„Żyli wśród nas…- niech to wspomnienie będzie zapłatą dla moich rozmówców i ocalili od zapomnienia tych co zginęli” – cykl artykułów Zenona Duchnika
„Żyli wśród nas… – niech to wspomnienie będzie zapłatą dla moich rozmówców i ocalili od zapomnienia tych co zginęli” to cykl artykułów Zenona Duchnika publikowanych periodyku Parafii Łososina „Nasza Wspólnota” , w 2010 roku .
Przed laty, a dokładnie w 1995 r., gdy Klub Krajoznawczy PTTK „Elita Włóczęgów” z Piekiełka organizował trzecie modlitewne spotkanie na Paproci (645 m npm.) pod hasłem ” O bezpieczne lato, czyste środowisko”, jako opiekun Koła zwróciłem się do Pani Marii G., pracownicy Ośrodka Doskonalenia Rolniczego w Nowym Sączu, abyśmy zrobili to razem z ODR-em. Liczyłem bowiem na to, że zasponsorują nagrody w konkursach.
Usłyszałem wtedy odpowiedź: Nie na Paproci, stamtąd ludzie zabijali i kradli. Ubodło mnie to, ponieważ na te tematy dużo słyszałem w domu i u Józefa Golonki, gdy nieraz siedząc w kącie „jak mysz pod miotłą” słuchałem opowiadania ludzi, którzy
przeżyli okupację. Postanowiłem jednak zbierać materiały. Przeprowadziłem mnóstwo rozmów z ludźmi żyjącymi i tymi, co już teraz odeszli na „drugi brzeg”.
Kilka lat później prowadząc wycieczkę z jednego Liceum młodzi ludzie naskoczyli na mnie „niepotrzebnie nasi dziadkowie i ojcowie upierali się przy Wolnej Polsce, – gdybyśmy byli pod Austrią, albo pod Niemcami, mielibyśmy pracę i moglibyśmy być kimś”. Kim to już nie powiedzieli. Mnie to bardzo zabolało. Uniosłem się i rzuciłem to, co dziś w rozwinięciu chcę napisać. Wzbogacony o dalsze rozmowy z rodzinami tych, którzy w bestialski sposób zostali zamordowani w obozach zagłady. Niech to wspomnienie będzie zapłatą dla moich rozmówców i ocali od zapomnienia tych co zginęli.
„Jesteśmy silni gotowi i zwarci” to hasło głoszone przez Rząd RP w 1939 r. „Francja i Anglia nas nie opuszczą w potrzebie” O jakże mylne to słowa! 1 wrzesień 1939r. – Niemcy rozpoczęli agresję na Polskę. Samoloty, czołgi, artyleria sunęły w głąb naszej Ojczyzny z północy, zachodu i od południa. W rejonie Limanowej i Łososiny Górnej byli już trzeciego września. Kto mógł to wyszedł, by zobaczyć co się dzieje. Od Sowlin sunęły auta, czołgi, motory, tumany kurzu unosiły się w powietrzu, ludzie kiwali głowami, żegnali się, ale byli i tacy którzy ich witali częstowali się zupą z ich kotła, a nawet wręczyli kwiaty, jak to zrobiła szesnastolatka córka sprzedawcy sklepu Kółka Rolniczego w Łososinie Wanda Cabała.
Rzeczywistość okazała się bardzo brutalna.
Niemcy wprowadzili kontyngenty -niewywiązanie się groziło śmiercią lub wywózką w nieznane, godzina policyjna i wiele innych nieprzewidywalnych rzeczy.
Kierownik Szkoły Stanisław Odziomek musiał uciekać – ukrywał się całą okupację w Krasnym Potockim. Jego miejsce zajął Władysław Kosiaty -sercem oddany Niemcom. Żydzi z Łososiny, tak z centrum, jak i z Wesołej, zdążyli sprzedać majątek i wyjechać w świat. Z Koszar Ajzyka z rodziną osadzono w limanowskim getcie. Syn Ajzyka ukrywał się na Pasierbcu do 1944r. w pustym budującym się domu. Jednak ktoś go zdradził i Sołtys Pasierbca Pan K. z kolegą doprowadzili go do Limanowej. Miał przy sobie kawał chleba. W Sowlinach poprosił prowadzących, że się chce posilić – przystali na to. Jankiel jadł, jadł na koniec resztę chleba ucałował i zostawił mówiąc „Może będzie ktoś głodny to uratuje mu życie”. Dwie Ajzykówny rozstrzelano na Kirkucie jako zakładniczki, z resztą rodziny nie wiem co się stało.
Aresztowali też Żyda z Piekiełka, o jego córce wspominałem pisząc o Walentym Chudym.
Wiosną 1940 r. Niemcy utworzyli na terenie Polski obóz zagłady w okolicach Oświęcimia – Auschwitz, potem drugi podobóz
Bürkenau, gdzie przywożeni byli głównie Żydzi i ludność cygańska. Pierwszy transport kolejowy do Auschwitz odszedł z Tarnowa 14 czerwca 1940 roku (od red. poprawiono datę), było tam wielu znanych i cenionych Polaków jak Bronisław Czech – olimpijczyk.
Było też dwóch mieszkańców Piekiełka. Tadeusz Lisowski (właściwe Kapitan Tadeusz Paolone) otrzymał obozowy nr 329.
Tadeusz zaangażował się w organizowanie ruchu Oporu na terenie Auschwitz. W 1943r. do obozu dotarł kolejny transport więźniów – jednym z wielu był tymbarczanin Józef S. kolega Tadeusza, który tak się ucieszył na widok przyjaciela i krzyknął „Cześć Tadek”. Tadek nic, więc ten potrząsnął jego ramieniem: „Tadek Paolone co nie poznajesz?” Ktoś doniósł, że Lisowski to Paolone. W październiku 1943r. Paolone wraz z towarzyszami niedoli zostali rozstrzelani.
Przed śmiercią prosili, aby nie strzelać im w tył głowy z wiatrówki, lecz jak do żołnierzy z pistoletów prosto w twarz. Niemcy docenili to.
Paolone jeszcze krzyknął: „Niech żyje wolna i niepodl….” to były ostatnie słowa.
Drugim więźniem był mgr historii Władysław Duchnik. Ukończył Uniwersytet Jagielloński, uczył w średniej szkole w Brześciu nad Bugiem. Gdy wojna się rozpoczęła przyjechał w rodzinne strony. Starał się być potrzebny, uczył i tu został aresztowany, osadzony w Nowym Sączu. Potem przewieziony do Oświęcimia – nie powrócił, zaginął. Dokumenty zaginęły podczas pożaru domu Antoniego Duchnika – jego brata.
W 1942r. Zostaje założony ZWZ AK w Łososinie Górnej. W skład oddziału weszło 28 osób, trzy drużyny: Mariana Odziomka,
Franciszka Kubatka i Stanisława Rysia. Kiedy chodziłem do szkoły często słyszałem, jak opowiadali ludzie, gdy wieczorami
się zeszli u nas w domu albo czasem przy pięknej wieczornej pogodzie u Józefa Golonki, o zdradzie, jakiej miał się dopuścić Stanisław R.
Poszedł do swojej dziewczyny S.E. w Sowlinach i mówi: „będziemy bić Niemców, założyliśmy organizację”. Podsłuchał to strażnik Rafinerii i zgłosił na Gestapo. (Ostatni właściciel Francuz zamknął Rafinerię w 1934 r., Niemcy w czasie okupacji zrobili na terenie Rafinerii magazyn paliw, a równocześnie był tam obóz jeniecki).
Inni mówili, że Panna S.E. upoiła go miłością i sama zgłosiła na Policję. Niedawno rozmawiałem ze znajomym, który mi powiedział, że Stanisława R. Niemcy wzięli jako zakładnika, a on chcąc ratować własną skórę zdradził swoich kolegów. Nastąpiły aresztowania. Na pierwszy ogień Gestapowcy zawitali u Jana Mamaka na Zarębkach w Łososinie. Przyprowadził ich sołtys Antoni R., który zresztą nie miał innego wyboru. Weszli do domu, gdy Mamak spał. Obudzili go i skuli w kajdany. Jeden Gestapowiec został pilnować, pozostali poszli po Górszczyka Kazimierza do Serafina i po Stanisława Golonkę. Kazimierz Górszczyk widząc, że Niemcy idą zaczął uciekać – niestety tuż przed wskoczeniem w potok został postrzelony. Wobec tego wzięli jego ojczyma Jana Serafina. Znaleziono podwodę, którą wieźli rannego, a Mamak i Serafin skuci razem ręka do ręki byli prowadzeni. (Golonka zdążył uciec, Niemcy złapali go dopiero za miesiąc). Smutne było pożegnanie Mamaka ze swoją córką, sześcioletnią wówczas Apolonią, dziecko rzuciło się ojcu na szyję płakało. A jeden z Niemców powiedział: „Nie płacz dziecko, tatuś wróci” – „No, wróci!” – odparło dziecko. Podczas zjazdu z Zarębek Kazimierz Górszczyk dokonał żywota- Niemcy zatrzymali wóz zdjęli czapki, potem rozkuli Serafina i puścili wolno. Mamaka zabrano na Gestapo do Tarnowa.
u Anny Duchnik w Piekiełku , innym razem u Stanisława Cichonia na Rysiówce – Podlas albo u Stanisława Rysia na Bacówce.
W kolejności Niemcy udali się do Walka Czopa pod Młynarską Górę, prowadził ich Kazimierz W. Czop widział, że Niemcy idą, ale nie spodziewał się aresztowania. Zabrali go w koszulce i spodenkach, młócił zboże na boisku w stodole cepami. Jego żona Józefa wzięła ubranie i pojechała na Gestapo. Dali jej przepustkę do Oświęcimia, tam ją aresztowano, ale po przesłuchaniu wypuszczono zatrzymując ubranie.
Aresztowano też Józefa Malca z Koszar, ale ten wykorzystał sytuację i uciekł z Gestapo z Krakowa.
Do końca wojny musiał się ukrywać. W grudniu w przeddzień świąt 1942 gestapowcy przyszli też po organistę Antoniego Walasika. Byli to Bauman (biegle mówił po polsku) , Fisch i trzeci, którego nazwiska nie zapamiętano. Fisch powiedział „Ty już nie będziesz oglądał świata”. Po tym Bauman i Fisch pojechali do Kasińskiego na Pasierbiec, a ten trzeci prowadził
Organistę. Widząc jego piękny kożuch powiedział: „Daj mi ten kożuch i uciekaj”. Byli na drodze do mleczarni. Walasik zaryzykował, zarzucił kożuch Niemcowi na głowę, a sam przez pole pędził w stronę rzeki. Niemiec zaczął strzelać, gdy ten był daleko, zadowolony jednak z pięknego kożucha pozwolił Walasikowi uciec. Organista ukrywał się już do końca wojny poza terenem Łososiny.