spółdzielni Owocarskiej pracowali społecznie, za darmo, Wkrótce, mając pierwsze wpływy, PSO przystąpiła do budowy własnej siedziby na parceli odkupionej od Zofii Turskiej. Zaczął powstawać budynek, w którego piwnicach mieściła się przechowalnia owoców, na parterze magazyny i hala produkcyjna, na piętrze biura, a poddasze zajmowane było przez mieszkania pracowników. Do wybuchu wojny jego budowy nie ukończono, ale produkcję marmolad i soków zdążono uruchomić. Obecnie w budynku tym mieści się administracja ,,Owocarni” , tak bowiem do dzisiaj ludność nazywa zakład.
Ale skąd wziął się duży zakład przetwórczy? Spółdzielnia, mając do tego prawo, zajęła się przetwarzaniem owoców, które podczas przechowywania straciły wartość handlową. Zamiast czekać aż zgniją – i wyrzucać, robiono powidła, marmolady, soki, wina. I tak zaczęła się historia przetwórstwa owocowego w Tymbarku. Spółdzielnia, a od 1951 roku Państwowy Zakład Przemysłu Owocowo-Warzywnego rozpoczęła od zagospodarowywania lokalnego surowca. Głównie były to jabłka i śliwki, które w regionie tym uprawiano już tak dawno, że najstarsi górale nie pamiętają od kiedy. ,,Owocarnia” rozrastała się zresztą, jak na polskie warunki nie tylko szybko, ale i harmonijnie. Dziś jest w miarę doinwestowanym wielkim przedsiębiorstwem produkującym dużo i nowocześnie. Wyposażenie techniczne umożliwia uzyskiwanie produktów najwyższej jakości oraz takie sposoby produkcji, przy których nie ma w Tymbarku np. sezonowości zatrudnienia (a utrzymanie stałej załogi jest w tym zakładzie szczególnie trudne z powodu wąskiego asortymentu produkowanych przetworów). Jak u początków istnienia, tak i dzisiaj wytwarza się tutaj soki owocowe, wina, powidła i marmolady. Od pewnego czasu doszły jeszcze koncentraty soków (np. z buraków ćwikłowych), mrożonki i soki w proszku.
Technologie dużego zakładu dyktują konieczność zmian w doborze surowca. W pierwszych, ręcznych jeszcze tłoczniach wyciskano sok z jabłek i moszcz winny. Tymbark chciał jednak produkować soki i wina szlachetniejsze, a do tego konieczny jest dodatek owoców kolorowych. Początkowo do lat pięćdziesiątych korzystano z owoców runa leśnego. Jednak ta baza surowcowa kurczyła się stale: przedsiębiorstwo ,,Las” krzepło, aż w końcu stało się monopolistą w pozyskiwaniu i przetwarzaniu tych gatunków. Nie było rady zakład czekał – należało stworzyć własną bazę surowcową.
Pierwsze próby upraw porzeczek i agrestu, które miały uszlachetniać tymbarskie soki i wina, rozpoczęto w 1954 roku. Po rozwiązaniu Polskiego Związku Ogrodniczego – działacze społeczni związani z ogrodnictwem, popierani przez władze młodego jeszcze państwowego przemysłu owocowo–warzywnego i z błogosławieństwem resortu rolnictwa przystępują do tworzenia kół plantatorów przy poszczególnych zakładach przetwórczych. Głównym realizatorem tej koncepcji był Władysław Fijałkowski. Niestrudzenie krążył po kraju przygotowując grunt pod powstanie nowej organizacji ogrodników, skupionych wokół zakładów przetwórczych.
Tymczasem w Tymbarku instruktor Józef Wilczek odwiedzał (na rowerze autobusy – były rzadkością) wsie rejonu Tymbarku i szukał ryzykantów, którzy ośmieliliby się żyć z porzeczek. Co prawda drzewa i krzewy (jak już wspomniano) nie były tu żadną nowością, ale też nie były podstawą egzystencji żadnego gospodarstwa. ,,Cóż to porzycki bedziesz jodł?”-pytali z prześmiewką sąsiedzi tych, którzy jednak się odważyli. W Szyku uprawiać zaczął porzeczki Franciszek Toporkiewicz, w Łukowicy Jan Wnękowicz, w Kostrzy Franciszek Piwowarczyk, w Lasocicach Stanisław Kowacz. Nieco później w Roztoce rozpoczął uprawę Stanisław Iwan, a w Wilkowisku Józef Papież.
Założone przez nich – dobrze prowadzone – plantacje miały odegrać ważną rolę. Kiedy okazało się, że ci pionierzy nie muszą sami jeść swoich porzeczek, lecz jeszcze mają z tego pieniądz – machina ruszyła. Zaczęto zawierać umowy kontraktacyjne, zbierać zamówienia na krzewy, rozprowadzać je.
Z innej, również z „porzeczkowej” wsi, pochodzi obecny prezes Koła Czesław Śliwa zawiadujący sprawami tymbarskich plantatorów od czerwca 1970 roku. Gdy obejmował-tę godność, ,,Owocarnia” skupowała rocznie około 900-1000 ton porzeczek i agrestu (pięć lat wcześniej, po 10 latach prowadzenia kontraktacji – 98 ton). Konsekwentna polityka zakładu wobec plantatorów zaczęła więc procentować. Zawsze dbano tu, by wytworzyć u producentów pewność, że ich owoce zostaną kupione i że otrzymają za nie godziwą zapłatę. Dlatego nawet w latach „klęsk urodzajów” zakład stara się wszelkimi sposobami utrzymać ustalone wcześniej z kołem plantatorów ceny. Udało się to również w 1982 roku z jabłkami, choć np. w sąsiedniej Kalwarii zakład odstąpił od umowy i jednostronną decyzją obniżył cenę skupu.
Oczywiście nie zawsze nad Tymbarkiem świeci radośnie słoneczko. Długa, dwudziestoletnia uprawa porzeczek w dużej koncentracji spowodowała, że stopniowo nasilały się choroby i szkodniki tego gatunku. Ostatnio problemem stał się tutaj wielkopąkowiec porzeczkowy. Kłopoty sprawia nie tylko to, że jest on szkodnikiem, którego występowanie trudno jest choćby ograniczyć (nie mówiąc już o całkowitym wyeliminowaniu z plantacji). Nie bardzo jest czym go zwalczać. Co prawda ostatnio łatwiej jest kupić Thiodan, ale nadal brakuje opryskiwaczy – nawet plecakowych, ręcznych. Jest to kolejna bariera w rozwoju bazy porzeczkowej. Pierwszą był problem zachwaszczenia plantacji. Instruktorzy zakładu pod kierunkiem dyrektora ds. surowcowych Józefa Wilczka zaproponowali mieszanie Gesatopu z nawozami mineralnymi. Z braku sprzętu do ochrony i ta metoda okazała się pomocna na małych obszarach. Drugi, znacznie groźniejszy kryzys w uprawie czarnych porzeczek jest związany z nieustannym, szybkim wzrostem kosztów robocizny. Bez zmechanizowania zbioru grozi Tymbarkowi regres – produkcja na słabszych plantacjach staje się nieatrakcyjna w porównaniu ze zbożami czy ziemniakami. Niestety, jest to już problem, którego nie rozwiąże dyrekcja z zarządem Koła Plantatorów. Zakład sprowadził co prawda 500 szt. wiertarek z Celmy, czeka teraz na końcówki otrząsające ze Skierniewic. Wypróbowuje się zestaw jasielski, śledzi prace ,,Rometu”. Skierniewicki KPS Łoś nie jest ,,zwierzęciem górskim” – potrzebuje dużych, płaskich terenów, których tu na lekarstwo.
I tak kłopotami dnia dzisiejszego zakończyliśmy wspólnie z prezesem Koła Plantatorów w Tymbarku Czesławem Śliwą i wicedyrektorem Józefem Wilczkiem wspominki z dziejów Tymbarku ,,Qwocarni” i związanych z nią ludzi: dawnych spółdzielców i dzisiejszych plantatorów. Nasz podhalański rówieśnik (Podhalańskie Zakłady Przemysłu Owocowo-Warzywnego w Tymbarku są o 2 lata tylko młodsze od ,,Hasła”) jest ciągle młody, krzepki, a jego naczelny dyrektor inż. Mieczysław Czeczótka – wychowany w duchu spółdzielczych ideałów – myśli o produkcyjnym jutrze: nowych asortymentach, nowych rynkach i nowych ludziach, którzy zechcą współpracować z zakładem.
Wspominki spisał: PIOTR GREL