Krótka relacja z półkolonii z Bielak Active

Dzień pierwszy rozpoczęliśmy wizytą w dolinie potoku Turbacz, gdzie odbyły się zajęcia przyrodnicze oraz zabawy i gry integracyjne. Podzieliliśmy się na grupy przypisane do poszczególnych opiekunów, którym zostały przydzielone określone zadania z uwzględnieniem wieku uczestników.

Drugiego dnia odbyły się „terenowe igrzyska sportowe”. Rywalizacja pomiędzy grupami miała odbyć się na górskiej polanie, ale ze względu na duże prawdopodobieństwo wystąpienia burzy, zdecydowaliśmy się na zmianę lokalizacji na park w Dobrej, z którego zawsze możemy uciec w bezpieczne miejsce. Po ogłoszeniu zwycięzców oczywiście był czas na lody i krótkie zwiedzanie klasztoru Cystersów w Szczyrzycu.

Trzeci dzień był nieco bardziej pogodny, więc udaliśmy się do niezwykle ciekawego miejsca o tajemniczej nazwie „Las Feleczyn” w Beskidzie Sądeckim. Nasi Opiekunowie zorganizowani dla nas ciekawe zajęcia przyrodnicze, podczas których poznaliśmy sposoby rozpoznawania gatunków drzew, wiele informacji o małych pracowitych owadach, a także geologii i hydrologii Karpat.

Czwarty dzień zapowiadał się burzowo i deszczowo, dlatego wdrożyliśmy „plan B”, polegający na wizycie w zaprzyjaźnionym Muzeum Archeologicznym w Krakowie. Zobaczyliśmy ogromną ilość zabytków pochodzących z różnych epok i posąg Światowida pochodzący z terenów dzisiejszej Ukrainy, a informacja o zmumifikowaniu kota wprawiła niektórych uczestników w niemałe zdziwienie.

Piątek – ostatni dzień półkolonii minął pod znakiem ucieczki przed deszczem. Odwiedziliśmy miejscowość Sromowce, położoną na granicy ze Słowacją i powędrowaliśmy do schroniska górskiego pod Trzema Koronami. Kiedy zaczęło padać, schowaliśmy się w pawilonie edukacyjnym Pienińskiego Parku Narodowego, gdzie poznaliśmy przyrodę Pienin i zrobiliśmy powtórkę z języka angielskiego.

Zdjęcia oraz bardziej obszerna relacja z każdego dnia znajduje się też na naszym profilu na facebooku (https://www.facebook.com/Bielak-Active-528813994154614)

Zadanie zostało zrealizowane dzięki pomocy finansowej Gminnej Komisji ds. Rozwiązywania Problemów Alkoholowych i Narkomanii w Tymbarku.

Dariusz Bielak 

 

„…bo s nad Łopionia corno chmura wyglondo, co tys miguśkom może lunońć”… zapiski Starego Gazdy cd

Dzisiok jakoby nie beło jes śfiotygo i Pietra i Pawła,  i jakoby nie beło, to siejom dzisiok grzyby, ale niebozycka Kospszycka godała ze: „Jak śfioty Pieter s Pawłom zapłacom, to ludziska pszes tydzioj słonka nie łobacom” no to łobocymy jako bydzie. A tero pora słof ło tym spolnioku; jo wiom ze wielu s Wos co to cyto to se pomyśli ło mnie ze: „Jak s chłopa stanie się pisorz to jus myśli ze cysorz”, niy młoji łostomili, nie myślem se zek jes cysorz, bo jo zwykły chłop s krwie i kości, ale myślem ze co niektorym pszypomnom się młode lata, kiej pumogali łojcom, cy to woz nasmarować cy ucoł się kosy klepać, itak dali. A pamiytocie może takigo „maziorza” rodem beł s Łosia, koło Gorlic, co to zfse ku wieśnie jeździuł takom siwom szkapom, s wozom jak cygajski tabor, jechoł pszes wieś, garło zdziyroł bo co kfila wołoł „mmmmaaaaazzzzziiiiii”,  a dziecka leciały za nim na bosoka po kamioniak i się darły: „mazi,mazi, kobyle łoko wyłazi”, i sły te chłopy na droge brały ze sobom jaki stary gorcek co go rokrocnie uzywałi i kupowali  jednom kforte (prawie liter) lebo garniec— to som śtyry kforty mazi. Kłozdy maziorz mioł sfojom tajomnice robionio takigo mazidła, mysiała być tako coby f lacie jak słonko barz grzeje nie loła się i f zimie nie beła tfardo. Jako ze Maziorz beł łot Gorlic a ze tam beła ropa to ji beli maziorze, ale ropa to nie syćko bo s te ropy to jeno asfalt, brali do tygo dokładali dziegciu, bo to baż dobre mazidło beło a takim klejom co to syćko wionzało to beła tako pospolito wysusono i rozdrobniono f pył glina i to syćko się podgrzywało i miysało , a kłozdy mioł sfojom recepture. Telo ło mazi a tero ło tym spolnioku.  Beł to wiycie woz drabiniasty co to mioł lytry, nie lyterki bo to jes co inksego, w iync te –lytry—to beła tako drabina jeno inkso jak do wychodzenio na strych, bo beła syroko na meter, iscebelki beły co piytnoście cyntymetrof s takik cioniutkik podsusonyk jodełek i beły na takim specyjalnym wozie młocowane, bo f kołowrocie beły takie dwie gory wyrobione tako samo na tyle, s tym ze na tylny łosi te lytry były zabortowane co tys mysiało być pewnikom nie lada sztukom, bo nieboscyk Jasiek Hojda tak ros pedzioł do Joska Kolejorza jak se nimog s tym poradzić, s tym bortowanim ze:  “złozyć spolniok cza mieć łeb”, a chłopina się pu dnia mordowoł. Bo to cza beło takim cioniutkim łajcuskom łobwionzać nojpiyrf jennom lytre, pszeciongnońć s tyłu łosi ponad rozwore i snowu łobwionzać trugom lytre, cza to beło łobwionzać na telo luźno coby dało się włocyć małom zowojne pod łajcusek ponad rowore i ściongnońć.  Kaozdo lytra łopiyrała się na luśni, a beł to tali kawołek jedłowego nochaja s takim sockom jak palec na wysokości gorne lytry, a dolny koniec zakładało się na cynkiel, cyli koniec łosi na który beło drewniane koło a co by nie spadło to fkładało się taki wykuty u kowola lonik. Na fure cza beło umieć ukadać cy to suche siano cy zboze, jak jus beło tak porzonnie udeptane siano kapke ponad lytry to ca beło na kłońcak  zaposać cyli cionkimi łajcuskami zwionzać jednom lytre s drugom, potym się znowu kładło siano nojpiyrf łog pszodku do połowy, puźni łod zadku do połowy, ros po jenny stronie, ros po drugi a puźni środkiem coby to syćko czymało się kupy, a jak jus beła tako zgramno furka to się to syćko takim pawozem pszyciskało i wionzało po kłońcak.  Słoko po łysinie poli, woda się się po grzbiecie ciurkom leje, cłek se zyły wypruwo, , a do stodoły daleko droga do tygo jesce dziorawo bo ji koła wonskie drewniane to ji dziory się wybijajom, a kamionie co po wieśniany siyfce beły wyzbiyrane na zogonak co wiokse dziory pozatykały, a tys nie kłozdy zwoloł na drodze, co niektorzy włoleli do potoka zwalić, bo blizy bo piecka, coby raźni, coby szypci, ale beli tys tacy co kamioni nie zbiyrali, a rola tego nie lubi, a Kospszycka zfse godała ze”nie kces zaznać głodu, nie załuj zachodu, i kamionie zbiyroj” godała tys zafse f zalezności jaki rok beł na urodzaje; jak beło źle to „Dej Boze chleba, a zymby znajde”, ,a jak beło urodzajnie to godała „dej Boze zymby, bo chleba som se znojde”.

Cdn….

 

Tymbarski aneks do Spaceru Historycznego – „Potomkowie Rodów Drożdżów z Jodłownika”, praca Pani Genowefy Drożdż-Kęska

W ramach sobotniego Spaceru Historycznego uczestnicy mogli poznać postać inż.Jana Drożdża – twórcy Szkoły Rolniczej w Łososinie Górnej. Okazuje się, że dzięki Pani Genowefie Drożdż-Kęsce z Tymbarku możemy poznać nie tylko postać inż. Jana Drożdża, prywatnie wujka Pani Genowefy, ale też dzieje Rodu Drożdżów.  Pani Genowefa Drożdż-Kęska napisała i wydała (w 2008 roku) pracę pod tytułem „Potomkowie Rodu Drożdżów z Jodłownika”.

Tak Pani Genowefa napisała we wstępie: „Nawiązując do sagi rodów Drożdżów pragnę podkreślić, że ze względu na liczbę osób nie byłam w stanie w sposób obszerny pisać o wszystkich członkach Rodu. W wielu przypadkach ograniczyłam się do bardziej znanych i wybijających się swoją indywidualnością czy zasługami dl Rodu i Ojczyzny. Wystarczy wszak wspomnieć, że na przestrzeni ok.200 lat według moich obliczeń Ród Drożdżów przekroczył liczbę 480 osób, w tym 242 mężczyzn i 238 kobiet. Wiele z tych osób pełniło lub pełni dziś  odpowiedzialne w Państwie stanowiska i funkcje społeczne, naukowe, gospodarcze czy religijne (trzech kapłanów, dwie zakonnice).

A oto imiona moich praojców według męskiej linii:

Bartłomiej Drożdż – Praprapradziadek,

Kazimierz Drożdż – Prapradziadek,

Wojciech Drożdż – Pradziadek,

Andrzej Drożdż – Dziadek,

Kazimierz Drożdż – mój Ojciec.” 

Pani Genowefa Drożdż-Kęska jest w Tymbarku bardzo znaną osobą, ale przeczytajmy fragment pracy dotyczący dzieci Kazimierza Drożdża,  a odnoszący się do Niej oraz Małżonka Antoniego Kęski.

A teraz kilka zdań o sobie – córka Genowefa (ur.1932 r.). Szkołę powszechną ukończyłam w Jodłowniku,  a gimnazjum w w Szczyrzycu. W 1950 r. podjęłam pracę w Urzędzie Gminy w Jodłowniku jako referent podatkowy. Przepracowałam ok. półtora roku. W 1951 r. podjęłam pracę w Zakładzie Przetwórstwa Owocowo-Warzywnego w Tymbarku na etacie referenta handlowego pracując nieprzerwanie do lipca 1990 r., w tym 29 lat na stanowisku kierowniczym, jako kierownik Działu Zbytu.
W 1956 r. wyszłam za mąż za Antoniego Kęskę, który również pracował w ZPOW. Początkowo mieszkaliśmy w jego rodzinnym domu w miejscowości Podłopień k. Tymbarku. Niebawem kupiliśmy 12-arową parcelę w Tymbarku i wybudowaliśmy piętrowy murowany dom, do którego wprowadziliśmy się w 1969 r.

Mój małżonek do szkoły powszechnej uczęszczał w gimnazjum w Tymbarku, szkołę średnią typu ogólnokształcącego ukończył po wojnie pracując zawodowo i ucząc się po godzinach pracy w wieczorowym gimnazjum w Limanowej, gdzie rowerem lub pociągiem dojeżdżał z Podłopienia.  Początkowo mój mąż pracował w dziale winiarni jako pracownik fizyczny. Po ukończeniu szkoły średniej otrzymał awans na pracownika umysłowego, majstra produkcji w tym dziale. Potem
zdobył tytuł mistrza produkcji, a po ukończeniu studium zawodowego w Rzeszowie uzyskał tytuł dyplomowanego mistrza produkcji.
W 1978 r. awansował na kierownika działu płynnego owocu i na tym stanowisku pracował do czasu przejścia na emeryturę w 1991 r.
W tym samym roku naszą własność tj. parcelę i dom zapisaliśmy notarialnie na własność bratankowi mego małżonka  Andrzejowi Kęska i jego żonie Krystynie. Piętro budynku oddaliśmy do użytku młodym małżonkom, natomiast parter zostawiliśmy sobie. 
Mój małżonek Antoni zmarł w 1996 r. w szpitalu bonifratrów w Krakowie po przebytej operacji, przeżywszy 68 lat. Został pochowany na cmentarzu parafialnym w Tymbarku.”

Pani Genowefa Drożdż-Kęska

(wszystkie zdjęcia pochodzą z cytowanej publikacji)
 
A teraz powrócimy do Jana Drożdża.

Inż. Jan Drożdż był synem Andrzeja Drożdża (1866-19290 z pierwszego małżeństwa z Magdaleną z d.Matejkiewiczów z Pogorzan. Magdalena (Mama Jana) zmarła w 37 roku swojego życia, pozostawiając 7 dzieci, Andrzej żeni się ponownie, żona to Anna Cygal ze Stróży. Z tego małżeństwa urodziło się 3 synów. Obok  Jana dziećmi Andrzeja Drożdża (1866-1929) byli: Józef, Andrzej, Kazimierz (Tata Pani Genowefy) Apolonia, Maria i Agnieszka  oraz Teofil. Wojciech i Antoni.   

inż. Jan Drożdż

„Jan Drożdż (1895–1955)
W tym miejscu powracam do opisania gałęzi rodu z małżeństwa mojego Dziadka Andrzeja i Magdaleny z wyrastającej z małżeństwa mojego Dziadka Andrzeja i Magdaleny z Matejkiewiczów z Pogorzan (przypomnę, że Andrzej był synem Wojciecha Drożdża urodzonego w 1835 r., a zmarłego w 1916 r.). Otóż Jan Drożdż był najstarszym synem Andrzeja Drożdża i Magdaleny. Był chłopcem wybitnie zdolnym. Szkołę powszechną rozpoczął w Jodłowniku, a ukończył w Szczyrzycu. Do gimnazjum uczęszczał w Bochni, ale wnet przeniósł się do gimnazjum im. Sobieskiego, gdzie w 1914 r. zdał z wyróżnieniem egzamin maturalny. Wybuch I wojny światowej uniemożliwia mu podjęcie wyższych studiów. Wstępuje do Legionów, gdzie walczy do września 1916 r. Będąc rannym w kampanii karpackiej dostaje się do szpitala, skąd po wyleczeniu zostaje odkomenderowany do Wiednia. Tu podejmuje  studia w Wyższej Szkole Rolniczej. Po ukończeniu I roku wraca do Kraju i w latach 1918–1921, a więc już w niepodległej Polsce studiuje na Wydziale Rolniczym UJ w Krakowie, który kończy z wyróżnieniem w lipcu 1921 r. 

Po ukończeniu studiów podejmuje pracę w Małopolskim Towarzystwie Rolniczym w Krakowie w charakterze instruktora rolnictwa i hodowli, organizując w powiecie limanowskim kilkadziesiąt kółek rolniczych i kilkanaście związków hodowlanych (konkretnie 57 i 14). W 1923 r. decyzją Wydziału Powiatowego w Limanowej przejmuje w dzierżawę majątek dworski w Łososinie Górnej, który wyprowadza z ruiny i w ciągu kilku lat przeobraża we wzorowe gospodarstwo, w czym pomaga mu żona Maria z domu Sutor, z zawodu nauczycielka. Jej pomoc umożliwia mu zajęcie się pogłębianiem wiedzy teoretycznej i praktycznej, którą zdobywa na licznych kursach zarówno w kraju, jak i za granica (Szwajcaria, Austria, Czechosłowacja). W ten sposób Jan Drożdż przygotowuje grunt pod wymarzoną Górską Szkołę Rolniczą, która zostaję otwarta w 1929 r. w pałacyku 
dworskim w Łososinie Górnej. Warto podkreślić, że Drożdżowie oddają szkole dobrze zorganizowane pola, zabudowania, żywy i martwy inwentarz, który małżonka otrzymała w posagu. Wydział Powiatowy kierownictwo G. S. R. powierza Janowi Drożdżowi.
Pierwsze 10 lat działalności szkoły były bardzo owocne. Obok wychowania i nauczania młodzieży racjonalnego gospodarowania na ziemiach górskich, uczono również przeobrażania chłopskich gospodarstw na kierunek hodowlany bardziej dochodowy w tutejszych glebowych i klimatycznych warunkach. Jan Drożdż wspólnie z gronem nauczycielskim przeprowadził szereg prac doświadczalnych w kierunku poprawy jakości traw na łąkach i pastwiskach, hodowli bydła i owiec, rozwoju sadownictwa oraz zakładał wzorowe bacówki.

Równocześnie rozwijał odpowiednią bazę techniczna, która zapewniałaby rolnikom zbyt zwiększającej się produkcji hodowlanej i sadowniczej. Organizuje więc wespół z innymi działaczami spółdzielnie mleczarskie, uruchamia w Łososinie serowarnię typu szwajcarskiego, suszarnię owoców, zakłada szkółki drzewek owocowych a nawet uruchamia tkalnię.

Dla potrzeb edukacyjnych napisał i wydał dwie książki: „Gospodarstwo górskie” (Rzeszów 1927) i „10 lat działalności Górskiej Szkoły Rolniczej w Łososinie Górnej (1929–1939)” (Łososina Górna 1939), w których propagował nowoczesne na owe czasy sposoby gospodarowania na terenach górskich. 

Jego innowacyjna i twórcza działalność prowadzona w ścisłej współpracy z władzami powiatu i takimi działaczami jak inż. Józef Marek, Jan Macko i min. zaowocowały powstaniem Podhalańskiej Spółdzielni Owocarskiej w Tymbarku i rozwojem sadownictwa. Szkoła stała się azylem dla wielu młodych Polaków, którzy w latach niemieckiej okupacji uniknęli wywozu na przymusowe roboty do III Rzeszy.

Jan Drożdż był dwukrotnie więziony przez Gestapo. Najpierw w marcu 1942 r., a następnie jako zakładnik w październiku 1944 t. Nie tylko aktywnie uczestniczył w ruchu oporu, o czym Niemcy nigdy się nie dowiedzieli, lecz również poprzez „Caritas” udzielał pomocy więźniom i osobom wysiedlonym z terenów przyłączonych do Rzeszy. Po 1945 r. władze PRL nie zaakceptowały programu G.S.K., bo służył on rozwojowi gospodarstw chłopskich. Szkoła została przeorganizowana w Liceum Rolnicze, którego program odpowiadał planom przebudowy ustroju rolnego (budowa spółdzielni produkcyjnych). Rozpoczęto intrygi i nagonkę na osobę Jana Drożdża, w wyniku czego w lutym 1951 r. został zwolniony z pracy, pozostając bez środków do życia i bez dachu nad głową. Formalnie szkołę przeniesiono do Limanowej, a w rzeczywistości zlikwidowano ją i zniszczono.

Jan Drożdż należał jednak do ludzi odważnych i otwartych. Nie załamywał się. Najpierw znalazł pracę przy zakładzie dla nerwowo chorych w Zawadzie k. Nowego Sącza, a potem w Stacji Doświadczalnej Produkcji Nasion w Jazowsku. Tu podczas zbioru traw nasiennych uległ paraliżowi. Zmarł dnia 9 grudnia 1955 r. i został pochowany na cmentarzu parafialnym w Łososinie Górnej. Łacińskie słowa Horacego: „Non omnis moriar” (nie wszystek umrę) sprawdziły się. Jego uczniowie nie tylko realizowali zaszczepione w ich serca idee, ale w dowód wdzięczności ufundowali Mu nagrobny pomnik na wspomnianym wyżej cmentarzu.
Wspomnę jeszcze, że największym dorobkiem rodzinnym Jana i Marii Drożdżów jest trójka dzieci: Janina (ur. w 1920 r.), Halina (ur. w 1923 r.) oraz Leszek (ur. w 1927 r.). Już tylko bardzo krótko napiszę o ich drodze życiowej.”

cdn.

 

 

Zakwitła centuria zwyczajna – można już zbierać

Zakwitła centuria pospolita, można ją już zbierać. Informację o niej,  jak i o innych ziołach prezentowanych w 2020 roku na łamach portalu,   można sobie przypomnieć klikając  w głównym menu portalu Tymbark.in  na katalog „Z BOŻEJ APTEKI”

Centuria pospolita – (inaczej – centuria zwyczajna, tysiącznik), gatunek z rodziny goryczkowatych. W Polsce można ją spotkać na całym terytorium, jest jednak stosunkowo rzadką rośliną, oprócz niej występuje też centuria nadbrzeżna i nadobna, ale te są jeszcze rzadsze od pospolitej, mogą też tworzyć ze sobą mieszańce. Rośnie na miedzach, polanach, słonecznych pagórkach i rzadko porośniętych łąkach, wyrasta do 50 cm, kwitnie od lipca do października, kwiaty w kolorze różowym nie wydzielają nektaru, ale mają za to lubiany przez owady pyłek W ziołolecznictwie zastosowanie ma cała nadziemna część rośliny. Centuria zawiera: olejki eteryczne, sole mineralne w tym dużą zawartość magnezu, kwasy organiczne, goryczkę i alkaloidy. Roślinkę tą stosuje się z bardzo dobrym skutkiem w leczeniu zaburzeń trawiennych, braku apetytu, bólach brzucha, niedokwasocie, nadciśnieniu, anemii i niewłaściwym wydzielaniu żółci, polecana jest też szczególnie kobietom w okresie „kwiatowym”, a w zasadzie to przekwitania 🙂 . Można z niej przyrządzać: napary, wywary i nalewki, a świeże liście doskonale się sprawdzają przykładane na trudno gojące rany. Oprócz tych zastosowań centuria jest ceniona, jako roślina służąca do aromatyzowania gorzkich nalewek, wódek i win, podobne zastosowanie ma w kuchni, gdy dana potrawa powinna być trochę pikantna z nutką goryczki. Centuria ma też zastosowanie w kosmetyce do produkcji kremów używanych do cery wrażliwej i zwiotczałej, bywa też znaczącym składnikiem płynów do płukania ust i dezynfekcji skóry. Jednak należy wiedzieć, że jest rośliną (wszystkie odmiany dziko rosnące) chronioną, a do celów zielarsko – kosmetyczno – przyprawowych jest uprawiana. Jako ciekawostkę dobrze wiedzieć, że roślinka ta nazwę swą zawdzięcza ponoć mitycznemu Centaurowi, który to po raz pierwszy zastosował ją do leczenia ran zadanych przez Herkulesa, inne przekazy mówią, że była tak cenna jak sto sztuk złota ( z łaciny „centum aurum” = 100 sztuk złota) i stad jej nazwa.