Historia życia Anastazji i Jana Rysiów

Święty Walenty, znany obecnie głównie jako patron zakochanych, od wieków czczony był  jako opiekun cierpiących na epilepsję i chorych psychicznie. Doceniano go również jako patrona dobrej miłości do drugiego człowieka oraz miłości małżeńskiej. 

Anastazja i Jan udzielając sobie Sakramentu Małżeństwa 14.lutego 1906 r., raczej nie kierowali się przy wyborze daty ślubu patronem tegoż dnia, ale kto wie?

Historia ich życia spełnia wszelkie oczekiwania stawiane romantycznym filmom.

Zacznijmy jednak od początku

Bohater: Jan, Jan Ryś. Urodził się w 1882 roku na Zamieściu, osiedle Góry, jak najstarszy z czworga rodzeństwa. Jego ojciec był policjantem w Tymbarku (który miał wówczas prawa miejskie) i jednocześnie budowniczym szkoły w Tymbarku. Jan jako małe dziecko (3 lub 4 letnie) został przez mamę oddany do babci mieszkającej na Sołtystwie, i tam się wychowywał. 

Bohaterka: Anastazja, Anastazja Ryś. Urodziła się w 1884 roku na Podłopieniu. Nie znała swojego ojca, gdyż zmarł przed jej urodzeniem. Jej mama wyszła powtórnie za mąż za Tomasza Kurka. Z tego związku urodziło się dziewięcioro dzieci. Anastazja jako najstarsza z rodzeństwa musiała zajmować się gospodarstwem, a przede wszystkim młodszym rodzeństwem. Mama Anastazji martwiła się, że jak córka dorośnie i będzie chciała wyjść za mąż, to z urzędu będzie się jej należało pół gospodarstwa, a tu w domu jest jeszcze do wykarmienia i utrzymania dziewięcioro dzieci z drugiego małżeństwa. 

Wspólna historia

Anastazja i Jan poznali się. Zapragnęli się pobrać, ale Anastazja  miała świadomość, że matka nie da jej pozwolenia na zamążpójście.  Na szczęście Jan Ryś był majętny, jak na tamte czasy. Postanowił więc, że… wezmą ślub po kryjomu. Załatwił sprawę z księdzem i 14. lutego 1906 roku, w ostatni dzień zapustów (czyli św.Walentego wypadło o dzień wcześniej, bo w 2014 roku w tym dniu zaczyna się już Wielki Post), po południowej Mszy świętej wzięli ślub. Ze strony rodziny Anastazji w kościele nie było nikogo. Było już ciemno,  jak po zakończonej ślubnej uroczystości w kościele,  Jan przyprowadził swoją żonę do domu na Sołtystwie.

Wydarzenie to, wykradzenie panny młodej z rodzinnego domu, wzięcie ślubu po kryjomu,  zbudziło na tyle zainteresowania, iż opisane zostało w ówczesnych mediach! W tymbarskiej gazecie pojawił się artykuł o tym, jak młody Ryś sprytnie wykradł Kurkowi córkę – Kurkę!

Początki małżeństwa.

Jak to wtedy było, żona nie miała w domu męża wiele do powiedzenia, tym bardziej, że Anastazja przyszła w przysłowiowej jednej sukience, bo nic z domu nie wzięła. Jan i Anastazja na pewno się lubili, ale ta sielanka trwała do maja, kiedy to Jan zachorował na tyfus. Była to bardzo groźna choroba dziesiątkująca ludzi masowo.  Jana na pewno leczono, no i był on silnym 23-letnim mężczyzną, tak że przeżył.  Później Jan  opowiadał, że ból głowy w czasie tej choroby był tak silny, że wyszły mu wszystkie włosy. Zaś Anastazja wspominała, że jak tak wieczorem poschodziły się sąsiadki, żeby zaglądnąć i zapytać o zdrowie Jana, to raz podsłuchała, jak się pytały jego babci Anny (u której mieszkali): A jak ten Jasiu umrze, to co ty będziesz z tą Nastką robić? A babcia Jana odpowiedziała: Przyszła w nocy, pójdzie we dnie.

Anastazja opowiadała później, że to były jej najgorsze chwile w życiu, bo wiedziała, że jest w ciąży, a tu nie było dla niej miejsca. Do swojego domu, do Kurków, też nie ma po co wracać. Czuła się wtedy u kresu swoich sił psychicznych i myślała, jak to wszystko przeżyć. Na szczęście po trzech miesiącach Jan wyzdrowiał, nie od razu całkowicie, ale szło do lepszego. 
 
W styczniu 1907 roku urodził się ich pierwszy syn Władysław. Wtedy już  Jan i Anastazja rozpoczęli budowę domu na Górach, gdzie Jan dostał 1/3 gospodarstwa po ojcu. W trakcie budowy swojego domu mieszkali nadal na Sołtystwie, w odległości ponad pół godziny drogi na Góry. Anastazja nosiła chłopom pracującym przy budowie jedzenie, które gotowała na dole na Sołtystwie. I tak chodziła trzy razy dziennie, niosąc na plecach dziecko, a w rękach garnki z jedzeniem. Budowa domu nie wyglądała tak jak teraz. Mnóstwo pracy trzeba było wykonać ręcznie, wykopać piwnice, kamieni nawozić, bo to było puste pole.
I tak postawili dom składający się z kuchni i izby po jednej, które były po jednej stronie sieni (dzisiaj powiedzielibyśmy korytarza), a po drugiej była stajnia.

dom na Górach (Zamieście) wybudowany przez Jana i Anastazję

W tym domu, na Górach, Janowi i Anastazji w 1913 roku rodzi się drugi syn Michał. W lipcu 1915 przychodzi na świat trzeci syn – Franciszek, 28 lutego 1918 roku na świat przychodzi czwarty syn – Józef. Po Józefie urodziły się dwie dziewczynki – Helcia i Marysia, ale obie umarły. Jedna żyła pół roku, druga dwa tygodnie. Ostatnie dziecko – córka Eleonora – rodzi się w roku 1922. 
 
Historię życia syna Józefa, który został księdzem, znamy z artykułu „Historia życia księdza Józefa Rysia pochodzącego z Zamieścia-Góry” https://tymbark.in/historia-zycia-ksiedza-jozefa-rysia-pochodzacego-z-zamiescia-gory/ .

Anastazja i Jan Rysiowie

 
Dalsze dzieje.
Życie dla Anastazji i Jana przyniosło następne zmiany. Brat babci Jana, u której Jan się wychowywał, ożenił się Folwarku (nazwa przysiółka) na Zawadce.  Było to małżeństwo bezdzietne mające 56 morgów ziemi, co w przeliczeniu dawało 26 ha.  Jan, z rodziną, szybko obrabiał swoje 3 ha na Zamieściu-Górach i później chodził wyrabiać (jak się wówczas mówiło, czyli pracować) na Folwark. Za tą pomoc  Jan  od wujka otrzymał w testamencie to gospodarstwo,  z zastrzeżeniem, że po jego śmierci jego żona ma przez 5 lat jeszcze na nim gospodarzyć.
I tak w 1941 roku Jan i Anastazja przenoszą się z Zamieścia Gór na Folwark na Zawadce, z synem Franciszkiem i córką Eleonorą. Najstarszy syn Władysław już wtedy pracował na Kaninie jako organista. Syn Michał nie żył (utopił się jako młodzieniec), a Józef był na ostatnim roku w seminarium.

od prawej Jan i Anastazja z wnuczką Adelą oraz Eleonorą z mężem Władysławem, Folwark, rok 1948

 
Jaki był dziadek Jan opisuje go jego wnuczka Zosia (córka Władysława), która snuje powieść pod tytułem ,,Dziadek jak z bajki, a równocześnie bardzo nowoczesny”.
„Było to dawno, dawno temu, kiedy żyło się bez prądu, wodociągu, dróg asfaltowych, aut, telefonów, tabletu, Internetu. Szkoda, że te czasy i ludzie bezpowrotnie minęły. Wspomnienia dotyczą lat 45 – 71 XX wieku. 
Dla mnie dziadek był zjawiskiem – przystojny, wysoki, z sumiastym wąsem. Na bieżąco orientował się w różnych sprawach. Miał spokojny ciepły głos. Zjawiał się (na Kaninie, gdzie mieszkała Zofia) niespodziewanie, przyjeżdżając bryką zaprzężoną w piękne konie. Zabierał wnuczki do Tymbarku, droga wynosiła około 25 km. Po drodze dziadek – gawędziarz – opowiadał nam różne historyjki. Na bieżąco komentował mijane obiekty, a to taka kapliczka, a to domek na kurzej stopce. Do Tymbarku dojeżdżaliśmy wieczorem, gdzie w mijanych chatkach migały płomyki palących się lamp, natomiast z kominów unosiły się leniwie smugi dymu, świadczące o tym, że gospodynie warzyły (to znaczy gotowały) kolacje. 
Zabudowania na Folwarku były okazałe. Duży dom (ponad 120 m kw.) z dwoma izbami, ciemnawą kuchnią z olbrzymim stołem. Przez cały budynek biegła sień, na końcu której znajdowały się pomieszczenia gospodarcze. Ponadto w zabudowie znajdowały się stodoły, stajnia i spichlerz.
Dziadkowie starali się, by nasz pobyt był ciekawy, urozmaicony. W tych czasach atrakcją już było jak dziadek oprowadzał nas, pokazując młodego konika czy inny inwentarz. Dziecko, jak dostało cukierka od dziadka, było najszczęśliwsze na świecie. U dziadków były zawsze niespodziewane zwierzątka; a to pawie czy sarenka, czasem młode kaczki. Muszę wspomnieć, że byłam najmłodszą chrześnicą dziadka, aż do czasu ale o tym później. 
Czas szybko płynął, potem już jako studentka odwiedzałam dziadka. Dziadek tryskał humorem i dowcipem. Pamiętam opowieść o górach.
A było to tak: Do króla przyszedł góral. Była uczta. Król chciał sprawdzić, czy górale mają ,,mądrość”, jak o tym słyszał. Zapytał więc górala, jakby podzielił pieczonego dużego koguta, który był na stole. Góral się zastanowił i mówi: „głowa dla głowy; skrzydełka, podroby, kawałki udek dla biesiadników przy stole, a kadłubisko to dla mnie góraliska. I tak góral zdał egzamin z mądrości”.
Z dziadkiem można było rozmawiać 0 bieżących sprawach. Pamiętam, jak o modzie ob-art  wiedział doskonale, na czym ona polega. 
W 1959 roku zmarła babcia Nastusia, a ja urodziłam syna. Chcąc podnieść dziadka na duchu, zaprosiliśmy go na chrzestnego dla prawnuka Andrzeja. Z prawnukiem odwiedzaliśmy dziadka często. 
Andrzej pradziadka-chrzestnego zapamiętał dobrze, gdyż dziadek żył jeszcze 12 lat. Gdy prawnuk miał już kilka lat, od pradziadka zawsze dostawał honorowo 100 zł, które mu się cudownie rozmnażały, gdy kupował różne rzeczy sanki, bajki, itd.
Gdy nie było już babci, dziadek zajmował się najmłodszą wnuczką Marysią, przekazując jej swoją mądrość, ucząc potrzebnych umiejętności.
Pamiętam, jak podczas któryś odwiedzin dziadek powiedział: Popatrz, jaka rośnie piękna blondyneczka. Marysia wyrosła na mądrą, piękną kobietę. Możesz być z niej dumny, dziadku.
Dziadek potrafił podjąć mądrą decyzję, chociaż nie zawsze zgodnie z wolą najbliższych.
W ostatnich latach potrafił być pożyteczny, wykonując codzienne prace. Widzę dziadka, gdy siedzi na zydelku (obecnie mówimy  taboret) przed progiem domu i z dużego  wiklinowego kosza skrobie ziemniaki i wrzuca do garnka.
Jeszcze o ostatnich odwiedzinach dziadka na Kaninie. Znowu przyjechał bryką z zięciem Władkiem. 
Była pełnia lata, dzień słoneczny, upalny dziadek w czarnym garniturze z kamizelką, w czarnych półbutach. Moja mama, Kinga, ugotowała rosół z kury z makaronem. Do mięsa, ziemniaków i marchewki podała marynowane grzybki. Pamiętam, jak dziadek powiedział: Dobre te grzybbbki, długo przeciągając „b”.
Po obiedzie poszliśmy się przejść do ogrodu. Dziadkowi nogi już odmawiały posłuszeństwa, ciężko mu się przechodziło przez próg. Prowadziłam dziadka pod rękę. Na spacerze zapytałam, czy mu nie za gorąco. Dziadek mi odpowiedział: Życie z człowieka ucieka, ucieka…, dlatego jest mi zimno.
Dziadek nawet po śmierci był postacią nieziemską. Wyglądał pięknie, jak alabastrowy posąg, pełen spokoju i powagi. Dziękuję Ci, Dziadku, żeś był, żył długo i mądrze, będąc dla nas przykładem.
 
A tak wspomina dziadka Jana Marysia (córka Eleonory):
Miałam trzy i pół roku jak umarła babcia Anastazja. Od urodzenia on mnie wychowywał. Lulał mnie w kożuchu w kołysce, nauczył mnie czytać, pisać, opowiadał mi wszystko o Górach, wszystkie bajki.
A cierpliwy był np. jak miałam może dwa lata, to miałam takie porywy, że choć się nic  nie umie, ale wie się wszystko. Dziadek siadał na progu, takim wysokim, dawał mi do garnuszka trochę powidła i łyżkę taką dużą, rozkładał gazetę (a muszę powiedzieć, że do śmierci czytał książki i gazety), chyba była to” Przyjaciółka” i mówił: „Ty, Marysiu, czytaj!”. Więc ja siadałam też na progu i mówiłam przez pół dnia, co mi ślina na język przyniosła. I tak sobie nieraz myślę, jak on miał cierpliwość słuchać tych moich bredni. A ,,czytałam” z książek łacińskich wujka – księdza, bo cały strych był tymi książkami wypełniony, to je brałam i jak chciałam, tak je obracałam i oglądałam.
Dziadek umiał naprawić buty, naprawić tornister, robił koszyki, umiał dziecko przewinąć. Wszystko umiał zrobić. Dziadka tak lubiłam, że jak miałam może z 8 lat, to się dziadka pytałam, czy mogę mówić do niego tato. Bo też mojego taty często w domu nie było, bo albo był w robocie, albo w lesie.
 
Wnuczki wspominają też babcię Anastazję.
Marysia:
Moja mama, Eleonora, opowiadała, że po śmierci Helci i Marysi, tak jej było żal tych córek, że kładła się na trawie i wciąż patrzyła w górę, bo wiedziała, że poszły do nieba. A babcia Anastazja płakała i płakała, i płakała za tymi dziećmi. I raz jej się tak ośniło, że te dziewczynki mówią jej tak, że wszystkie dzieci – aniołki w niebie się bawią i bawią, a my nosimy tą wodę z twoich łez i nosimy. Od tego czasu babcia przestała płakać.
Przypomniało mi się też o tym co mówiła moja  mama,  że babcia Anastazja tak uwielbiała czytać książki, że u Żyda w sklepie potrafiła wziąć na bórg (czyli kredyt) naftę, żeby w nocy mogła czytać, bo przecież przez dzień nie miała na to czasu. W listach pisała, że pisze niezgrabnie, bo do ,,sztuby” (niepoprawnie), ale jak na tamte czasy i niewykształconą osobę, to były piękne listy.
Zosia:
Za domem na Folwarku był sad. Dom z ganeczkiem ozdabiały kwiaty. Jeżeli wspominam kwiaty, to równocześnie mówię o babci. Babcia Nastusia, w przeciwieństwie do dziadka, była drobniutka, niska, cichutka.
Jednak naprawdę był to mocarz fizyczny, uczuciowy, moralny. Babcia miała spracowane ciepłe ręce, które w każdej chwili skłonne były pogłaskać, przytulić.
Babcię kojarzę z kwiatkami, które rosły na Folwarku. Były one różnokolorowe, od białych poprzez różne odcienie różu, czerwieni aż do fioletu. Delikatne z pojedynczymi płatkami, z listkami jak koperek. Wyrastały po kilka kwiatów na długich łodyżkach. Chwiały się, kołysały przy podmuchach wiatru, ale się nie łamały, miały dużo nasionek. 
Wnukom przypominają się inne epizody z życia babci Anastazji:
Babcia obeszła gdzieś na jarmark z jajkami, a jajka się niosło, żeby sprzedać i kupić za to sól, cukier, naftę, przyprawy. A babcia Nastusia kupiła se jeszcze jakiegoś kwiateczka, pewnie jajko kosztował. Niesie go ładnie, pięknie, do domu, a dziadek patrzy i mówi, a dyć (przecież)  takie samo na dachu na stodole rośnie. 
Na Górach do tej pory rośnie bez, co babcia sadziła.
 
I tak Anastazja i Jan przeżyli wspólnie 53 lata, które rozpoczęli w „filmowym stylu”  14.lutego 1906 roku, w dniu wspomnienia św.Walentego.
Mieli siedmioro dzieci (z czego troje im zmarło) i dziesięcioro wnucząt.
 
IWS
 
Historia życia Anastazji i Jana Rysiów została spisana przez Teresę Ryś w rodzinnej opowieści „Wspomnienie o ks.Józefie Rysiu”.
Zdjęcia archiwalne pochodzą ze „Wspomnień…”