„Maruś – inż. Józef Marek”

Niniejszym rozpoczynamy publikację  pracy  Pana Stanisława Wcisły pod tytułem 

                                              „Maruś – inż. Józef Marek”.

Dzisiaj  Część I –  „Wstęp” oraz  „Rys biograficzny dzieciństwa i młodości inż. Marka”

 

Motto: „I tak chodził Marek po tymbarskiej ziemi, 
Gdzie gaworzył sobie z gazdami wszystkimi,
Zaś gdzie tylko w polu noga jego stała, 
Wkrótce jabłoneczka nowa zakwitała” 
S.W.

Wstęp

Inżynier Józef Marek nieprzeciętny człowiek, którego pełny życiorys mógłby wypełnić wiele tomów. Tu w powiecie limanowskim kiedyś niemal każde dziecko wiedziało kim był i czym zasłużył na pamięć potomnych. Wielu jednak wyobraża sobie, że był to bohater idący przez życie zbierając pokłosie swej pracy przy dźwiękach fanfar i bębnów głoszących Jego dzieła. Niewielu natomiast pamięta ile, w swym, stosunkowo krótkim życiu, wycierpiał i jakich doznawał upokorzeń za swe poczynania dla dobra społeczeństwa. Trudno to wszystko zebrać w tak krótkim opowiadaniu, by jasno przedstawić go czytelnikom, zwłaszcza młodym, którzy powinni poznać tą sylwetką i naśladować ją w swoim życiu. Spójrzmy więc chociaż skrótowo na wybrany odcinek jego życia, kiedy żył i działał szczególnie na terenie Tymbarku. Aby to lepiej zrozumieć poznajmy, chociaż w dużym skrócie, jego biografię

Rys biograficzny dzieciństwa i młodości inż. Marka

Inż. Józef Marek urodził się 17 marca 1900 r. w Budzowie, nieopodal Kalwarii, w bardzo biednej rodzinie. Jego ojciec był gajowym w lasach należących do arcyksięcia Reinera. Zmarł bardzo wcześnie, mając zaledwie 33 lata. Bezpośrednią przyczyną jego śmierci było zapalenie płuc. Pośrednią natomiast – przepracowanie i niedożywienie skutkiem wielkiej biedy, jaka wówczas panowała w tych okolicach. Pozostawił żonę wraz z trójką dzieci – Ludwikiem, Józefem i Karolem. Z powodu braku środków do życia w Budzowie, matka z dziećmi przeniosła się do rodzinnej wsi Skawinki – wioski leżącej między Kalwarią Zebrzydowską a Lanckoroną. Tam zamieszkali w zniszczonej chacie, mając do uprawy zaledwie dwie morgi ziemi, z uprawy której musieli się wyżywić . Przeżywali tu wielką biedę, jednakże p. Marek była kobietą z uporem i samozaparciem. Godnie wychowywała swoje dzieci, wpajając im w serca wiarę, uczciwość i patriotyzm, które u Marka pozostały do końca życia. Szkołę podstawową ukończył Marek w Lanckoronie, odległej od Skawinek o 4 km. Kierownikiem tej szkoły był pan Józef Lorenz – z zamiłowania sadownik i pszczelarz, który niewątpliwie zaszczepił w sercu młodego Józia zamiłowanie do tych dziedzin życia, a który później obrał sobie zawód sadownika. Po 4 latach pilnej nauki w Lanckoronie Józef zaczął uczęszczać do gimnazjum w Wadowicach. Na okres nauki zamieszkał w wiosce Klecza, u swojego wuja Pękali, skąd do Wadowic – 6 km – dojeżdżał pociągiem. Warunki życia u wuja nie były lekkie, jednakże Józef znosił je cierpliwie, zwracając główną uwagę na naukę. W 1916 r. Józef, już jako uczeń 7 klasy gimnazjalnej – przerywa naukę, tuż przed końcem roku szkolnego, by zaciągnąć się do Legionów. Służył w II Brygadzie, w 2 pułku artylerii. Po rozwiązaniu Legionów został internowany i wywieziony do Marmarosz Sziget na Węgrzech, a następnie wcielony do armii austriackiej. Po upadku Austrii wrócił do rodzinnego domu, by, po krótkim wypoczynku, znów brać udział w walkach o Lwów, w oddziałach armii Hallera. Po rozwiązaniu tej armii wrócił w rodzinne strony, by kontynuować dalszą naukę. Egzamin maturalny zdał w 1920 r. i rozpoczął studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, na Wydziale Rolnictwa i Ogrodnictwa. Studia te ukończył w 1926 r., a następnie rozpoczął pracę zawodową jako instruktor sadownictwa w powiecie limanowskim. I tak wreszcie stanął „na własnych nogach” – chociaż nie od razu. W każdym razie dotychczasowe jego przeżycia były naprawdę ciężkie i trudne .

Dzięki jednak matce, której – jak niejednokrotnie wspominał – „przeżył wszystko i stał się samodzielnym człowiekiem”. To ona była dla niego wzorem samozaparcia i działania dla dobra innych.

Dzięki ”pracy przede wszystkim matki. Jednej z tych rzadkich kobiet-matek, które ofiarną miłość dla dzieci łączą z jakimś szerokim widzeniem świata, w którym ofiarna miłość jest koniecznym elementem istnienia, bez niej bowiem nie byłoby ani tej podstawowej komórki społecznej, jaką jest rodzina, ani narodu, ani ludzkości.” – jak pisze Józef Macko w swej książce „Góry zakwitną sadami” – poświęconej autobiografii Józefa Marka.