Historia
O S P TYMBARK
KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
O S P TYMBARK
część pierwsza
TYMBARK NA STAREJ FOTOGRAFII – KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
OGŁOSZENIA
HISTORIA PIŁKI NOŻNEJ (56) – ze starych kronik Krzysztofa Wiśniowskiego
Początek sezonu piłkarskiego 1990/1991 nastąpił jeszcze w wakacje, w niedzielę 19 sierpnia 1990 roku. Meczem otwarcia było spotkanie w Tymbarku.
HARNAŚ Tymbark– BŁĘKITNI Tarnów … wynik 2:2 (1:0).
Tymbarscy kibice oglądali piękne widowisko piłkarskie, mecze z tarnowskimi drużynami zawsze stały na wysokim poziomie. Prowadzenie do 80 minuty z wynikiem 2:0 dawało olbrzymie nadzieje na 3 punkty. Niestety, nieuwaga i brak koncentracji w grze doprowadziły do wyniku 2:2 i zdobycia tylko jednego punktu.
Skład drużyny: Tadeusz Pyrc – Maciej Olesiak, Wojciech Majeran, Piotr Czyrnek, Bogdan Puchała – Ryszard Wroński, Jarosław Majeran (45 min Wojciech Zborowski), Grzegorz Dziadoń – Mieczysław Kubatek, Krzysztof Wiewiórka (60 min Mariusz Osiak), Andrzej Potoczny. Rezerwowi: Wojciech Zborowski, Mariusz Osiak, Władysław Skrzatek, Andrzej Ćwik.
Gole padały:
1:0 – 10 minuta … Piotr Czyrnek
2:0 – 70 minuta … Wojciech Zborowski
2:1 – 80 minuta rzut karny
2:2 – 85 minuta strata gola
cdn.
HISTORIA PIŁKI NOŻNEJ (55) – ze starych kronik Krzysztofa Wiśniowskiego
Rok 1990, w działalności Harnasia, był okresem wielu zmian. Na funkcję Prezesa Klubu zostaje powołany Jacek Pyrć długoletni zawodnik Harnasia. Jeszcze w kwietniu, po 25 latach gry w Harnasiu, karierę kończy Adam Urbański, Na emeryturę przechodzi także, po 35 letniej działalności w Harnasiu, Trener i wychowawca młodzieży Andrzej Sipak. Drużynę juniorów, którą trenował przejmuje szkoleniowiec Krzysztof Wiśniowski.
Ostatni mecz sezonu piłkarskiego 1989/1990, to pełen dramaturgii i zwrotów akcji pojedynek z Zawadą Nowy Sącz. Tymbarscy kibice oklaskiwali piękną grę i kolejny hat-trick Mieczysława Kubatka.
23 czerwca 1990 rok, mecz Harnaś Tymbark – Zawada Nowy Sącz.
Skład: Andrzej Ćwik – Piotr Czyrnek, Mariusz Osiak, Wojciech Zborowski, Tomasz Majeran (65 min M.Olesiak) – Grzegorz Dziadoń, Jarosław Majeran, Ryszard Wroński – Krzysztof Wiewiórka, Wojciech Majeran, Mieczysław Kubatek. Rezerwowi: Maciek Olesiak, Witold Filipiak.
Wynik meczu 4:3 (2:0)
1:0 – 5 min … Mieczysław Kubatek
2:0 –15 min …Krzysztof Wiewiórka
3:0 – 51 min … Mieczysław Kubatek
3;1 – 60 min … strata po strzale nogą
3;2 – 67 min … strata po rzucie karnym
3:3 – 75 min … strata po strzale nogą
4:3 – 87 min …Mieczysław Kubatek
Po zakończeniu tego sezonu Harnaś zajmuje V miejsce w tabeli.
Dodatni stosunek bramkowy 40 : 26, zdobyte punkty 32.
cdn.
Zmarł ksiądz prałat Michał Kapturkiewicz, nasz Rodak. Parafia organizuje wyjazd na pogrzeb
Zmarł ksiądz Michał Kapturkiewicz, nasz Rodak, emerytowany proboszcz Domosławic. Parafia organizuje wyjazd na pogrzeb. Wyjazd do Domosławic spod parafii, w sobotę o godz.10.15. Zapisy na wyjazd w zakrystii.
Ksiądz prałat Michał Kapturkiewicz urodził się w Jasnej – Podłopieniu (dziś miejscowość nazywa się Podłopień) w gminie Tymbark, w przedwojennej rodzinie kolejarskiej 29 września 1932 roku jako syn Jana i Eleonory z domu Bednarz. Być kolejarzem, czy mieć w rodzinie kolejarza przed wojną to oznaczało przynależność do lokalnej elity; szacunek, poważanie w sąsiedztwie no i dobra, kolejarska pensja. Przyszedł jednak 1 września 1939 roku – wybuch II wojny światowej i ojciec niespełna 7 – letniego Michała został służbowo przeniesiony na wschód; najpierw do Drohobycza, a potem, jak to się zwykło mawiać przed wybuchem wojny, na „Polską Riwierę” jak nazywano Zaleszczyki. Naloty, bombardowanie pociągu którym podróżowali pod Drohobyczem, setki rannych i ofiar wywarły na dziecku tak mocne wrażenie, że po kilkudziesięciu latach wspomina je tak: „….Biegłem w stronę ojca krzycząc: „Tato, tato!”. Być może i ja bym tam zginął, ale polski oficer mnie chwycił za rękę i schował pod wagon. Tak ocalałem. To nie koniec, bo po wszystkim idąc do schronu, musiałem iść po ciałach ludzkich. To był dla mnie wstrząs wielki. Wróciłem szczęśliwie do domu z mamą i siostrą, a tata został wysłany do Zaleszczyk. Babcia się cały czas modliła o ocalenie rodziny. Ojciec wrócił do domu pół… roku później. Babcia, kiedy dowiedziała się, co się wydarzyło, mówiła mi: „Tyś powinien iść na księdza”….” Posłuchał Babci, ale wcześniej poszedł do gimnazjum do Limanowej, potem do małego seminarium i równocześnie do Gimnazjum im. K. Brodzińskiego w Tarnowie. Po maturze Michał wstąpił do Seminarium Duchownego w Tarnowie, by po pomyślnym ukończeniu studiów w dniu 24 czerwca 1956 roku z rąk biskupa Karola Pękali otrzymać święcenia kapłańskie. Pięknie kaligrafowane powiadomienie o święceniach kapłańskich diakona Michała Kapturkiewicza miało taką treść:
„Uprzejmie zawiadamiam, że dnia 24.VI.br o godz. 7:30 otrzymam w Katedrze Tarnowskiej z rąk J.E. ks. Biskupa dr Karola Pękali święcenia kapłańskie.
Dnia zaś 1 lipca o godz. 10:30 w kościele parafialnym w Tymbarku złożę Bogu Pierwszą Ofiarę Mszy świętej, na którą, jak również na uroczystość prymicyjną do domu rodzinnego zapraszam. Michał Kapturkiewicz, Diakon”.
Ksiądz Kapturkiewicz rozpoczął posługę kapłańską w Łużnej, następnie pracował w Bochni (parafia pw.św. Mikołaja Biskupa). W 1966 roku został wikariuszem w Domiosławicach, a w 1967 ks. Michał został najpierw mianowany administratorem, a po roku proboszczem parafii w Domosławicach, godność tą sprawując do 2001 roku. 12 kwietnia 2001 roku w Wielki Czwartek Biskup Tarnowski ks. Wiktor Skworc nadał ks. Michałowi Kapturkiewiczowi tytuł Honorowego Kanonika Kapituły Katedralnej. Od 2002 roku był rezydentem parafii Domosławice.
Irena Wilczek-Sowa
Na podstawie artykułu Kazimierza Dudzika, publikowanego w sierpniu 2016 r. na łamach portalu www.zakliczyn.info pod tytułem „Ksiądz Michał „Domosławicki”, z Podłopienia do Domosławic”. fot. St. Kusiak
Całość artykułu linki poniżej:
„Ze wszystkich słodyczy najbardziej lubił śledzie” – moje wspomnienie o śp. Profesorze Bogusławie Sowie
„Ze wszystkich słodyczy najbardziej lubił śledzie” – moje wspomnienie o śp. Profesorze Bogusławie Sowie
Nauczyciel, pasjonat, miłośnik historii, zarażający nią swoich uczniów. Tak dał się poznać i zapamiętać profesor Bogusław Sowa. Chociaż posiadał tylko stopień magistra, swoją wiedzą historyczną dorównywał niejednemu profesorowi. Dla nas, uczniów szkoły średniej, zawsze był profesorem. I nie chodziło tutaj tylko o zwrot grzecznościowy stosowany na tym poziomie edukacji. Chodziło o szacunek dla mądrości i posiadanej wiedzy.
Profesora Sowę poznałem w pierwszej klasie szkoły średniej w 2011 r.. Uczył nas krótko – tylko przez jeden rok edukacji w I Liceum Ogólnokształcącym w Limanowej. Później byłem jednym z wielu, uczęszczających do Profesora na dodatkowe lekcje uzupełniające. Trochę zszokował wszystkich, kiedy na pierwszej lekcji historii w liceum polecił książki „schować do szuflady”. Po czym pokazał nam o wiele cenniejsze źródło wiedzy – podręczniki akademickie. To była jego metoda pracy – byliśmy humanistami, więc Profesor wzniósł nas na humanistyczno-akademickie wyżyny historii. Pokazał nieznaną dotąd stronę historii – rozważanej przez pryzmat nie dat i faktów, ale ciągów przyczynowo-skutkowych. Zadania domowe dotyczyły zawsze tematu przyszłego, dzięki czemu mógł z nami rozmawiać na poziomie akademickim, sprawdzając jednocześnie naszą wiedzę. Nie można było bowiem mówić o kolejnych tematach, nie znając dziejów poprzednich, z których wynikały przyszłe. Chcąc, nie chcąc, trzeba było z historią się przeprosić. Dzięki temu sposobowi nauczania, można było historię polubić. Opowieść historyczna, którą snuł Profesor, była zawsze ciekawa, przepleciona anegdotą, uśmiechem i jakoś tak sama łatwo się przyswajała. Nieodłącznym atrybutem Jego pracy była mapa – obecna na każdej lekcji i na sprawdzianach. Testem z danego działu była zawsze rozprawa maturalna – dzięki czemu uczyliśmy się pisać tę trudną formę wypowiedzi, co przygotowało nas do matury rozszerzonej z historii.
Profesor miał olbrzymie poczucie humoru i dystans do siebie. Do uczniów zwracał per „maestro”. Do dziś pamiętam wręczaną przez niego poprawioną pracę, z oceną niedostateczną i słowa, które do mnie skierował: „maestro, przypatrz się powołaniu swojemu”. Nawet zła ocena była wtedy łatwiejsza do przyjęcia. Gdy odpytywał przy tablicy i chciał zwrócić uwagę, że pytany idzie złą drogą, używał zwrotu: „bo zacznę kląć”, poruszając wtedy w charakterystyczny dla siebie sposób wąsem, noszonym z dumą. I wówczas delikwent miał szansę zrehabilitowania swojej odpowiedzi i wrócenia na właściwe tory. Przy czym sam nigdy publicznie nie używał wulgaryzmów, mało tego, walczył z nimi w mowie uczniów. Gdy ich mowa była „zbyt kwiecista”, nakazywał wybranie sobie pokuty, związanej oczywiście z lekcją historii.
Profesor był niezwykle pomocnym i dobrym człowiekiem. Nikomu nie odmówił w potrzebie, dlatego uczniowie do niego lgnęli. Świadczyć o tym może chociażby liczba młodych adeptów historii, którzy uczęszczali do niego na korepetycje. Może to wydawać się dziwne – korepetycje z historii, ale były bardzo potrzebne. Profesor Sowa zgłębiał bowiem na nich te tajniki historii, na które nie było czasu na zwyczajnych lekcjach, pokazując przy okazji ponownie co z czego wynikało i dlaczego. A niesfornym uczniom prywatnym pokazywał stojący za szafą w dużym pokoju jego mieszkania rapier. Dzięki pracy w szkole i tym dodatkowym spotkaniom, na które mimo zapełnionego grafiku zawsze znajdował czas, miał „na swoim sumieniu”, jak zwykł powtarzać, wielu olimpijczyków i maturzystów, z naprawdę dobrymi wynikami.
Profesor był szczery – zawsze. Ale nigdy nikogo nie skrzywdził. Nie tylko pokazywał pewne błędy, ale dawał również metody i porady, jak je naprawiać. Kochał historię, kochał Polskę i turystykę. Tymi wartościami zarażał wszystkich wokoło. Ostatni raz spotkaliśmy się w sierpniu 2018 r., na Łopieniu, na złazie. Spytał mnie wtedy: „a kolega to kiedy mnie odwiedzi?”. Niezobowiązująco się umówiliśmy, że na pewno przyjadę, albo do mieszkania w Tymbarku, albo „na ranczo”, jak nazywał swój dom rodzinny, położony pod lasem. Niestety, nie zdążyłem… Sierpniowe górskie spotkanie było naszym ostatnim. Pozostała tylko krótka rozmowa telefoniczna przy okazji życzeń bożonarodzeniowych. Wiadomość o Jego śmierci zwaliła mnie z nóg. Jak to, On? Z Jego planami na życie, z Jego pomysłami, z Jego werwą życiową? Nie, to nie możliwe. A jednak. Widać, Profesor miał również swoje szczególne miejsce w planie Pana Boga. Ostatnie zadane mi pytanie, kiedy Go odwiedzę, brzmi w mojej głowie za każdym razem, gdy przyjeżdżam na tymbarski cmentarz, gdy podchodzę do grobu Profesora.
Gorliwość i zaangażowanie społeczne Profesora ukazana została podczas pogrzebu. Żegnały go, oprócz rodziny niezwykłe tłumy – uczniowie, koledzy i koleżanki nauczyciele z różnych szkół, przyjaciele historycy. Żegnał go proboszcz tymbarskiej parafii, ks. dr Jan Banach, zwracając się również per „Profesorze”.
Profesor Bogusław Sowa kojarzy mi się jeszcze z jedną rzeczą. Z niepowtarzalnym stylem ubioru. Kapelusz i oryginalny, niebanalny krawat, najczęściej ze słonecznikami lub postaciami z bajek. Całości dopełniała skórzana aktówka (niejednokrotnie dwie), z materiałami historycznymi. To cechy, które zdecydowanie wyróżniały Go na ulicy.
Płynność języka, talent aktorski, ogromna wiedza historyczna i niebanalne poczucie humoru – te cechy wskazałbym jako pierwsze, gdyby ktoś na ulicy zapytał mnie o Profesora Bogusława Sowę. A powiedzenie, które umieściłem w tytule niniejszego wspomnienia, o śledziach jako słodyczach, jest dzisiaj legendarne i krąży wśród uczniów i absolwentów Jego kursów historycznych. W całości oddaje Jego postać, nieco rubaszną, nieco sarmacką, podkreślaną noszonym z dumą wąsem. Tak go pamiętam i tak wspominam w pierwszą rocznicę śmierci.
Na koniec chciałbym podziękować Profesorowi, za ukształtowanie mojego podejścia do historii. Dzięki Niemu zrozumiałem, że historia to jest ten kierunek, ta dyscyplina, którą chcę uprawiać. Pamiętam, jak Profesor ucieszył się, gdy powiedziałem mu, że zostałem przyjęty na studia doktoranckie z historii właśnie. Oraz że wcześniej ukończyłem archiwistykę, która również leżała w Jego kręgu zainteresowań.
Tak po prostu, tak po ludzku, Profesorze, dziękuję.
Adrian Cieślik
Nowa odsłona pomnika „Poległym i umęczonym za Polskę”
Ufundowany przez krakowski IPN orzeł został już zamontowany na tymbarskim pomniku „Poległym i umęczonym za Polskę”!
Orzeł został wręczony Wójtowi Gminy Tymbark podczas Gminnych Obchodów Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” w Tymbarku przez przedstawiciela IPN w Krakowie Pana Piotra Milczanowskiego (2.03.2020 w tymbarskiej bibliotece).
zdjęcia: Tadeusz Rybka