W 50.roku mego kapłaństwa czuję się człowiekiem spełnionym. Z Księdzem Doktorem Andrzejem Jedynakiem, który obchodzi Złoty Jubileusz Kapłaństwa
Poniżej przedruk wywiadu Teresy Ćwikły z ks.dr.Andrzejem Jedynakiem. Wywiad ten ukazał się w „Echu Beskidu” , lipiec 2021, półroczniku Oddziału PTTK „Beskid” w Nowym Sączu.
W 50.roku mego kapłaństwa czuję się człowiekiem spełnionym. Z Księdzem Doktorem Andrzejem Jedynakiem, który obchodzi Złoty Jubileusz Kapłaństwa
Kapłan z powołania, Przewodnik z zamiłowania, Ksiądz Kapelan Przewodników od Sącza aż po Rabkę z naturalnej konsekwencji dwóch powyższych. Powołanie kapłańskie to, jak pisał Jan Paweł II, wielki ,Dar i Tajemnica”, zapytam więc o to drugie, o zamiłowanie do turystyki, bo bez tego chyba nie byłoby przewodnictwa?
Ja myślę. że zainteresowania geografia i historia przyniosłem na ten świat z tamtej strony. Musze jednak dodać. że w tych zainteresowaniach dopomogli mi nauczyciele. Jednym z nich by kierownik szkoły w szkole podstawowej. Przychodząc na lekcję podręcznik wraz dziennikiem kładł na kraju stołu i opowiadał o wojnie, o Węgrzech, gdzie był w czasie wojny. On to, Władyslaw Boksa, zapalił we mnie ciekawość świata. Później było wojsko. Służyłem w Brzegu przez dwa lata. Organizowano nam liczne rajdy i wycieczki, zwłaszcza po Dolnym Śląsku. I to właśnie w wojsku zapisałem się do PTTK. Uważałem bowiem, że legitymacja PTTK-owska będzie dla mnie przepustką do zwiedzania i odkrywania terenów dotąd mi nieznanych.
Wymieniać będę dalej… Patriota, Historyk, Autor kilku obszernych publikacji o tematyce kościelno-historyczno-regionalnej, uhonorowany m. in.: Srebrnym Krzyżem Zasługi – przyznany przez Prezydenta Rzeczpospolitej Polski, dwoma odznaczeniami ministerialnymi, Złotym Jabłkiem Sądeckim oraz Orderem św. Stanisława Biskupa i Męczennika. Które z wymienionych ceni sobie Ksiądz szczególnie?
Wszystkie odznaczenia bardzo sobie cenię, chociaż nie dbam o ich pozyskiwanie, bowiem jeszcze w seminarium kładziono nacisk na pracę, a nie odznaczenia. Akcentowano nam, że najwyższe odznaczenie czeka nas dopiero tam, po drugiej stronie. Ale pragnę zauważyć, że każde oznaczenie świadczy o tym, że są tacy ludzie, którzy zauważyli także moją osobę i moje osiągniecia. Z doświadczenia wiem też, że nie zawsze ten najbardziej zasłużony otrzymuje nagrody, pochwały, medale i odwrotnie. Największa nagroda dla mnie jest uśmiech, dobre słowo i pamięć.
I Ksiądz, i ja pochodzimy z gminy Dębno – Ksiądz z Porąbki Uszewskiej, ja z Sufczyna. Niewiele jest osób w naszym Kole, które pochodzą z naszych okolic -oprócz nas, ostatnio dołączyli jeszcze Tomek z Jaworska i Łukasz ze Szczepanowa. I o ile w dzisiejszym świecie dostęp do informacji jest wszechobecny i często jest tak, że to informacja nas znajduje, a nie my ja, to jak to było 48 lat temu? Jak Ksiądz dotarł do tej, dotyczącej kursu przewodnickiego w PTTK Beskid w Nowym Sączu? O Internecie przecież nikomu się nie śniło.
W 1972 r. w Nowym Sączu idąc bodaj ulicą Długosza czy Nawojowską, zauważyłem na słupie ogłoszenie pisane przez kalkę na maszynie o mającym się odbyć kursie przewodnickim. Z tego faktu ucieszyłem się bardzo, ale nie wiedziałem czy otrzymam zgodę mojego Proboszcza na dwukrotnie opuszczanie parafii w ciągu tygodnia, a przede wszystkim na tak zwane szkoleniówki czyli wyjazdy dwudniowe, w tym w niedziele. Tu muszę wyrazić wdzięczność mojemu, już nieżyjącemu, proboszczowi ks. Mieczysławowi Raczkowskiemu, który mnie popart i chętnie wyraził zgodę. Niech Bóg da mu za to niebo. Po jakimś czasie nastąpiło u mnie załamanie i zwątpienie. Czy zdam, bowiem wtedy nie było przewodników, map. Nie znałem Beskidów, bo przecież 50 lat temu nie jeździło się tak jak dzisiaj. Nigdy wcześniej nie byłem w Rabce, Bielsku Białej, na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, ani nawet w Limanowej. Powiedziałem Proboszczowi, że rezygnuję, bo nie czuje się na siłach, by podejść do egzaminu. On na to w ostrych słowach zareagował, że w żaden sposób zrezygnować mi nie wolno. Trzeba wytrwać do końca tym bardziej, że byli tacy księża, którzy mu brali za złe, że mi pozwolił zapisać się na ten kurs. I zdałem. Na sześćdziesiąt kilka osób zapisanych na kurs, do egzaminu dopuszczono bodaj 32. Nie wszyscy zdali. Ja byłem jednym ze szczęśliwców. Na liście wśród 32 nazwisk na terenowego i 12 na beskidzkiego było moje nazwisko. Wiadomo, że kiedyś egzaminy wyglądały zupełnie inaczej. Wchodziliśmy piątkami jak na maturze. Ktoś powiedział wtedy: „gdyby oni wiedzieli, że on jest księdzem, na pewno by go do egzaminu nie dopuścili albo ulali”.
Przewodnictwo w tamtych czasach. Czy mógłby Ksiądz zdradzić Czytelnikom i oczywiście mi jak to było? Czy wiązało się to z ryzykiem, jakim i dlaczego? (Tak, Drodzy – zwłaszcza młodzi – Czytelnicy słowo „ryzyko” używam tutaj świadomie…).
Wtedy wszystko wyglądało inaczej. Egzaminowali mnie instruktorzy znani z niezbyt wielkiej miłości do Kościoła. I tu muszę podkreślić ogromną życzliwość, z jaką spotkałem się wówczas w PTTK-u. We wdzięcznej pamięci noszę osobę Witolda Tokarskiego zwanego Ojcem, Irenę Styczyńską, Władzię Głuc, Ligezów, Marców. Oni tworzyli tę atmosferę, która mnie przyciągała, atmosferę, dzięki której w PTTK-u czułem się jak w prawdziwej rodzinie. Po latach dowiedziałem się, że w dokumentacji osobistej nie miałem, bo nie złożyłem, opinii zakładu pracy. Dziś wiem, że potajemnie załatwiono mi takie zaświadczenie w jakimś tam kamieniołomie.
Albo inny przykład. W sobotę w kolejowym kościele była spowiedź przed I komunią św. Proboszcz powiedział, że trzeba tam koniecznie jechać. Powiedziałem, że chętnie pojadę, ale później udam się do krakowskich Oleandrów, gdzie cała nasza turystyczna ekipa miała nocleg. Jeden z instruktorów zaczął nas liczyć. Wciąż mu brakowało jednego. Wreszcie Ewa, żona naszego kolegi krzyknęła. „Nie ma księdza!”. Ten natychmiast zareagował: „Jakiego księdza?” Ojciec Tokarski szybko odparł „U nas każdy z nas ma jakiś przydomek. Jego nazwali księdzem”. Ów instruktor, a był to Stefan Rypuszyński, przyjął do wiadomości. Ciekawy był też fakt odkrywania mnie przez samych kursantów, a był to proces trwający kilka miesięcy.
otrzymuje koc, by im zawsze ciepło było.
Nie muszę dodawać, że na każdy pogrzeb nie tylko przewodnika, ale każdego pracownika instytucji turystycznych, udaje się delegacja PTTK wraz ze sztandarem oddziałowym lub przewodnickim, a prezes PTTK Oddziału Beskid czyli Adam Sobczyk wygłasza okolicznościowe – stosowne przemówienie. Chwała mu za to! Na uroczystościach pogrzebowych oczywiście nie może zabraknąć kapelana oddziału.
Chciałbym aby ten piękny zwyczaj podtrzymali ci, którzy ostatnio zostali włączeni w poczet turystycznych przewodników w Nowym Sączu.
która mi wyznała, że lubiła ze mną jeździć, a było to przeszło 40 lat temu, bo pokazywałem im to czego inni nie znali albo pokazać nie chcieli. Dostawałem także pisemne podziękowania od różnych ludzi, którzy brali udział w pielgrzymkach.
Dzięki PTTK – owi a właściwie dzięki Wieśkowi Piprkowi, Celinie Jabłońskiej, Irenie Szajner, Marcom zwiedziłem prawie całą Europę. Chwała im za to. Były to wyjazdy z namiotami i własną kuchnią. To były niezapomniane chwile, do których wciąż z przyjemnością wracamy. Od wielu lat moja działalność turystyczna rzeczywiście związana jest z pielgrzymkami Na włoskich szlakach byłem chyba kilkadziesiąt razy. Tam się czuje najlepiej. W Medugorje byłem 32 razy. Za każdym razem jadą inni ludzie. Dzisiaj najczęściej do Medugorje udaje się z ludźmi z Roztocza, z Zamościa, Lublina, Szczebrzeszyna i Krasnobrodu. Z tymi ludźmi najlepiej nawiązuje się mi kontakt.
Ostatnio byłem w Medugorje i na Dolnym Śląsku. W tym roku pierwszy raz byłem w Legnicy, gdzie dokonał się cud eucharystyczny i w Prudniku, gdzie w 1954 roku internowany był Kardynał Stefan Wyszyński. Parę lat temu byłem w Etiopii, czyli w Abisynii. Ogromne wrażenie na mnie zrobiły ruiny pałacu królowej Saby, tej która udała się do króla Salomona. by posłuchać jego mądrości. Tam też, a było to w Aksum. znajdują się domniemane tablice Dekalogu. Również z tego miasta wyruszył, jako jedyny czarny król z pokłonem do Betlejem.
Podróżowanie dla mnie to jest moje życie. to jest moja radość i przyjemność, to coś co nadaje sens życia.
Moim marzeniem jest jechać do Chin i do Indii. To są marzenia. Mam nadzieję że i one się spełnią – wcześniej lub później.
Przyznać muszę, że turystyka w moim życiu to nie wszystko. W czasie mego kapłaństwa obroniłem na KUL-u najpierw pracę magisterską, a później doktorat. Jakby w konsekwencji mych zainteresowań naukowych wydałem kilkanaście książek lub książeczek. Pierwsza z nich to „Parafia wśród lasów”, czyli krótka historia wsi i parafii w Chotowej. Najwięcej cieszę się z wydania 4-tomowej historii mojej rodzinnej wsi i parafii – Porabki
Uszewskiej. Ostatnio wydałem obszerna pozycje: „Martyrologia duchowieństwa diecezji tarnowskiej w czasie okupacji niemieckiej”. Ale i to nie wszystko.
Zanim przyszedłem do Gromnika byłem proboszczem we wspomnianej Chotowej koło Dębicy, która wówczas liczyła 525 osób. Tam wybudowałem kościół, kaplicę cmentarną, ogrodziłem teren kościelny i cmentarz. Tam też zaangażowałem się w prace społeczne. Byłem przewodniczącym komitetów budowy wodociągów, gazyfikacji i telefonizacji wsi oraz przewodniczącym komitetu budowy szkoły. Wszystkie posiedzenia komitetów
odbywały się zawsze na plebanii. Ponadto doprowadziłem do budowy dwóch mostów, regulacji rzeki (Chotowianki), a na plebanii urządziłem kurs gotowania i pieczenia. bo nigdzie we wsi nie było ku temu warunków.
W 50 roku mego kapłaństwa czuje się człowiekiem spełnionym. Co w tym czasie mogłem zrobić to robiłem – oczywiście na miarę mych możliwości.
Myślę, że podsumowaniem mych społecznych poczynań jest statuetka Budowniczy Gminy Gromnik, jaką otrzymałem od Małopolskiego Stowarzyszenia Sołtysów w 2012 roku.