“Oddanie broni” Przemysława Bystrzyckiego – fragmenty

dwa fragmenty powieści “Oddanie broni” Przemysława Bystrzyckiego

W tym czasie na horyzoncie mego zacieśnionego świata pojawił się Kazimierz Drożdż. Były wójt gminy Jodłownik. Chłop trzydziestosześcioletni, postawny, kościsty, mówiący z góralska. Piękny typ mężczyzny. Piękny typ człowieka – oddanego sprawie. Unikam z zasady podniosłości, podobny ton nawet ważę sobie lekko – tutaj nie umiem inaczej wyrazić istoty rzeczy.
W konspiracji od początku wojny; podziemnym stażem rówieśny pierwszym grupom zbrojnym Beskidu Wyspowego, Gorców. Kapral 1. psp w Nowym Sączu. Ci żołnierze chadzali w pelerynach, w kapelusikach z orlim piórem, które to pióro, z braku orłów, zastępowano indyczym.
Pan Kazimierz nie miał wahań. Postawę tę ujawnił na początku naszej rozmowy, przeprowadzonej na drodze do Szczyrzyca. Rzecz dotyczyła umiejscowienia aparatury oraz wskazania pomocnika dla kręcenia
ręcznej prądnicy. Melina musiała odpowiadać określonym wymogom: należało znaleźć miejsce bezpieczne, korzystnie położone, z przykrytym dojściem.
Poprosił o kilka dni zwłoki. Spotkałem się z nim po raz drugi, może trzeci. Wybór padł na gospodarstwo poniżej Kostrzy. Sprawę omówił sam.
Chałupa oddalona od innych, z podejściem nawet z trzech stron: trochę roztokami, trochę zagajami. Na zachodnim uboczu. Korespondowałem z Wadfortem pod Londynem. Jeżeli tedy nastąpiła zmiana odbiorcy, to w miejsce włoskiej Bazy nr 11 -,,Mewa”, na południu, wszedł “Port”, ośrodek radiowy w Wielkiej Brytanii – kierunek północno-zachodni; stało się tak, być może, dla lepszych warunków odbioru na Wyspie: bardzo doświadczona obsługa, mocniejszy sygnał w antenie, adresat: Sztab Naczelnego Wodza – na miejscu. Wobec malejącej liczby aktywnych ,,Wand”, każda nadal czynna stanowiła dla centrali wartość rosnącą w czasie. Dodam: w drugiej połowie 1944 pracowało dwustronnie w całym kraju 58 ,,punktów gry”; jak wspomniałem – w styczniu 1945 – 34, w lutym tylko 20.
Brat pana Kazimierza – Jan, wykształcony za granicą, w Austrii i w Szwajcarii, inżynier rolnik, przyjaciel Władysława Orkana, wielki działacz gospodarczy i społeczny Skalnego Podhala. Na dziesięć lat przed
wojną w Łososinie Górnej założył szkołę rolniczą. W biednej krainie roztoków i orkiszu propagował ogrodnictwo, hodowlę bydła, mleczarstwo.
Obywatelem w wielkim stylu był syn gajowego – inż. Józef Marek. Propagator sadownictwa, wieloletni dyrektor wspomnianej Podhalańskiej Spółdzielni Sadownictwa. Obaj, i inż. Jan Drożdż, i inż. Józef Marek znajdują miejsce na tych kartach dotyczących wojny; pierwszy wskazujący na klasę rodziny Kazimierza Drożdża, drugi jako współtwórca spółdzielni owocarskiej.
Spółdzielnia owocarska w Tymbarku stanowiła bowiem, dzięki inż. Markowi, jeden z trzech punktów mego oparcia; punktem drugim był historyczny klasztor białych opatów w Szczyrzycu z ojcem Hubertem; trzecie – krąg ściśle domowy z ,,cywilnym” zajęciem: rachunkowością, następnie z nauką w przyklasztornym liceum.
Trzy miejsca skrycie ze sobą związane. Na tę podporę mogłem liczyć. Bez oparcia w terenie, oparcia, w moim przypadku rozłożonego niczym trójnóg, nie byłbym w stanie nic zrobić.
W białym plecaku, uszytym jeszcze u ,,Pelikanów”, z lnianego płótna, przeniosłem moją AP-4 pod Kostrzę. Dotąd tkwiła ukryta u Joasi. Drożdż niósł w papierze ręczną, lecz nieporęczną w transporcie prądnicę. Nie towarzyszyła nam żadna osłona – szliśmy bez ubezpieczenia: dobitny wyraz konspiracji nowego stylu.
Zostałem przedstawiony gospodarzowi, bez imienia i nazwiska: ,,Ten pan będzie tutaj przychodził”. Gospodarz nazywał się Józef Kawecki, miał żonę i dwoje dzieci. Postanowiłem odwiedzać go co jakiś czas; ze względów bezpieczeństwa nie podawałem terminów tych odwiedzin, wskutek  czego brałem na siebie ryzyko niezastania go w domu. Później rzecz została ułożona w ten sposób, że o każdorazowym moim przyjściu informował wcześniej powiadomiony Kazimierz Drożdż. Patrzyłem teraz na Kaweckiego, myślałem: czy wiesz, człowieku, o co idzie gra? Twoje bezpieczeństwo i twoich bliskich zależy ode mnie, moje od ciebie, z tym że jestem sam jeden, a ty masz rodzinę. Nieznani sobie dotąd, siadamy odtąd
na jednym stołku. Jeśli jest to wspomniany trójnóg, wiesz, gdzie owe nogi znajdują oparcie.
Okno izby wychodziło ku północnemu zachodowi; na pochyłość poprzecinaną zapadliskami, kępami drzew, krzaków; niżej, o dwa kilometry, dolina rzeki Tarnawki przy białej jodłownickiej szosie – tam mieszkałem. Po lewej ukryty za drzewami drewniany szesnastowieczny kościółek, sczerniały od starości; strona prawa, otwarta, ukazywała szczyt wieży z czerwonej cegły: kościół w Górze Św. Jana. 
Pomyślałem: spróbujemy zaraz, ponieważ jesteśmy razem. Z miejsca w nowych warunkach sprawdzę zachowanie gospodarza. Depeszę dostarczył przez ,,Lilkę” „Prosty” z Krakowa, stałem jeszcze u Joasi; złożona w zwitek za zaszewką spodni parzyła skórę z powodu niezałatwienia.
Starszego z dzieci, synka, posłał gospodarz poza opłotki – chłopiec miał dać znać, jeśli pojawi się kto obcy.
Izba wyłożona wyłącznie drewnem, jak z reguły u biedaków w tamtych stronach, miała kształt podłużny. Okno dawało, co prawda, wgląd w obranym kierunku północno-zachodnim, postanowiłem jednak nie wy
rzucać anteny na zewnątrz, zawieszę drut na dłuższej ścianie izby. Korzystne położenia ,,punktu gry” zniweluje niedogodność wewnętrznego rozłożenia anteny, dającego, z reguły, zmniejszoną słyszalność. Obowiązywała zasada: nie łazić po przedpolu radiostacji! – jak nie łazi się po przedpolu zasadzki. Przy dobrych oczach, nawet bez lornetki, byłbym bowiem widoczny z jodłownickiej szosy na tle chałupy, z mostku nad Tarnawką, w moim czarnym ubraniu szytym u Selfridge’a w Londynie.
W okolicach mostku zakładano akurat posterunek Milicji Obywatelskiej; na razie posterunek grupował miejscowych, trochę dawnych akowców, czyli nie bardzo groźny; z biegiem czasu sprawy ulegną pogorszeniu.
Kaweckiego wysłałem do synka, niech sam stary ma baczenie na ścieżki. Drożdża posadziłem na ławie przy prądnicy. Ciężki, metalowy przedmiot w kształcie leżącego prostopadłościanu, kręcony korbą, źle trzymał się ławy. Jednak chłop mocny, wziął urządzenie pod udo, unieruchomił. 
Rozwiązałem plecak; wyjąłem „pipsztok” – czarny, wielkości grubej książki formatu A-4, poręczny, wierny, o donośnym sygnale na fali odbitej, o szerokości pasma 2-8 MHz; odbiornik radiostacji posiadał tak zwaną ,,reakcję”, ułatwiającą wymodulowanie odbieranego sygnału. Miałem też dwa zapasowe odbiorniki, schowane w impregnowanej torbie. Jeden większy, drugi wręcz miniaturowy, do nasłuchu w szczególnie trudnych warunkach.
Górna krawędź tablicy rozdzielczej ujęła przyciskami końcówki anteny; do anteny rozciągniętej pod sufitem na gwoździach wbitych w drewniane ściany moc sygnału doprowadzał drabiniasty firet: dwa równoległe druty odległe od siebie o 12 cm połączone drewnianymi listewkami. Zdecydowałem się na dipol – memu sercu zawsze miły: rozkład drutów w kształcie literki „T”; kreskę pionową stanowił wspomniany firet. Pod kątem prostym do kierunku pracy. Każde ramię dipola stanowiło jedną
czwartą długości fali w przeliczeniu z kilocykli na metry. Oczywiście zmiana częstotliwości z głównej na jedną z zapasowych nie powodowała zmiany długości drutów.
Bardzo pragnąłem, by nastąpiło nawiązanie komunikacji – obok potrzeby przesyłki zaległej depeszy, także dla przekonania moich nowych towarzyszy broni, że ich trud i ryzyko nie poszły na marne.
***
Jasność myśli. Rozmowy. Czas na relacje o zakończonym śledztwie, uwagi nad sprawą z,,Prostym” i Drożdżem. Byłem rad: radiostacja poinformowała raz: jesteśmy aresztowani; dwa: pracuję pod przymusem; trzy: UB ma szyfr (co prawda – nieaktualny); cztery: radiostacji już nie ma – został z,,pipsztoka” odymiony wrak, wonny stopioną izolacją.
Leżeliśmy pokotem na pryczy, rozmowy prowadziliśmy półgłosem. Po drugiej stronie legowiska, blisko drzwi, ktoś zaśpiewał:
Mańka, moja biedna ubówko,
Umęczona wędrówką wśród urzędów i biur…
Wydała go dziewczyna – dowiedziałem się; miał grubą sprawę, podobnie, jak nam groziła mu KS. Pomyślałem: ilu w celi wydanych? ilu wpadłych „,na robocie”, w czasie akcji? ilu przez własną nieostrożność? ilu przez gadatliwość otoczenia?… W pierwszym rzędzie do wydanych zaliczamy siebie. Sprawa załatwiona, czekamy na rozprawę – nie ma do czego wracać. Dziwnym trafem oczekujący wyrok jakby interesował najmniej.
Nie rozmawialiśmy nawet o okolicznościach aresztowania – dla każdego własna droga; ,,Prosty” wpadł u siebie, może u ,,Lilki”, w ,,kotle” – co raczej wątpliwe, oficer zawodowy tej klasy nie powinien był dać się podejść.

Drożdża zabrano z własnej chałupy w Jodłowniku; przy okazji zaprowadzili na strych dwunastoletnią córkę Drożdża – Genię, to ten czarny-kędzierzawy, najbardziej aktywny, jakby wyglądał awansu z kapitana na majora. Uderzył dziecko w twarz, pytał, gdzie magazyn broni. Osioł – broń oddaliśmy dawno! Nasza robota polegała nie na strzelaniu – polegała na zabawie, kto lepszy. Przypadek, że teraz oni byli górą. Jeszcze nie koniec – nie chwalmy dnia przed zachodem. Prawda, tyle że znikąd nadziei. Stoimy nad ziejąca rozpadliną… Powiedziałem: nie rozmawialiśmy o tym. ,,Lilkę” i mnie zgarnięto razem.

Z wyjątkiem dziewczyny jesteśmy w kupie. Major opowiada o stracie starszego brata w przewrocie majowym 1926 roku. Jako oficer brat walczył po stronie rządowej, zginął podczas przenosin rządu z prezydentem Wojciechowskim z Belwederu do Wilanowa. …

“Oddanie broni” Przemysława Bystrzyckiego – opowieść o roli jaką odegrała ludność naszych okolic podczas II wojny światowej

 

25 lat temu, 11 kwietnia, ukazał się w “Gościu Niedzielnym” artykuł “Moc Bożego Miłosierdzia”

Historię parafii pw. Miłosierdzia Bożego w Podłopieniu opisywaliśmy rok temu. Jej mieszkańcy silnie wierzą w moc Bożego Miłosierdzia i są przekonani, że wiele spraw
miało swoje pozytywne zakończenie dzięki ich nieustannym modlitwom ku czci Bożego Miłosierdzia. Ks.proboszcz Tadeusz Machał skrupulatnie gromadzi pisemne zeznania mieszkańców, w których przedstawiają niezwykłe historie. Wprawdzie w wielu przypadkach brak jeszcze szczegółowej dokumentacji (będzie ona stopniowo gromadzona) i trudno mówić o cudach, ale wśród mieszkańców parafii krąży przekonanie o nadzwyczajnej ingerencji Pana Jezusa Miłosiernego.
27 VII 1992 r. trzypokoleniowa rodzina pracowała przy żniwach. Babcia, córka i jej mąż oraz dwójka małych dzieci: 3-letni Krzyś i jego roczna siostra. Ojciec Krzysia siedział na kosiarce. Krzyś był przy mamie pod miedzą. Gdy ruszył ciągnik, chłopiec nagle pobiegł w stronę ojca. Trafił na kosę. Ostrze odcięło mu lewą nogę nad kostką. Stopa trzymała się tylko na jednym ścięgnie z tyłu i trochę na skórze. Kość była prz3cięta zupełnie. Było to o godz. 21.00. Ojciec porwał natychmiast dziecko na ręce i zaczął biec z nim w kierunku szosy, podtrzymując jednocześnie stopę, aby nie urwała się zupełnie. Na szczęście szybko nadjechał samochód. Dziecko odwieziono do szpitala w Limanowej. Babcia poszła do domu. Całą drogę modliła się do Pana Jezusa Miłosiernego i Matki Boskiej Bolesnej, aby uratowali zdrowie Krzysia, by dali moc i siłę lekarzowi, który będzie go operował. „Mamy dla niego ogromne uznanie pisze babcia o p. Wojciechu (lekarzu dyżurnym) – ale wiemy, że najwięcej zawdzięczamy Bożemu Miłosierdziu. W domu leżałam krzyżem przed obrazem Pana Jezusa Miłosiernego i modliłam się: >>Jezu, uratuj to dziecko«. Miałam taką wiarę i taką ufność… Wierzyłam, choć na ludzki rozum było to nie do pojęcia, że moje modlitwy zostaną wysłuchane”.
Operacja zakończyła się po 2 w nocy. Trwała 5 godzin. Na pytanie o stan zdrowia  dziecka – lekarz wyraził niepokój, bo kosa zabrudzona była ziemią i trawą, i to groziło zakażeniem. Krzyś bez komplikacji wracał do zdrowia w szpitalu przez 10 dni. Nad jego łóżkiem babcia powiesiła obrazek Pana Jezusa Miłosiernego.
Dzisiaj Krzyś biega, jeździ na rowerze. Na jego nodze trudno odnaleźć ślad po odcięciu. Dzisiaj jest ministrantem., “Uważamy to za wielki cud – pisze babcia – którego nie jesteśmy godni”.
Jest dzień konsekracji kościoła, 30 V 1993 r. Wielkie święto dla parafii i okolicy. Po południu młodzież wybrała się na przejażdżkę terenowym samochodem. Zdarzył się wypadek. Samochód kilkakrotnie koziołkował. Większość pasażerów wyszła z tego wypadku  jedynie z drobnymi zadrapaniami i stłuczeniami.
Inaczej było z Robertem. Miał liczne urazy czaszki, krwiaki w mózgu. Poddany został trepanacji czaszki i przez długi czas pozostawał nieprzytomny. ,,Z punktu widzenia medycyny była to pewna śmierć” – pisze matka.
Lekarz po jego operacji powiedział: „Wszystko, co w mocy ludzkiej, zrobione. Reszta zależy…”– zawiesił głos i wymownie spojrzał w górę. Nie trzeba  było długo czekać. Po 12 dniach Robert zupełnie sprawny wrócił do domu. W okolicy1 wszyscy uważają to za wielki znak działania Bożego.Na miejscu dawnej kaplicy obecnie stoi cenna figurka Pana Jezusa Miłosiernego. Swój udział w jej sfinansowaniu ma p. Stefan zamieszkały w Stanach Zjednoczonych. Tam podczas jazdy samochodem dostał wylewu, który spowodował paraliż i utratę mowy. Do krewnych w Podłopieniu przysłała list jego siostra z prośbą o modlitwę do Miłosierdzia Bożego, bo stan brata jest beznadziejny. Odprawiono Mszę św. w jego intencji i nie ustawano w modlitwach. Po 3 tygodniach  zadzwonił telefon. Odezwał się a głos p. Stefana, któremu ustąpił paraliż i wróciła mowa. Amerykańscy lekarze jego natychmiastowy powrót do zdrowia nazwali cudem.

Miłosierdziu Bożemu życie i zdrowie zawdzięcza także kobieta, u której stwierdzono ciążę bliźniaczą i związane z tym powikłania. Przez 3 miesiące odmawiała Koronkę do Miłosierdzia Bożego, prosząc o zdrowie i szczęśliwe rozwiązanie. Na kilka dni przed rozwiązaniem, z powodu zatrucia ciążowego, zagrożone było zarówno życie dzieci, jak i matki, która dotknięta została paraliżem nerwu twarzowego. Lekarze określili jej stan jako ciężki.
Nastąpił szczęśliwy poród, jednak porażenie nerwu, mimo różnych zabiegów rehabilitacyjnych, nie ustąpiło. Lekarze byli przekonani, że jest to uraz trwały. Nie ustawano w modlitwie o zdrowie kobiety. W jej intencji odprawiona została Msza św. i Nowenna do Miłosierdzia Bożego. Dzisiaj kobieta cieszy się dobrym zdrowiem. Twierdzi, że zawdzięcza powrót do zdrowia Miłosierdziu Bożemu.

Na Nowenny do Miłosierdzia Bożego przyjeżdżała kobieta spoza parafii. Przez lata nie mogła mieć dzieci i modliła się o potomstwo. Bóg wysłuchał jej modlitwy. Jednak kiedy była w 8. miesiącu ciąży, zdarzył się wypadek samochodowy. P. Marta doznała licznych  obrażeń, w tym połamania kości biodrowych. Dziecku nic się nie stało. Rok leżała w szpitalach bez nadziei na chodzenie o własnych siłach, bowiem podczas skomplikowanej operacji uszkodzony został nerw.
Wielkie było zdumieni mieszkańców Podłopienia, kiedy podczas odpustu ujrzeli p. Martę kroczącą o własnych siłach. Choć nie jest z tej parafii, przyjeżdża tu się modlić, a na odpust ku czci Miłosierdzia Bożego zawsze funduje kwiaty.

ANETA BIAŁAS 

Z historii “Galicjanki” – szyna kolejowa z napisem “TRZYNIEC 1939”

Mieszkaniec Podłopienia zauważył, że na  jednej z szyn na istniejącym jeszcze obcinku linii 104 czy Galicjanki, na w okolicy granicy Podłopień/Tymbark,  jest napis “TRZYNIEC 1939” oraz symbole, które nie są zrozumiałe ,  S 11. 

W Trzyńcu jest, działająca od XIX wieku po dzisiaj Huta trzyniecka – huta żelaza i stali.  Trzyniec to miejscowość w Czechach, a tak dokładniej to w 1939 roku, po odłączeniu się Słowacji, był to Protektorat Czech i Moraw, który zachowywał pozory niezależności, jednak faktyczną władzę sprawowali tam Niemcy. 

IWS

IWS

HISTORIA Tenisa  Ziemnego w Tymbarku (1) – ze starego albumu Krzysztofa Wiśniowskiego

Witam wszystkich serdecznie, a szczególnie Czytelników poprzedniego historycznego cyklu o początkach i dziejach Tymbarskiej Piłki Nożnej i równocześnie zachęcam do zapoznania się z kolejnym tematem sportowej aktywności – Historią Tenisa Ziemnego w Tymbarku.

Tenis Ziemny – elegancki i elitarny

To jeden z najpopularniejszych sportów indywidualnych na świecie. Uprawiają go i kibicują mu miliony ludzi na każdym kontynencie. Jak z większością dyscyplin sportowych nie udało się ustalić, skąd Tenis Ziemny pochodzi i kiedy powstał. Wytrawni badacze historii twierdzą że jego początki sięgają czasów antycznych świadczą o tym Egipskie rysunki (z przed 1500 lat p.n.e.).

W Starożytnym Rzymie uprawiano „trigon” grę polegającą na odbijaniu piłek, ciężkimi kijami, równolegle gra zwana „sphairistike” pojawia się z Grecji. W wieku VII i VIII we Francji chrześcijańscy mnisi w klasztorach, w czasie wolnym od modlitwy grywali w tenisa (odbijając piłkę ręką). W Anglii entuzjastami tej gry byli Król Henryk VII, a po nim Henryk VIII, który to rozkazał budowę kortów w całym królestwie.

Współczesny Tenis Ziemny to oczywiście Anglia XIX wiek. 1850 rok Charles Goodyear odkrył proces wytwarzania gumy, którą zaczęto używać do m. in. produkcji piłki tenisowej. Był to początek tenisa ziemnego w znanej dziś formie. W 1874 roku major Walter Clopton Wingfield wydał pierwszy zbiór przepisów gry. Rok póżniej Henry Cavendish Jones po wielu konsultacjach zmodernizował je i zastosował podczas pierwszego historycznego turnieju na WIMBLEDONIE w 1877 roku.

Temat tenisa ziemnego w Tymbarku, biorąc pod uwagę jeszcze niewielką popularność tej dyscypliny w Polsce, pojawił się nieoczekiwanie wcześnie. Dawny Dwór Tymbarski  został wybudowany na początku XX wieku przez Zygmunta Myszkowskiego. W 1912 roku od strony wschodniej dobudowano neogotycką Oranżerię a od strony północnej kort tenisowy o nawierzchni betonowej. Zapewne właściciele dworu, Państwo Myszkowscy i Turscy w pogodne dni zażywali gry w tenisa, niestety żadne przekazy pisane ani ustne na ten temat się nie zachowały.

Osobiście pamiętam ten betonowy kort na którym młodzież dawnej „Szkoły Winiarskiej” grywała w kometkę lub piłkę, a wieczorami urządzała spotkania towarzyskie przy ognisku. Tam też odbywały się pierwsze, nieśmiałe i pojedyncze próby naśladowania gry w tenisa ziemnego. Na początku lat 70-tych na terenach tymbarskiego Dworu Turskich powstały budynki obecnego ZS im KEN, a na miejscu kortu tenisowego zbudowano Internat Szkolny.

 cdn

1. Tenis za czasów Króla Anglii Henryka VII – wiek XVI

Kort zaprojektowany przez majora Wingfielda w roku 1874

 Wimbledon – rok 1907 – kobiety dopuszczono do gry w turnieju od 1884 r.

  1. Tymbark – Dwór Turskich , lata 60-te. Od strony północnej znajdował się kort tenisowy – obecnie w tym miejscu stoi Internat ZS im KEN

“Feretron św. Antoniego z tymbarskiej fary – jest, a jakby go, nie było” – artykuł Roberta Kowalskiego

Feretron św. Antoniego z tymbarskiej fary – jest, a jakby go, nie było

W ostatnim czasie mieszkańcy i parafianie mogą obserwować trwające prace konserwatorsko-restauratorskie, jakie prowadzone są w tymbarskiej farze. Odnawiany jest m.in. piękny, drewniany polichromowany, neobarokowy ołtarz główny z obrazem Narodzenia N.P. Marii, namalowany w 1891 r. przez Ferdynanda Oleksińskiego i stojącymi w niszach figurami św. Kingi i Salomei.
Wyposażenie parafialnej świątyni jest niezwykle interesujące. Obok ołtarza głównego, ołtarzy bocznych, wielu obrazów i rzeźb, znajdują się także dwa, niezwykle cenne obiekty. Są one najstarszymi, przechowywanymi w kościele zabytkami tj.: wykonana w kształcie kielicha kamienna chrzcielnica z 1541 r. oraz średniej wielkości, o średnicy 98 cm, spiżowy dzwon z 1536 r. Oba obiekty pochodzą najpewniej jeszcze z pierwszej, drewnianej świątyni.
Wyposażenie kościoła przez wieki zmieniało się, część z niego uległa zniszczeniu i nie dotrwała do naszych czasów. W jego miejsce kolatorzy, dobrodzieje kościoła i parafianie fundowali nowe, czasem bardziej okazałe, inne, troszkę mniej, nie zawsze też będące szczytowym osiągnięciem sztuki sakralnej.
W tymbarskim kościele, mamy jednak do czynienia z czymś szalenie ciekawym. Oto, bowiem powinien w nim znajdować obiekt kultu religijnego, którego w istocie, najpewniej nigdy w nim nie było. Na jego ślad tj. precyzyjnie ujmując, drewniany feretron z rzeźbą św. Antoniego, natrafiono w jednej z kilkunastu gablotek muzealnych, jakie stoją w Bibliotece Publicznej w Tymbarku. Można byłby zadać w tym miejscu pytanie, co ma ze wspólnego: gablotka muzealna i biblioteka, z feretronem oraz kościołem?
Otóż, wspólnym mianownikiem są dwa oryginalne listy, przechowywane w zbiorach biblioteki, adresowane do ks. Józefa Szewczyka (1881-1935), proboszcza tymbarskiej parafii. Ich autorem jest Wojciech Samek (1861-1921), znany rzeźbiarz i kamieniarz z Bochni. W zachowanej korespondencji możemy oto przeczytać, iż wczesną jesienią 1917 r. ks. Proboszcz wystąpił z zapytaniem do właściciela warsztatu rzemieślniczego w Bochni, o możliwość wykonania rzeźby i feretronu św. Antoniego.
Artysta zgodził się zrealizować w krótkim czasie takie zlecenie, oczekiwał jednak, aby ksiądz przesłał konkretne zamówienie na jego ręce. Tak też w istocie się stało, bowiem w marcu 1918 r., dotarło do Tymbarku pismo, z którego wynika, że zamówienie zostało zrealizowane i na ten dzień tj. 12 marca „oczekuje” ono na stacji kolejowej w Bochni na transport do Tymbarku.
Tutaj w zasadzie sprawa winna się zakończyć, gdyż można by domniemywać, iż po pewnych drobnych trudnościach, ów św. Antoni dotarł do parafii i służył przez wiele lat wiernym. Jednak nic bardziej mylnego. Tutaj zaczyna się problem, gdyż zarówno w kościele jak i na parafii, próżno szukać feretronu z liczącą 115 cm wysokości rzeźbą św. Antoniego.
Pytane na tę okoliczność najstarsze parafianki, nie przypominają sobie, aby takowy feretron z drewnianą rzeźbą w ogóle kiedykolwiek w kościele się pojawił. Cóż, zatem stało się z tą figurą? Czy dotarła ona do Tymbarku? Póki, co tajemnica pozostaje niewyjaśniona.
W tym miejscu, warto jeszcze wspomnieć, iż w Tymbarku, a konkretnie na miejscowym cmentarzu, znajduje się inna praca autorstwa Wojciecha Samka. Jest to mianowicie nagrobek kamienny posadowiony na mogile śp. Michał Bubuli, jego żony Katarzyny i córki Marii. Cała trójka zmarła w krótkich odstępach czasu pomiędzy 1898-99 rokiem. Można, więc stwierdzi, iż zlecenie, jakie zostało złożone przez Proboszcza w warsztacie Wojciecha Samka, nie było jedyne, a artysta, najpewniej przynajmniej raz w Tymbarku się pojawił.
Reasumując, takich i innych ciekawych zagadek w dziejach Tymbarku jest wiele. Jak jednak pokazuje historia, wcześniej czy później zostają one rozwiązane. Miejmy nadzieję, że tak będzie również w tym przypadku.
* * *
Bochnia, dnia 7 września 1917 r.
Przewielebny Ksiądz Józef Szewczyk Proboszcz w Tymbarku. Na cenne pismo z dnia 7 b.m. [września] donoszę uprzejmie, ze wykonam feretron ze statułą Św. Antoniego Statuła Św. Antoniego 115 cm wysoka z drzewa artystycznie rzeźbiona, ślicznie polichromowana na stosownej podstawie do noszenia, także gustownie polichromowanej 2 drążki cena Kor. 700. Feretron ten można cały na ołtarzu stawiać, ewentualnie odśrubowawszy postument, samą statułę stawiać. Upraszam o łaskawe zlecenie, a postaram się o piękne wykonanie w możliwie krótkim czasie. Z wysokim szacunkiem Wojciech Samek rzeźbiarz.
* * *
Bochnia, dnia 12 marca 1918 r.
Przewielebny Ksiądz Józef Szewczyk w Tymbarku. Donoszę niniejszym uprzejmie, że feretron Św. Antoniego już posłan magazynie na kolei, ale ruch towarowy wstrzymany a nie wiem, kiedy otwarty zostanie. Muszę właśnie pojechać do Dyrekcji prosić o potwierdzenie frachtu. Jak tylko mi potwierdzą fracht zaraz ładunek odejdzie do Tymbarku. Cenę musiałem podnieść, bo poprzednio podana z powodu ogromnego podniesienia się w płacy mych czeladzi, okazała się niewystarczająca, obecnie kor 800 opakowanie K 60 Razem 860 Koron.

Robert Kowalski

Rzeźba św. Antoniego Padewskiego w Nowym Targu 

Ks. Józefa Szewczyka (1881-1935)

Wojciech Samek (1861-1921)

List Wojciecha Samka do ks. Józefa Szewczyka z 7 września 1917 r.

Reklama Gazeta Kościelna, nr 48 z dn. 29 listopada 1907 r., s. 12

Wnętrze kościoła parafialnego w Tymbarku