3 czerwca 1958 roku zmarł inż.Józef Marek. Społecznik, sadownik, legionista, założyciel „Owocarni” , człowiek, którego działalność zdeterminowała losy Tymbarku i okolicznych miejscowości.
Poniżej zdjęcie przedstawiające wystawienie trumny w Domu Kultury w Tymbarku oraz fragment pracy Stanisława Wcisły. Zdjęcie pochodzi z prywatnego archiwum Czytelnika portalu.
oraz zdjęcie już udostępniane na portalu, z prywatnego archiwum Czytelnika
Fragment opracowania „Maruś – inż.Józef Marek” autorstwa Stanisława Wcisły
Inż. Marek zmarł. Wieść o śmierci inż. Marka lotem błyskawicy rozeszła się nie tylko po Limanowej i jego najbliższych okolicach, lecz obiegła również niemal cały kraj, a nawet znacznie dalej poza jego granicami. Kim był dla tego terenu – i nie tylko – można było przekonać się w dniu jego pogrzebu, który odbył się w dniu 6 czerwca 1958 r. w Tymbarku. Takich tłumów żegnających go i takiego płaczu Tymbark dotąd nie przeżywał. Przed pogrzebem ciało inż. Marka, w otwartej trumnie, wystawione zostało w Domu Kultury, przy „Owocarni”, by przybyli żałobnicy mogli złożyć mu pożegnalne słowa i słowa modlitwy. Do trumny jednak trudno było dojść z powodu nacierającego tłumu. Nie pomogła interwencja służby porządkowej. Jakaś wyższa siła pchała ludzi do wnętrza sali, w której spokojnie już spoczywał ten, który był im przewodnikiem, bratem, czy ojcem – jak go nazywano w podziękowaniach za wszystko ,co dla nich czynił. Głośny płacz i cichy szloch panował na sali, a także i poza nią. Uświadamiali bowiem sobie, że dobroczynne działania „Marusia”, jak nazywało go wielu jego przyjaciół, skończyły się, że „Maruś” już więcej „nie bedzie juz godoł”, nie uśmiechnie się i nie pocieszy. Żałowano go bardziej niż kogoś zmarłego ze swojej rodziny. Kiedy zaś wyniesiono trumnę, by przetransportować ją do kościoła rozciągnęła się długa kolumna „żałobników”. Trumna spoczywała już na katafalku w kościele, a tłum nadal dochodził do drzwi kościoła, który nie mógł pomieścić wszystkich uczestników. Również w kościele słychać było stłumione szlochy tych, którzy naprawdę go kochali. Podobnie było i na cmentarzu, gdzie spoczął na razie w zastępczej mogile. Lud żegnał swego dobrodzieja i opiekuna, swego nauczyciela i przyjaciela.
Józef Macko w swej książce pt. „Góry zakwitną sadami” – poświęconej pamięci inż. Marka, opisując jego pogrzeb, w zakończeniu pisze: „Tu złożono ją w tymczasowym grobie, który pokryły wieńce z kwiatów polnych, cetyny i gałązek przekwitającej jabłoni. Nad grobem żegnano Marka z trudem do ukojenia żalem. Towarzyszyła temu pożegnaniu świadomość, ze odchodzi działacz związany z Ziemią Podhalańską, najgłębiej troszczący się o jej losy. Rynek tymbarski zgromadził po pogrzebie tłumy chłopów, niezawodnych i wiernych towarzyszy Marka. Stali zadumani, panując nad wzruszeniem i nie przestawali przypominać sobie, jak Marek pracował z nimi i jakim był człowiekiem. Wszyscy wiedzieli, że Marek był „ich”, że do nich należał. Ubolewali serdecznie, że nie był za życia doceniany tak, jak mu się należało, i nie był kochany tak, jak na to zasługiwał. Wiedzieli, że dużo więcej można by było społem zdziałać za życia Marka, gdyby mu nie rzucano pod nogi tylu kłód.
Limanowa, Tymbark i Mszana Dolna nazwały ulice imieniem inż. Marka. Również Spółdzielnia przyjęła imię swego twórcy. Ster prac w Zarządzie Spółdzielni objął po Marku jego uczeń, mgr Józef Kulpa, który prowadzi tę placówkę w myśl wskazań swego wychowawcy i ideowego nauczyciela.