Z cyklu „Historia tymbarskiego dworu”

Tymbarski dwór i jego właściciele

Tymbark założony został przez króla Kazi­mierza Wielkiego aktem lokacyjnym z 1353 roku. Jako miasto królewskie był jednostką dzierżawy królewskiej, zwanej tenutą, użytkowanej za pieniądze lub usługi na rzecz króla.

Taki stan prawny istniał do czasów pierwszego rozbioru Polski, czyli do roku 1772, kiedy to Tymbark znalazł się w zaborze austriackim. Austria wszystkie dobra królewskie przejęła na rzecz skarbu państwa. Dobra ziemskie były nadal dzierżawione, jednak na zupełnie innych warunkach, na tzw. kamerach (Finanskammer). Na takich też zasadach dzierżawione były dobra Tymbarku. Ponieważ ten rodzaj dzierżawy sprawiał kłopot władzom cesarskim, zaczęto królewskie majątki ziemskie sprzedawać osobom prywatnym. Tak więc, jak podaje P.Kaleciak w „Materiałach Etno­graficznych z powiatu limanowskiego” (Zeszyt 3, PTL, Wrocław 1968, s.17) „…Przyszła również kolej na dobra po byłym starostwie tymbarskim. Sprzedano je w 1830 roku (na licytacji 17 listopada 1830 r. – przyp. autora) bogatemu baronowi Antoniemu Migdalskiemu za 30.860 reńskich (guldenów). Od tego czasu Tymbark, Zamieście, Zawadka i Jasna Podłopień zrównały się w położeniu z Kisielówką i Piekiełkiem, gdyż stały się własnością prywatnych panów, jaką tamte wsie były od początku.”

Mamy więc wyjaśnienie, jak to się stało, że własność królewska stała się własnością prywatną. Znamy też nazwiska wszystkich właścicieli dóbr ziemskich Tymbarku. Byli to: Antoni Migdalski, Wiktor Sławikowski, Henryk Sławikowski, Tytus Sławikowski, Ludwik Myszkowski, Józef Myszkowski i Zofia z Myszkowskich Turska.

Dwór, obok kościoła, zawsze wywierał duży wpływ na kształtowanie i rozwój środowiska, w jakim się znajdował. Podobnie było i w Tymbarku. Pierwszy właściciel jakim był prawnie bogaty baron Antoni Migdalski, o którym niewiele wiemy, gdyż zachowane dokumenty prawie o nim nie wspominają, niczym szczególnym się nic wyróżnił, nowym nabytkiem, jaki stanowiły dobra ziemskie, nie interesował się, a wkrótce pozbył się ich na rzecz Wiktora Słowikowskiego.

Wiktor Sławikowski był profesorem nauk medycznych Uniwersytetu Lwowskiego. Specjalizował się w dziedzinie chorób oczu i słynął szeroko jako doskonały okulista, do którego tłumnie zjeżdżali pacjenci, również zagraniczni. Był bogaty, we Lwowie miał wspaniałą kamienicę. Nowy nabytek specjalnie go chyba nie cieszył, gdyż natychmiast puścił te dobra w dzierżawę Żydom. Po pewnym czasie podzielił je między synów – Tytusa i Henryka: Tytus otrzymał Słopnice Królewskie i Szlacheckie, Henryk natomiast Tymbark z Podłopieniem, Zamieściem, Zawadką.

Henryk Sławikowski był kawalerem, a słynął jako wielki dziwak. Żył tak rozrzutnie, że wkrótce groziło mu bankructwo. By uratować co się jeszcze dało, dobra ziemskie Tymbarku przepisane zostały tytułem dobrowolnego zrzeczenia na rzecz brata Tytusa. Fakt ten odnotowany został w Kronice Parafialnej (T.l, s. 13): „W tym roku Dobra, Tymbark i Słopnice przeszły z Henryka Słowikowskiego na Tytusa Słowikowskiego prawem Cessyi, lecz niedługo i Tytus Sławikowski Dobra te posia­dał bo roku 1868 sprzedał je, za cenę 36.000 florenów Panu Ludwikowi Myszkowskiemu adwokatowi z Jarosławia.”

Odnośnie braci Sławikowskich ciekawą wzmiankę znajdujemy w książce “Z pamiętnika Antoniego Józefa Nogi Marsa ” wypracował i do druku przygotował Teofil Wiadomski (wydrukowano w MCMV roku – w Drukarni J.K.Jakubowskiego WWY w Nowym Sączu). W niej na stronach 46-51 pisze autor o braciach  Sławikowski i perypetiach, z jakich musiał ich wyciągać:

„Jednymi z najbogatszych obywateli w okolicy byli dwaj bracia Sławiko­wscy, Tytus i Henryk, synowie profesora Uniwersytetu Lwowskiego, okulisty. Posiadali oni miasto Tymbark, z przyległościami; Słopni­ce Królewskie i Szlacheckie, a wreszcie dobrze reprezentującą się kamienicę we Lwowie i spo­ro gotówki. Młodszy Z nich, Tytus ożenił się z córką Bzowskiego – dzierżawcy dóbr Opactwa Cystersów w Szczyrzycu. Do niego należały Słopnice król. i szlach. Henryk zaś objął w posiadanie Tymbark z przyległościami. Obaj bracia byli nad wyraz lekkomyślni. Zwłaszcza Henryk, kawaler, znany w okolicy dziwak. Nie zajmował się sprawami swego majątku, żył bez rachunku, a nawet upijał się, co w końcu stało się u niego nałogiem. Gospodarstwo więc upa­dało z roku na rok, dochody zmniejszały się ustawicznie, podczas gdy wydatki na lekkomyślne życie rosły, pochłaniając powoli całą fortunę.

Sprzedawał więc drzewo żydom, potem las, brał bez rachunku różne towary u różnych kupców, rozumie się na kredyt, a nie obeszło się takie bez długów wekslowych. Słowem doprowadził w niedługim czasie do tego, że przeróżni wierzyciele (żydzi z Tarnowa) zahipotekowali się na Tymbarku na sumę 10.000 złr, a o 16.000 złr rozpoczęli proces, nadto okoliczni Żydzi zasekwestrowali cały ruchomy jego majątek.

Ponieważ brat jego Tytus, właściciel Słop­nic, solidarnie odpowiadał z bratem za jego długi, przeto zwrócił się do mnie z prośbą o radę i ratunek. Rozpatrzywszy sprawę, zażądałem, aby Henryk odstąpił wszystkie prawa posiadania na rzecz brata swego Tytusa, który będzie go utrzymywał przy sobie, wypłacając mu 50 złr na drobne potrzeby, gdyby jednak Henryk nie przystał na te warunki, wówczas brat będzie płacił mu 1500 złr rocznie, ratami miesięcznymi z góry.

Załatwiwszy tę sprawę, udałem się do Tarnowa, gdzie przy pomocy adwokata Stojałowskiego zaspokoiliśmy pretensje Żydów w ten sposób, że miasto 26.000 złr zobowiązaliśmy się wypłacić ratami 8.000 złr. Aby pretensje te i inne zaspokoić, sprzedał Tytus Słowikowski Słopnice szlach, za sumę 22.000 złr. Wypłacił więc wszystkie długi i w Tarnowie i u nowosądeckich żydów, zdawało się więc, że wszystkie kłopoty pomyślnie zakończone zostały.

Tymczasem zgłosił się do Słowikowskiego pewien żyd z nowymi pretensjami. Oto przedłożył różne weksle Henryka Sławikowskiego na sumę 7.000 złr, którą on u byłego arendarza szablonu sowlińskiego, różnymi czasy wypożyczył. Arendarz ów umarł, a on jako opiekun małoletnich spadkobierców zmarłego preten­sye te zgłasza. Znów wezwany zostałem do narady i pomocy. Przeglądnąłem pilnie owe weksle i natychmiast spostrzegłem na niektórych fałszywe podpisy, zapytałem więc Henryka, co może mi o tych długach powiedzieć. Z tego com usłyszał, przyszedłem do przekonania, że pretensye te w większej części są fikcyjne, że długi nie przekraczają 1.500 złr. Rozmówiłem się przeto z owym żydkiem, proponując zgodę. Gdy jednak żyd ostawał uporczywie przy całej swej pretensyi, udałem się do nowosądeckiego rabina, oddając te sprawę pod jego sąd.

Rabin wyznaczył termin, na który stawiłem się wraz Z całą paczką różnych żydków. Odbyła się bardzo ciekawa dla mnie scena. W sali, do której wprowadzony zostałem, zastałem sie­dzącego przy stole rabina, a po bokach jego, tuż przy ścianie, stało 12 żydów, którzy raz wraz służyli rabinowi to wodą, to ręcznikiem, to przynosili księgi etc. etc. Ujrzałem też niedaleko stołu mego przeciwnika. Zapytany o sprawę, która sprowadziła mnie tutaj, wyjaśniłem w krótkości całą rzecz z wekslami Henryka Sławikowskiego.

Na to zwraca się arendarz i szepce rabino­wi po żydowsku słów parę. Rabin jednak, wskazuje na trzech z otaczających go izraelitów i pyta ich o coś po żydowsku, a otrzymawszy takąż odpowiedź, uderza ręką w stół wołając: „Kompromis”. Mój przeciwnik odpowiedzi na okrzyk rabina, znowu przemawia tajemniczo do niego. Ten wskazuje tym razem na sześciu ze swej rady i pyta ich o coś po żydowsku, a otrzymawszy odpowiedź, powtarza już donośniejszym głosem swój okrzyk. Zaciekawiony tajemniczą dla mnie sceną, spoglądam na mego arendarza, który z oznaką niezadowolenia znów szepce coś cicho do rabina.

Wtem rabin zrywa się i śpiewnym głosem zakrzyczał: „Kompromis”, a okrzyk ten powtórzyła śpiewem cała jego rada przyboczna. Wówczas żydek mój rzuca się na ziemię, tłucząc głową o podłogę – Wszystko to było dla mnie dziwnym, teraz przeczułem, Że jakaś wielka ka­ra spadła na arendarza.

Żal mi go było, powstałem zatem z krzesła i wstawiłem się za nim, prosząc o przebaczenie mu winy. Wówczas rabin zapytał się o coś otaczających go żydków, po których odpowiedzi rozkazał arendarzowi, aby powstał, trzem zaś ze swego otoczenia polecił sprawę według mojej woli załatwić.” (W cytatach zachowano pisownię oryginału)

W roku 1868 Tytus Sławikowski sprzedał dobra tymbarskie Ludwikowi Myszkowskie­mu – adwokatowi Myszkowskich utrzymał go aż do marca 1945 roku, to jest do momentu jego likwidacji przez władze PRL.

Stanisław Wcisło

Od redakcji: powyższy artykuł ukazał się w numerze 19, zima 2004-2005. „Almanachu Ziemi Limanowskiej”, zdjęcie litografii pochodzi z tegoż artykułu