Nowy rok szkolny!
https://tymbark.in/pytanie-do-tymbarskich-uczniow/
POWODZENIA!
https://www.youtube.com/watch?v=LDqg5zbz7E4
źródło: youtube.com
https://tymbark.in/pytanie-do-tymbarskich-uczniow/
POWODZENIA!
https://www.youtube.com/watch?v=LDqg5zbz7E4
źródło: youtube.com
Solidarność narodziła się w czasie pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Ojczyzny w 1979 roku. Wtedy na spotkaniach z Papieżem Polakiem – a więc jednym z nas – zobaczyliśmy ilu nas jest. W sierpniu 1980 r. można powiedzieć że, Solidarność ogłosiła swoje istnienie.
W tym roku przypada 35. rocznica tego narodowego przebudzenia. To dobra okazja, by ujrzały światło dzienne niektóre z wielu form oporu społecznego w naszej gminie, szczególnie po wprowadzeniu hańby narodowej – stanu wojennego w interesie Związku Sowieckiego. Zrobiono to polskim wojskiem. To czarna karta w historii naszego oręża. Przyszłe pokolenia Polaków wydadzą surowy osąd tego czasu. Tchórzliwość, zaprzaństwo i uwikłanie w ponurą historię powojenną wielu – nie wszystkich! – czyni ich niezdolnymi do osądu tej zdrady. Działalność wszystkich komisji zakładowych w Tymbarku jak i w całym kraju została sparaliżowana. Wielu działaczy Solidarności internowano, wprowadzono godzinę policyjną, zakazano opuszczania miejsca zamieszkania, zablokowano rozmowy telefoniczne a potem je podsłuchiwano, otwierano listy kontrolując korespondencję, zachęcano do donosów i szkalowania działaczy Solidarności itp.
Cofnijmy się myślą wstecz i przypomnijmy komisje NSZZ „Solidarność” działające w gminie Tymbark przed wprowadzeniem stanu wojennego.
Komisja Zakładowa NSZZ „Solidarność” w ZPOW w Tymbarku – największa na terenie gminy,
Komisja Zakładowa NSZZ „Solidarność” przy Zespole Szkół im . Komisji Edukacji Narodowej w Tymbarku – jedyna w środowisku nauczycielskim na terenie ówczesnej gminy,
Komisja Zakładowa NSZZ „Solidarność” w Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” w Tymbarku,
Komisja Zakładowa NSZZ „Solidarność” przy Zakładach Przemysłu Drzewnego w Tymbarku.
W każdej wsi na terenie gminy działał również NSZZ „Solidarność” Rolników Indywidualnych.
Wykaz w/w Komisji przytaczam z pamięci i być może nie jest pełny.
Odwaga, zaangażowanie, ofiarność i poświęcenie ludzi Solidarności w naszej gminie wymaga osobnego studium jako ważnego przyczynku do historii Tymbarku i patriotyzmu jego mieszkańców w przełomowych momentach naszej historii.
W moim artykule chciałbym się skupić na jednym nieznanym wycinku działania Solidarności w Tymbarku.
Zdarzenie o którym piszę miało miejsce 8 grudnia 1983 roku. Była w nie zaangażowana bardzo wąska grupa osób, ze względu na ogromne niebezpieczeństwo wpadki i tragedii jaka niewątpliwie czekała wszystkich uczestników akcji.
Wspomina Pani Anna Kapturkiewicz. „ Na początku grudnia 1983r. ze zakopiańskiej Solidarności przyszła prośba byśmy przyjęli osobę, która musi się ukrywać i przechowali tak długo jak tylko się da. Prośba ta była przekazana mnie przez Hanię Fitrzykową od jej brata Bogdana Dębskiego mieszkającego w Zakopanem. Poinformowałam o tym Mieczysława Wawrzyniaka, a ten z kolei skontaktował się z Adamem Sołtysem.
Wspomina Adam Sołtys „Informację i prośbę zakopiańskiej Solidarności przekazał mi Mieczysław Wawrzyniak z którym razem pracowałem. Ja obiecałem, że zajmę się sprawą i spróbuję poszukać bezpiecznego schronienia. Okazało się później, że nie jest to taka prosta sprawa. Żaden z aktywnych działaczy Solidarności nie mógł go przechowywać ponieważ byliśmy bardzo intensywnie inwigilowani i obserwowani. Próba znalezienia miejsca również było trudna, ponieważ wiele ludzi obawiało się problemów w przypadku wsypy i konsekwencji które wówczas groziły za takie czyny. W tym czasie były również wielkie problemy z zakupem żywności i każda dodatkowa osoba do wyżywienia stanowiła problem. W wielu miejscach nie udało się znaleźć schronienia. W końcu, po wielu poszukiwaniach, udało się dotrzeć do Pana Piotra Zawady z Chyszówek, który od razu zgodził się przyjąć tę osobę. Lokalizacja była znakomita, z dala od głównych dróg, na pograniczu miejscowości Słopnice i Chyszówki, w pobliżu lasu. Gospodarz przyjmował również letników co powodowało, że obcy gość nikogo nie dziwił. Najważniejszym argumentem była wielka przychylność, życzliwość i dyskrecja całej Rodziny Zawadów. Wówczas jeszcze nie wiedzieliśmy jaka to osoba, a jak się później okazało był to oficer wojsk radzieckich stacjonujących w Polsce, który współpracował z Solidarnością. Nie potrafił biegle mówić po polsku i posługiwał się językiem rosyjskim co w ówczesnej sytuacji jeszcze bardziej komplikowało sprawę”.
Imię i nazwisko tego oficera jest nam do dzisiaj nieznane. Osoby zaangażowane w jego ukrywanie nazywały go „Żołnierz” lub „Gość” . I tak będzie w dalszej części tego artykułu nazywany
Wspomina Anna Kapturkiewicz. „ Po ustaleniu gdzie będzie przebywał przynajmniej przez najbliższe tygodnie, zgłosiliśmy koledze w Zakopanem gotowość przyjęcia w dniu 8grudnia. Przyjechał z osobą pilotującą w południe pociągiem relacji Chabówka – Nowy Sącz. Procedura przyjęcia Żołnierza była wcześniej ustalona. Na stacji PKP w Tymbarku osobą przyjmującą była Pani Anna Fitrzyk. W ręce miała biały dzbanek na mleko z rysunkiem krowy jako znakiem rozpoznawczym. Po przyjeździe pociągu skontaktował się z nią pilot Żołnierza i po upewnieniu się, że ma do czynienia z właściwą osobą wysiadł również Żołnierz”.
Pani Fitrzyk wyprowadziła obydwu mężczyzn przed stację PKP, wskazała na oczekującą ich Annę Kapturkiewicz i poleciła by szli za nią w pewnej odległości.
Mówi Anna Kapturkiewicz. „Odebrała go, a właściwie to dwie osoby, Fitrzykowa. Ja stałam poza stacją na chodniku przed budynkiem GS -u. Hania poinformowała ich by szli za mną w pewnej odległości. Był to środek dnia i wolałam by mnie nie kojarzono z tymi osobami. Było to o tyle zasadne, że rzeczony „ Osobnik” bardzo rzucał się w oczy za sprawą oryginalnego wyglądu i urody. W dodatku z ogromnym czarnym zarostem. Zatem wzbudzał zaciekawienie. Osobą pilotującą był kolega bratowej Bożeny Frączek ze szkoły Kenara w Zakopanem. Przyprowadziłam ich do domu. Poprosiłam by się rozgościli. Siostra poczęstowała ich obiadem. Ja musiałam wrócić do pracy. Po drodze zameldowałam Wawrzyniakowi że Żołnierz jest do odebrania i przewiezienia do Pana Zawady.
Wspomina Adam Sołtys. „Było trochę nerwów ponieważ ja jako Przewodniczący Solidarności w GS-e byłem obserwowany przez Milicję Obywatelską, oraz miejscowych członków ORMO. Zdarzało się często, że wieczorem przyjeżdżał samochód, milicjanci wyłączali światła i obserwowali mój dom. Jednak tego dnia nie było milicyjnego samochódu.
W godzinach wieczornych przyjechał Mieczysław Wawrzyniak swoim charakterystycznym samochodem Simca Ardone. Było bardzo zimno. Przygotowałem coś na rozgrzanie, ale nasz Gość niczym się nie poczęstował, pewnie obawiał się na kogo trafił i jaki będzie dalszy jego los. Po krótkiej rozmowie udaliśmy się do przysiółka Zaświercze w Słopnicach. Tam wysadziliśmy naszego Gościa, a Wawrzyniak wrócił do Tymbarku. Do nas dołączył Józef Wójtowicz i razem w pięknej zimowej scenerii udaliśmy się pieszo do Pana Piotra Zawady na Chyszówki.
Po około godzinnym marszu w śniegu dotarliśmy na miejsce. Państwo Zawadowie serdecznie nas przywitali. Wskazali nam jego pokój i krótko omówiliśmy zasady jego pobytu. Trochę wszyscy byliśmy zdziwieni, że nasz Gość nie odzywał się prawie wcale, a jeśli już coś wtrącił, to z wyraźnym rosyjskim akcentem. Dopiero później okazało się jak ważnym był dla służb specjalnych polskich i rosyjskich, ponieważ znał wiele tajemnic i planów przygotowywanych przez polski i radziecki reżim w celu zniszczenia Solidarności i wszelkich ruchów wolnościowych.
U państwa Zawadów przebywał kilka tygodni. Odwiedzałem go kilka razy, dostarczając papierosy, które wówczas dostępne były tylko na kartki. Gospodarze zajęli się całością spraw związanych z jego pobytem, łącznie z wyżywieniem, co było bardzo ważne, bo żywność (mięso, wędliny, masło, cukier) wówczas była również na kartki. Dzielili się z nim wszystkim co mieli. Kiedy na koniec jego pobytu chciałem im finansowo wynagrodzić koszty które ponieśli, to stanowczo odmówili biorąc cały ciężar jego pobytu na siebie. Jestem im za to bardzo wdzięczny do dziś.
W okolicach Świąt Bożego Narodzenia do Państwa Zawadów przyjeżdżali goście i trzeba było znaleźć mu miejsce nowego pobytu. Zgodził się go przyjąć Pan Józef Wójtowicz z Matką Bronisławą. Był on od początku wtajemniczony w całą akcję i pomagał w jej organizacji. Lokalizacja ta była jednak o wiele bardziej ryzykowna, ponieważ dom był położony obok głównej drogi na Zaświercze, a dodatkowo zaczęli się nim interesować ludzie co do których nie mieliśmy zaufania. Tam przebywał kilka dni i na przełomie roku został odebrany przez Pana Mieczysława Wawrzyniaka i przewieziony do Tymbarku, gdzie znalazł schronienie u Państwa Anny i Józefa Żaczków.
Wspomina Anna Kapturkiewicz. „ O ile na kwaterze u Państwa Zawadów miał trochę luzu. Pomagał w gospodarstwie, mógł wychodzić, o tyle u Państwa Żaczków takiej swobody już nie miał. Nie mógł opuszczać mieszkania, co dla młodego człowieka było udręką”.
U Żaczków odwiedzał go Wawrzyniak i to od niego wiemy, że nasz Żołnierz zawsze miał przy sobie fiolkę z błyskawicznie działającą trucizną, by w razie wpadki nie dać się wziąć żywym.
Opowiadał Wawrzyniakowi, że w czasie jego pobytu w jednostce w Polsce zdarzyła się próba ucieczki rosyjskiego żołnierza, niestety nieudana. Zabito go jak psa. Ucieczkę i pomoc uciekinierowi traktowano jako zdradę, a za to groziły ciężkie kary – w Polsce również.
Wawrzyniak ze mną – wspomina Anna Kapturkiewicz – ustalił, że trzeba szukać innego miejsca. Skontaktowaliśmy się poprzez Fitrzykową z „Zakopanem” i ustaliliśmy termin przekazania tuż po Nowym 1984 Roku. Dostarczyłam mu plecak by przepakował rzeczy i wyglądał na turystę. Wtedy zostawił mi na pamiątkę znaczki Solidarności z regionu Mazowsze w takim małym srebrnym pudełeczku, między innymi był to znaczek „V” – Solidarność zwycięży i pamiątki związane z nagrodą Nobla dla Lecha Wałęsy, oraz mały krzyżyk. Była to jedyna rzecz jaką wyciągnęłam z pudełeczka i długo nosiłam, ale niestety zginął. Pozostałe pamiątki mam do dzisiaj. Rano po nieprzespanej nocy poszłam po niego by go odprowadzić do pociągu na 600 Z części pieniędzy, które zbieraliśmy na zakładzie jako Solidarność w podziemiu na działalność opozycyjną, kupiłam mu bilet do Stróż, a resztę – około 500 zł dałam na potrzebne wydatki w drodze. Pieniądze na zakładzie zbierała Bożena Frączek i to ona była osobą pilotującą naszego Żołnierza w czasie jazdy do Nowego Sącza.
Wspomina Pani Bożena Frączek. „ Myślałam, że to jakiś wystraszony mężczyzna będzie. Był w wieku gdzieś po czterdziestce, wysokiego wzrostu o długich czarnych włosach sięgających ramion i czarnej brodzie, dobrze zbudowany o ciemnej karnacji skóry jak u Cygana. Jeśli chodzi o narodowość, to na pewno nie był Słowianinem. Gruzińska nacja była tu bardziej prawdopodobna. W pociągu siedzieliśmy w separatce sami aż do Męciny i mogłam z nim względnie swobodnie rozmawiać, dość dobrze mówił po polsku, ale z wyraźnym rosyjskim akcentem. Nie wykazywał żadnych oznak strachu. Nie było widać żeby był przerażony chociaż zdawał sobie sprawę, że grozi mu kara śmierci jak go złapią. A jego rodzina – jeśli miał rodzinę? – na pewno przeszła ciężką gehennę, albo i przechodzi do dzisiejszego dnia. Jak się z nim żegnałam na dworcu w Nowym Sączu pamiętam uścisk jego dłoni i zupełnie spokojne i swobodne zachowanie. Mnie się to w głowie nie mieściło by człowiek z takim życiorysem, po takiej ucieczce, po takich przejściach i w takim niebezpieczeństwie był tak opanowany. Wprowadziłam go do pociągu w kierunku Stróż. Pytał mnie czy wyznaczone są miejsca i separatki. Przy pożegnaniu na peronie w Nowym Sączu powiedziałam mu – Szczęść Boże. Niech Ci się wiedzie – odpowiedział – Daj Boże. Znał odpowiedź – sądzę, że był wierzący. Były to ostatnie słowa jakie od niego usłyszałam”.
W 1993 roku – dziesięć lat po przybyciu Żołnierza do Tymbarku, w delegaturze zakopiańskiej Solidarności podziękowano osobom, które mu pomagały. Z Tymbarku w spotkaniu uczestniczyły – Anna Fitrzyk, Anna Kapturkiewicz i Mieczysław Wawrzyniak oraz Adam Sołtys – ze Słopnic i Bożena Frączek z Pisarzowej. W spotkaniu brały udział również osoby z innych rejonów.
Wybór Tymbarku na ukrycie Żołnierza nie był przypadkowy. To nie była propozycja złożona na ziemię nieznaną. Już wcześniej, bo w 1982 roku – Pani Anna Fitrzyk ukrywała u siebie przez kilka tygodni studentów z Warszawy zaangażowanych w podziemne struktury Solidarności, a którym groziło internowanie.
Wspomina Adam Sołtys. „Ta akcja spowodowała , oprócz celu zasadniczego jeszcze jeden bardzo pozytywny efekt. Otóż wszystkie osoby w nią zaangażowane w 100% potwierdziły swoją wiarygodność, oraz pełną lojalność i dlatego można było być pewnym, że te osoby są całkowicie godne zaufania, oddane walce o Solidarność i wolną Polskę. Dlatego było możliwe jeszcze wiele kolejnych działań i akcji o których może jeszcze będzie okazja coś ciekawego napisać. Przy tej okazji składam podziękowania – mówi dalej Adam Sołtys – wszystkim którzy dobrowolnie włączyli się w tę ryzykowną akcję, za pomoc bez której nie udało by się bezpiecznie przechować tak bardzo poszukiwanego Gościa”
Po pobycie naszego Żołnierza w Tymbarku Radio „Wolna Europa” podało informację o udanej ucieczce z Polski na Zachód radzieckiego oficera. Dziękował wszystkim za pomoc w ucieczce. Nie mamy jednak pewności czy chodzi o tę samą osobę, która była u nas ukrywana.
Narzucają się pytania. Jak wyglądało by dzisiaj spotkanie z naszym Żołnierzem, gdyby mógł nas odwiedzić? Jak potoczyły się dalsze losy naszego Gościa? .
Będziemy wdzięczni osobom i instytucjom, które pomogą nam odtworzyć jego historię przed przyjazdem i po opuszczeniu Tymbarku.
Teresa i Mieczysław Wawrzyniakowie, oraz Anna i Jozef Żaczkowie już nie żyją.
Niech Chrystus obdarzy Ich wiecznym pokojem.
Jan Plata
Spotkanie osób ukrywających żołnierza radzieckiego, Zakopane 1993 r., siedzą od lewej: Anna Kapturkiewicz, Bogdan Dębski, Małgorzata Danko,
Spotkanie osób ukrywających żołnierza radzieckiego, Zakopane 1993 r., siedzą tyłem od lewej: Ola Dębska, Anna Kapturkieiwcz, Adam Sołtys; w drugim rzedzie od lewej: Mieczysław Wawrzyniak, Jerzy Kosiński, Anna Fitrzyk
Wczoraj, późnym, sobotnim popołudniem, w drodze na zaplanowanego strażackiego grilla, skręciłem na osiedle przy „tysiąclatce” by zabrać Zbyszka. W kierunku szkoły szedł Tomek z dwiema parami rolek na ramieniu. Obok niego dwaj synowie. No fajnie, rodzinnie… w ostatnią sobotę wakacji pojeżdżą na przyszkolnym boisku… Ten młodszy… coś mnie ścisnęło, ale oczekujący kolega już wsiadł obok mnie i pojechaliśmy.
Musimy pomóc… najlepiej na dwa sposoby.
I
Kardynał Jorge Mario Bergoglio, obecny papież Franciszek, gdy był arcybiskupem Buenos Aires nauczył nas modlitwy pięciu palców:
1. Kciuk jest palcem, który jest najbliżej ciebie. Zacznij więc modlitwę modląc się za tych, którzy są ci najbliżsi. Są to osoby, które najłatwiej sobie przypomnieć. Modlić się za tych, których kochamy to słodki obowiązek.
2. Sąsiedni palec jest palcem wskazującym. Pomódl się za tych, którzy wychowują, kształcą i leczą. Oni potrzebują wsparcia i mądrości by prowadzić innych we właściwym kierunku. Niech stale będą obecni w twoich modlitwach.
3. Palec środkowy jest najwyższy z palców. Przypomina nam o naszych przywódcach, liderach, rządzących, tych, którzy mają władzę. Oni potrzebują Bożego kierownictwa.
4. Kolejny palec to palec serdeczny. Zaskakujące, ale jest naszym najsłabszym palcem. Przypomina nam on by modlić się za słabych, chorych, strapionych i obciążonych problemami. Oni potrzebują twojej modlitwy.
5. W końcu nasz mały palec, najmniejszy ze wszystkich. Powinien on przypominać ci o modlitwie za siebie samego. Kiedy zakończysz modlić się za cztery grupy wymienione wcześniej, twoje własne potrzeby ujrzysz we właściwej perspektywie i będziesz gotów by pomodlić się za siebie samego w sposób bardziej prawdziwy i skuteczny. Amen.
Przy palcu czwartym jest miejsce dla Marcinka…a gdyby tak wzmocnić… i na palcu piątym zamiast za siebie, jeszcze raz za Niego… Modlitwy płyną i wracają… nie ma niewysłuchanej…
II
Kiedyś, przed laty papierowy „Głos…” można było wesprzeć małą cegiełką. Teraz czytamy go w wirtualnej przestrzeni; Irena wszystko zapewnia.
Czasu bardzo mało… cegiełkę wrzućmy Marcinkowi.
Stanisław Przybylski
p.s. Dzisiaj na Mogielicy uczestnicy XVII Złazu i akcji „Odkryj Beskid Wyspowy” włączyli się w pomoc kwotą 4 000 złotych.
Osoby, które mogą wesprzeć finansowo Marcinka i pomóc mu w walce z chorobą, mogą kierować wpłaty na konto:
Limanowska Akcja Charytatywna
34-600 Limanowa, ul. Z. Augusta 10
Bank Spółdzielczy w Limanowej
53 8804 0000 0000 0021 9718 0001
z dopiskiem: MARCINEK SPOREK
Dla przelewów z zagranicy:
Bank Polskiej Spółdzielczości S.A. Bank Spółdzielczy w Limanowej,
34-600 Limanowa, Rynek 7 Poland,
Swift Code:
POLUPLPR IBAN: PL63 8804 0000 0000 0021 9718 0015
na zdjęciu Marcinek oraz Jego Mama,
zdjęcie ze strony internetowej Limanowskiej Akcji Charytatywnej
http://lach.limanowa.eu/50_marcinek-sporek.htm
Po raz kolejny strażacka orkiestra tymbarski ton uczestniczyła w uroczystym odpuście ku czci Matki Bożej Pocieszenia w Pasierbcu. Mszy świętej przewodniczył Abp Metropolita Częstochowski Wacław Depo. Po mszy świętej orkiestra udała się w drogę krzyżowa która poprowadził Ks. Ł. Żurek. Po zakończonych uroczystościach orkiestra została zaproszona na kolację. Wszystkim członkom orkiestry, w imieniu własnym oraz ks. proboszcza Józefa Waśniewskiego, serdecznie dziękuję.
Ryszard Gawron
Wydarzenia sierpniowe z 1980 roku nie były formą przypadku. Proces niezadowolenia społecznego narastał już od wielu lat. Wynikał on z przyczyn ekonomicznych: wygórowane normy w pracy, rządy nomenklatury, władza głucha, i arogancka, na potrzeby społeczne, kryzys gospodarczy. Fakty te spowodowały wystąpienia robotnicze: Poznań 1956, grudzień 1970, wydarzenia Radom-Ursus 1976. W marcu 1968 roku w różnych miastach akademickich studenci oraz ludzie nauki protestowali przeciwko braku wolności słowa oraz demokracji. Wszystkie te wystąpienia zostały brutalnie spacyfikowane z drastycznymi konsekwencjami dla ich uczestników.
Po 1976 roku w polskim społeczeństwie narastało wiele płaszczyzn – stref kryzysu takich jak:
wadliwa struktura systemu politycznego, która dotyczyła organów władzy i partii (hegemonia PZPR i fasadowość instytucji państwowych),
– wadliwość funkcjonowania systemu politycznego poprzez brak głosów mających na cel zapewnienie interesów społecznych,
– kryzys ideologiczny w postaci narzuconej z góry jednej ideologii nieakceptowanej przez społeczeństwo, rozpowszechnianie propagandy fałszującej obraz rzeczywistości,
– wadliwa ekonomia, działania władzy poprzez nieefektywną, nierynkową gospodarkę, spadek produkcji, obniżenie stopy życiowej,
– kryzys socjalny – niezaspokojenie podstawowych potrzeb socjalnych. Szczególnie dotkliwe były podwyżki cen. Nastąpiło obniżenie zdrowotności, powiększała się dysproporcja majątkowa pomiędzy ludźmi aparatu władzy a pozostałą ludnością.
– wadliwa struktura społeczna poprzez wzrost liczebności ludzi o charakterze pasożytniczym ze strefy władzy, co spowodowało dezintegrację grup społecznych,
– kryzys moralny w postaci zaniku etosu pracy, zanik zaufania do wszystkich instytucji publicznych, wzrost przestępczości.
Z uwagi na powyższe zaczęło organizować się polskie podziemie polityczne w postaci takich organizacji jak: KOR (Komitet Obrony Robotników), ROPCiO (Ruch Obrony Prawa Człowieka i Obywatela). KPN (Konfederacja Polski Niepodległej) oraz Niezależne Związki Zawodowe. Dodatkowym, bardzo ważnym impulsem do ich działalności ( zrzucenie lęku) była I pielgrzymka papieża Polaka Jana Pawła II do ojczyzny w 1979 roku.
Wśród Polaków na przełomie 1979/1980 roku słuchać było pytanie: Co teraz będzie?
Pierwsze napięcia, w postaci strajków, nastąpiły już na początku lipca 1980 roku (Lublin, Ursus, Świdnik, Tarnów, Stalowa Wola i wielu innych), które lokalna władza starała się uspokoić poprzez podwyżkę płac dla strajkujących,
Rozwój akcji strajkowej datuje się na 14 sierpnia. Przyczyną był fakt wyrzucenia z pracy działaczki Wolnych Związków Zawodowych Anny Walentynowicz. Była ona najpopularniejszym pracownikiem stoczni, jedyną w kraju kobietą spawającą kadłuby okrętów. Początkowo robotnicy domagali się tysiąca złotych podwyżki i powrotu koleżanki do pracy, na co dyrektor stoczni wyraził zgodę. Strajk mógłby się zakończyć, ale gdy ster jego przejęli Anna Walentynowicz, Andrzej Gwiazda i inni, rozszerzono żądania do władz o min. wybudowanie pomnika poległych stoczniowców w 1970 roku, utworzenia niezależnych związków zawodowych, zagwarantowania prawa do strajku, wolności słowa i druku, zniesienia przywilejów funkcjonariuszy MO, SB oraz aparatu PZPR, przywrócenia do pracy tych, których zwolniono po strajkach w 1970 i 1976 roku, wyprowadzenia kraju z kryzysu, podwyżek płac, realizacji pełnego zaopatrzenia, poprawy warunków pracy służy zdrowia, skrócenia czasu oczekiwania na mieszkania. Zapewnienie odpowiedniej liczby miejsc w przedszkolach, żłobkach, wprowadzenia wszystkich sobót wolnych od pracy, uwolnienia więźniów politycznych i transmisji mszy św. przez radio.
Robotnikom służyli radą intelektualiści m.in. Jadwiga Staniszkis, Bronisław Geremek, Tadeusz Mazowiecki. Tworzyli oni tzw.komisję ekspertów.
W wyniku długich pertraktacji, między strajkującymi a stroną partyjno-rządową 30 sierpnia porozumienie podpisali w Szczecinie wicepremier Kazimierz Barcikowski i przewodniczący tamtejszego MKS Marian Jurczyk. Dzień później w Gdańsku podpisano podobne porozumienie między reprezentantem decydentów PRL wicepremierem Mieczysławem Jagielskim a stroną strajkującą, w imieniu której występował Lech Wałęsa. Władze podpisały wszystkie żądania, w tym na czym zależało strajkującym, powstanie niezależnych związków zawodowych.
Kilka dni później tj. 3 września zawarto porozumienie ze strajkującymi górnikami w Jastrzębiu. Komitety strajkowe przekształciły się w struktury organizacyjne nowych związków zawodowych, Na posiedzeniu przedstawicieli nowych struktur w Gdańsku 17 września postanowiono utworzyć ogólnopolską organizację, którą nazwano Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność”.
Rozpoczął się szesnastomiesięczny „karnawał Solidarności”.
Zachodzi pytanie dlaczego ten ruch obywatelski osiągnął taki sukces? Nad tym faktem zastanawiali się najwybitniejsi politycy, filozofowie i związkowcy tamtych czasów. Odpowiedź z punktu widzenia historiozoficznego jest m.in. taka, że przeciw systemowi rzeczywiście solidarnie wystąpił cały naród, pracownicy różnych branż zawodowych: hutnicy, stoczniowcy, kierowcy, lekarze, kolejarze, gremia inteligenckie jak też związki wyznaniowe. Wobec takiego ogólnonarodowego nieposłuszeństwa władza nie mogła pozostać obojętna, musiała przystąpić do działania. Jak zachowywał się w tym czasie nasz przymusowy „brat” to przy innej niedalekiej okazji.
Obecnie byli działacze tamtych lat często „mydlą nam oczy” twierdząc, że już wtedy chcieli zmienić ustrój. Otóż jest to kłamstwo, „Solidarność” domagała się solidarności, była bowiem związkiem zawodowym – socjalno – politycznym, a ówczesne realia polityczne (Układ Warszawski, RWPG pod egidą ZSRR) nie dawały szans na zmiany. Podobnie, gdy pewna znana osoba polityczna przywłaszcza sobie wszystkie zasługi ujmując wkład innych.
„Solidarność” z 1980 roku pragnęła lepszej przyszłości. Co z tego pozostało do dziś? Odpowiedzmy sobie sami.
Bogusław Sowa
zdjęcia z: „Solidarność 1980-2000”, Wojciech Milewski, Teresa Sowińska
Na szczęście działania wojenne nie zniszczyły powstających obiektów spółdzielczych i wkrótce, po zakończeniu bezpośrednich działań wojennych, rozpoczęto kontynuację zadań Spółdzielni. Oczywiście Spółdzielnia przeszła pod „opiekę” okupanta, jednakże większość załogi stanowiły te same osoby, które tu pracowały przed wybuchem wojny. Zaś inż. Marek wraz z kierownictwem Spółdzielni postawili przed sobą nowe następujące cele:
1/ utrzymać produkcję przetwórni, dzięki której wiele młodych ludzi uniknie wywiezienia na prace przymusowe do Niemiec.
2 / Pomagać byłym oficerom i żołnierzom WP w przedostawaniu się na tereny innych państw, w których tworzone są polskie oddziały oraz osobom cywilnym organizującym Ruch Oporu na terenach okupowanych.
3/ Pomagać miejscowej biednej ludności i osobom obcym zamieszkałym tu powodu przesiedlenia oraz więźniom.
4/ dążyć do dalszego kształcenia młodzieży poprzez organizowanie tajnych kompletów nauczania. 5/Wykorzystywać każdą okazję do rozbudowy i modernizacji zakładu przetwórczego oraz rozbudowy bazy surowcowej.
W lecie 1940 r .inż. Marek, po rozmowie z „Maciejem” (Janem Cieślakiem), oficerem Związku Walki Zbrojnej, oficjalnie został członkiem tej organizacji, działając pod pseudonimem „Lanca”. Jednocześnie zdeklarował włączenie do akcji ZWZ całej Spółdzielni, a także wielu osób pracujących w szkółkach drzewek owocowych oraz indywidualnych sadowników. Współpraca Spółdzielni z Ruchem Oporu miała różne formy np. fikcyjne zatrudnianie oficerów WP, naukowców i ludzi kultury, jako zbieraczy runa leśnego, czy też zatrudnianie w przetwórni ludzi, którym groziła wywózka do Niemiec, wyszukiwanie mieszkań zastępczych dla ludzi „spalonych”, którym groziło aresztowanie, niesienie pomocy rodzinom wysiedlonym i aresztowanych, których los rzucił w te strony, a także miejscowym biednym rodzinom , wysyłanie paczek żywnościowych i z odzieżą do obozów koncentracyjnych i więzień, (w ramach RGO), kolportowanie prasy podziemnej i wiadomości radiowych .
Ponadto udzielano pomocy w organizowaniu tajnego nauczania na terenie całego powiat, a także i poza jego granicami, jeśli zaszła taka potrzeba. Omawiając działalność Spółdzielni w tym zakresie, należy tu podkreślić również szczególne zaangażowanie się inż. Marka – który został wybrany na delegata Rządu Londyńskiego, a także szczególną działalność mgr Jana Sobczyka – głównego księgowego Spółdzielni, który zginął w obozie w Oświęcimiu. W jego mieszkaniu głównie odbywały się zebrania zaprzysiężonych. Jako główny księgowy ukrywał przed władzami okupacyjnymi faktyczny majątek Spółdzielni, prowadząc podwójną księgowość. Dzięki temu można było udzielać pomocy materialnej tak partyzantom, jak i ludności cywilnej. Jako oficer kulturalno – oświatowy pomagał i współdziałał w zakresie tworzenia tajnego nauczania –nie tylko w Tymbarku, ale także daleko i poza Tymbarkiem (np. Ujanowice, Szczyrzyc, Skrzydlna, Nowy i Stary Sącz, Nowy Targ ) W ramach działalności ZWZ ze Spółdzielnią ściśle współpracował dwór, którego właścicielką była Zofia Turska. Miała ona bezpośredni kontakt nie tylko z Markiem, lecz również i innymi osobami z kierownictwa Spółdzielni. Tą współpracę najlepiej przedstawia chyba J. Bieniek, w swym artykule zamieszczonym w „Roczniku Sądeckim” (t.12 z 1971 r.) pisząc :„poza setkami bezimiennych zaopatrzeniowców limanowskiej wsi, wymienić należy szczególnie ofiarnych ziemian tutejszych, a więc dwory i dworki Żuk-Skarszewskich z Przyszowej, Romerów z Jodłownika – Lipia i Turskiej z Tymbarku oraz Tymbarską Spółdzielnię Owocarską, a właściwie jej kierownika technicznego inż. Józefa Marka „Lanca”. Żuk-Skarszewscy zaopatrywali głównie oddziały partyzanckie, Romerowie Sztab Obwodu i II batalion, Turska z Markiem – Sztab Inspektoratu i dowództwo I PSK – AK, a poza tym każdego, kto się pod rękę nawinął.” Nie zapomniano też o oświacie i kulturze. I tu wykorzystywano każdą okazję, by przypomnieć prawdziwą polską kulturę. Przykładem tego mogą być kilkakrotne „odwiedziny” znanego artysty teatralnego Juliusza Osterwy, o czym pisze W. Szkaradkówna – Lubasiowa, w swym artykule „Szlakiem wspomnień”, zamieszczonym w tygodniku „Kierunki” (nr 20 z 17.051987 r.)
Oto krótki fragment tego artykułu:…” Potem dołączył do nas inż. Józef Marek, który w latach trzydziestych założył w Tymbarku chłopską spółdzielnię owocarską, nauczył sadzić i pielęgnować rozległe sady i wybudował fabryczkę do przetwarzania wyhodowanych owoców. W czasie okupacji zaś z tejże marmoladziarni zrobił ognisko sprawy podziemnej (…). Wówczas na obiedzie u pani Turskiej, Juliusz Osterwa i Józef Marek, chłopski działacz, debatowali nad kształtem przyszłego państwa polskiego.(…) W porze podwieczornej przyjechali do dworku nowi goście: Romerowie z Jodłownika z Łucją, która pisała wiersze, i z klasztoru cystersów w Szczyrzycu ojciec Stanisław, znawca i miłośnik literatury.(…) Nigdy już „Wyzwolenie” nie zrobiło na mnie takiego wrażenia jak wówczas. Osterwa zachwycał i wzruszał. O , jakże on odczuwał ten toczący się w duszy Konrada spór, zwłaszcza kiedy podkreślał „Ja jestem wolny!” – my też czuliśmy się wolni i pełni siły, mimo okupacyjnego terroru.” Duży wpływ na rozwój kultury środowiska miał również dwór przez utrzymywanie tradycji narodowych – co szczególnie ważne było w okresie okupacji. Wykorzystywano w tym celu takie okazje , jak imieniny kogoś ze dworu oraz dożynki, gaiki, sobótki, jasełka itp. Organizowane były wtedy specjalne imprezy, w czasie których występowała „grupa aktorska” złożona z dzieci i młodzieży, a także i starszych, wykonując przygotowany uprzedni odpowiedni repertuar, do którego wplatano motywy patriotyczne, co podnosiło na duchu widzów i słuchaczy. Opracowaniem ich zajmowały się przeważnie miejscowe nauczycielki, w czym celowała znana tu i ceniona Bronisława Szewczykówna (ciocia inż. Marka).
We dworze ukrywali się również ludzie oświaty, nauki i kultury, których przygarniał Marek i wspólnie z Turską „zatrudniali ich”, jako guwernerów, ogrodników, gajowych itp. „fachowców”. Między innymi „pracowali” tu: prof. SGGW W. Goriaczkowski – sadownik, prof. M. Chroboczek – warzywnik, prof. A.Mehring – specjalista od przetwórstwa owocowo – warzywnego, czy Feliks Kuczkowski, o którym wspomina Zofia Nałkowska w swej książce Dzienniki czasu wojny (Czytelnik, W-wa, 1972, str.433). Pisze tam: „Okupację spędził początkowo w Milanówku, a w latach 1942 – 1945 – jako guwernator we dworze w Tymbarku pod Limanową, polecony przez geografa Tadeusza Radlińskiego.
W ramach „podziemnej pracy Spółdzielni” współpracowano nie tylko z pojedynczymi osobami, lecz wręcz z całymi zespołami czy instytucjami, jak np. z Urzędem Gminnym, który wydawał fałszywe dokumenty osobom „spalonym” zmniejszał limity kontygentów rolnych, itp., Urzędem Pocztowym, zespołem kolejarzy stacji PKP itp. Dla przykładu- naczelniczka poczty – Helena Lorek -udostępniała wtajemniczonym kontrolę przesyłek do Gestapo, posterunku żandarmerii, prowadzono podsłuch rozmów telefonicznych itp. Kolejarze przewozili żywność przeznaczoną dla partyzantów i ludności borykającej się z brakiem tej żywności. Ponadto informowali dowództwo oddziałów partyzanckich o kolejowych transportach wojskowych, czy większych transportach broni. To tylko luźne przykłady tej współpracy, której podanie w całości jest niemożliwością. Oczywiście nie odbyło się bez różnych szykan ze strony okupanta, aresztowań, umieszczaniu w więzieniach, czy też skazywania na kary w obozach koncentracyjnych, gdzie ginęli, jak np., w/w główny księgowy, mgr Jan Sobczyk, czy Ludwik Myszkowski – brak Zofii Turskiej. A mimo to inni nadal pracowali podobnie, nie zrażając się tym co im mogło grozić. Również i inż. Markowi groziło aresztowanie, który od początku okupacji był szczególnie inwigilowany przez władze okupacyjne. Wprawdzie kilkakrotnie udało mu się uniknąć aresztowania. Pewnego dnia na teren Spółdzielni zajechał samochód z kilkoma gestapowcami.
Inż. Marek akurat pomagał przy budowie i był ubrany w stare dziurawe spodnie i równie podobnie podartą koszulę. Kiedy jeden z gestapowców podszedł właśnie do niego i spytał, gdzie może być inż. Marek, ten spokojnie odpowiedział, że chyba z panami w biurze – i wskazał ręką kierunek do biur. Kiedy gestapowcy ruszyli w kierunku wejścia inżynier natychmiast „zginął w pobliskich krzakach. Cudownie został ocalony – jak później wspominał. Tym razem udało się, jednakże w nocy z 2 na 3 lipca 1944 r. Gestapo wraz z żołnierzami formacji SS przeprowadziło w Tymbarku i okolicy masowe aresztowania. Na liście aresztowanych znajdowało się około 100 osób, z których udało im się aresztować tylko 37. Wśród nich znajdował się także inż. Marek, który od chwili aresztowania zamilkł zupełnie. Dopiero kiedy samochód z aresztowanymi przejeżdżał przez Kaninę powiedział „Popatrzmy ostatni raz na te młode sady, bo to nasza wspólna, nie ukończona jeszcze praca”.
W Nowym Sączu dowieziono ich do aresztu w budynku Gestapo, gdzie odbywały się codziennie przesłuchania. Właściwie wszyscy mieli być natychmiast rozstrzelani, jednakże egzekucje wstrzymano dzięki interwencji Rady Głównej Opiekuńczej oraz innych osób mających wpływ na niektórych funkcjonariuszy SS. Odnośnie Rady Głównej Opiekuńczej zaznaczyć należy, że inż. Marek rozmyślnie podpisał z nią umowę, że cała produkcja zakładu przetwórczego dostarczana będzie do magazynów i składnic terenowych RGO, dzięki czemu stworzył duże możliwości aprowizacyjno – transportowe i legalizacyjne dla ludzi biednych i ruchu oporu.
Dokładny przebieg wydarzeń związanych z aresztowaniem pracowników Spółdzielni i możliwości zwolnienia większości tych osób opisuje dr Józef Macko w swej książce pt. „Góry zakwitną sadami” . Tutaj brak miejsca na dokładny opis. Jednakże dla lepszego zrozumienia należ wyjaśnić, że po zwolnieniu dra Józefa Macko, który również był aresztowany w tej łapance i jako pierwszy zwolniony, ten natychmiast rozpoczął działania mające na celu uwolnienie inż. Marka. By uzyskać przychylność zastępcy komisarza Gestapo z Nowego Sącza, (który z wykształcenia był dyplomowanym artystą – skrzypkiem), a który miał duży wpływ na komisarza, wręczył mu własne, bardzo wartościowe skrzypce włoskie z 1721 r. – wiedząc, że ten nie odmówi ich przyjęcia.
Dzięki temu prezentowi udało się uzyskać zwolnienie nie tylko dla inż. Marka, ale również dla większości aresztowanych wraz z nim innych pracowników „Owocarni”, którzy byli w tym dniu aresztowani w Tymbarku. Niestety, nie udało się zwolnić wszystkich. W dniu 17 lipca 1944 r .zostali oni w Słopnicach – na obrzeżu starego cmentarza przy drodze do Zaświercza – rozstrzelani wraz z innymi więźniami przywiezionymi z więzienia Montelupich z Krakowa oraz z Nowego Sącza.
W sumie rozstrzelano 32 zakładników, a wśród nich z Tymbarku zginęli: Jan Miśkowiec, Jan Palka, Stanisław Sobczak z Tymbarku i Stanisław Sobczak z Zamieścia. Dzięki takiemu obrotowi sprawy i ocaleniu aresztowanych „Owocarnia” mogła podjąć dalszą produkcję – no i znowu wrócić do dalszej walki z okupantem. Wprawdzie było to bardzo trudne, gdyż Krakowska Komenda SS wkrótce przysłała do Tymbarku– osławioną już ze swych zbrodniczych działalności – kompanię SS Matingena jako karną kompanię. Należy tu przypomnieć, że kompania ta, w latach 1941 – 1943 – krwawo zapisała się w pamięci Lwowa oraz innych miejscowości, gdzie masowo mordowała intelektualistów polskich – księży pisarzy, profesorów, lekarzy, aktorów i innych, których trudno tu nawet wymienić. W Tymbarku, na swą kwaterę zajęli główny budynek „Owocarni”, skąd robili wypady, mordując niewinnych ludzi. Wybranie głównego budynku „Owocarni „ miało na celu sprowokowanie jakiegoś zajścia, które dało by podstawę do całkowitej likwidacji Spółdzielni. Dzięki jednak zrozumieniu sytuacji i odpowiedzialności wszyscy pracownicy starali się aby „coś takiego” nie nastąpiło. I dzięki takiej postawie pracowników „Owocarnia” została uratowana. Nie obyło się jednak bez poważnych strat, jakie w terenie spowodowała kompania Matingena. Przykładem tego jest Porąbka i Gruszowiec, gdzie wymordowano większość mieszkańców, a osiedla te zostały spalone. Wobec takiej sytuacji działalność podziemna aktywu Spółdzielni musiała niestety osłabnąć.
Inż. Marek musiał zrezygnować z funkcji Delegata Rządu na powiat limanowski, by czas poświęcić sprawom Spółdzielni, zwłaszcza, że zarządzeniem władz dystryktu, z dnia 10 listopada 1944 r. działalność „Owocarni” została zamknięta, a majątek miał ulec konfiskacie i zniszczeniu. Już w październiku 1944 r. do „Owocarni” dotarła poufna wiadomość, że w związku z cofającym się frontem, tak „Owocarnia”, jak i cały Tymbark zostaną spacyfikowane. Wcześniej jednak majątek „Owocarni” zostanie wywieziony do Niemiec. Dzięki tym wiadomościom zastosowano odpowiednie zabiegi, dzięki którym do tego nie doszło. Wprawdzie trzy dni wcześniej, przed wkroczeniem wojsk wyzwoleńczych rozpoczęto przygotowania do tej akcji, jednakże dzięki współpracy naszych partyzantów z partyzantami radzieckimi, które również działały w tych okolicach, udało się temu zapobiec. Nad Tymbarkiem pojawiły się samoloty radzieckie, które zrzucały lekkie bomby. Niemcy jednak, pragnąc kontynuować zaplanowaną akcję zniszczenia Tymbarku – w tym i „Owocarni” – wysadzili most kolejowy na rzece Łososina, oddalony zaledwie około 200 m od Spółdzielni. Zniszczono również budynek stacji PKP. „Owocarnię” natomiast miano wysadzić następnego dnia. Materiały do wysadzenia były już na terenie Spółdzielni, a także trzech saperów, którzy mieli dokonać aktu zniszczenia. Wobec takiego faktu działacze Spółdzielni z dowództwem partyzantów uzgodnili pewne działania i postanowiono działać na zwłokę. Saperom oświadczono, że właśnie przed ich przybyciem była tu specjalna komisja Wermachtu, która wyraziła zgodę, by budynku Spółdzielni nie wysadzać. Skoro decyzja ta jeszcze nie dotarła do jednostki saperów to można przecież jej „prawdziwość’’ potwierdzić w komendzie Wermachtu. Jednocześnie przygotowano dla saperów specjalną libację, skutkiem której umysły ich zostały poważnie zamroczone. Postanowili więc wysadzenie zakładu odłożyć do następnego dnia. Niezależnie od tych zabiegów oddział partyzancki por. Wietrznego czuwał w pobliży gotów do błyskawicznej interwencji, gdyby saperzy chcieli jednak dokonać wysadzenia budynku. Kiedy więc saperzy byli już mocno na rauszu, wszczęto fałszywy alarm, krzycząc, że do Tymbarku wkroczył oddział duży oddział radzieckich partyzantów z odsieczą i strzelają do Niemców na tymbarskim rynku. Wystraszeni saperzy zdążyli biegiem wsiąść do drezyny kolejowej i odjechali w kierunku Chabówki. Na miejscu pozostawili swój sprzęt i około 2 ton dynamitu. Dzięki takim zabiegom udało się uchronić od zniszczenia budynki Spółdzielni. Tak więc inż. Marek ochłonął nieco – podobnie jak i inni pracownicy Spółdzielni.
Spokoju tego nie doznali jeszcze mieszkańcy Tymbarku, z powodu kwaterowania tu oddziału esesmanów, których zadaniem było wymordowanie mieszkańców oraz spalenie wszystkich domów – o czym mieszkańcu nie wiedzieli. Na szczęście wkrótce do Tymbarku wkroczył rzeczywiście oddział wojska radzieckiego, przed którym szybko uciekali pozostali esesmani. Po lekkim uspokojeniu się atmosfery w Tymbarku, dowódca oddziału radzieckiego zwołał spotkanie miejscowej ludności na terenie placu tartacznego. Tu polecił tłumaczowi odczytać pismo, jakie znaleziono w kieszeni poległego oficera SS.
Jak się okazało, pismo to zawierało rozkaz spalenia i zniszczenia całego Tymbarku oraz wymordowania jego mieszkańców. Teraz dopiero zrozumiano, jaka czekała ich tragedia i to u progu wolności.
Stanisław Wcisło
cdn
Na samo brzmienie tego słowa większość z nas odczuwa obawę, niechęć, wręcz strach, bo przecież to wąż i do tego jadowity. Spośród 7830 gatunków gadów żyjących na świecie, występujących głównie w strefie gorącej, w środowisku naturalnym naszego kraju żyje tylko 9 z tej liczby. Wśród nich jest oczywiście żmija zygzakowata, jedyny jadowity wąż występujący na obszarze całej Polski. W rejonach północno- wschodnich występuje zdecydowanie rzadziej niż np. w stosunku do naszej południowej części. Długość dorosłych osobników rzadko dochodzi do 80 centymetrów; w większości są to okazy w granicach 60- 70 centymetrów. Samice są od samców dłuższe o około 10 centymetrów, ale z kolei bardziej wyrazisty u samców jest biegnący na grzbiecie czarny zygzak, tzw. wstęga kainowa.
Żmij nigdy specjalnie nie szukałem, ale mimo tego spotkałem je w swoim życiu kilkanaście razy; ostatni raz dwa lata temu przy zejściu z Jasienia w kierunku Półrzeczek. Zawsze były to okazy o barwie brązowej, czyli te najczęściej u nas występujące, natomiast nie spotkałem żmii w kolorze srebrno szarym, a tym bardziej jeszcze rzadziej występującej w kolorze czarnym.
Na temat tego węża krąży w naszym środowisku wiele opowieści: widziałem gniazdo żmij, skoczyła na mnie żmija, ekolodzy wypuścili w rejonie Łopienia kilka worków żmij- to tylko niektóre z przykładów. Odnieśmy się do pierwszego sformułowania. Gniazdo w przyrodzie kojarzy nam się przeważnie z jakąś misternie wykonaną budowlą lub ze skupiskiem małych zwierząt pod opieką matki. Być może ktoś rzeczywiście widział kłębowisko żmij i skojarzył ten widok właśnie tak. Jeżeli był świadkiem takiej sytuacji w kwietniu lub maju, to prawdopodobnie trafił na wężowe gody mające formę swoistych „zapasów”. Nie ma w tym pojedynku kąsania z użyciem jadu, lecz dochodzi do wzajemnego oplatania się samców wraz z próbą dociśnięcia przeciwnika do ziemi. Przegrany opuszcza teren walki, a zwycięzca, w kontakcie z samicą zadba o przedłużenie gatunku. Żmija rodzi w jesieni raz na dwa, trzy lata od kilku do kilkunastu młodych, ale gniazda nie buduje. Narodziny młodych są równoczesne z procesem wyklucia, czyli przerwania osłonek w których dorastały i natychmiastowym usamodzielnieniem się, nie wymagającym dalszej opieki.
A jak to jest z tym „skokiem” żmii? W czasie ataku z poziomu ziemi może dosięgnąć naszej kostki lub niewiele wyżej. Ona jednak nigdy na nas nie czyha, nie czai się, ani tym bardziej nie skrada by nas zaatakować. Występuje w miejscach dobrze nasłonecznionych, na obrzeżach lasów, pośród leśnych polan, na rumowiskach skalnych, drogach i ścieżkach leśnych oraz przy ciekach wodnych, bo jest znakomitym pływakiem. Wędrując po takich miejscach najlepiej mieć na nogach wysokie buty i coraz bardziej popularne kije do nord walking, którymi wykonujemy „krok wyprzedzający” czyli płoszący. To jest taka daleko posunięta profilaktyka, bo już same drgania spowodowane naszymi krokami powinny spowodować ucieczkę tego bardzo ostrożnego, płochliwego i bojącego się człowieka węża. Jednak może się zdarzyć, na nasze nieszczęście, że możemy przypadkowo na żmiję nadepnąć, a wtedy wpisanym w jej instynkt zachowaniem jest błyskawiczny atak. Pierwszy jest tak zwany suchy, w którym dochodzi do ukąszenia i zaaplikowania od 0 do 20% posiadanego jadu. Ta oszczędność wynika z prostej przyczyny; wytworzenie jadu, jak również wszelki ruch wymaga bardzo dużego nakładu energetycznego. Śmiertelna dawka jadu, żółtawej oleistej cieczy, którego skład nie jest do końca znany wynosi około 6,5 mg na 1 kg wagi ciała człowieka, natomiast żmija dysponuje dawką o pojemności około 30 mg. Łatwo wyliczyć, że nawet zaaplikowana cała dawka nie powinna teoretycznie doprowadzić do śmierci człowieka. Ukąszenie żmii jest jednak niebezpieczne dla małego dziecka, osoby starszej, mało odpornej lub uczulonej na jad. Istotne jest też miejsce ukąszenia; inne skutki mogą być po ukąszeniu w kostkę, a daleko inne i bardzo niebezpieczne po ukąszeniu w szyję. W takich przypadkach nie wolno „spanikować”, bo strach tylko spowoduje wzrost tętna, a tym samym trucizna będzie się szybciej rozprzestrzeniać w organizmie. Przede wszystkim należy unieruchomić kończynę, zacisnąć opaską powyżej ukąszenia, ale w taki sposób, by nie ograniczyć przepływu krwi i starać się jak najszybciej nawiązać kontakt z lekarzem.
A ekolodzy z workami żmij? Kto chce, niech wierzy w takie absurdalne opowieści. Na temat liczebności żmij w Polsce bardzo trudno o jakieś wiarygodne dane, ale z roku na rok odnotowuje się znaczny spadek lub całkowity ich zanik w różnych rejonach. Ten proces jest spowodowany trwałymi przekształceniami siedlisk, a także przez intensywną penetrację /turystyka, gospodarka leśna, pozyskiwanie runa itp./. Żmija w ekosystemie pełni pożyteczną rolę, ograniczając np. populację gryzoni uważanych za szkodniki. Nie ma naturalnych wrogów, chociaż nie do końca; zagrożeniem dla niej jest spotkanie z jeżem, dużym ptakiem drapieżnym i oczywiście… z człowiekiem. Gdy więc ją spotkamy, bo akurat weszliśmy na jej terytorium, nie panikujmy, nie róbmy jej krzywdy i potraktujmy ją jak na przyzwoitego człowieka przystało… spokojnie.
Stanisław Przybylski
źródło zdjęcia: www.abc-survival.pl żmija zygzakowata