„Od „Owocarni” do PZPOW
– kontynuacja testamentu inż.Marka
Referat wygłoszony na Sesji rady Gminy Tymbark w dn.27 kwietnia 1995
Organizując czwarte już Dni Tymbarku dokonujemy pewnych analiz naszego środowiska – osiągnięć i niedociągnięć, dzięki czemu możemy bardziej wnikliwie ocenić nasze życie, postępy w pracy, rozwój kultury itp.
Nie będziemy jednak dokonywali tu takiej oceny. Skupimy się na jednym zagadnieniu, a raczej instytucji, jaką są Podhalańskie Zakłady Przemysłu Owocowo-Warzywnego w Tymbarku.
Każdy wie, że zajmują one czołowe miejsce w naszym środowisku, na rozwój którego mają olbrzymi wpływ. Ponieważ w roku bieżącym mija 60 lat od ich powstania, warto nieco uwagi poświęcić genezie ich zrodzenia, przypomnieć sylwetkę głównego inicjatora i twórcy tych zakładów, zwanych od początku swego istnienia najkrócej – „Owocarnią”.
Sięgnijmy w myślach ponad 60 lat wstecz, kiedy to tutejsze ziemie były jeszcze bardzo zaniedbane, zubożałe, zaś żyjący tu ludzie biedni, wynędzniali z powodu niedożywienia oraz kulturowo bardzo zacofani. Pamiętać bowiem należy, że kraj nasz był rozdarty między trzech zaborców. Prowadzili oni gospodarkę ekspansywną i ekstensywną, mając na uwadze nie dobro żyjącej tu ludności, lecz jedynie swoje narodowe interesy.
Lata I wojny światowej również w dużej mierze wpłynęły na wyniszczenie i tak już słabej gospodarki. Jeśli
dodamy do tego nieurodzajne na tym terenie gleby oraz kapryśne warunki klimatyczne, to mamy właściwy obraz ówczesnej sytuacji.
Obrazy te maluje wiernie syn tej ziemi, Władysław Orkan, w swych powieściach, w których stara się także kreślić wizje możliwości poprawy ciężkiej doli podhalańskiego społeczeństwa. Są to jednakże teorie, marzenia, których nikt nie realizuje. Dopiero w roku 1927 pojawia się w Limanowej młody inżynier-sadownik, który ze zgrozą patrzy na rzeczywistość, jaką znajduje w terenie. Zaangażowany w charakterze powiatowego instruktora sadownictwa stwierdza w terenie, że tego sadownictwa w rzeczywistości – nie ma.
Drzewa owocowe przypominają bardziej miotły, a ich owoce to niemal same płonki. Na dodatek zebrane owoce skupują przeważnie pośrednicy, a co gorsze – skupują je najczęściej „na pniu”, płacąc niewiele, a niszcząc drzewa.
Po przeprowadzeniu inspekcji różnych częściach powiatu inż. Marek ma ochotę opuścić te strony, gdyż stwierdza, że jest gorzej niż źle.
Opatrzność jednak sprawia, że spotyka się z dyrektorem Górskiej Szkoły Rolniczej w Łososinie Górnej,
inż. Janem Drożdżem, zapalonym społecznikiem, któremu zależy na podniesieniu stanu gospodarki rolnej na terenach górskich. Angażuje więc Marka jako nauczyciela przedmiotów ogrodniczych w swej szkole. Szybko znajdują wspólne zainteresowania i zaczynają działać.
Duży wpływ na Marka wywarł również Orkan, z którym się przyjaźnił i „… wiele my przegwarzyli na przyzbie, jak pomóc temu ludowi…” – jak to wspominał sam Marek.
Pozostaje więc inż. Marek na swej placówce, by zacząć pracę od podstaw, by wszelkimi możliwymi środkami doprowadzić do poprawy doli podhalańskiego ludu, który tak ukochał, że wkrótce mówił tylko tutejszą gwarą, mimo iż mówił i pisał z pięknym językiem literackim.
Jego sposób bycia sprawia, że szybko zjednuje sobie przyjaciół, dzięki którym udaje mu się załatwić wiele spraw trudnych niejednokrotnie do załatwienia w normalnym trybie postępowania. Swej idei oddaje się bez reszty. Stawia przede wszystkim na sadownictwo, jako że gleby tych okolic nadają się do tego doskonale. Rozpoczyna od zakładania szkółek drzew owocowych w szkole oraz w gospodarstwach rodziców uczniów Górskiej Szkoły Rolniczej. Wędruje od wioski do wioski, od rolnika do rolnika. Zachęca, namawia, uczy jak należy sadzić drzewa owocowe i jak je pielęgnować. Często sam bierze udział w tych pracach – aż po kilku latach ukazały się piękne owoce i to w dodatku w obfitości.
Następuje teraz drugi etap działania inżyniera Marka, który stwierdza, że wyprodukowanie dobrych owoców to jeszcze nie wszystko. Nie wystarczy również ich właściwe zebranie. Należy jeszcze odpowiednio je przechować i sprzedać w najbardziej odpowiednim czasie, by sadownik otrzymał godziwe wynagrodzenie za poniesiony trud, zaś konsument nie musiał płacić zbyt wysokiej ceny, dzięki czemu będzie mógł kupić więcej owoców. Trzeba wyeliminować pośrednika- lichwiarza, który zarabiał i na producencie i na konsumencie.
Powstają więc nowe problemy: przechowalnictwa i obrotu owocami. I tu rodzi się nowa idea Marka – zorganizować spółdzielnię owocarską, która zajmie się tymi sprawami. Przy okazji wiele osób znajdzie dodatkowe zatrudnienie i wynagrodzenie, a przecież rąk do pracy nie brakowało w tym czasie.
Chętnych do działania społecznego, którzy ideę Marka poparli znalazło się wielu. Aby przekonać się o słuszności tego zamierzenia przeprowadzono najpierw dwuletnie doświadczenia.
Dzięki Spółdzielni Mleczarskiej w Tymbarku, która od kilku lat już sprawnie działała, w jej pomieszczeniach (oczywiście nieodpłatnie), przeprowadzono próby z zakresu przechowalnictwa owoców. Kiedy wyniki doświadczeń wykazały doskonałe rezultaty, postanowiono wykonać następny krok zorganizować spółdzielnię owocarską, która już w sposób fachowy zajęłaby się tymi zagadnieniami, tj.
głównie przechowalnictwem i obrotem owocami.
Ponieważ stwierdzono, że w czasie przechowywania część owoców ulega zepsuciu i w związku z tym nie nadaje się do sprzedaży, aby zmniejszyć straty postanowiono owoce nadpsute przetwarzać na susz, marmoladę, powidła i soki. Stwierdzono również, że do tych celów można także wykorzystać owoce mniej wykształcone, obite, czy opadłe przedwcześnie, które do handlu nie mogą być przeznaczone. Tak więc
powstaje myśl rozwinięcia przetwórstwa owocowego. Zagadnienia te znalazły odbicie w pierwszym statucie, którego fragment brzmi:
„…Dla osiągnięcia swych celów Spółdzielnia:
a) zakupuje i sprzedaje owoce w stanie surowym lub przerobionym na rachunek własny,
b) przyjmuje owoce w komis w celu ich dalszej sprzedaży,
c) przerabia owoce wszelkimi sposobami stosowanymi w przetwórstwie, nie wyłączając suszenia i wyrabiania win owocowych,
d) dzierżawi ogrody owocowe,
e) dostarcza swym członkom przyrządów i naczyń itp.potrzebnych do racjonalnego owocarstwa,
f) współdziała moralnie i materialnie w pracy kulturalno-oświatowej zrzeszeń ogrodniczych…”
Jako początek istnienia „Owocarni” o tak skrótowo nazywano Podhalańską Spółdzielnię Ogrodniczą, przyjmuje się datę 4 listopada 1935 roku, tj. datę zebrania założycielskiego Spółdzielni. Status prawny natomiast Spółdzielnia uzyskuje dopiero 4 mara 1937 r. w momencie zarejestrowania w Sądzie Okręgowym w Nowym Sączu (Nr akt Spółdz.pag.9/4 1937).
W skład pierwszego Zarządu „Owocarni” weszły następujące osoby:
-Zofia Turska – przewodn. Zarządu
-Władysław Kuc – zast.przewodn.
– Jan Macko i inż. Józef Marek – członkowie Zarządu.
Do Rady Nadzorczej większością głosów wybrani zostali:
-Irena Romerowa właścicielka dworu w Jodłowniku
– Jan Wydra – rolnik z Piekiełka
– Franciszek Bubula – rolnik z Piekiełka
– Michał Kapturkiewicz – rolnik z Tymbarku
-Wojciech Wiktor Lach – rolnik z Wilkowiska
– Jan Swinka – rolnik z Kamienicy
– Józef Franczyk – rolnik z Kamienicy
– Jan Kapera – rolnik z Jodłownika
– ks. Andrzej Bogacz – proboszcz z. Tymbarku.
Pierwszym i naczelnym zadaniem „Owocarni” było urządzenie „własnego podwórka”, tzn. kupno parceli
o powierzchni 17 arów, na której buduje się własny obiekt o charakterze uniwersalnym: w piwnicach chłodnię i przechowalnię owoców, na parterze c hale produkcyjne przetwórcze i magazyny, na piętrze natomiast pomieszczenia administracyjne.
(c.d.n.)
Stanisław Wcisło
Artykuł opublikowany w Głosie Tymbarku 22/1995