ŻOŁNIERZ BEZ MUNDURU
Dnia 11 grudnia 2001 r. bicie dzwonów z wieży tymbarskiego kościoła towarzyszyły odprowadzeniu na miejsce wiecznego spoczynku śp. Stanisława Krzyściaka, jednego z najstarszych obywateli naszej parafii. Przed trumną maszerował poczet sztandarowy miejscowego Koła Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Wiele osób miało na rękawach biało-czerwone opaski. To kombatanci – przyjaciele i towarzysze z podziemia.
Stanisław Krzyściak był jednym z żołnierzy armii podziemnej. I – trzeba to podkreślić – bardzo wartościowym żołnierzem, mimo iż chyba nigdy nie miał na sobie żołnierskiego munduru.Urodził się, jako syn Władysława i Heleny Krzyściak, dnia 12 września 1910 r. w Zamieściu. W Tymbarku kończył szkołę powszechną. Maturę zdał w Małym Seminarium we Lwowie. Tam też kontynuował naukę
w Seminarium Misyjnym. Pierwsze święcenia diakonalne otrzymał w klasztorze wielickim. Niestety, wątłe zdrowie nie pozwoliło na spełnienie jego marzeń by zostać misjonarzem.
w Seminarium Misyjnym. Pierwsze święcenia diakonalne otrzymał w klasztorze wielickim. Niestety, wątłe zdrowie nie pozwoliło na spełnienie jego marzeń by zostać misjonarzem.
Pracę zawodową rozpoczął jako pracownik administracyjny Urzędu Gminy Tymbark. Na tym stanowisku zastała go wojna w 1939 r. Po zakończeniu kampanii wrześniowej wrócił do pracy na dawne stanowisko, jako referent do spraw podatkowych. W pracy charakteryzowała go pogoda, stały uśmiech na twarzy, grzeczność, jaką okazywał każdemu petentowi – zdawać by się mogło, że właściwie jest mu zupełnie obojętne, że właściwymi gospodarzami są tu Niemcy.
Były to jednakże tylko pozory. W rzeczywistości był bardzo aktywny w działaniu na szkodę władzy niemieckiej.
Najpierw robił to prywatnie, na własną rękę, zaś później, kiedy był już zaprzysiężonym członkiem ruchu oporu, działał według wskazówek i rozkazów swych przełożonych.
Przysięgę partyzancką złożył na ręce ówczesnego komendanta miejscowej placówki „Tymoteusz” (placówka Tymbark) porucznika Jana Lenartowicza ps.”Stary”.
Było to jesienią 1942 r. Przyjął pseudonim „Żylak”, który później zmienił na „Inkasent”.
Do jego oficjalnych, służbowych zadań należało pełnienie funkcji łącznika między poszczególnymi placówkami Inspektoratu „Niwa” oraz utrzymywanie skrzynki kontaktowej. Z nałożonych obowiązków wywiązywał się wzorowo, za co otrzymał specjalną pochwałę Inspektoratu „Niwa” (kryptonim Inspektoratu Nowy Sącz), którą przekazał mu oficer sztabowy, kapitan ,,Filip”.
Przysięgę partyzancką złożył na ręce ówczesnego komendanta miejscowej placówki „Tymoteusz” (placówka Tymbark) porucznika Jana Lenartowicza ps.”Stary”.
Było to jesienią 1942 r. Przyjął pseudonim „Żylak”, który później zmienił na „Inkasent”.
Do jego oficjalnych, służbowych zadań należało pełnienie funkcji łącznika między poszczególnymi placówkami Inspektoratu „Niwa” oraz utrzymywanie skrzynki kontaktowej. Z nałożonych obowiązków wywiązywał się wzorowo, za co otrzymał specjalną pochwałę Inspektoratu „Niwa” (kryptonim Inspektoratu Nowy Sącz), którą przekazał mu oficer sztabowy, kapitan ,,Filip”.
Większe jednakże usługi świadczył Ojczyźnie w swej oficjalnej pracy zawodowej przez pomoc i ratunek niesione wielu osobom. To on, wraz z Jerzym Samorajem (ówczesnym sekretarzem Gminy), Michałem
Macko i Piotrem Skawińskim zmieniali lub wystawiali nowe „lewe” dokumenty osobom, którym groziło aresztowanie przez gestapo lub wysyłka do Rzeszy. To on zmieniał zapisy dotyczące ilości obowiązkowych świadczeń na rzecz okupanta, obniżając je do minimum.
To on prowadził podwójne księgi parafialne związane z ewidencją parafian, by nie wszystkie dane były do wglądu władz okupacyjnych. Zaznaczyć tu należy, że prace te wykonywał bez żadnego wynagrodzenia, mimo iż zajmowały mu one sporo czasu. Jedynym wynagrodzeniem, o które prosił i uzyskał od proboszcza Andrzeja Bogacza, było zarezerwowanie miejsca pod grób, tuż obok mogiły rodziców.
Macko i Piotrem Skawińskim zmieniali lub wystawiali nowe „lewe” dokumenty osobom, którym groziło aresztowanie przez gestapo lub wysyłka do Rzeszy. To on zmieniał zapisy dotyczące ilości obowiązkowych świadczeń na rzecz okupanta, obniżając je do minimum.
To on prowadził podwójne księgi parafialne związane z ewidencją parafian, by nie wszystkie dane były do wglądu władz okupacyjnych. Zaznaczyć tu należy, że prace te wykonywał bez żadnego wynagrodzenia, mimo iż zajmowały mu one sporo czasu. Jedynym wynagrodzeniem, o które prosił i uzyskał od proboszcza Andrzeja Bogacza, było zarezerwowanie miejsca pod grób, tuż obok mogiły rodziców.
Często też, pod pretekstem załatwiania spraw służbowych w terenie, informował zagrożonych o niebezpieczeństwie aresztowania, czy wywozu na przymusowe prace. Przykładem tego może być
kilkakrotne ostrzeganie znanego w Słopnicach partyzanta, Stanisława Kurnyty.
kilkakrotne ostrzeganie znanego w Słopnicach partyzanta, Stanisława Kurnyty.
Przy wykonywaniu tych zadań doskonale zdawał sobie sprawę, że w każdej chwili i on może być aresztowany, skazany na obóz koncentracyjny, czy po prostu rozstrzelany. Mimo stałego napięcia nerwowego wytrwał jednak do końca, gdyż działał świadomie dla dobra Ojczyzny, dla przyspieszenia
jej wolności.
jej wolności.
Po zakończeniu okupacji i rozpoczęciu działalności przez nowe władze PRL, dla Stanisława Krzyściaka, byłego członka AK, nie było miejsca w Urzędzie Gminnym.
Zostaje zwolniony z dotychczasowego stanowiska i musi szukać pracy poza Tymbarkiem.
Znajduje ją w Wojskowej Komendzie Uzupełnień w Nowym Sączu, jako referent. Praca ta jednakże niezbyt mu odpowiada ze względu na stosunek urzędników wojskowych do podwładnych, zwłaszcza poborowych.
Wreszcie, dzięki inżynierowi Markowi (również byłemu akowcowi), zostaje zatrudniony w nowopowstałej placówce Podhalańskiej Spółdzielni Ogrodniczej w Limanowej, jaką była przechowalnia owoców w Tymbarku. Tu pracuje do czasu przejścia na emeryturę.
Zostaje zwolniony z dotychczasowego stanowiska i musi szukać pracy poza Tymbarkiem.
Znajduje ją w Wojskowej Komendzie Uzupełnień w Nowym Sączu, jako referent. Praca ta jednakże niezbyt mu odpowiada ze względu na stosunek urzędników wojskowych do podwładnych, zwłaszcza poborowych.
Wreszcie, dzięki inżynierowi Markowi (również byłemu akowcowi), zostaje zatrudniony w nowopowstałej placówce Podhalańskiej Spółdzielni Ogrodniczej w Limanowej, jaką była przechowalnia owoców w Tymbarku. Tu pracuje do czasu przejścia na emeryturę.
Przeżycia wojenne oraz późniejsze kłopoty mocno nadwyrężyły jego organizm, który nigdy nie był zbyt silny. Przez lata musiał poddawać się różnym zabiegom leczniczym, aż wreszcie przyszło najgorsze stwierdzenie – lekarze stwierdzili nowotwór, który ulokował się w jego głowie. Fakt ten przyjął spokojnie, z pokorą serca, polecając się Bogu.
Mimo, iż doznawał ataków okropnego bólu, który niejednokrotnie powodował nawet omdlenia, nigdy nie narzekał, uśmiechem maskując stan faktyczny.
Mimo tak poważnej choroby do końca interesował się życiem społecznym środowiska i w miarę możności brał w nim żywy udział.
Mimo tak poważnej choroby do końca interesował się życiem społecznym środowiska i w miarę możności brał w nim żywy udział.
Jeszcze na kilka tygodni przed śmiercią uczestniczył w uroczystościach z okazji Święta Niepodległości, jakie zorganizowane były najpierw w kościele, a później na rynku.
Wreszcie choroba zmogła go całkowicie, do końca jednak miał trzeźwy umysł i doskonałą pamięć. W dniu 8 grudnia, tak spokojnie, jak spokojnie żył, przeszedł na „Wieczną Wartę”, dołączając do kolegów, którzy uprzedzili go w tej drodze.
Wreszcie choroba zmogła go całkowicie, do końca jednak miał trzeźwy umysł i doskonałą pamięć. W dniu 8 grudnia, tak spokojnie, jak spokojnie żył, przeszedł na „Wieczną Wartę”, dołączając do kolegów, którzy uprzedzili go w tej drodze.
Cześć Jego pamięci!
opracował Stanisław Wcisło
Artykuł publikowany w Głosie Tymbarku Nr 48-49 2001/2002.