Maruś – inż.Józef Marek (część III)

Powstanie Podhalańskiej Spółdzielni Owocarskiej

Po kilku latach młode sady zaczęły wydawać obfite plony pięknych owoców. Jednakże uzyskanie ich to dla sadownika jeszcze nie wszystko. O korzyściach można mówić dopiero wtedy, kiedy owoce sprzeda się po odpowiedniej cenie. Powstaje więc nowy problem – problem obrotu płodami owocowymi. Dotychczas sprzedaż owoców odbywała się przeważnie „na pniu”, która w rzeczywistości przynosiła sadownikom więcej strat niż zysku. Kupujący bowiem byli najczęściej Żydzi, a ci nie dbali o drzewa, a jedynie o owoce, które zbierali szybko, często z gałązkami, łamiąc je i zdzierając korę, uszkadzając drzewa i dewastując w ten sposób sady. Bolał nad tym Marek i wiele dyskutował na ten temat z gospodarzami, aż wreszcie doszedł do wniosku, że najlepiej będzie , jeśli obrót owocami zorganizuje się na zasadzie spółdzielczości: „powstaną grupy chłopów-sadowników, które, przy stosunkowo niewielkich udziałach, zorganizują i uruchomią wspólny ośrodek handlowy”. Aby myśl tą wprowadzić w życie, Marek spowodował powiatowe zebranie chłopów – sadowników, z udziałem władz powiatowych, na którym, jako powiatowy instruktor sadownictwa, przedstawił swoje dotychczasowe prace i obserwacje oraz przedstawił swoją koncepcję programu gospodarki sadowniczej powiatu limanowskiego, opartej na zasadach spółdzielczości. Zebranie to odbyło się w końcu sierpnia 1934 r. w sali „Sokoła” w Limanowej. Propozycje inż. Marka mocno poparł dyrektor Górskiej Szkoły Rolniczej w Łososinie Górnej, inż. Drożdż, deklarując jednocześnie swą pomoc.
Po ożywionej dyskusji podjęto jednomyślną uchwałę popierającą przedstawiony przez inż. Marka program. Od programu do realizacji jest jednak daleka droga, i to najeżona różnymi trudnościami, które spadły przede wszystkim na inż. Marka. Poza załatwianiem wszelkich spraw prawno organizacyjnych, najpilniejszą sprawą była budowa przechowalni owoców. Na szczęście kilka osób, mających znaczenie w powiecie, zdeklarowało swą pomoc. Zaliczyć do nich należy przede wszystkimi: inż. Drożdża z Łososiny oraz znanych powiatowych działaczy społecznych w osobach Marsa, Beka, Górszczyka, a także szereg chłopów -sadowników, jak np. Jana Macko, Franciszka Bubulę , Jana Świnkę, Wincentego Jeża, Wojciecha Drożdża Franciszka Wąsowicza i wielu innych. Duże znaczenie i pomoc uzyskano także dzięki włączeniu się w tą akcję Zarządu Spółdzielni Mleczarskiej w Tymbarku, Zofii Turskiej – właścicielki dworu w Tymbarku oraz proboszcza parafii tymbarskiej ks. Józefa Szewczyka. Jako miejsce zlokalizowania Spółdzielni obrał inż. Marek Tymbark -z kilku powodów. Przede wszystkim, to że w tym czasie Tymbark stanowił już aktywny ośrodek ruchu spółdzielczego. Działały w nim Kasa Stefczyka, Kółko Rolnicze oraz Spółdzielnia Mleczarska – które oferowały swoją pomoc w zorganizowaniu nowej spółdzielni.
Ponadto bardzo duże znaczenie miała także istniejąca tu stacja kolejowa, dzięki której ułatwiony był transport owoców. Na tymczasową przechowalnię owoców Spółdzielnia Mleczarska odstąpiła bezpłatnie część swoich piwnic, gdzie przeprowadzano próby związane z przechowalnictwem owoców. Tak więc Spółdzielnia zaczęła już działać, mimo iż formalnie jeszcze nie powstała.
Sąd bowiem dwukrotnie odrzucił proponowany statut i dopiero trzecia wersja została zarejestrowana przez Sąd w Nowym Sączu. Tak więc z datą 24 marca 1937 r. nowa spółdzielnia w Tymbarku otrzymała oficjalną nazwę Podhalańska Spółdzielnia Owocarska w Tymbarku oraz zezwolenie na działalność. Nie był to jednak koniec pracy, zabiegów i zmartwień inż. Marka. Spółdzielnia ta nie mogła bowiem ograniczać swej działalności jedynie do przechowalnictwa i handlu owocami odpowiadającymi normom handlowym lecz dążono także do wykorzystania owoców niekwalifikujących się do handlu, a więc owoce źle wykształcone, częściowo zepsute w czasie przechowywania, czy pozostałe z braku kupców, a już przejrzewające. Postanowiono więc przerabiać je na przetwory jak: wina, soki, marmoladę, dżemy. I znów kłopoty związane z brakiem znajomości odpowiednich technologii, maszyn i urządzeń do produkcji, no i przede wszystkim odpowiednich fachowców. Na szczęście inż. Marek nie został osamotniony w swej działalności. Również z dużym zapałem pomagali mu ludzie, którzy objęli kierownictwo Spółdzielni – dr Józef Macko i mgr Józef Kulpa oraz szereg innych, jednakże ster tej instytucji dzierżyła „trójca trzech Józefów” –jak żartobliwie mówiono: Józef Marek, Józef Macko i Józef Kulpa, dzięki którym rozwijała się działalność spółdzielcza z zakresu produkcji sadowniczej i przetwórstwa owocowego. Trudno tu opisywać szczegóły tej działalności – wystarczy krótko stwierdzić, że bardzo pomyślnie, co cieszyło szczególnie inż. Marka, mimo licznych kłopotów i zmartwień, jakie musiał rozwiązywać każdego dnia.
W tym okresie inż. Marek prawie nie wychodził ze Spółdzielni. Często nocował tu śpiąc na podłodze, przykrywając się jakąś płachtą lub tylko swą kapotą. Jadał również z załogą. Kiedy jedna z kucharek podająca pracownikom obiad w blaszanych miskach, a jemu natomiast na talerzu, Marek obruszył się i nie przyjął talerza, lecz powiedział: „My wszyscy jednacy, przynieś dziewce na misce”. Wykazał w ten sposób, że nie traktował siebie jako kogoś ważniejszego, lecz że jest taki sam, jak każdy inny pracownik, bez względu jaką wykonuje pracę. I tak praca nad tworzeniem nowego zakładu produkcyjnego Spółdzielni posuwała się naprzód. Niestety, wybuch II wojny światowej bardzo opóźnił możliwości jej pełnego rozwoju. Wpłynął natomiast bardzo aktywnie na patriotyczne zespolenie społeczeństwa, wyrażające się w działalności ruchu oporu oraz w udzielaniu pomocy dla wielotysięcznej grupy ludzi biednych, wysiedlonych z różnych rejonów kraju i nękanych przez okupanta. I tu rozpoczyna się nowy rozdział działalności tak Podhalańskiej Spółdzielni Owocarskiej, jak i jej głównego inicjatora i organizatora – inż. Józefa Marka.

Stanisław Wcisło

c.d.n.