„Zakochani w ludziach” – kilka fragmentów książki ks.Tomasza Atłasa (2)

REPUBLIKA  KONGA

Popołudniami siedzę na werandzie z moimi ministrantami. Uczę się języka lingala. Czytam, próbuję składać proste zdania, dopytuję się o znaczenie kolejnych wyrazów. Moi „nauczyciele” są cierpliwi, a od czasu do czasu wybuchają śmiechem, kiedy coś przekręcę.

Któregoś dnia, wracając samochodem z jednej z wiosek, spotkałem na targu moich „mistrzów od lingala”. Chciałem ich pozdrowić i coś tam zagadnąć. Pomachałem ręką, powiedziałem i … usłyszałem salwę śmiechu. Śmiali się zarówno moi „nauczyciele”, jak i sprzedające na targowisku kobiety. Okazało się, że pomyliłem słowa i serdecznie ich pozdrowiłem, wołając: „złodzieje, złodzieje”…

…..

Na werandzie naszej plebanii, która najczęściej pełniła funkcję ,,kancelarii parafialnej”, pojawiło się trzech mężczyzn. Jednego z nich znam z widzenia, bo czasami widuję go w kościele. Wytłumaczyli, że reprezentują zawodników lokalnego klubu piłkarskiego,,Avenire” (Przyszłość) i mają ogromną prośbę. W związku z najbliższym, bardzo ważnym meczem proszą, aby pomodlić się za nich podczas niedzielnej Eucharystii. Obiecuję modlitwę, a potem siadamy, rozmawiamy o klubie, rozgrywkach itd. Dowiaduję się, że w Oyo funkcjonuje kilka drużyn, a ich zespół, niestety, zajmuje miejsce przy końcu ligowej tabeli.

Minął tydzień. Panowie znów zjawiają się na misji i ponownie proszą o duchowe wsparcie (wygrali ostatni mecz). Tym razem postanawiam iść nieco dalej. Umawiamy się więc na środę, aby wzajemnie się poznać. Zależy mi też na tym, aby dobrze wykorzystać ,,sytuację duszpasterską” i uniknąć jakiejkolwiek formy myślenia magicznego z ich strony. W czasie spotkania
okazuje się, że 80% drużyny to katolicy, ale rzadko pojawiają się w kościele, bo… i tutaj podają, jak to zwykle bywa, tysiące usprawiedliwień. Inni z oporami, ale przyznają, że modlą się w innych kościołach, czyli po prostu w sektach. Po wielu rozmowach ustalamy ostatecznie, że katolicy z ekipy będą przychodzić na niedzielną Eucharystię przed spotkaniem (chyba
że trafi się mecz wyjazdowy), pozostali dołączą do nich około godz. 11.30 (po zakończeniu celebracji) na wspólną modlitwę
na werandzie. Wszyscy bez wyjątku mają wyrzucić amulety. Zostałem też zaproszony, aby towarzyszyć piłkarzom ,,na ławce rezerwowych”. Doceniam to, ale zaraz wyjaśniam, iż będzie to możliwe tylko wówczas, kiedy nie będę z niedzielną posługą
w wioskach.
Mijają tygodnie.,,Avenire” nie tylko nie przegrywa żadnego spotkania, ale i bardzo szybko zyskuje kolejnych kibiców (naszych parafian, zwłaszcza ministrantów). To zrozumiałe, modlimy się za nich w każdej niedzielnej modlitwie wiernych,
a poza tym sukces przyciąga. Coraz częściej też pojawiam się na „ławce”, aby oglądać mecz i kibicować. Do czasu… Pewnej niedzieli jadąc w kierunku ,,stadionu”, natknąłem się na kilku chłopców, którzy zaczęli rzucać w moim kierunku kamieniami.
Co prawda szybko ich przegoniono, ale i tak czułem, że coś wisi w powietrzu. Nie myliłem się. Wysiadając z samochodu, zobaczyłem drugiego trenera, który z zakłopotaną miną zmierzał w moim kierunku .,,Słuchaj – mówi – atmosfera jest bardzo
napięta. Wiesz, stawka spotkania jest duża (walka o 3 miejsce w tabeli), a dodatkowo ci z przeciwnej drużyny rozpowiadają, że ,ten mały, czarny znad rzeki” (czyli ja) ma jakąś dziwną moc. Trochę się boimy o ciebie, lepiej czekaj na nas na misji”. Trochę ubawiony tym, że zostałem zaliczony w poczet lokalnych czarowników (i to wpływowych) postanowiłem się wycofać, aby nie stwarzać dodatkowych trudności. A drużyna,,Avenire” i tak wygrała ten mecz. I to nie tylko ten. Zakończyli sezon, wygrywając wszystkie spotkania, zdobywając pierwsze miejsce w grupie i awans do rozgrywek w regionie.
….

TOGO, BENIN

Cieszą mnie kolejne dni spędzane wśród polskich misjonarek i misjonarzy pracujących w Beninie i Togo. Księżą diecezjalni, Stowarzyszenie  Misji Afrykańskich, werbiści, franciszkanie, misjonarze Maryi, katarzynki , werbistki, misjonarki świeckie, w tym moja rodaczka Beata Obrzud. Jakże budujący jest sposób, w jaki dzielą się doświadczeniami. Widzą to również miejscowi pasterze, choćby ci z diecezji Kara i Sokode, których dane mi było odwiedzić. Cieszy mnie też fakt, że podobnie w tylu innych miejscach na świecie słyszę, że nie sądzili, że kiedyś pojawi się ktoś „z Warszawy, z Episkopatu”, który zechce ich odwiedzić, pobyć z nimi, przyjrzeć się pracy, osiągnięciom… To miłe, ale jeszcze milsze jest to, że jest ktoś,, kto wspiera misjonarzy „na miejscu” , choć na co dzień ma tyle swoich spraw. To pani Magdalena Ajavon, Polka, która wyszła za mąż za Togijczyka i pracuje w szpitalu w Lome. Ile ciepłych słów padło pod jej adresem z ust misjonarzy: gościnna, życzliwa, uczynna, a ile pomaga w zakresie opieki medycznej (wystarczy wspomnieć ewakuację do Polski księdza Mariana Szadkowskiego SMA). Nie ma wątpliwości, że zanim opuszczę Togo, odwiedzę ją, aby podziękować, wyrazić uznanie, ale pośrednio powiedzieć jej „Pani Magdo, tak trzymać”.

….