Wspomnienia o śp.księdzu prałacie Eugeniuszu Piechu – spisane przez Stanisława Wcisło (część druga)

Życie w Bochni nie było jednak łatwe dla niego. Musiał zamieszkać na stancji wraz z sześciu innymi kolegami, ale już starszymi, którym musiał nie jednokrotnie usługiwać oraz znosić ich dokuczanie. Mimo takich warunków na stancji i przy oderwaniu od życia rodzinno-domowego, dzielnie przetrwał pierwszy rok nauki otrzymując promocję do następnej klasy.

Drugi rok pobytu w Bochni był już dla niego przyjemniejszy, gdy zmienił stancję. Zamieszkał tym razem u starszego małżeństwa, emeryto­wanych nauczycieli, państwa Młynarskich. Pobyt u państwa Młynarskich miał jednakże tą ujemną stronę, że ich domek znajdował się w dość du­żym oddaleniu od szkoły. Dopiero na trzecim roku szczęście uśmiechnęło się do Eugeniusza, kiedy to zamieszkał na stancji u trzech samotnych pań, o nazwisku Struzik. Na tej stancji mieszkał już do końca pobytu w gimnazjum.

Za stancję matka musiała opłacić miesięcznie 40 zł oraz dostarczać raz w tygodniu odpowiednią ilość chleba i ziemniaków. Był to, jak na owe czasy bardzo duży wydatek i dlatego pani Anna musiała być ciąg­le w drodze że swym straganem, by zapewnić utrzymanie swych dzieci i łożyć na naukę Gieniusia. Robiła to z wielkim poświęceniem.

Gimnazjalista Gieniek z utęsknieniem oczekiwał każdego czwartku.

W tym dniu bowiem odbywał się w Bochni jarmark, na który zawsze przy- chodziła jego matka ze swym straganem. Mógł więc w tym dniu zobaczyć ja. Przy każdym spotkaniu otrzymywał od niej bułkę oraz kilka groszy, jako kieszonkowe na różne wydatki.

Raz w miesiącu Gieniek odwiedzał dom rodzinny. Do Lipnicy oddalo­nej od Bochni o 16 km musiał jednak chodzić piechotą, gdyż w tym cza­sie nie było żadnej komunikacji.

Wakacje spędzał zawsze w Lipnicy Murowanej, pomagając w pracach gospodarskich oraz na czytaniu wybranej lektury. Na wyjazdy wypoczyn­kowe, czy inne formy rekreacji, niestety, brak było funduszy. W domu także nie było odpowiedniego miejsca do wypoczynku. Mieszkanie skła­dało się tylko z jednego pokoju i kuchni. Na szczęście nieopodal mie­szkał jego przyrodni brat, Jakub Piekarczyk, który był już na własnym gospodarstwie. W jego mieszkaniu był pokoik, do którego wchodziło się bezpośrednio z korytarza. Ten właśnie pokoik udostępniał Gieniowi na okres wakacji. Tak więc miał „swój” pokój, który służył mu za sypialnię i pokój do nauki. Natomiast cały wolny czas spędzał w domu matki.

Rok 1937. Eugeniusz kończy naukę w gimnazjum i składa egzaminy ma­turalne, które zalicza z wynikami bardzo dobrymi. Po uzyskaniu matury natychmiast wyrusza do Tarnowa, gdzie w Wyższym Seminarium Duchownym składa podanie z prośba, o przyjęcie w poczet kleryków. Ku radości Eugeniusza podanie zostaje rozpatrzone pozytywnie.

Kończy się okres dziecinno-młodzieńczego Jego życia, gdyż nie ukończył  jeszcze osiemnastego roku życia, by rozpocząć nowy etap pracy nad sobą, wytyczając konkretny cel – zostać kapłanem.

Okres nauki w Seminarium również nie był łatwym okresem dla Eugeniusza Nad  krajem zbierały się już czarne chmury nacięć politycznych, które wkrótce przyniosły wybuch II wojny światowej. We wrześniu 1939 r., kiedy Niemcy rozpoczęli okupować kraj był już na trzecim roku teologii. Pragnął jak najszybciej ukończyć studia, by oddać się pracy duszpasterskiej – ku chwale Boga i dobra bliźnich – jak nieraz wspominał.

Rok 1942 rozpoczął z wielkim entuzjazmem i nadzieją, że za kilka miesięcy otrzyma upragnione święcenia kapłańskie. Gorliwie i z za­pałem przygotowywał się na ten dzień. Wreszcie nadszedł – 9 sierpnia 1992 rok. Z rąk biskupa Edwarda Komara otrzymuje upragnione święcenia. Zostaje kapłanem. Jakaż to radość przenika Jego serce. Wkrótce jednakże radość neoprezbitera zostaje przygaszona depeszą, o śmierci matki.

Nieco wcześniej, bo w lipcu tegoż roku, przeżył już jeden dramat – śmierć brata matki, a swojego ojca chrzestnego, z którym był bardzo związany uczuciowo. I jeden i drugi cios przyjął z pokorą, widząc w tym wolę Boża.

Tak więc Eugeniusz został kapłanem. Właściwie, zgodnie z wymogami kodeksu seminaryjnego, winien jeszcze rok studiować, jednakże w uzna­niu Jego wiedzy i pilności biskup przyspieszył święcenia. Zwłaszcza, że brakowało kapłanów, których spora liczba zginęła z rąk okupanta lub została osadzona w obozach i więzieniach.

Już od pierwszych dni swej kapłańskiej pracy, ksiądz Eugeniusz, dał się poznać jako gorliwy kapłan, pełen poświęcenia dla bliźnich. Pracę wikariusza rozpoczął najpierw w Okocimiu, skąd po dwu miesiącach został przeniesiony do miejscowości Zabawa, a wkrótce znów do miejscowości Pleśna. 12 kwietnia 1943 r. został wikariuszem w Zagórzycach, gdzie pracował do roku 1947, pełniąc obowiązki duszpasterskie również w Nockowej.

W Zagórzycach dał się poznać nie tylko jako prawdziwy duszpasterz, który „życie swoje odda za owce swoje”, ale również jako prawdziwy Polak – patriota. Tutaj rozpoczyna się Jego nowy etap życia – etap bardzo ciężki. Pełen szykan ze strony władz okupacyjnych i stałej groźby skazania na obóz, czy utratę życia.

Okres okupacji dla księdza Eugeniusza składał się z dwóch etapów. Pierwszy – to lata nauki w seminarium, które mimo przeróżnych niedogodnie i stałego strachu przeszły jeszcze jakoś szczęśliwie. Znacznie cięższy był etap drugi, kiedy był już kapłanem pracującym wśród powierzonych mu parafian.

Po raz pierwszy społeczeństwo Zagórzyc poznało Jego cywilną odwagę, graniczącą z bohaterstwem, kiedy poszedł do władz okupacyjnych z proś­bą o zwolnienie dwu 16-letnich dziewczynek, które zostały zatrzymane do prac na posterunku miejscowej żandarmerii. Wiedział bowiem, że cze­ka je tam upokorzenie i deprawacja. Nie mogąc uzyskać ich zwolnienia poprosił tylko, aby zezwolili im pójść do kościoła na nabożeństwo. Na tę prośbę komendant żandarmerii wyraził zgodę, ale pod warunkiem, że zaręczy za nie swą głową, wypełniając specjalne pisemne zobowiązanie. Uczynił to chętnie, wiedząc doskonale, że wyjście dziewcząt do kościo­ła to tylko pretekst do ucieczki. Kiedy dziewczęta nie wróciły w okreś­lonym czasie patrol żandarmerii przybył po Niego na plebanię. Ostrzeżony o nadchodzących żandarmach „udał się do lasu na grzyby”. Po kilku godzinach wrócił na plebanię, a następnie udał się na posterunek, gdzie zameldował się u komendanta .Jak go przyjął, co przeżył w tym czasie i co wycierpiał, to wiedział jedynie On sam. Nikomu bowiem nie poskar­żył się ani słowem, dziękował jedynie Bogu za umożliwienie ucieczki dziewcząt oraz za ocalenie własnego życia.

W tym też czasie związał się z partyzantami Armii Krajowej . Złożywszy przysięgę przyjął pseudonim „Szymon”, na cześć lipnickiego patrona. Przydzielony został do Placówki Sędziszów II, pełniąc w niej funkcję kapelana do końca okupacji.

Aby nie być gołosłownym podaję fragmenty z książki Antoniego Stańko pt.”Gdzie Karpat progi” – Armia Krajowa w powiecie dębickim (wydanie II.Inst.Wyd.Pax,W-wa 1 990, w I wydaniu brak poniższych fragmentów):

Str.66 – „Placówka Sędziszów II („Strzała”,”Gracaja”,”73″

Komendant placówki: 1943-1944 ppor.rez.p.”Lucjan” (Ludwik Kubik) Zastępca komendanta placówki: 1943-1944, plut.ochr.”Jóźwicz” (Józef Drop: Adiutant: 1943-1944, kpr.pchr. „Wolan” (Karol Kubik)

Kapelan: ks.”Szymon” (Eugeniusz Piech)

Poczet komendanta Placówki, stan 38 ludzi.”

Str.133: …”Ks.Eugeniusz Piech ps.Szymon”, wikariusz parafii Zagórzyce był kapelanem Placówki Sędziszów „Strzała”. Należał do tych, którzy uratowali sztandar Inspektoratu z pożogi wojennej.”

Uratowanie sztandaru i jego Przechowywanie miało olbrzymi wpływ na późniejsze życie księdza Piecha, przyczyniając się do wielu kłopotów i zmartwień.

A oto co na ten temat cisze A.Stańko,w w/w książce, na str.24-ej:

„Z Pilzna sztandar powędrował do Sędziszowa, gdzie brał udział w wal­kach w czasie akcji „Burza” w I zgrupowaniu por.”Sępa” (Mieczysława Stachowskiego). Po rozwiązaniu zgrupowania, jeszcze w warunkach bojowych, płat sztandaru oddano na przechowanie ks.wikariuszowi E.Piechowi z Zagórzyc, natomiast drzewce przechował ppor.”Lucjan” (Ludwik Kubik). Odtąd wszelki ślad po nim zaginął. Dopiero w sierpniu 1987 r. został odnaleziony, przy wydatnej  pomocy kurii biskupiej w Tarnowie. Po odno­wieniu, sztandar został poświęcony przez ks.bpa Józefa Gucwę  podczas święta pułkowego 3 psk AK w dniu 19 czerwca 1983 r. w Dębicy.”

Przebieg tej uroczystości opisany został w „Currendzie Mr 1-3/39, na stronach 16 – 24. Oto najistotniejsze fragmentu tego opisu:

„1 .Dnia 19 czerwca 1983 r. o godz.11 odbyła się w kościele św.Jad­wigi w Dębicy podniosła uroczystość religijno-patriotyczna, której głównym akcentem było ponowne poświęcenie ujawnionego po 44 latach ukrycia Bojowego Sztandaru Z.U.Z.A.K. Inspektoratu Rzeszowskiego. Uroczystości tej przewodniczył Ks.Biskup Józef Gucwa…

2….Rzeszowski Inspektorat Armii Krajowej kryptonim „Rtęć” obejmował 3 obwody: rzeszowski (krypt. „Róża”, dębnicki ( krypt.Deser” ) i kolbuszowski (krypt.”Kefir”). Żeby w poszczególnych obwodach budzić za­pał do walki, bojową gotowość i jak najlepsze przygotowanie do wyko­nywania różnych akcji dywersyjnych i zbrojnych dowództwo Inspektora­tu urządzało konkursy na najlepiej przygotowany obwód. Nagrodą za zajęcie I miejsca był Sztandar, który miał charakter przechodni. I właśnie obwód dębicki zajął I miejsce w konkursie na najwyższe wyszkolenie wojskowe oraz najlepsze przygotowanie bojowe do największej akcji zbrojnej Armii Krajowej krypt. „Burza. Obwód dębicki powołał  wtedy pod broń aż 1258 ludzi, odtwarzając przedwojenny stan 5 psk, który przyjął wtedy nazwę 5 psk Armii Krajowej. W związku z tym 1 stycznia

1944 r. Sztandar Bojowy AK Inspektoratu Rzeszowskiego został uroczyś­cie przekazany przez Inspektora majora Łukasza Cieplińskiego pd.”Pług” dowódcy obwodu dębickiego AK, kapitanowi Adamowi Lazarowiczowi, ps. „Klamra”…  I tak sztandar pozostał w obwodzie dębickim już do zakończenia wojny, towarzysząc żołnierzom AK tego obwodu w licznych bojach z wrogiem, a szczególnie w sierpniu 1944 r. podczas akcji „Burza”.

W tym czasie 5 psk AK odznaczył się niezwykłym bohaterstwem i bojowością, zwłaszcza kiedy się znalazł w kotle na zapleczu niemieckiego frontu w lasach Barciejowej na tzw. Kałżówce. Poległo wtedy 110 żoł­nierzy AK,79 zostało rannych, a 33 dostało się do niewoli, z czego połowa już nie wróciła do domów. W tej samej bitwie Niemcy stracili 213 zabitych, ponad 100 rannych i 46 wziętych do niewoli.

Jak widać sztandar dostał się w godne ręce. Po zakończeniu działań wojennych w rejonie Dębicy, w dramatycznych okolicznościach Sztandar został ukryty przez kapelana AK Placówki Sędziszów II, Ks. Eugeniusza Piecha , ps „Szymon”, ówczesnego wikariusza w Zagórzycach i dopiero po jego śmierci został ujawniony i w dniu 24 sierpnia 1987 r. protokó­larnie przekazany przez Ks.Arycybiskupa Jerzego Ablewicza kościołowi św. Jadwigi w Dębicy, jako kościołowi garnizonowemu 5 psk AK na ręce pro­boszcza Ks.Stanisława Fiołka. Świadkiem przekazania Sztandaru był ks.kanonik Tadeusz Boryczko, proboszcz parafii Gumniska, gdzie mieści­ła się siedziba dowództwa AK Obwodu Dębickiego…  Tam podczas wojny, dnia 5 i 6 sierpnia sztandar znalazł się w bezpośrednim zasięgu walki między niemiecką jednostką pancerną, a wysuniętymi ku przodowi oddziałem radzieckim.

W walce, jaka wywiązała się, dom rodzinny Kubików, w którym przechowywano sztandar stanął w płomieniach, a jego właściciel zginał od niemieckich granatów. W ogniu walki sztandar został jednakże w porę ewakuowa­ny przez wycofujący się oddział por.”Lucjana”. Od tej chwili – jak się różniej okazało – sztandar dzielił losy otoczonego przez Niemców od­działu, w którym znajdowali się również odcięci od swojego dowództwa żołnierze radzieccy. Wśród dramatycznych wprost okoliczności i krwa­wych, trwających ponad miesiąc walk, sztandar towarzyszył walczącym oddziałom por.”Lucjana” z przeważającymi siłami nieprzyjaciela.  Przetrwał w walkach do 27 sierpnia 1944 r., w którym to dniu w tajemni­czych okolicznościach sztandar zaginął. Właściwie nie zginął, lecz został ukryty przez ks.Eugeniusza Piecha i przechowywany w ścisłej tajemnicy aż do dnia śmierci, a  następnie odkryty i ujawniony w zna­nych nam okolicznościach.”

Tak oto sztandar powrócił do macierzystej jednostki, zaś ksiądz Eugeniusz Piech, być może nieco przedwcześnie , przeszedł na „Wieczną wartę”,  po latach wiernej służby Bogu i Ojczyźnie.

Do przyspieszenia momentu śmierci niewątpliwie w dużej mierze przyczynił się ów sztandar, który przez 44 lata tak troskliwie prze­chowywał . Przechowywał go w tajemnicy, gdyż taką był związany przez złożenie przysięgi swemu dowódcy, który wydał rozkaz nieujawniania sztandaru bez wyraźnej jego zgody i polecenia. I przysiędze tej ks. Piech pozostał wierny aż do śmierci – mimo, iż wydania sztandaru, po wyzwoleniu, domagały się władze Urzędu Bezpieczeństwa, a zalecały władze kościelne.

Sztandar ten, jak już wyżej podano, został przekazany księdzu Pie­chowi, jako kapelanowi Placówki Sędziszów II, w dniu 27 sierpnia 1944r. przez komendanta tej Placówki, Ludwika Kubika (ps.”Lucjan”), który pod przysięgą zakazał ujawniania miejsca ukrycia sztandaru do czasu zwolnienia go od przysięgi przez siebie, jako dowódcy. Po zakończeniu działań wojennych ks.Piech kilkakrotnie zwracał się do por.Ludwika Kubika z prośbą o zwolnienie go z przysięgi. Ten jednakże nie wyraził zgody, uważając że dostanie się on w ręce komunistycznych władz, które pohańbią  go. Tak więc ksiądz Piech nadal ukrywał sztandar, zgodnie ze złożona przysięga, doznając na skutek tego wiele kłopotów i upokorzeń.  Władze PRL wiedziały bowiem o przechowywaniu sztandaru przez ks.Pie­cha i za wszelką cenę pragnęły ten sztandar odebrać. Przesłuchiwano więc wielokrotnie księdza Piecha w tej sprawie na posterunkach Milicji  Obywatelskiej, w miejscowościach, gdzie aktualnie pracował oraz w „ga­binetach” Urzędu Bezpieczeństwa (Służby Bezpieczeństwa),

Będąc w Tymbarku (prawdopodobnie  na początku 1948 r.) został wezwa­ny do Komendy M.O. w Nowym Sączu, gdzie w sprawie sztandaru przesłuchiwany był przez 36 godzin. Zmieniali się tylko oficerowie śledczy, zmieniano metody śledztwa – od proszenia, perswazji ,do gróźb i (praw­dopodobnie) rękoczynów, lecz nie zmogli wiernego przysiędze kapelana AK.

Powyżej zaznaczono „prawdopodobnie”, gdyż  ks.Piech tego nie potwierdził. Pytania na ten temat kwitował krótko, z  uśmiechem na ustach:

„To też tajemnica.”

Przez władze polityczne inwigilowany był chyba do samej śmierci.

Na skutek presji władz politycznych (prawdopodobnie) przeniesiony został z Tymbarku do Kamienicy, na administratora, tamtejszej parafii, w miejsce aresztowanego proboszcza, ks.Jana Lecha, posądzonego o zamor­dowanie kobiety i zakopanie jej ciała pod podłogą w jednym z plebań­skich pomieszczeń, Fakt zamordowania i pochowania kobiety okazał się później sprawą prowokacji Służby Bezpieczeństwa, która w ten sposób wywarła zemstę na księdzu Lechu za jego niesubordynację wobec władz politycznych PRL. Zaś objęcie parafii w Kamienicy przez księdza Pie­cha miało na celu ułatwienie władzom bezpieczeństwa jego inwigilację, upozorowaną „dobrem” śledztwa związanego z (rzekomym) morderstwem dokonanym  przez księdza Lecha. Ponieważ manewr ten nie przyniósł ocze­kiwanego rezultatu, ks.Piech przeniesiony został na proboszcza do Muszyny, z nadzieją, że nie da sobie rady z mieszkającymi tam Łemkami i oni przyczynia się do jego wykończenia.

0 tym zamierzeniu Służby Bezpieczeństwa opowiedział mi przy okazji przeniesienia go, zaznaczając ze śmiechem, że jest już do tego przyzwyczajony . Łemków zaś nie obawia się, gdyż zapewne znajdzie z nimi wspól­ny język.

Jego słowa szybko się potwierdziły, o czym mogłem przekonać się osobiście w czasie odwiedzin ks.Piecha w Muszynie . Nie tylko nikt mu nie zaszkodził (poza drobnymi przypadkami,  a i to zapewne przez współpracowników służby bezpieczeństwa), lecz wręcz przeciwnie – szybko pozyskał życzliwość tamtejszego społeczeństwa. Podziwiano jego pracowitość,  prawość, a przede wszystkim życzliwość, jaką wszyst­kich darzył – bez względu na wiek, płeć, pochodzenie, wyznanie, czy po­glądy polityczne.

Na pytania rodziny i przyjaciół dlaczego nie zakończy sprawy sztan­daru, choćby tylko dla świętego spokoju, zawsze odpowiadał z uśmiechem: „Przysięga to rzecz święta, której nie wolno złamać nawet pod groźbą utraty życia. Mnie na razie to nie grozi. Co zaś usłyszałem i jeszcze usłyszę od Esbeków to moje. Nie warto o tym wspominać.”

Jego siostra, Ludwika, z którą był bardzo zżyty i o wszystkich sprawach szczerze z nią rozmawiał, na opisie dotyczącym uroczystości po­nownego poświęcenia sztandaru, w dniu 19 czerwca 1988 r., własnoręcznie zrobiła notatkę, której treść tak wiele mówi:

„Przez44  lata przecho­wywać i strzec jak oka w głowie (sztandaru) przed komunistami, za to zostać złodziejem, to bardzo przykre. Nie warto być uczciwym i wiernym przysiędze.”

Gorzkie to słowa, jednakże wiele mówiące o tym co przeżył i wycierpiał dla tak „błahej”, dla wielu osób, sprawy,  jakim był ukrywany sztan­dar.Czy było warto? – oto pytanie, jakie stawiało sobie wielu, nawet z kręgu osób duchownych, bliskich i przełożonych.

Zapewne warto – gdyż  chodziło tu jedynie o sztandar, jako kawa­łek materiału, czy nawet symbolu, lecz przede wszystkim o zasadę docho­wania przysięgi, jaką złożył na ręce swego dowódcy, a  który z tej przy­sięgi nie uwolnił go. I dochowanie tej przysięgi jest właśnie wzorem godnym naśladowania.

Zakończmy jednak sprawę sztandaru, a wróćmy do Jego danych biogra­ficznych, by na ich kanwie zobaczyć pełny, wyrazisty obraz człowieka i kapłana.

Cdn.

Stanisław Wcisło

Poniżej fotografia przedstawiająca montowanie figury Matki Boskiej w Muszynie z inicjatywy ks.Eugeniusza Piecha (bez pozwolenia władz), lata 70-te ubiegłego stulecia. Fotografia pochodzi z artykułu Krzysztofa Górala, „Matka Boska z Baszty” (Almanach z Muszyny 2006).