Dr Józef Wilczek (1928 – 1988)
Józef Wilczek urodził się 28. lutego 1928 r. w wielodzietnej (jedenaścioro dzieci) rodzinie chłopskiej we wsi Koszary k. Limanowej. Lata okupacji spędził przy rodzicach pomagając im w gospodarstwie.
Po wyzwoleniu ukończył Gimnazjum Ogólnokształcące w Limanowej, a następnie Technikum Rolnicze w Suchodole k.Krosna.
Korzystał ze stypendium przyznanego mu przez Spółdzielnię Rolniczą kierowaną wówczas przez inż. Józefa Marka.
W latach 1949-50 pełnił służbę wojskową ucząc się w Szkole Oficerów Rezerwy. Po powrocie do cywila wpisał się na Wydział Rolniczo-Leśny Uniwersytetu Jagiellońskiego. W czasie studiów pracował jako wykładowca przedmiotów wojskowych przy tej uczelni zarabiając w ten sposób swoje utrzymanie. W miarę możliwości uczęszczał na wykłady z zakresu prawa.
W marcu 1954 ukończył pierwszy stopień studiów wyższych na Wydziale Rolnym Szkoły Rolniczej w Krakowie (po reorganizacji UJ i wyłączeniu Wydziału). Ożenił się z Krystyną – absolwentką Wyższej Szkoły Pedagogicznej.
Prace zawodową rozpoczął z nakazu pracy jako zootechnik w Stacji Selekcji Roślin w Boguchwale k.Rzeszowa, gdzie prowadził modny wówczas tzw. „zimny wychów” cieląt. (jako ciekawostka: taki sposób chowu bydła wrócił i jest nawet zalecany hodowcom).
W 1956 r. rozpoczął magisterskie studia eksternistyczne na Wydziale Zootechnicznym WSR w Krakowie, gdyż wg wówczas obowiązujących przepisów musiał wybrać kierunek zgodny z wykonywaną pracą zawodową. Studia te ukończył w 1960 r.
W roku 1956 przeprowadził się do Tymbarku, skąd pochodziła jego żona Krystyna.
Najpierw podjął pracę w Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Limanowej jako agronom. Poznał wówczas poziom rolnictwa i sytuację materialną rolników w powiecie limanowskim.
W 1957 r. rozpoczął pracę w Zakładach Przemysłu Owocowo-Warzywnego w Tymbarku jako instruktor ogrodnictwa. Kolejno awansował na kierownika produkcji ogrodniczej i
zaopatrzenia surowcowego, a w 1975 na zastępcę dyrektora d/s surowcowych.
W tymże roku obronił pracę doktorską z zakresu ogrodnictwa na Akademii Rolniczej w Krakowie.
Posiadając 0,56 ha ziemi prowadził przez kilka lat szkółkę krzewów porzeczek (a następnie produkcję owoców), a dochód z niej osiągnięty wraz z pożyczką z NBP umożliwiły wybudowanie domu.
Od początku swej pracy zawodowej wykazywał zamiłowanie do pracy naukowej. Przeprowadzał społecznie różne doświadczenia dotyczące uprawy krzewów na plantacjach postępowych rolników.
Współpracował ze znanymi w Polsce placówkami naukowymi oraz wybitnymi profesorami, którzy cenili jego osiągnięcia i zachęcali dalszej pracy.
Uzyskał trzy patenty, w tym jeden jako współautor.
Badaniami objął zagadnienia: zagospodarowania na paszę odpadów przemysłu winiarskiego, rejonizacji uprawy grochu i wiśni, a także przyrodniczych podstaw nawożenia mineralnego i ochrony środowiska. Wyniki tych badań opublikował w: Rocznikach Nauk Rolniczych, Biuletynie Warzywniczym i w miesięcznikach Ogrodnictwo, Aura, Przemysł Fermentacyjny i Owocowo-Warzywny. Napisał około 70 artykułów z zakresu sadownictwa, które zostały wydrukowane w następujących wydawnictwach: Przemysł Spożywczy, Sad Nowoczesny, Ogrodnictwo, Hasło Ogrodnicze, Informator Ogrodniczy (kalendarz) oraz w Materiałach z III Krajowej Konferencji Sadowniczej. Pisał także artykuły o tematyce ekonomiczno-rolnej, które zostały opublikowane w Dzienniku Ludowym, Wieściach, Rzeczypospolitej.
Jako uczeń Liceum Rolniczego w Suchodole (1947-49) należał do Związku Młodzieży Wiejskiej RP Wici. W latach 1954-56 był radnym Wojewódzkiej Rady Narodowej w Rzeszowie. W 1958 wstąpił do ZSL, gdzie pełnił kolejno funkcje prezesa Koła ZSL w Tymbarku, społecznego sekretarza i prezesa Gminnego Komitetu ZSL. W latach 1985-88 był członkiem Plenum WK ZSL w Nowym Sączu.
W latach 1969-73 byt radnym GRN w Tymbarku i członkiem Komisji Zaopatrzenia
Powiatowej Rady Narodowej w Limanowej.
W tym okresie był także przewodniczącym Komisji Ekonomiczno-Rolnej Powiatowego Komitetu ZSL. W latach 1976-86 był członkiem Rady Nadzorczej Wojewódzkiego Związku Spółdzielni Ogrodniczych i Pszczelarskich w Nowym Sączu, a od roku 1976 także Rady Nadzorczej Spółdzielni Ogrodniczo-Pszczelarskiej w Limanowej. Przez ostatnie lata życia był członkiem Sztabu Rolnego przy Urzędzie Wojewódzkim w Nowym Sączu. W latach 1970-72 pełnił funkcję sekretarza Rady Pracowniczej PZPOW w Tymbarku.
W latach 1984-86 był członkiem Rady Nadzorczej Spółdzielni Kółek Rolniczych
w Tymbarku.
W okresie od 1979 do 1980 roku wchodził w skład Komitetu Gospodarki Mieniem Wsi Tymbark. Wybierano go do w/w organizacji czy komisji społecznych, bo cieszył się
w środowisku opinią człowieka prawego, uczciwego i odważnego. On pracując w
tych organizacjach walczył o podniesienie poziomu rolnictwa, które od lat czekało na „zielone światło”. Działając w interesie rolników interweniował pisemnie u przewodniczących zespołów poselskich ZSL – raz w 1977 w sprawie zmiany rozporządzenia wykonawczego do ustawy o zaopatrzeniu emerytalnym rolników, a ponownie w 1983 zgłosił swoje uwagi do projektu ustawy o gospodarce gruntami i wywłaszczaniu nieruchomości.
Kochał prostych ludzi, z których sam się wywodził i nigdy nie przeszedł obojętnie wobec cudzej krzywdy. Udzielał społecznie porad prawnych, pisał pisma do urzędów i sądów ludziom niezamożnym lub niezaradnym życiowo.
Całym sercem umiłował przyrodę ojczystą, a zwłaszcza góry. Często występował
przeciw skażeniu środowiska naturalnego. Gdy w Tymbarku wybudowano Otaczarnię Kruszywa, z której dym niszczył las i uprawy polowe, a fenol przedostawał się do rzeki Łososinki zaopatrującej ZPOW w wodę do produkcji, wówczas wszedł w skład specjalnej komisji wybranej przez Zebranie Wiejskie. Zadaniem tej Komisji była walka o usunięcie tego szkodliwego obiektu. Wprawdzie Komisję tę władzę administracyjne uznały za nielegalną i nieprawną, ale ostatecznie Otaczarnię zamknięto.
Brał czynny udział w dyskusjach nad projektami ustaw przekazywanymi do publicznej konsultacji, np. zgłosił wiele uwag do projektu ordynacji wyborczej do rad narodowych i samorządu terytorialnego. Uczestniczył też w dyskusji zorganizowanej przez Chłopską Drogę na temat projektu statutu gminnego związku kółek i organizacji rolniczych oraz w dyskusji ogłoszonej przez Zielony Sztandar na temat organizacji służby rolnej. Jako czynny ludowiec zgłaszał swoje uwagi do materiałów przygotowywanych na kolejne kongresy tej chłopskiej organizacji.
Nie mógł przejść obojętnie obok przejawów marnotrawstwa. Przykładem tego jest jego reakcja zniszczenie przez jedną z central CNOS sadzonek porzeczek niezakupionych przez rolników zrażonych występującymi wówczas klęskami żywiołowymi. Zwrócił się wówczas do Ministerstwa Rolnictwa z wnioskiem o spowodowanie, aby jednostki sprzedające materiał szkółkarski postępowały po gospodarsku i z rozsądkiem.
Był aktywnym przewodnikiem beskidzkim (zrzeszonym w Kole PTTK RABKA).
Kochał kwiaty, a zwłaszcza lilie – latem wychodząc z domu do pracy zawsze szedł do ogródka popatrzeć na nie.
W zimowe wieczory chętnie czytał utwory nie tylko wybitnych poetów polskich i zagranicznych, ale także twórców ludowych. Szczególnie lubił Wacława Potockiego, który pięknie opisywał urok ziemi gorlickiej i życie ludzi na niej mieszkających. Wiele jego wierszy znał na pamięć i cytował je w różnych wypowiedziach publicznych. Cenił również twórczość Władysława Orkana, który w swoich utworach przedstawiał piękno ziemi
limanowskiej oraz niedolę ludu gorczańskiego. Znał historię Polski, interesował się historią sztuk pięknych.
Korzystając z najnowszych osiągnięć nauki nie bał się wprowadzać nowości do upraw, np. ostatnim jego „dzieckiem” (jak sam to określił) była aronia czarnaowocowa. Założył pierwsze na tym terenie jej plantacje.
Ceny te były ustalane przez Dyrektora Naczelnego Zakładu w porozumieniu z przedstawicielami sadowników.
Jednak, gdy w trakcie skupu okazywały się za niskie, to sadownicy obarczali go winą, jako że był odpowiedzialny za całokształt problemów surowcowych Zakładu. W milczeniu bardzo cierpiał z tego powodu, gdyż całym sercem był oddany sprawie sadownictwa, a na powyższe sytuacje nie miał znaczącego wpływu. Nie znajdywał również uznania u swoich kolejnych przełożonych, którzy nie tylko nie pomagali mu w pracy, ale wręcz odwrotnie.
Negatywnie byli do niego ustosunkowani przedstawiciele administracji, nie popierał ich poczynań, które były sprzeczne z interesem społeczeństwa lub szkodziły środowisku
naturalnemu. Powyższe było rekompensowane sympatią i poważaniem, jakim cieszył się u większości pracowników PZPOW, jak i u racjonalnie myślących sadowników ziemi limanowskiej.
realizacji wytyczonych przez siebie celów.
„Tradycje i rozwój sadownictwa oraz bazy surowcowej Podhalańskich Zakładów Przemysłu Owocowo-Warzywnego w Tymbarku” – artykuł Józefa Wilczka
Józef Wilczek
Podhalańskie Zakłady Przemysłu Owocowo-Warzywnego
Tymbark
Tradycje i rozwój sadownictwa oraz bazy surowcowej Podhalańskich Zakładów Przemysłu Owocowo-Warzywnego w Tymbarku
Rejon sądecko-limanowski ma stare tradycje sadownicze. Już w XVII w. wywożono stąd śliwki Dunajcem, o czym wspomina w swych utworach poeta W. Potocki. Najstarsze zapiski o sadownictwie tych terenów znajdują się w klasztorze klarysek w Starym Sączu. Prof. Franciszek Bujak, autor monografii „Żmiąca. Wieś powiatu limanowskiego” (1903) cytuje: „Inwentarz poddanych klucza strzeszyckiego …Villa Zmiąca” z roku 1614. Pod pozycją 7 jest wpisany powidlarz, który płacił klasztorowi wyznaczony mu czynsz.” Skoro był powidlarz, jako zawód, to jest oczywiste, że w tej wsi musiało być wtedy dużo śliw. Produkcja powideł w tej miejscowości jest ponownie wymieniana w przytoczonej monografii (również w powiązaniu z dochodami klasztoru klarysek) w 1676 r., mianowicie przemyślni chłopi warzyli sobie w kotłach, przeznaczonych do produkcji powideł, piwo lub gorzałkę ze szkodą dla klasztornego prawa propinacji. F. Bujak podaje, że z końcem XVII w. było w Żmiącej dużo sadów. Rzędy śliw biegły wśród pól. W 1738 r. przy jednej zagrodzie rosło 310 śliw. Było też wiele jabłoni. Gdy był słaby urodzaj ziemniaków, owoce stanowiły ważny środek żywnościowy miejscowej ludności.
Liczba zakładanych nowych sadów zależała od stosunków gospodarczych i politycznych. Teren Polski południowej, wraz z rejonem sądecko-limanowskim, w czasie rozbiorów Polski został włączony do Austrii, tworząc odrębną jednostkę zwaną Galicją. Był to okres reform gospodarczych, zapoczątkowanych przez cesarza austriackiego Józefa II (1765-1790). Do realizacji programu zakładania nowych sadów włączył on też kościół rzymsko-katolicki. Urzędujący we Lwowie Rząd Krajowy ustalił, że nowożeńcy muszą posadzić określoną liczbę drzew owocowych, co wójt potwierdzał, sporządzając odpowiedni dokument, który stanowił dla księdza podstawę zezwolenia na zawarcie małżeństwa. Wiele takich dokumentów, opatrzonych bardzo ciekawymi, starymi pieczęciami, można znaleźć w archiwum parafialnym w Dobrej koło Tymbarku.
Zakładanie sadów na opisanych zasadach było możliwe dzięki zorganizowaniu produkcji drzewek przez szkoły parafialne. Kilka lat temu znaleziono w Szkole Podstawowej w Słopnicach koło Tymbarku pismo z roku 1880, wysłane ze Lwowa do byłej szkoły parafialnej, informujące o terminie przyjazdu instruktora sadownictwa na lustrację szkółki drzewek owocowych. W programach szkół parafialnych dużo czasu poświęcono na naukę rolnictwa, w tym także sadownictwa. Mimo dużych wysiłków wkładanych przez Wydział Krajowy, drzewka ze szkółek szkolnych były często lichej jakości. Widząc te wady małych szkółek, Józef Beck, wieloletni Sekretarz Rady Powiatowej w Limanowej, postanowił założyć, przy poparciu miejscowych działaczy społecznych, jedną dużą szkółkę na potrzeby całego powiatu. W latach 1902-1917 wyprodukowano w tej szkółce łącznie ok. 90 tys. drzewek, które zostały rozprowadzone w powiecie i na terenach do niego przyległych.
Instruktor prowadzący szkółkę powiatową w okresie zimowym pełnił rolę „objazdowego ogrodnika” (nazwa wtedy używalna zamiast instruktor), organizując kursy sadownictwa w różnych miejscowościach. W ten sposób podnoszono stan wiedzy z zakresu sadownictwa, przygotowując jednocześnie uczestników takiego szkolenia do zakładania nowych sadów.
W 1927 r. powiatowym instruktorem sadownictwa został inż. Józef Marek, człowiek z dużym zapałem, chcący przez rozwój sadownictwa poprawić sytuację materialną mieszkańców powiatu limanowskiego. Po dwóch łatach takiej pracy został nauczycielem ogrodnictwa w bardzo dobrze zorganizowanej Szkole Rolniczej w Łososinie Górnej. Dyrektor szkoły, inż. Jan Drożdż propagował hodowlę, zaś nauczyciel inż. Józef Marek sadownictwo, dostosowane do warunków górskich. Od roku 1935 stanął na czele miejscowych działaczy, aby założyć i prowadzić Spółdzielnię Owocarską w Tymbarku (w listopadzie 1985 r. była obchodzona w Limanowej – obecnej siedzibie tej Spółdzielni – 50 rocznica jej powstania).
Z chwilą założenia Spółdzielni Owocarskiej powstały sprzyjające warunki do zakładania nowych sadów jabłoniowych z odmianami dostosowanymi do potrzeb przetwórstwa. Dlatego zaszła potrzeba szybkiej produkcji drzewek odpowiadających tym wymaganiom. Spółdzielnia Owocarska, zgodnie z art. 4 statutu, wkładała dużo wysiłku w organizowanie i prowadzenie szkółek owocowych. Dzięki temu już w 1940 r. było 10 ha gruntu pod taką produkcją, prowadzoną na gruntach wydzierżawionych. W 1949 r. ogólny obszar szkółek owocowych wynosił już 35 ha. W latach 1942-49 Spółdzielnia Owocarska w Tymbarku rozprowadziła dla swoich członków ogółem 422 tys. drzewek owocowych na bardzo dogodnych warunkach. Każdy członek mógł otrzymać bezpłatnie potrzebną liczbę drzewek, podpisując jedynie zobowiązanie, że po 7 latach dostarczy do Spółdzielni z każdego drzewka 5 kg owoców. Dzięki takim warunkom, biedota Beskidu Wyspowego zdecydowała się na przekształcenie swych gospodarstw z produkcji ogólnorolniczej na sadowniczą. Drzewa sadzono bardzo rzadko, aby pod nimi można było uprawiać zboże lub ziemniaki przez kilka łat, nim sad zacznie owocować. Taki rodzaj sadownictwa, zwanego „współrzędnym”, był wtedy polecany na terenach górskich Zachodniej Europy. Założone na tych zasadach młode sady zaczęły wkrótce owocować, dostarczając jabłka o pożądanych cechach przetwórczych do produkcji wina i marmolady. Produkcja takich jabłek stanowiła przez długie lata cenny surowiec dla przetwórni, która w 1951 r. została upaństwowiona, zmieniając wtedy nazwę na Podhalańskie Zakłady Przetwórstwa Owocowo – Warzywnego w Tymbarku.
Wraz z upaństwowieniem „Owocarni” zlikwidowano również szkółki drzewek, bowiem był to okres obowiązkowych dostaw podstawowych płodów rolnych i zakładania spółdzielni produkcyjnych, czemu nie służyły indywidualne sady. Reaktywowana w roku 1957 Podhalańska Spółdzielnia Owocowo-Warzywnicza, ale już bez przetwórni w Tymbarku, przeniosła swą siedzibę do Limanowej, aby dalej zajmować się produkcją i skupem owoców i warzyw, a także ich przetwórstwem. Podhalańskie Zakłady Przemysłu Owocowo-Warzywnego w Tymbarku współpracują z tą Spółdzielnią, co wychodzi na dobre tak obu tym instytucjom, jak też miejscowej ludności.
Postępujący szybki spadek skupu runa leśnego, stanowiącego konieczny surowiec do produkcji win wysokogatunkowych, spowodował, że ten niedobór surowca postanowiono uzupełnić szlachetnymi owocami uprawianymi w sadach, tj. porzeczkami i agrestem. W ten sposób, gdy już zrozumiano, że przemysł owocowo-warzywny musi sobie tworzyć własną bazę surowcową. W 1954 r. Podhalańskie Zakłady Przetwórstwa Owoców i Warzyw w Tymbarku zapoczątkowały zakładanie plantacji krzewów owocowych na zasadach kontraktacji. Początki były trudne z dwóch powodów: braku sadzonek porzeczek, a także braku zrozumienia wśród producentów, że uprawa tych roślin na skalę przemysłową może być bardziej opłacalna niż tradycyjne uprawy rolne, czy też hodowla zwierząt. Prowadzona przez przetwórnię w Tymbarku akcja uświadamiająca, duże dotacje na zakładanie plantacji tego rodzaju, a później dobre wyniki finansowe z plantacji już plonujących pozwoliły na przezwyciężenie w latach sześćdziesiątych tych trudności i przekonanie rolników, że taka produkcja ma zasadniczy wpływ na poprawę ich warunków bytowych. Ekonomicznym czynnikiem pozwalającym na szybkie przekonanie rolników o potrzebie zakładania plantacji porzeczek był wtedy dostatek na tym terenie siły roboczej, potrzebnej do zbioru owoców, wynikający z rozdrobnionej gospodarki i braku w pobliżu większych zakładów przemysłowych, wchłaniających rolnicze nadwyżki siły roboczej.
Warunki przyrodnicze górskiego terenu, zapewniały roślinom dostateczną ilość wody, której porzeczka potrzebuje dla swego rozwoju. Bardzo urozmaicone ukształtowanie terenu bazy surowcowej powoduje wydłużenie okresu dojrzewania owoców porzeczek, co w przemyśle jest bardzo pożądane. W tych warunkach w latach siedemdziesiątych było ogromne zainteresowanie zakładaniem nowych plantacji krzewów owocowych, a zwłaszcza czarnej porzeczki. Dzięki temu wraz ze wzrostem obszaru uprawy tych roślin zwiększała się bardzo szybko produkcja tych owoców. Obecnie, w latach urodzaju, skup porzeczki czarnej wynosi ok. 3 tys. t, porzeczki czerwonej połowę tego, natomiast agrestu ok. 500 t. Plantacje są małe, ok. 0,3 ha, co utrudnia wprowadzenie do pielęgnacji większego sprzętu, stosowanego w innych rejonach kraju. Problem zwalczania chwastów został rozwiązany przez powszechne wprowadzenie herbicydów (zmieszanych z nawozami), które się stosuje wczesną wiosną. Taki sposób zwalczania chwastów został opracowany na miejscu.
Zbyt duża koncentracja uprawy porzeczki w niektórych wsiach, a nawet gminach, spowodowała, że producenci byli zmuszeni korzystać z siły najemnej do zbioru owoców, co powodowało spadek opłacalności uprany tych roślin. Aby temu przeciwdziałać, zakłady prowadziły od wielu lat starania o zastosowanie małej mechanizacji do zbioru porzeczek i agrestu. Problem, ten został rozwiązany, na razie tylko w Tymbarku. Od dwóch lat stosuje się tu przekonstruowane otrząsarki ręczne z elektrycznych wiertarek, gdzie przez wprowadzenie przystawki ruch obrotowy został zamieniony na ruch posuwisto-zwrotny.
Nowością jest wprowadzenie w rejonie Tymbarku do nawożenia porzeczek nawozu wieloukładowego o nazwie Fructus, zawierającego także magnez. Plantacje nawożone takim nawozem są odporniejsze na choroby i lepiej plonują. Owoce z takich plantacji zawierają więcej magnezu, który, jak wykazały ostatnie badania, uodparnia organizm na choroby nowotworowe.
Duże sady śliwkowe, tak powszechne w tymbarskiej bazie sadowniczej, już od dłuższego czasu wymierają z powodu rozpowszechnienia się groźnej, nieuleczalnej choroby wirusowej, nazywanej ospowatością śliw. Owoce porażone tą chorobą, nienaturalnie szybko dojrzewające, nie mają zastosowania w przemyśle, mogą być jedynie surowcem na destylat. Za kilkanaście lat znikną ostatnie sady węgierki zwykłej. Wprowadzenie do nowych nasadzeń śliw wczesnych odmian, bardziej tolerancyjnych na ospowatość owoców, jest tylko próbą wyjścia z tej trudnej sytuacji, a nie jej rozwiązaniem, bo takie owoce nie zastąpią ani smakiem, ani czasem dojrzewania węgierki zwykłej.
Sady jabłoniowe odmian jesiennych, zakładane dawniej w celu zapewnienia surowca dla przetwórni, stawały się z biegiem czasu coraz mniej opłacalne, na skutek niskiej ceny płaconej wtedy przez przemysł za te owoce. Z tego powodu takie sady zaczęto przeszczepiać, a starsze drzewa karczować. Obecnie w bazie tymbarskiej znajduje się jeszcze ok. 30% starych jabłoni odmian przemysłowych. Pozwala to na wyprodukowanie koncentratu o parametrach korzystnych dla przemysłu, co stwarza możliwość eksportu tego towaru do strefy dolarowej.
Z powodów opisanych wyżej, mimo dużego wysiłku ze strony przetwórni w Tymbarku, w ostatnich latach powstało tylko kilka sadów jabłoniowych z odmianami przydatnymi do przetwórstwa. Przy występującej nadprodukcji jabłek deserowych, producenci jabłek dla przetwórstwa są bardzo zadowoleni i obecnie byłoby wielu chętnych, aby takie sady zakładać. Niestety, małe moce przerobowe Podhalańskich Zakładów Przemysłu Owocowo-Warzywnego w Tymbarku i kłopoty wynikające z zanieczyszczenia miejscowej rzeki, nie pozwalają, aby taką produkcję jabłek nadal rozwijać. Przy tak starych tradycjach sadowniczych rejonu Tymbarku nad tymi zagadnieniami’ nie można przejść do porządku dziennego. Dlatego trzeba dalej rozbudowywać zarówno samą przetwórnię jak też oczyszczalnię ścieków, aby zakład nadal dobrze służył miejscowemu społeczeństwu.
Artykuł publikowany w czasopiśmie „PRZEMYSŁ FERMENTACYJNY I OWOCOWO-WARZYWNY” nr 2/1986
„BESKIDZKIE SURSUM CORDA”- podsumowanie
Wędrówkę szlakiem papieskim zwanym „BESKIDZKIE SURSUM CORDA” rozpoczynamy Mszą św. w kościele parafialnym w Tymbarku. Zgodnie z przysłowiem „bez Boga ani do proga”. Przywitał nas ks. Proboszcz, a po Mszy pobłogosławił na drogę. Jest nas całkiem ładna grupka – 18 osób.
Do papieżówki docieramy zgodnie z planem. Tu już czekają na nas dwie Panie z Tylmanowej. Pierwszy posiłek, rozdanie identyfikatorów oraz ostatnie poprawki ubioru, zbędne kurtki lądują w plecaku. Jest ciepło. Słoneczko coraz szybciej pokazuje się zza Gorca. Śpiewamy ukochaną Barkę, zapalamy znicz i w drogę, którą rozpoczynamy różańcem. W tym szczególnym, niespokojnym czasie modlimy się za naszą Ojczyznę prosząc o wstawiennictwo św. Andrzeja Boboli. Na przodzie brzozowy krzyż który od 14 lat towarzyszy nam w pielgrzymkach.
„Nie za sobą z krzyżem Zbawiciela, ale za Zbawicielem z krzyżem swoim,
ta jest zasada wszechharmonji społecznej w chrześcijaństwie (…)“
Cyprian Kamil Norwid
O 8.30 wyruszamy na szlaki Beskidu Wyspowego a szczególnie ten papieski, Sursum Corda Przy podejściu na Jasień spotykamy gospodarzy z Lubomierza pracujących w lesie. Zaciekawionych informujemy o celu naszej wędrówki. Z wielkim szacunkiem życzyli nam powodzenia. Pogoda nam sprzyja. Na polanie Kutrzyca nieco dłuższy odpoczynek. To czas na śniadanie i podziwianie pięknych uroków gór Beskidu Wyspowego, Gorców a w oddali Babiej Góry. Wzmocnieni posiłkiem odmawiamy drugi dziesiątek różańca i w drogę żółtym szlakiem. Docieramy do podnóża Mogielnicy gdzie nowa i ładnie wykonana wiata zachęca nas do krótkiego odpoczynku. A więc łyk wody a przy kapliczce trzeci dziesiątek różańca i ruszamy zdobyć Królową Beskidu – Mogielnicę. Do polany Stumorgowej grupa dociera rozciągnięta. A dalej. Najmłodszy Wojtek niczym tatrzańska kozica pokonuje ostatnie podejście na szczyt i dociera pierwszy. Grupę zamyka Ewa której niestety „wysiadło ” kolano i nasza pomoc jest niezbędna. Udało się. Mogielnica przywitała nas wieloma turystami, pięknym słońcem i wspaniałymi widokami w każdą stronę. Krótki odpoczynek i czwarty dziesiątek różańca . Schodzimy zielonym szlakiem na przełęcz Rydza – Śmigłego. Na przełęczy już czekają na nas strażacy z OSP Piekiełko z gorącym posiłkiem i pyszną kawą oraz ciastem. Same smakołyki. Palce lizać. Dłuższy odpoczynek i dobry posiłek regeneruje siły. Teraz czas na dalszą wędrówkę. Przy Pomniku Spotkań Pokoleń zatrzymujemy się, by odmówić piąty i ostatni dziesiątek różańca oraz litanię do św. Andrzeja Boboli. W tym miejscu, nasza modlitwa ma szczególny wymiar dla Ojczyzny. Po modlitwie i pysznym poczęstunku idziemy na Łopień (961). Na szczycie chwila wytchnienia, koronka do Miłosierdzia Bożego i kierunek Tymbark. Teraz jest już tylko z górki. Tymbark na wyciągnięcie ręki. Śpiewając pieśń Czarna Madonno docieramy do kościoła o godz. 18.30 gdzie ks. Proboszcz wychodzi na spotkanie dziękując nam za to świadectwo wiary. Kłaniamy się Matce Boże w Jej wizerunku narodzenia. Wspólna fotka i radosne uściski wraz z życzeniem spotkania się za rok! I niech się tak stanie.
Statystyka.
Wędrowało 20 osób. Z: Piekiełka -7, Limanowej -2, Tylmanowej -2, Tymbarku -2, Kielc, Łodzi, Młyńczysk, Słopnic, Trzciany (powiat bocheński), Warszawy, Zamieścia po 1 osobie.
Najmłodszy Wojtek z Piekiełka -9 lat, najstarszy senior z Limanowej.
Każdemu: wędrującym, wspierającym i pomagającym serdeczne podziękowania. Bóg zapłać.
A tak wspomina Karolina.
W sobotę 9.09.23, już po raz siódmy, grupa pielgrzymów-wędrowców wyruszyła wspólnie na szlak papieski z Lubomierza do Tymbarku – VII Beskidzkie Sursum Corda.
Wystartowaliśmy busem w rześki poranek z kościoła parafialnego w Tymbarku, tuż po mszy św. o 6:30. Dalej trasa wiodła tradycyjnie z Gorczańskiego Parku Narodowego przez Beskidzkie Wyspy. Wędrowaliśmy pieszo poprzez łąki, lasy, górki i pagórki, pokonując malowniczy odcinek: Papieżówka – Jasień – Mogielica – Łopień. Maszerowaliśmy dziarsko, w dwudziestoosobowej ekipie, przez ok. trzydzieści kilometrów. Łącznie spędziliśmy w drodze dwanaście godzin. Z uśmiechem, zadumą i pieśnią na ustach, modląc się, rozmyślając, rozmawiając, podziwiając piękne widoki i ciesząc się prawdopodobnie ostatnimi już podrygami tegorocznego cudownego lata. W trakcie górskiej pielgrzymki nasze modlitwy ofiarowaliśmy za Polskę i Kościół, św. Jana Pawła II, nasze rodziny, sprawy życia codziennego, w osobistych intencjach. Nie zabrakło niespodzianek, słońca, ostrych podejść, inspirujących spotkań i ciekawych rozmów, błogich chwil oraz pysznego poczęstunku. Bliżej Boga, nieba, natury, drugiego człowieka i siebie. Znakomity trening dla ducha i ciała – warto było to przeżyć.
Dziękuję organizatorom, przewodnikom i kompanom w podróży. Do zobaczenia na szlaku ponownie!
Karolina