„Nasi najbliżsi przodkowie oraz rodzice” – tekst Wacława Dudzika

28 września, w dniu św.Wacława, patrona Wacława Dudzika (rocznik 1929), którego teksty przybliżam na portalu, publikuję artykuł „Nasi najbliżsi przodkowie oraz rodzice”, który został wydrukowany w 2013 r. w zbiorze Wacława Dudzika pod tytułem „Pamiętnik, Kroniki i Wiersze”.

Nasi najbliżsi przodkowie oraz rodzice

Rok 1921 to początek pobytu cioci Anny i wujka Stanisława Figlewiczów w Tymbarku, na Pasternikach (Góry Zamieście). Ciocia Anna
wywodziła się z rodziny Dudzików (na Zapałówce), w Podłopieniu.
W roku 1918 wyjechała do Ameryki (Chicago) w celach zarobkowych. Zaangażowano ją na kolei jako porządkową wagonów. W tym czasie
poznała tam kawalera Stanisława Figłewicza, pochodzącego z Dobczyc, który podobnie jak Anna, wyjechał do Ameryki na zarobek. Znajomość zaowocowała związkiem małżeńskim. Mieli nadzieję na potomka syna. Jednak tej radości zostali pozbawieni. Po kilkuletnim pobycie w Ameryce postanowili wrócić do kraju. Z oszczędnościami wrócili do ojczyzny, do Tymbarku i postanowili je zainwestować w kupno gospodarstwa. Nadarzyła się okazja do kupna ziemi na Pasternikach. Do sprzedaży było gospodarstwo p. Bokowego o powierzchni 3,75 ha ziemi ornej, olszyna, dom drewniany, stodoła i piwnica. Nie dysponowali jednak taką kwotą, aby w całości zakupić majątek Bokowego. Ale w tym samym czasie, podobnie jak Figlewiczowie, wrócił z Ameryki p. Józef Nawrocki i też chciał nabyć posiadłość rolną, ale i on nie miał wystarczającej gotówki.
Podzielono więc pole według możliwości finansowych. Józef Nawrocki miał już rodzinę i dzieci, więc zakupił 2 ha ziemi, pół olszyny, dom, stodołę, piwnicę. Figlewiczowie zaś kupili 1,75 ha ziemi i pół olszyny. Ciocia Anna była rozsądną kobietą i załatwiła wszystkie transakcje w biurze w Limanowej w roku 1921. Natomiast p. Józef Nawrocki transakcje załatwił tylko umownie ze świadkami. Zawsze panowała zgoda sąsiedzka i każdy pracował na swojej posiadłości. Figlewiczowie wybudowali drewniany domek z oborą, stodołą i piwnicą, a obok studnię z żurawiem.
Anna Figlewicz z rodziny Dudzików miała siostrę Marię, która pracowała we dworze u Turskich w Tymbarku jako kucharka i tam zamieszkiwała. Poznała Juliana Dudzika, syna masarza ze Starego Sącza i wyszła za niego za mąż. Mieli dwoje dzieci: Jana i Wiktorię. Julian wyjechał do Ameryki w celach zarobkowych i tam już pozostał, nie dając wieści o sobie. Maria (przyszła moja babcia) z dwójką dziećmi (Jankiem i Wiktoria)skazana była na własny los. Znalazła się w bardzo trudnych warunkach, ponieważ nic nie odziedziczyła po rodzicach.
Na gospodarstwie pozostała siostra Magdalena. Wyszła za Michała Leśniaka, tworząc własną rodzinę na Zapałówce. Mieli dzieci: Adama
i Stefanię, która była zamężna za Mieczysława Czernka, dzieci żonate,Boczoń Jan. Nowe pokolenie dorastające.
Gdy syn Marii Jan Dudzik dorósł, wstąpił do wojska halerczyków, wyjechał do Ameryki i tam pozostał. Ożenił się z Barbarą i mieli dwoje dzieci: Bronisława i Helenę. Panna Wiktoria natomiast uczyła się sztuki haftowania, dziewiarstwa oraz sztuki kulinarnej. Była stale łasce u ludzi, trochę we dworze, trochę u kuzyna Leśniaka w rodzinnym domu matki. Wiktoria Dudzik poznała kawalera Józefa Dudzika z Gór i wyszła za niego za mąż. Józef Dudzik był mistrzem kowalskim. Terminował u p. Bindy, mistrza cechowego, kowala, który miał prawo
uczyć, a egzaminowany musiał się wykazać pracą oraz znajomością sztuki kowalsko – ślusarskiej. Jest to rok 1926.
Po ślubie Józef i Wiktoria w 1928 roku swój los życiowy zaczynali od przysłowiowego zera, początek ich więc nie był łatwy. Zamieszkali
na krótki okres czasu w Chabówce, gdzie Józef wykonywał swój zawód. W 1929 roku urodził się im syn Wacław i był ochrzczony w Rabce.
W tym czasie Stanisław i Anna Figlewiczowie przyjęli do siebie na mieszkanie Marię (siostrę Anny) moją przyszłą babcię, ponieważ byli
bezdzietni.
Następnie Figlewiczowie zaproponowali siostrzenicy, Wiktorii Dudzik, ażeby również zamieszkali razem, a za opiekę otrzymają po śmierci
ich posiadłość. W obopólnej zgodzie rodzice moi, Wiktoria i Józef, przyjęli propozycję, opłacali prace rolne i udzielali wszelkiej pomocy darczyńcom.
Figlewiczowie pozwolili mojemu ojcu zbudować kuźnię jako miejsce pracy, z której utrzymywał rodzinę i gospodarstwo. Było ciasno, ale
przytulnie. Ojciec i mama szanowali Annę i Stanisława. W 1942 roku zmarła babcia, Maria, siostra Anny. Ojciec jako pracowity i zdolny mistrz kowalski, miał poważanie, dużo pracy, ale był łatwowierny, a przez to wykorzystywany (ze strony nieuczciwych osób). Ojciec należał do cechu, mógł przyjmować uczniów na praktykę (do terminu), a ci, jako wykwalifikowani, otrzymywali zaświadczenia, kowalsko-ślusarskie, które uprawniały do samodzielnego rzemiosła.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie zazdrość konkurentów w tym zawodzie. A było ich wielu, lecz wystarczy jeden złośliwy i może być
tragedia. Taki jeden K.J. po prostu postanowił zabić ojca, aby mieć więcej klientów. Ojciec uniknął śmierci tylko dzięki Bożej Opatrzności.
Przez pomyłkę, ktoś inny został zraniony, całe szczęście, że nie była to śmiertelna rana. Sprawiedliwość dosięgła i tego, co planował, i tego, co wykonał zabójstwo.
Był to człowiek żonaty, miał dzieci, a taki był nierozsądny. Na prośbę żony o litość, ojciec przebaczył winę, a winowajca uniknął więzienia. Ale i to nie pomogło człowiekowi, dla którego zły duch stał się przewodnikiem. On to chyba doradził mu, ażeby spalić kuźnię lub wykraść z niej narzędzia pracy. I tak się stało. W nocy wykradziono wszystkie narzędzia pracy, a kowadło jako zbyt ciężkie, ukryto w pobliskich krzakach.
Nastały trudne chwile dla naszej rodziny. A przyczyną była wielka, niepohamowana zazdrość, brak poczucia krzywdy wyrządzonej drugiemu człowiekowi. Taka była rzeczywistość i chyba nadal coś z niej pozostało.
Powracając jeszcze do przeszłości mojej rodziny, chcę jeszcze zaznaczyć, że ojciec mój nie mógł liczyć na żadną pomoc ze strony domu
rodzinnego. Matka ojca, Agata, również moja babcia, która pochodziła z rodziny Gizów (z Gór), miała 17 lat, gdy wyszła za mąż za starszego kawalera (50 lat), Jana Dudzika. Miał on gospodarstwo 6-cio ha oraz las, był cieślą, a ponadto pełnił funkcję nadzorcy dworskiego lasu na Zęzowie. Z tego małżeństwa urodziło się 3-ch synów: Jan, Władysław i Józef (mój ojciec). Dziadek, Jan Dudzik, był już w starszym wieku i zmarł. Agata została wdową. Było to po pierwszej wojnie światowej, już w wolnej Polsce.
Syn Agaty i Jana Dudzika, Jan, ożenił się z Marią z rodziny Pasyków i zajął się gospodarstwem. Razem z matką i moją babcią mieszkali
w jednym domu.
Syn Władysław ożenił się ze Stanisławą Wiewiórka, która w posagu otrzymała małą posiadłość pod lasem na Górach. Ale z tej posiadłości
nie mógł się utrzymać i postanowił wyjechać do Francji, aby zarobić na utrzymanie rodziny. Niestety, druga wojna światowa plany te zupełnie pokrzyżowała. Trzeci syn Agaty, Józef (ojciec), jak już wcześniej pisałem, ożenił się z Wiktorią Dudzik.
Babcia Agata była jeszcze młoda, zapoznał się z nią Władysław Juszczak (był kawalerem, w czasie I wojny światowej walczył z Kozakami)
i zawarli związek małżeński. Z tego związku urodził się Stanisław i Wojciech Juszczak. Po wyjściu za mąż nie było możliwości pozostawać nadal w mieszkaniu razem z synem Janem i synową, którzy mieli również własne dzieci. Zbudowali więc mały domek drewniany z dwoma izbami (ja to nazwałem kurnikiem).
W takich warunkach wychowywali się Stanisław i Wojciech Juszczak. Gdy Stanisław dorósł i miał 18 lat, przy pomocy współbrata Władysława Dudzika, wyjechał do Francji, gdzie się osiedlił na stałe. Ożenił się ze Stefanią i mieli syna Józefa.
Władysław nadal pozostawał we Francji, wspomagał żonę Stanisławę i proponował jej wyjazd, lecz odmówiła, choć było jej trudno samotnie gospodarować. W gospodarowaniu pomagał jej Władysław Juszczak (ojczym), który zamieszkał razem w domu Stanisławy i doradzał jej jak ma gospodarować. Lubił opowiadać o wydarzeniach, jakich doświadczył jako żołnierz w okresie I wojny światowej. Walczył z Kozakami na Uralu i poznał dokładnie klimat tego regionu latem. Opowiadał różne ciekawe rzeczy z wojennych przygód. Sąsiedzi nazywali go kozakiem, a miejsce, w którym mieszkał u Stanisławy, przybrało nazwę „kozakówki”. 

Drugie małżeństwo babci Agaty z Władysławem nie było szczęśliwe. Nie było radości, tylko narzekanie, a korzyści mieli tylko karczmarze.
Wojtek, drugi syn, gdy dorósł i był zdolny do pracy, zatrudnił się jako robotnik w tartaku. Po zakończeniu II wojny światowej rządy w Polsce przejęli komuniści pod przewodnictwem PPR. Nastąpiła parcelacja majątków ziemskich i stopniowa kolektywizacja. Powstawały Państwowe Gospodarstwa Rolne i Spółdzielnie Produkcyjne na wzór gospodarki radzieckiej. Majątki ziemskie od 50 ha wzwyż uległy parcelacji po 1945 roku. Ziemię otrzymywali zwykle wyrobnicy dworscy, którzy wcześniej na tych posiadłościach pracowali. Dwór Turskich w Tymbarku posiadał 45 ha, a mimo to, wbrew prawu, został rozparcelowany. Utworzył się Komitet, do którego należeli pobliscy sąsiedzi oraz Urząd Gminny wraz z przedstawicielami PPR-u i zawłaszczyli mienie Turskich, których po prostu wyrzucono z dworku.
Na tych ziemiach uwłaszczeni zaczęli budować domy, a także przydzieloną ziemię dzielili na działki i sprzedawali tym, którzy chcieli się na
tym terenie budować. A działki były drogie. Za ich niesprawiedliwy czyn będą ponosić odpowiedzialność moralną ich dzieci i przyszłe pokolenia. Sprawiedliwość bowiem Boża jest cierpliwa.
Zmarł Juszczak, zmarła Stanisława, zmarł Władysław Dudzik, prawie wszyscy odeszli. Dziś pozostało jednak pokolenie, które już nie pamięta tamtych wydarzeń, a żyje teraz tak jakby nigdy nic się nie stało.

Piszę o tym, bo ja pamiętam te wydarzenia, nie wymazałem ich z pamięci. Po tym wszystkim żyła jeszcze babcia Agata, która w starości została osamotniona i opuszczona. Syn Józef (ojciec) chciał ją przyjąć jako matkę, lecz ona czuła, że nie wypada iść do syna, który nic nie otrzymał z ojcowizny. Wolała pozostać w samotności na Górach u siebie i tam też zakończyć swój żywot.

Opisana powyżej historia nie dotyczy wszystkich rodzin. Powoli przechodzi w zapomnienie, a miłość, uczciwość, sprawiedliwość, sumienie
i serce każdy ma dla siebie. Życie dostarczyło wiele doświadczeń, lecz niewiele się w nim zmieniło. Natomiast dzieci i ich potomstwo otrzymują w genach od rodziców wszystkie cechy, które z kolei przekazują następnym pokoleniom. W życiu za wszystko się płaci i jest odpłata.
Od drugiej wojny światowej upłynęło wiele lat, lecz mentalność z lat minionych pozostała. Potrzeba jeszcze czasu, który przyniesie w przyszłości nowe dzieje historyczne i nowe spojrzenie na świat.

Wacław Dudzik