„Zakochani w ludziach” – kilka fragmentów książki ks.Tomasza Atłasa (1)

Kilka fragmentów książki ks.Tomasza Atłasa „Zakochani w ludziach, Zapiski z misją” wydanej w 2012 roku 

Wstęp

Przedziwne są drogi, którymi prowadzi nas Miłosierdzie Boże… Przed dziesięciu laty, 16 października 2002 roku, w kościele parafialnym w rodzinnym Tymbarku, z rąk biskupa tarnowskiego Wiktora Skworca przyjąłem krzyż misyjny. Kilka dni później wyjechałem, aby rozpocząć misyjną posługę w Republice Konga. Jako misjonarz fideidonista* wchodziłem z pokorą i radością w przebogatą tradycję misyjnej posługi Kościoła w Polsce. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że to dopiero początek fascynującej pracy, wspaniałych doświadczeń, a przede wszystkim odkrywania duchowego bogactwa tylu młodych Kościołów lokalnych i utwierdzania się w przekonaniu, że ,,wiara umacnia się, gdy jest przekazywana” (Redemptoris missio 2). Nie przypuszczałem też, że przyjdzie mi dość szybko opuścić Republikę Konga i podjąć – niespodziewanie – nowe zadania w Komisji Episkopatu Polski ds. Misji (delegat ds. misjonarzy, sekretarz ww. Komisji) i wreszcie obowiązki dyrektora Krajowego Papieskich Dzieł Misyjnych w Polsce. To właśnie wypełnianie tychże zobowiązań stało się okazją, aby być w tylu misyjnych miejscach i doświadczać radości wiary, wdzięczności dla polskich misjonarzy i wreszcie ufności w Boże Miłosierdzie.
Trudno jest objąć myślą wszystkie te spotkania, sprawy, wspomnienia… Wiele z nich trzeba pominąć milczeniem, bo były mi przekazywane w sekrecie i w zaufaniu. Nie wszyscy też misjonarze chcą,
aby mówić o nich, o ich pracy, poświęceniu, ofierze, wspaniałej relacji z ludźmi i umiejętnym dialogu z inną kulturą. Niemniej jednak, dopingowany przez moich przyjaciół i wspierany przez ważne dla mnie osoby, zdecydowałem się opisać to, co przeżyłem, widziałem i słyszałem. Oczywiście, niniejsza publikacja obejmuje tylko część wspomnień. Niektóre opatrzyłem komentarzem, inne pozostawiłem do interpretacji Czytelnikowi. Wszystkie jednak ,,przelałem na papier” po to, aby zachwyciły misyjnym światem, zainspirowały i zachęciły do refleksji oraz jeszcze bardziej rozbudziły misyjną świadomość, odpowiedzialność i zaangażowanie.

W ramach moich obowiązków przyszło mi odwiedzić blisko sześćdziesiąt krajów świata (wiele z nich parokrotnie), w tym te, gdzie spotykałem polskich misjonarzy: Republika Konga, Kamerun, Republika Środkowoafrykańska, Czad, Peru, Gwatemala, Salwador, Kazachstan, Togo, Benin, Boliwia, Ekwador, Panama, Argentyna, Burundi, Rwanda, Demokratyczna Republika Konga, Madagaskar, Brazylia, Republika Południowej Afryki, Kenia, Zambia, Paragwaj i Chile.

  • Fideidonista ksiądz diecezjalny, wysłany przez macierzysty Kościół do pracy misyjnej na tereny misyjne. Nazwa pochodzi od Fidei donum” (łac. dar wiary) encykliki Piusa XII z 1957 r., w której papież zaapelował do wszystkich biskupów świata, aby wysyłali do pracy na misjach kapłanów diecezjalnych.

REPUBLIKA KONGA (fragm,)

Rozpoczyna się moja misyjna przygoda. Razem z księdzem Tomaszem Kanią wysiadamy z samolotu na lotnisku Maya-Maya w Brazzaville. Czekałem na ten moment, bo wielokrotnie z ust księdza Andrzeja Kurka słyszałem, jak cudowny jest zapach Afryki. Faktycznie, uderza w nas gorące, wilgotne powietrze niosące nieznane zapachy. Z czasem dopiero będę mógł je określić. Odbierają nas ksiądz Józef Piszczek (proboszcz parafii Oyo, gdzie będę pracował) i ksiądz Józef Kordek (proboszcz Gamboma, gdzie będzie pracował ksiądz Tomasz Kania).
Zmęczeni docieramy do parafii Jezusa Zmartwychwstałego, gdzie proboszczem jest ksiądz Bogdan
Piotrowski. Trochę rozmawiamy, jemy kolację i wymieniamy badawcze spojrzenia, bo właściwie nasi
nowi proboszczowie są nam mało znani. Zmęczenie jednak dość szybko kieruje nasze kroki do łóżka. ,,Msza św. o 6.15″ – krzyczy za nami ksiądz Bogdan. Zasypiam…
Budzę się, szybka poranna toaleta, szukam alby i schodzę do kościoła. Po kilku minutach wychodzimy już do ołtarza. Najpierw liczna służba liturgiczna, potem celebransi i… szok! Kościół wypełniony niemal po brzegi falującym, kolorowym i rozśpiewanym tłumem. Trudno mi powiedzieć, ilu jest ludzi – dwieście, trzysta osób… Liturgia przygotowana fantastycznie, śpiewy, komentarze, porządek. Uwagę przykuwają jednakowe stroje poszczególnych grup modlitewnych. Ksiądz Bogdan patrzy na nas tym swoim ,,szelmowskim” spojrzeniem. Wiedział, że ten poranny widok zostanie nam w pamięci chyba na zawsze. I żeby nie było wątpliwości – w tej parafii to codzienność.
Przed moim wylotem do Afryki pan Grzegorz Brożek, redaktor tarnowskiej edycji ,,Gościa Niedzielnego”, zapytał, czym w sposób szczególny chciałbym zająć się w mojej misyjnej pracy. Zupełnie szczerze odpowiedziałem, że nie znam potrzeb misji Oyo, dlatego też będę chciał być dyspozycyjny wobec oczekiwań miejscowego biskupa, jak i mojego proboszcza, księdza Piszczka. Wspomniałem jednak, że gdzieś w głębi serca mam pragnienie, aby przyczynić się do rozszerzania kultu Bożego Miłosierdzia. Ku mojej radości, już po przybyciu do swej misji odkryłem, że w kościele, tuż nad tabernakulum, wisi obraz ,,Jezu, ufam Tobie”. Przywiozła go z Polski jedna z afrykańskich sióstr józefitek. Szybko więc zacząłem wiercić dziurę w brzuchu księdzu Józefowi, aby ,,zrobić coś” dla Bożego Miłosierdzia.

Nie było to jednak takie proste. Należało przetłumaczyć wybrane teksty z ,,Dzienniczka” na język lingala, zrobić fotokopie, rozdać obrazki, nauczyć tekstu koronki, opracować ,,strategię formacyjną”. Wielką
rolę odegrało tu misyjne doświadczenie księdza Józefa. Wreszcie jednak ruszyliśmy – najpierw spotkania z liderami grup modlitewnych i katechistami, potem rekolekcje dla całej parafii. Powoli, bardzo powoli docierały do nas wieści, że w tej czy tamtej grupie modlitewnej odmówiono koronkę. Nadszedł też dzień, aby zainaugurować Godzinę Miłosierdzia.
Postanowiliśmy bowiem w każdy piątek o godz.15 00 wystawiać do adoracji Najświętszy Sakrament,
adorować go w ciszy, a 15 minut przed 16. odmówić wspólnie Koronkę do Bożego Miłosierdzia i udzielić błogosławieństwa. Wyzwanie było ogromne. Nie wiedzieliśmy, czy nasi parafianie przyjdą (upał, bo
to przecież środek dnia), czy będą chcieli modlić się w ciszy, bo przecież wolą raczej śpiewać, klaskać…
Zlany potem (przez potworną wilgotność, ale może i z emocji) wystawiłem Najświętszy Sakrament. Zaczęła się Godzina Miłosierdzia. Klęcząc, jednym okiem zerkałem na ołtarz, a drugim w kierunku wejścia do kościoła.
Mijały kolejne minuty kompletnej ciszy. Przy końcu, udzielając błogosławieństwa, mogłem ogarnąć
wzrokiem ,,tłum” uczestników tego nabożeństwa: ksiądz Józef, siostra Maksymiliana, jedna postulantka i szef rady parafialnej. To wszystko. A przecież tyle było przygotowań…
Dużo kosztowało mnie to, aby w ten pamiętny dzień zaufać… Ale mijały kolejne dni, tygodnie. Na
piątkowej Godzinie Miłosierdzia z czasem zaczęło gromadzić się piętnaście, trzydzieści osób. Bywało
i osiemdziesiąt. Zbliżał się też czas mojego wyjazdu na urlop. Ostatnią Mszę św. celebrowałem w Oyo
dokładnie w Niedzielę Bożego Miłosierdzia. Ze wzruszeniem patrzyłem jak cały kościół, w ramach
dziękczynienia po Komunii Świętej, pada na kolana i odmawia Koronkę. Następnego dnia ruszyłem do
Brazzaville, skąd poleciałem do Polski na urlop. Już w kraju dowiedziałem się, że nie wracam do Konga,
ponieważ zostałem powołany do pracy w Komisji Episkopatu Polski ds. Misji. Przypadek? A może
moja „kongijska misja” została wypełniona?

….

MADAGASKAR 

Kolejne dni na Madagaskarze mijają szybko i intensywnie. To przecież ogromna wyspa, a i polskich misjonarzy pracuje tutaj wielu. Z większością spotykamy się w domu księży oblatów w Antananarivo. Jest wiele radości, dyskusji i piękna, wspólnotowa modlitwa za ,,dwie ojczyzny”. Kolejnego dnia uczestniczę też w miłej uroczystości. Jedna z ulic malgaskiej stolicy otrzymuje bowiem imię Arkadego Fiedlera (inicjatywa Stowarzyszenia ,,Polka”). To miłe, że i w takiej formie polska obecność na Madagaskarze zostaje podkreślona i doceniona. 

Cieszę się, że większość czasu przychodzi mi tutaj spędzić z orionistką, siostrą Bronisławą Smoter. Wszak to moja rodaczka z Tymbarku, a poza tym mając wieloletnie doświadczenie pracy na Madagaskarze, dzieli się ze mną spostrzeżeniami na temat tego kraju, tutejszych Kościołów lokalnych, edukacji itd. To także z jej inicjatywy jedziemy do Marana, do ośrodka założonego przez bł. Jana Beyzyma. To mocne wewnętrzne przeżycie zobaczyć to miejsce, modlić się przy grobie Błogosławionego, o którym usłyszałem pierwszy raz jeszcze na katechezie w szkole podstawowej, celebrować Mszę św., używając pateny i kielicha, których on sam używał.
Opuszczając Marana, raz jeszcze zatrzymujemy się na wzgórzu, z którego rozciąga się widok na położony w dole ośrodek dla trędowatych. Miejsce to zdobi drewniany krzyż pamiętający jeszcze czasy, kiedy bł. Jan Beyzym osobiście opiekował się chorymi. Postawiono go jednak w tym miejscu z zupełnie innych powodów. Aź do tego miejsca bowiem docierał przykry zapach gnijących ran…
Oby Pan dał nam więcej takich misjonarzy.

fotografie pochodzą z cytowanej książki 

na zdjęciu: ks.Tomasz Atłas oraz Siostra Krystyna Smoter, Tymbarczanka, pracująca przed laty na Madagaskarze