„Nieboszczka Kosprzycka zawsze wyglądała, aby zagrzmiało przed dziesiątym maja, bo mówiła tak:”grzmot w maju to dobry znak urodzaju” – o czym opowiadał nam, ale już w „naskim” języku, Stary Gazda

Witojcie młoji łostomili, witojcie

Piyrsy moj minoł, czeci tys,  jus na karku śfioty Floryjon, patron nase Braci Strażackie, puźni bee trzek zimnyk łogronnikof, a co łoni nie uwarzom to moze dokłońcyć ZIMNO ZOŚKA, ale myślem ze nie bee tak źle.

Niebozycka Kosprzycka zafse wyglondała coby zagrzmiało pszed dziesiontym maja, bo godała łona tak: “grzmot f maju to dobry znak urodzaju”,
ej boli sie to ludziska głodu, boli, to tys f maju wyglondali dysca i ciepła, coby syćko wartko rosło, a jak rosło wartko, to ji beło nawet słychać jak “trowa murcy”

Moj to tys beł takim radosnym miesioncem, moze ji lotygo ze taki piekny, nie na darmo pośfyncony Matce Boski.

Moj to tys taki miesionc f ktorym syćko garnie sie do zycio, syćkim sie kce kłochać, ptoski jedon drugimu prubuje zlotać  samice, coby jo, coby jo, i tak dali, ale nawet jak godoł Kospszyk f maju to nawet czoska na czoske sie styrmie; no ale ktos to wiy ło co s tymi czoskami chodzi; wiync wyjaśniem: 

f maju kłozde fceśni ściote dzewo nojlepi pusco miozge, to znacy nojlepi sie s nigo ściongo kore, a ściongali gazdy kore z kłozdego kawołka ktory beł poczebny pszy gospodarce. Jak ścioli f grunniu drzewo f lesie na budowe to go f maju łokorowali coby chrobok sie nie chyciuł i coby lepi skło, puźni f lecie wyciongli na krajplac.
Pszy chałpak beły kobylice i  ciesało sie takie nie grube kawołki przy coście sosne bo nojbardzi zywicno na dyle do stajni, bo na dylak stoły krowy, wiepszki, cy kłoń , jak beł.  Cioniutkie dranki strugali gazdy na płot, do łogrodka, ktory beł pszy kłozdy chałpie, to znacy pszed chałpom, f ktorym beły kfiotki no ji jakiesik zielska.
No ji tero dochodzimy do tyk czozek;  beły to kawołki kory z tyk dranek; i wiycie jak tak f połnie słonecko pszyskwarzyło żetelnie na tom kore to łone tak wiycie zacyły podskakiwać i lotygo nieboscyk Kosprzyk godoł ze: moj to taki kochliwy miesionc ze nawet czoska na czoske sie styrmie.

Moj to tys beł miesionc co tys niektorym kref f żyłak sie burzyła i to tak beło jus łot zaranio ,dziyfki sie prymnie ubiyrały, ślipiami ziorały za kawalerkom, a ji Ci tys nie gorsi, no ji reśta se dopiście, no ale wiycie nie tylko jim sie kref burzyła.    Stare ludziska siedziały to na progak , to na ławeckak, to na cebrzynie no ji wygrzywali sie do tygo majowego słonka, no ji paczyli na ton nature, podziwiali pszyrode.
Niebozycka Maciyjowo, siedziała tys ros na ławecce, ze swojim chłopem, i tys tak paczała jak ton kogut uganio sie za kurami, a co kfila bocy,  bo s błoku taki młody tys kce se poczubić kury,i;  ki pieron,
Maciyjowo pyto tygo sfojigo chłopa: cy jom kiej zdradziuł s innom babom. No wiycie cy miała przycynek spytać, cy nimiała, f kłozdym razie Maciyj duzo wyrobioł kłoniami po roznyk chołpnikak, a robiuł, pszes cały rok, bo mioł pieknom pore kłoni, i lubioł nimi zarobiać, a ze chłop beł jak sie paczy to ji jak beł jus zoniaty, to nie jenna baba łocami za nim śfyciuła.
Wiycie Maciyj ziornoł na niom, cego tys baba kce łot nigo, deliberuje co pedzieć,  powiy ze niy, to tak trochy łyso, powiy  ze tak, no to tys tak nie po bozymu, a ze beł łon zafse fikuśny, a -sfojom drogom wierny beł ty sfoji Maciyjowy- to su wydeliberowoł ze powiy, ze ino roz, no ji pedzioł: wiys jo to cie jino ros zdradziuł s Helkom Błazejowom;

i wiycie co potym beło?
kiej mu Maciyjowo nie przywali s liścia f kufe, kiej japy nie łozedrze; a nie pszydało by sie to teros???

Wiycie Maciyj sbaranioł, bo myśloł jak sie tu bedzie tłomacył, a ta nic.
No ji widzicie jaki ton moj, nawet stary Maciyjowy spokojy nie doł i tys kasik f zonodrzu kref jij zabulgotała.

Miało być ło “chlebie,a jes ło niebie”no ale trunno.

hej stary gazda

zdjęcie: IWS

Interesujące odkrycie na cmentarzu parafialnym w Tymbarku

Podczas prac inwentaryzacyjnych na Starym Cmentarzu Parafialnym w Łososinie Górnej, natrafiono na nagrobek wykonany przez wybitnego krakowskiego kamieniarza i rzeźbiarza Fabiana Hochstima (1825-1906). Odkrycie w dolinie Łososiny pracy tego znamienitego rzemieślnika, zainspirowało autora niemniejszego szkicu do poszukiwań jego dzieł na okolicznych cmentarzy. I tak trafił on do Tymbarku, gdzie do dziś można jeszcze odnaleźć kilka starych zabytkowych kamiennych nagrobków. Szczegółowa inwentaryzacja wszystkich zachowanych pomników nie doprowadziła jednak do odnalezienia żadnego dzieła sygnowanego jego nazwiskiem. Wydawałoby się zatem, że wyprawa, jakkolwiek bardzo inspirująca, zakończyła się niepowodzeniem. Nic bardziej mylnego. Otóż, ku ogromnemu zaskoczeniu okazało się bowiem, iż tymbarska nekropolia skrywa inną równie interesującą historię, tudzież dzieło nie mniej utalentowanego krakowskiego kamieniarza. I tak oto odnaleziono pracę Edwarda Stehlika (1825-1888), właściciela zakładu kamieniarskiego, który uczestniczył we wszystkich ważniejszych pracach kamieniarskich i dekoracyjnych w Krakowie. Szerzej na temat tej postaci napiszemy w dalszej części niniejszego szkicu.

Praca tego wybitnego krakowskiego rzeźbiarza znajduje się na mogile ks. Antoniego Tomasza Kapturkiewicza jak się wydaje zapomnianego dziś duszpasterza. Urodził się 1 grudnia 1844 r. w Tymbarku w rodzinie mieszczańskiej Wojciecha i Magdaleny z d. Kapturkiewicz. Naukę w podstawowym zakresie pobierał w rodzinnym domu, po czym dalej kształcił się w C. K. Wyższym Gimnazjum w Nowym Sączu. Ukończył je pozytywnie zdanym egzaminem maturalnym. 

W 1869 r., rozpoczął studia teologiczne w Seminarium Duchownym w Tarnowie i tutaj po czterech latach nauki 13 lipca 1872 r. przyjął święcenia kapłańskie z rąk bpa. Józefa Alojzego Pukańskiego (1798-1885). Jego pierwszą placówką duszpasterską, którą objął jako neoprezbiter 13 lipca 1872 r. był wikariat w parafii pw. Narodzenia św. Jana Chrzciciela w Ślemieniu. W trakcie pobytu w Ślemieniu podjął i ukończył w 1875 r. studium diecezjalne na kierunku biblistyka. Po trzech latach pracy został w 1876 r. skierowany na kolejną placówkę duszpasterską, tym razem do parafii pw. Świętego Michała Archanioła w Mszanie Dolnej. Obok funkcji wikarego pozostawał również nauczycielem w szkole parafialnej, otrzymując z tego tytułu wynagrodzenie.

Pod koniec 1878 r. został powołany na administratora parafii pw. św. Andrzeja Apostoła w Słopnicach. Ostatnią placówką na której pracował od 22 września 1879 r. była parafia pw. św. Jadwigi w Dębicy. Po niespełna trzech latach pobytu ok. 1882 r. z powodów zdrowotnych wyjechał do domu rodzinnego w Tymbarku. Tutaj niestety w wieku 37 lat zmarł 14 lipca 1881 r. Ciało ks. Kapturkiewicza po uroczystej mszy świętej zostało odprowadzone na miejsce wiecznego spoczynku i złożone w ziemnej mogile na miejscowym cmentarzu parafialnym. Na jego grobie staraniem rodziny i krewnych wzniesiono kamienny pomnik z marmurową tablicą. Po 140-stu latach, nie bez trudu, udało się odczytać jej treść:

ks. ANTONI KAPTURKIEWICZ

UR: 1844 R.

KAPŁAN GORLIWY

A Z CZYSTEGO I NIEWINNEGO

ŻYCIA

ZASNĄŁ W PANU PO 9 LETNIEJ

NIEZMORDOWANEJ PRACY

WE WINNICY PAŃSKIEJ

D: 18 LIPCA 1881

NA ŁONIE SWEJ MATKI

W TYMBARKU

SPOKÓJ JEGO DUSZY

 

Wykonania pomnika na grobie ks. Antoniego Kapturkiewcza rodzina zleciła Edwardowi Stehlikowi, jednemu z najznamienitszych rzeźbiarzy i kamieniarzy krakowskich. Warto w tym miejscu przybliżyć mieszkańcom Tymbarku tę postać.

Edward Stehlik urodził 4 lutego 1825 r. w Krakowie. Był synem Józefa, krakowskiego kupca, i Teresy z Kremerów. Pochodził z mieszkającej w Czechach niemieckiej rodziny Stehlik von Treistet Czenckow, nobilitowanej przez cesarza Rudolfa II na przełomie XVI i XVII wieku, w XVIII wieku osiadłej w Olkuszu. Studiował w krakowskiej Szkole Malarstwa i Rzeźby Instytutu Technicznego w Krakowie u Karola Ceptowskiego. Następnie wiele podróżował. Pomimo rozległej praktyki zagranicznej, nie odbył jednak obowiązkowej  rocznej praktyki u mistrza kamieniarskiego w Krakowie i dlatego nie mógł zostać przyjęty do cechu.  Paradoksalnie nie mógł takowej odbyć, gdyż w roku jego powrotu do Krakowa tj. w 1848 r. nie było w nim ani jednego mistrza kamieniarskiego.  Cech murarzy i kamieniarzy mimo kar i nacisków miasta nie zgodził się na jego przyjęcie. Sehlik postanowił zatem odwołać się do Lwowa do Namiestnika hr. Agenora Gołuchowskiego. Cech przegrał i ostatecznie mógł on otworzyć swój warsztat kamieniarski.

Edward Stehlik pracował między innymi przy restauracji kościoła Św. Katarzyny (1852 – 1864) oraz Sukiennic (odkuł tu kapitele roślinne); zrealizował neogotyckie ołtarze w kościele Dominikanów i w kościele Franciszkanów (1861) oraz obramienie tablicy upamiętniającej oswobodzenie Wiednia na zachodniej ścianie kościoła Mariackiego (model Pius Weloński).  W kościele św. Anny, w nawie zachodniej, znajduje się odkute przez niego w kamieniu epitafium Juliusza Słowackiego, ufundowane przez jego matkę Salomeę Bécu. Wykonał kilkaset pomników nagrobnych o zróżnicowanej formie na Cmentarzu Rakowickim (okazałe kaplice grobowe, nagrobki w formie poziomych lub pochylonych płyt na wolutach, krzyże, obeliski, sarkofagi, kompozycje architektoniczno-rzeźbiarskie o rozbudowanej ikonografii). Do odkuwania trudniejszych rzeźb zatrudniał najlepszych rzeźbiarzy krakowskich (A. Kurzawa. M. Korpal

 Pracował na zamówienia zamożnych rodzin krakowskich (mieszczanie, ziemiaństwo, arystokracja). Tworzył w stylu neogotyckim, neoromantycznym, klasycystycznym, realistycznym. Opracował wzornik pomników nagrobnych i epitafiów, jego dziełem są między innymi neoromantyczna kaplica grobowa Lasockich, neogotyckie kaplice Heraszczenewskich (z neogotyckim drewnianym ołtarzem) i Jurjewiczów, eklektyczne kaplice rodzin Delaveaux i Rzewuskich, a także nagrobek S. Płońskiego nawiązujący formą do latarni zmarłych (1876). Na zamówienie społeczne wykonał grobowce weteranów powstań listopadowego i styczniowego. Zmarł 21 września 1888 r. w Krakowie i został pochowany na Cmentarzu Rakowickim, jego epitafium, ufundowane przez żonę, znajduje się w kościele Św. Anny.

Odnalezienie na tymbarskiej nekropoli pracy Edwarda Stehlika oraz Fabiana Hochstima w Łososinie Górnej utwierdza autora w przekonaniu, że zamożniejsi mieszkańcy regionu korzystali z usług krakowskich pracowni kamieniarskich częściej niż się dotychczas wydawało. Wydaje się, że są to jedyne ich dzieła, jakie podczas dalszych poszukiwań być może uda się jeszcze odnaleźć. Póki co warto jednak pochylić i objąć ochroną zarówno pomnik sygnowany nazwiskiem Edwarda Stehlika, jak również inne równie ciekawe kamienne nagrobki z XIX i początku XX w. znajdujące się na cmentarzu parafialnym w Tymbarku. A jest ich naprawdę jeszcze wiele i wymagają szybkiej interwencji konserwatorskiej, jak choćby neogotycki nagrobek małżonków Michała (1831-1898) i Katarzyny Bubuli (1831-1897) oraz ich córki Marii (zm. 1898); pomnik na mogile ks. Jana Szczurka (1823-1889) proboszcza parafii w Tymbarku, czy nagrobek na grobie kolejnego proboszcza i dziekana tymbarskiego Szymona Kumorka (1854-1916) oraz Marcina Wikary (1828-1894) i wiele innych. Za każdym tym dziełem kryje się bowiem historią życia ludzkiego, ale także społeczności parafialnej czy miejscowości, w której dane im było mieszkać i pracować. Jest to także nasze wspólne dziedzictwo i warto o nie już dziś zadbać, aby kolejne pokolenia mogły się z nimi zapoznać.

Robert Kowalski,

Łososina Górna 12.05.2021


1. Nagrobek ks. Antoniego Tomasza Kapturkiewicza (1844-1881)na cmentarzu w Tymbarku.

2. Antoni Tomasza Kapturkiewicza od 1869 r. studiował w Seminarium Duchownym w Tarnowie.

3. Jako neoprezbiter w dniu 13 lipca 1872 r. objął wikariat w parafii pw. Narodzenia św. Jana Chrzciciela w Ślemieniu.


4. Tablica na pomniku śp. ks. Antoniego Tomasza Kapturkiewicza.

5. Nagrobek sygnowany: „E. Stehlik w Krakowie”


6. Oprawa kamienna tablicy Piusa Welońskiego autorstwa Edwarda Stehlika

7. Pomnik-obelisk Floriana Straszewskiego wykonany przez Edwarda Stehlika odsłonięty na krakowskich Plantach w 1874

8. Epitafium Edwarda Stehlika i jego dzieci Heleny i Edwarda

9. Pomnik ks. Jana Szczurka (1823-1889), proboszcza parafii w Tymbarku

10. Nagrobek na grobie Szymona Kumorka (1854-1916), proboszcza i dziekana tymbarskiego

11. Pomnik na mogile Marcina Wikary (1828-1894)

Wyróżnienie za bieg Katyński

Julia Duda z limanowskiego Strzelca wynikiem 37,68 km zajęła trzecie miejsce w Wirtualnym Biegu Katyńskim zorganizowanym przez Urząd Gminy w Tymbarku i Jednostkę tymbarskiego Strzelca. W siedzibie Urzędu Gminy wójt Paweł Ptaszek wręczył Julii okolicznościowy dyplom oraz nagrodę niespodziankę. Młodej zawodniczce serdecznie gratulujemy i życzymy wielu sportowych sukcesów.

Informacja/zdjęcie: UG Tymbark

O Janinie Moskalowej i „kapliczce na górach” w artykule Gazety Krakowskiej z 31.07.1998 r.

W pięćdziesiątą rocznicę jak Janina Moskalowa rozpędzała burze dzięki dzwonkom loretańskim, jakie znajdują się  w „kapliczce na górach”, w Gazecie Krakowskiej ukazał się na ten temat artykuł Andrzeja Zarycha. Pani Janina Moskalowa już nie żyje, ale Jej obowiązki przejął syn, Walenty Moskal wraz z Małżonką (na ten temat pisałam na portalu w 2018 roku, artykuł znajduje się TUTAJ ). 

Przypomnijmy sobie historię przedstawioną przez redaktora Gazety Krakowskiej. 

Tymbark ma dzwony, których dźwięk odpędza burz.

Ulubiona wieś Pana Boga 

Wszystko w  rękach i nogach Janiny Moskalowej, to od niej bowiem zależy czy na Tymbark spadną pioruny, czy nie. Jak się obudzi w czas i zadzwoni, chmury się rozejdą i najwyżej trochę popada. Nie daj Boże, żeby się spóźniła i nikt z rodziny
tego nie nadrobił. Burza zatrzyma się w kotlinie między trzema górami: Łopieniem,
Zęzowem i Paprocią, a pioruny walą w okolice. Pani Janina od 50 lat nie spóźnia się z  interwencją.

Ludzie z okolicznych miejscowości mówią, że Tymbark chyba jest bliżej nieba
albo wójt ma tam jakieś znajomości i załatwił sobie kaplicę co odgania burze. Bo
niby dlaczego takiej nie ma w Wilkowisku albo Jodłowniku.
–  Jest tu od dawna, jeszcze torów nie było – opowiada Janina Moskal.

– Ja dzwonię pięćdziesiąt lat. Wcześniej też kobieta opiekowała się dzwonkami.

                                                                       Może cud, może nie

W Tymbarku nikt nie wie, jak to się dzieje, że gdy tylko Moskalowie zaczną dzwonić w kaplicy przy skręcie na Piekiełko, burza się rozchodzi.

– Czasami to człowiek biegnie co sił w nogach, żeby być jak najszybciej, a przecież dom mamy blisko – pani Janina mimo siedemdziesiątki żwawo się porusza.

–  Gdy czuć, że zbiera się na burzę, wypatrujemy, z której góry przyjdzie. Najgorzej jak idą trzy chmury, od Paproci, Zęzowa i Łopienia. Raz pamiętam w nocy zebrała się wielka chmura, wiało ze wszystkich stron, już zaczynało grzmieć. Przylecieliśmy do kaplicy we troje. Chwytamy za sznurki od dzwonników, a tu nic. Nie można ich ruszyć. Przecież one nie są duże, w pogodny dzień to i dziecko je rozkołysze, A my trzymamy, ja, mąż i syn. Ciągniemy ile sił. Dopiero po chwili dało się lekko ruszać oboma dzwonkami. Pociągnęliśmy raz, drugi, trzeci i zadzwoniło. Wtedy poszło już lżej.

– Rodzice z bratem dzwonili, a ja biegałem patrzeć na niebie  – ciągnie opowieść Maria Dubowska.

– Najpierw zaczęło się rozjaśniać nad kapliczką, potem coraz dalej i dalej, aż w końcu burza odeszła.

Moskalowie nie próbują wyjaśniać fenomenu kaplicy, która stoi obok ich domu. Tak po prostu było zawsze. Jak szła burza, to ktoś musiał dzwonić i rozganiać chmury, Podobno kiedyś próbował to wytłumaczyć jakiś naukowiec, opowiadał coś o falach elektromagnetycznych i tym podobnych zjawiskach.

Miejscowi niewiele z tego wiedzieli. Dla nich było  ważne, że to działa.

                                                                                   Obcięty chór
Dzwony przywędrowały tu z Loreto we Włoszech.
Święcił je papież Pius, ale który nie pamiętam zastanawia się Janina Moskalowa.
Długo jeszcze przed pierwsza wojną. Kolej nawet tędy nie chodziła, bo potem, jak za Franciszka Józefa budowali tu tory, musieli obciąć chór w kaplicy, bo szyny się nie mieściły. W zamian kolej opiekowała się kaplicą, dawała na remonty i utrzymanie. Nawet jeszcze trochę po drugiej wojnie, a później komuna kolejarzom zabroniła. Chociaż I tak sentyment pozostał, a i nasza Matka Boska Pocieszania o kolei nie zapomniała.
Do dziś Moskalowie dokładnie pamiętają, jak  w latach siedemdziesiątych prawie pod kaplicą wykoleił  się pociąg.  Z jednej strony torów głęboki dół,  a drugiej ściana zbocza. Wagony zachwiały się i wszystkim wydawało się, że runą na drogę kilkanaście metrów niżej. Pociąg był pełen  ludzi. Nagle wszystko się odwróciło i skład łagodnie przechylił się na drugą stronę i położył na trawiastym zboczu góry. Nikomu nic się nie stało.
Pasażerowie przyszli tu do kaplicy dziękować Matce Bożej – mówi Walenty Moskal, syn pani Janiny. – To niejedyny cud, który się tu wydarzył.
Wota przy obrazie na ołtarzu kapliczki świadczą o wdzięczności wiernych.

                                                                            Władza ludowa  przymykała oko
Kaplica drażniła władzę ludową. Niektórych sekretarzy w powiecie bolało, że ludzie wierzą w cudowną moc dzwonków loretańskich. Do Tymbarku przyjeżdżali biskupi odprawiać nabożeństwa przy torach kolejowych. Na dodatek ludzie z innych wsi protestowali, że rozgonione burze idą do nich.
– Takle dzwonki przed wojną były w okolicy- stwierdza Moskalowa.
– Choćby w Limanowej. Nie wiadomo co się z nimi stało. U nas były trzy, ale Niemcy jeden zabrali. Komuna też nie rozpieszczała, chociaż z miejscowymi nie było tak źle. Był w Tymbarku taki sekretarz Mielnicki, niby zabraniał wszystkiego, ale jak przyszło co do czego, to przymykał oko. Udało im się tylko zabronić procesji na dni krzyżowe, co szła tu z kościoła parafialnego.
Kult jednak nie zanikł zwłaszcza, że jeden z wizytujących to miejsce biskupów stwierdził, iż  obraz Matki Bożej Pocieszenia znajdujący się w kaplicy jest cudowny.

-Á jak ma nie być, kiedy tyle Najświętsza Panna pomaga ludziom – dodaje Janina Moskalowa.

.- W wojnę była taka nauczycielka, Kruczyńska się nazywała, Jej maż był w AK.  Razem z innymi Niemcy go aresztowali i zabrali do Sącza.
Chodziła tu co dzień i modliła się kilka godzin. Wszystkich rozstrzelali, a on wrócił do domu.  Do końca życia przychodziła tu co dnia się modlić.

                                                                                    Łakomy kąsek dla złodziei
Nie wszystko było tak piękne. Zabytkowe obrazy, na których łacińska inskrypcja jest trudna do odcyfrowania , nawet dla księży, wabiły złodziei.

 Włamywacze mieli nadzieję też na bogate wota wiszące przy obrazie na ołtarza.
– Raz weszli do zakrystii przez to okienko, w którym dziecko się nie mieści – opowiada  Walenty Moskal. 

– Potem założyliśmy  kraty.
Moskalowie co jakiś czas malują ściany kaplicy. Przed  laty na klepisku położyli podłogę. Potem dach trzeba było zrobić. Prąd też doprowadzili od swojego domu, blisko, ledwie kilkanaście metrów. Ludzie pomogli, czasem  ktoś dał parę groszy, ale to na msze zanosiliśmy do kościoła  parafialnego – uśmiecha się pani Janina.

-Wszyscy lubią to miejsce i naszą  Matkę Boską.  Trzeba widzieć ile tu ludzi przychodzi na majówki, albo na uroczystą mszę na dożynki.
Dbam o kaplice pól wieku, ale moja rodzina ma jej co zawdzięczać.

Andrzej ZARYCH
Fot. Autor

Pani Janina Moskalowa