Porażka inż. Marka
Nowa rzeczywistość, niestety, nie sprzyjała działalności inż. Marka. Władze partyjne i powiatowe niechętnie patrzyły na jego działania, a także część ludności tutejszej, zachłyśnięta nowymi teoriami komunistycznymi. Aktywni członkowie Spółdzielni byli pod stałą obserwacją Urzędu Bezpieczeństwa i to z przykrymi skutkami. Za działalność w AK, za zbyt mocne manifestowanie niezadowolenia z nowej rzeczywistości, za tęsknotę za prawdziwą Polską. Aresztowano członka Zarządu Jana Macko i wywieziono w głąb Rosji na Zakaukazie, gdzie spędził kilka lat jako „katorżnik”. Warto tu wtrącić mały epizodzik z jego pobytu na Zakaukaziu. W czasie pracy poznał tam Stanisława Schneidra – który również był skazany za działania partyzanckie – a który w kilka lat później objął w Tymbarku stanowisko dyrektora zakładów przetwórczych byłej Spółdzielni. Aresztowanie groziło również mgr Józefowi Kulpie, za podobne „czyny”. Ten jednak został wcześniej ostrzeżony, przez jednego z milicjantów, o mającym się odbyć aresztowaniu. Dzięki temu Józef Kulpa już nie wrócił do domu, do którego właśnie wracał, lecz skręcił do lasu i pod jego osłoną przedostał się do innej miejscowości, skąd wyjechał do Krakowa. Inżyniera Marka nie aresztowano, gdyż bano się chłopskich rozruchów broniących swego dobrodzieja. Jednakże przy aktywnej działalności ludzi partyjnych, idee Marka wyśmiano i lekceważono. Z chwilą upaństwowienia Spółdzielni został odsunięty nie tylko z kadry kierowniczej, lecz doprowadzono nawet do tego, że oddano mu udział, członka spółdzielcy. Dano mu do zrozumienia, że jest tu niepotrzebny, a nawet niepożądany.
Upokorzono go jak tylko można było – zwracając mu jego wkład członkowski. Przeżył to bardzo. Wprawdzie starał się nie okazywać tego, jednakże znając nieco jego charakter łatwo to można było poznać. Jadąc kiedyś wspólnie pociągiem opowiadał mi o tych sprawach i miał łzy w oczach. Podkreślił swą „klęskę”, jakiej doznał mówiąc: …”Kwordy naród, mówie ci chodok, kwordy”…i po policzkach jego spłynęły duże łzy”. Tych słów i tego stwierdzenia oraz tych dwu łez ,które powoli spływały po jego policzkach nie zapomnę już do końca mego życia. Tu muszę wyjaśnić, skąd ta znajomość i ta otwartość inż. Marka w stosunku do mnie. Otóż inż. Marek miał syna, Janka, w moim wieku, z którym razem uczęszczaliśmy do wspomnianego wyżej Spółdzielczego Liceum Przetwórstwa i Handlu Ogrodniczego i w związku z tym żyliśmy na stopie koleżeńskiej. Kilkakrotnie byłem również w ich domu i stąd znaliśmy się bliżej. Przebywając zaś w jego domu mogłem bliżej poznać tą wspaniałą postać – a tak prostą i bezpośrednią w obcowaniu z drugim człowiekiem. Kiedy byłem w jego domu traktował mnie bardzo serdecznie – niemal po ojcowsku. Dużo wypytywał mnie o panią Annę Pikulską, z którą współpracował , kiedy ta prowadziła żeńską szkołę rolniczą w Koszarach – wiosce koło Łososiny Górnej. Znałem ją, gdyż była moją wychowawczynią i u której przez półtora roku mieszkałem, w czasie kiedy uczęszczałem do gimnazjum ogrodniczego w Świdnicy, skąd, właśnie dzięki niej znalazłem się w Tymbarku. Tak więc mieliśmy wspólny punkt zaczepienia do rozmów. Przedstawiał też swoje wizje przyszłościowe. Miał twardy charakter, okazało się że poniżenie jakiego doznał od niektórych członków Spółdzielni, nie załamały go całkowicie. Ból, jakiego doznał ukrył w swym sercu, sam natomiast szybko rozpoczął inne prace dla dobra całego społeczeństwa. Wprawdzie doznane przeżycie odbiło się na jego zdrowiu., jednakże szybko zabrał się do wykonywania nowych zadań, jakie sobie wytyczył. Bardzo zależało mu, by poprawić sytuację materialną wielu biednych mieszkańców tego regionu oraz by młodzież mogła kształcić się, „dzięki czemu podniesie się poziom oświaty i kultury w środowisku”, jak często powtarzał.
Pragnął też, by idea upaństwowionej Podhalańskiej Spółdzielni Owocarskiej nie została zatarta w pamięci mieszkańców Ziemi Limanowskiej. Te trzy punkty, jakie sobie wytyczył – pomimo doznanych krzywd – pragnął teraz realizować .
Inż. Marek rozpoczyna nową działalność
Kiedy inż. Marek został już całkowicie usunięty z byłej „Owocarni” postanowił tworzyć teraz nowe placówki tak produkcyjne, jak i oświatowe. Najpierw postawił na Mszanę Dolną, gdzie postanowił uprawiać warzywa, przy zaangażowaniu tamtejszej Szkoły Ogrodniczej, której również był inicjatorem i współtwórcą. By zrealizować swe założenia wyjechał do województwa wrocławskiego, gdzie wydobył zniszczone szkielety szklarni, które, po załatwieniu formalności urzędowych, przetransportował do Mszany Dolnej i tu zmontowano szklarnie o powierzchni 2.500 m/2. Następnym punktem jego działalności było utworzenie przystanku PKP w Piekiełku, wtedy duża liczba osób pracujących w Tymbarku lub w Limanowej miała ułatwiony dostęp do swych zakładów pracy. Wcześniej bowiem trasy te musieli pokonywać pieszo. Budowa tego przystanku znów sprawiła mu sporo kłopotów i trudności związanych z uzyskaniem zezwolenia na budowę, zdobycie odpowiedniej parceli, braku funduszy na koszty związane z budową itd. Trudności te jednak przezwyciężył i w listopadzie 1956 r. przystanek PKP w Piekiełku został uroczyście oddany do użytku.
Dzięki tej inwestycji szybko też zmienił się wygląd Piekiełka, na korzyść dla tamtejszego społeczeństwa, a również dla pobliskich miejscowości. Wybudowano wiele nowych domów, utwardzono, lub zbudowano nowe drogi, zelektryfikowano pobliskie wioski .I do tych pięknych miejscowości zaczęli przyjeżdżać wczasowicze, organizowano obozy harcerskie oraz kolonie letnie w miejscowej szkole. Jeszcze nie skończono budowy stacji PKP, a inż. Marek już tworzy dalsze swe „dzieła”.
W Mszanie Dolnej uruchamia małą winiarnię, w Tymbarku zaś wytwórnię prefabrykatów i materiałów budowlanych. W Porębie Wielkiej zainicjował spółdzielnię letniskowo – uzdrowiskową im. W. Orkana, które dały początek dalszej rozbudowie, dzięki czemu Poręba W. stała się ośrodkiem letniskowo – turystycznym.
Stanisław Wcisło
cdn.