„Tymbarscy wójtowie” – artykuł Mariana Sopaty z 1990 roku

Tymbarski wójtowie 

Nasz kraj ma dawne tradycje nazewnicze dla urzędów terytorialnych wywodzących się jeszcze z czasów staropolskich. 

Najważniejszym urzędem ziemskim był wojewoda. Słowo to wywodzi się z połączenia rzeczownika pochodzenia czeskiego: „wój” z czasownikiem „wodzić”. Wojewoda od XI do XIII wieku był najwyższym urzędnikiem książęcym, a później królewskim sprawującym dowództwo nad wojskiem oraz funkcje sądownicze w zastępstwie panującego. Od XIV wieku do rozbiorów Polski był najwyższym w hierarchii urzędnikiem ziemskim i zasiadał w Senacie Rzeczypospolitej szlacheckiej.

Jeszcze starszym urzędem powstałym w okresie panowania Piastów był wójt. To słowo pochodzi od łacińskiego „vox” tj.głos, które poprzez niemieckie Vog/e/t przyszło do nas w okresie kolonizacji niemieckiej.

Wójt stał na czele kolonistów niemieckich, urządzał osadę i dalej nią kierował, przewodnicząc radzie miejskiej i sądowi ławniczemu.

Miał zatem obok władzy stanowisko majątkowe dorównujące polskiemu rycerstwu, razem z którym pełnił służbę wojenną.

Zadziwiające jest podobieństwo dziejów naszego miasta, zwłaszcza jego upadku do losów urzędu wójtowskiego – „Co od nas na Ruś przeszedł a z wysokiego urzędu miejskiego spadł do wsi” /A. Brückner, słownik  etymologiczny języka polskiego/.

Pierwszym wójtem Tymbarku był Niemiec Kundo syn Alpodrika. To właśnie jemu król Kazimierz dał przywilej lokacyjny mocą którego 100 łanów frankońskich lasu nad rzeką Łososiną w  celu założenia osady na prawie magdeburskim i za to zasiedlenie Kundowi i jego potomkom król nadał wójtowstwo i cztery łany wolne od ciężarów na rzecz skarbu państwa /Codex Diplomaticus Polonia s.234/

Później stanowisko to piastowali: niejaki Klemens, Andrzej Mieczko, Marcin, Miczka, Klemens Wątróbka, Prandota, Andrzej, Czcibor Zawadzki, Czcibor i Rafał ze Stróży, Jan Jordan z Zakliczyna.
Ten ostatni sprzedał wójtostwo tymbarskie, z wsią Jasna, za 120 grzywien srebra konwentowi św. Augustyna przy kościele w Krakowie, a następnie Jakubowi Lubomirskiemu, ówczesnemu sędziemu miasta Krakowa / Fr.Leśniak – Zarys dziejów Tymbarku do roku 1918, s.13/.
Przed rokiem 1510 wójtostwo powróciło do Jordanów i utrzymało się w ich rękach do 1551 roku.
Następnym wójtem i starostą w jednej osobie został, dzięki przywilejowi Zygmunta Augusta, Mikołaj Lubomirski, który niechlubnie zapisał się jako warchoł i ciemiężca – Plebanowi zabrał m.in.rolę plebańską „pod dębami „, mieszkańców przedmieść w obecności komisarzy królewskich zmusił do odrabiania pańszczyzny, mimo, że chroniło ich prawo miejskie. Dopiero interwencja królewska ukróciła te praktyki.
W 1559 r. Zygmunt August rozkazał Mikołajowi Lubomirskiemu – „Mieszczan Tymbarskich do robót i ciężarów niezwyczajnych nie przymuszać, oddać zabrane role mieszczanom, krzywdy wyrządzone nagrodzić i obchodzić się z tymbarczanami według dawnych przywilejów” /op.cit.s.14/.
Na niewiele zdały się jednak upomnienia królewskie. Mikołaj Lubomirski zaprowadził surowe porządki oparte na zwiększonym wyzysku poddanych, łamał bez skrupułów dawne przywileje, powiększając swą fortunę kosztom mieszczan i plebana.
W rękach Lubomirskich pozostał Tymbark do roku 1629, by następnie przejść do rąk Wyżyckich.
Później nastąpił upadek urzędu wójtowskiego i jego kompetencje przejął starosta. 
 
Ostatnim przed rozbiorowym starostą był Stefan Florian Dembowski. Na początku panowania austriackiego na czele urzędu miejskiego stał wójt, któremu podlegało dwóch asesorów oraz pisarz.
Był to urząd kolegialny, niewiele wspólnego mający z tytulaturą austriacką, nawiązujący do czasów przedrozbiorowych. Wójtami w Tymbarku byli wtedy: Maciej Malarz, Marcin Kopiel, Andrzej Kapturkiewicz, Wojciech Kopiel, Sebastian Kapturkiewicz, Antoni Macko, Łukasz Twardowski, Antoni Zborowski.
W 1813 posiadłość Tymbarską przejął skarb państwa – weszła skład austriackich dóbr kameralnych. W czasach autonomii galicyjskiej uprawnienia wójta przejął burmistrz stający na czele magistratu. Podlegało mu dwóch radnych i pisarz.
Przed I wojną światową zaborca austriacki przemianował burmistrza na naczelnika.
Po odzyskaniu niepodległości przywrócono urząd wójta, który sprawowali: Tomasz Urbański, Józef Świerczyński, Jan Kubatek,
Antoni Kapturkiewicz, Marcin Steczowicz. W okresie okupacji niemieckiej tragicznie zginął, przypadkowo raniony w zamachu na Millera, wójt Władysław Kuc.
Po wojnie /do roku 1952/obok organów władzy państwowej, działał Urząd Gminy na czele którego stali: Marcin Steczowicz, Marcin Giza, Stanisław Duda.
O ile w pierwszych latach powojennych utrzymywano pozory niezależności gminy, w miarę utrwalania „Władzy ludu” system pokazywał swoje prawdziwe oblicze…
W latach pięćdziesiątych odłączono Słopnice a następnie rozbito naszą gminę na cztery samodzielne gromady – Tymbark z Zamieściem i Piekiełkiem, Podłopień, Rybie Nowe, Rupniów. Funkcję wójta przejął nominalnie przewodniczący G.R.N.
W roku 1973 Tymbark ponownie został siedzibą władz gminnych. Dokończono wtedy niszczenia samorządności gminy.
Powołano urząd naczelnika, który w większym stopniu był wykonawcą poleceń władzy państwowej niż prawdziwym reprezentantem interesów społeczności tymbarskiej.
27 maja 1990 roku odbyły się wybory do samorządu. Wybrani radni powołali 19.VI. Tadeusza Parchańskiego. W ten sposób nawiązano do tradycji sięgającej początków Tymbarku.
 
Marian Sopata,  rok 1990, artykuł publikowany w Głosie Tymbarku, Nr 3.
 
ciąg dalszy
 
Tadeusz Parchański był wójtem Tymbarku do 1996, kiedy to dokonano podziału gminy Tymbark na dwie jednostki administracyjne,  Gminę Tymbark oraz Gminę Słopnice, która  powstała 1 stycznia 1997 r.  dekretem ówczesnego Prezesa Rady Ministrów Włodzimierza Cimoszewicza. 
Od kwietnia 1997 roku wójtem został Stanisław Pachowicz, który zakończył pracę na tym stanowisku 2 grudnia 2010 roku. 
Od 2010 do 2014 roku wójtem był Lech Nowak.
Od 2014 roku – nadal – wójtem jest Paweł Ptaszek. 
 
IWS

Stanisław Pachowicz 

Lech Nowak

Paweł Ptaszek

źródła zdjęć: Stanisława Pachowicza z portalu Polski Klub Ekologiczny Małopolska

Lech Nowak oraz Paweł Ptaszek z gminnego Informatora Samorządowego 

 

Jak to było 40 lat temu – artykuł o bazie surowcowej Owocarni

1983 rok – artykuł opublikowany w  czasopiśmie „Hasło ogrodnicze”,  w jubileuszowym wydaniu  (z okazji 50-lecia działalności „Hasła”) 

W TYMBARKU u naszego  rówieśnika 

Podczas, gdy w Tarnowie rodziło się ,,Hasło Ogrodniczo-Rolnicze”, w niezbyt od niego odległym rejonie limanowskim przebywał już od paru lat inżynier Józef Marek. Napisanie „przebywał” jest zresztą wprost obraźliwe dla tego energicznego człowieka. Poprawmy więc: żył i pracował. Nad czym? Między innymi nad doprowadzeniem do tego, by chłop miał większy pożytek ze swej pracy. Pracując najpierw w Wydziale Powiatowym w Limanowej, a później ucząc w Górskiej Szkole Rolniczej w Łososinie Górnej, obserwował życie i pracę górali. Widział, że nie wszystko, co akurat można było zrobić, by sobie ulżyć już zrobiono. Między innymi widział, że owoce z podgórskich sadów bogacą nie właścicieli drzew, ale przeróżnych handlarzy skupujących towar za grosze i sprzedających go w Krakowie, a nawet w dalekim Wrocławiu za dobrą cenę. Dlaczego górale nie mieliby sami tego robić pytał inżynier Marek (też góral, spod Kalwarii Zebrzydowskiej). Tak długo chodził, przekonywał, namawiał i ,,pytoł” (czyli po góralsku „prosił”), aż doprowadził do zawiązania się Podhalańskiej Spółdzielni Owocarskiej w Tymbarku.

Stało się to w 1935 roku. Statut podpisało 26 członków założycieli. Pierwszy zarząd miał,  jak na gusta pana starosty w Limanowej, stanowczo za dużo ludowców i wszelkich innych radykałów. Konieczne stało się więc przeprowadzenie nowych wyborów. Nowy zarząd spółdzielni (z właścicielką dóbr w Tymbarku -Zofią Turską, zamożnymi rolnikami Janem Macko i Władysławem Kucem oraz Józefem Markiem też już gospodarzem wżenionym w gospodarkę we wsi Piekiełko) doprowadził do końca korowody z rejestracją w sądzie i ostatecznie od 1937 roku spółdzielnia mogła zająć się już tylko swoimi sprawami. Otrzymała prawo zakupu i sprzedaży, przerobu owoców, dzierżawienia ogrodów owocowych, rozprowadzania narzędzi i sprzętu ogrodniczego. Statut zobowiązywał członków do działań na rzecz ,,podnoszenia dobrobytu członków, stanu ogrodów owocowych, współdziałania w rozwoju kulturalnym wsi i zrzeszeń ogrodniczych”.

Podhalańska Spółdzielnia Owocarska powstawała w terenie już przygotowanym do tego typu działalności. Tymbark miał już Kasę Stefczyka i Spółdzielnię Mleczarską. Były więc wzory, byli ludzie obeznani z tego rodzaju działalnością; mieszkańcy okolicznych wsi znali już tę formę wspólnego działania, Spółdzielnia rozpoczęła swoją pracę od brania jesienią owoców w komis. Chłop otrzymywał zaliczkę, a ostateczne rozliczenie następowało wiosną, po wyprzedaży zgromadzonych zapasów.
Pierwszy sezon przechowalniczy umożliwili sadownikom spółdzielcy mleczarze, odstępując dojrzewalnię serów na przechowywanie jabłek. Zarząd i główny księgowy Spółdzielni Owocarskiej pracowali społecznie, za darmo, Wkrótce, mając pierwsze wpływy, PSO przystąpiła do budowy własnej siedziby na parceli odkupionej od Zofii  Turskiej. Zaczął powstawać budynek, w którego piwnicach mieściła się przechowalnia owoców, na parterze magazyny i hala produkcyjna, na piętrze biura, a poddasze zajmowane było przez mieszkania pracowników. Do wybuchu wojny jego budowy nie ukończono, ale produkcję marmolad i soków zdążono uruchomić. Obecnie w budynku tym mieści się administracja ,,Owocarni” , tak bowiem do dzisiaj ludność nazywa zakład.

Ale skąd wziął się duży zakład przetwórczy? Spółdzielnia, mając do tego prawo, zajęła się przetwarzaniem owoców, które podczas przechowywania straciły wartość handlową. Zamiast czekać aż zgniją – i wyrzucać, robiono powidła, marmolady, soki, wina. I tak zaczęła się historia przetwórstwa owocowego w Tymbarku. Spółdzielnia, a od 1951 roku Państwowy Zakład Przemysłu Owocowo-Warzywnego rozpoczęła od zagospodarowywania lokalnego surowca. Głównie były to jabłka i śliwki, które w regionie tym uprawiano już tak dawno, że najstarsi górale nie pamiętają od kiedy. ,,Owocarnia” rozrastała się zresztą, jak na polskie warunki nie tylko szybko, ale i harmonijnie. Dziś jest w miarę doinwestowanym wielkim przedsiębiorstwem produkującym dużo i nowocześnie. Wyposażenie techniczne umożliwia uzyskiwanie produktów najwyższej jakości oraz takie sposoby produkcji, przy których nie ma w Tymbarku np. sezonowości zatrudnienia (a utrzymanie stałej załogi jest w tym zakładzie szczególnie trudne z powodu wąskiego asortymentu produkowanych przetworów). Jak u początków istnienia, tak i dzisiaj wytwarza się tutaj soki owocowe, wina, powidła i marmolady. Od pewnego czasu doszły jeszcze koncentraty soków (np. z buraków ćwikłowych), mrożonki i soki w proszku.

Technologie dużego zakładu dyktują konieczność zmian w doborze surowca. W pierwszych, ręcznych jeszcze tłoczniach wyciskano sok z jabłek i moszcz winny. Tymbark chciał jednak produkować soki i wina szlachetniejsze, a do tego konieczny jest dodatek owoców kolorowych. Początkowo do lat pięćdziesiątych korzystano z owoców runa leśnego. Jednak ta baza surowcowa kurczyła się stale: przedsiębiorstwo ,,Las” krzepło, aż w końcu stało się monopolistą w pozyskiwaniu i przetwarzaniu tych gatunków. Nie było rady  zakład czekał –  należało stworzyć własną bazę surowcową.
Pierwsze próby upraw porzeczek i agrestu, które miały uszlachetniać tymbarskie soki i wina, rozpoczęto w 1954 roku. Po rozwiązaniu Polskiego Związku Ogrodniczego – działacze społeczni związani z ogrodnictwem, popierani przez władze młodego jeszcze państwowego przemysłu owocowo–warzywnego i z błogosławieństwem resortu rolnictwa przystępują do tworzenia kół plantatorów przy poszczególnych zakładach przetwórczych. Głównym realizatorem tej koncepcji był Władysław Fijałkowski. Niestrudzenie krążył po kraju przygotowując grunt pod powstanie nowej organizacji ogrodników, skupionych wokół zakładów przetwórczych.

Tymczasem w Tymbarku instruktor Józef Wilczek odwiedzał (na rowerze autobusy –  były rzadkością) wsie rejonu Tymbarku i szukał ryzykantów, którzy ośmieliliby się żyć z porzeczek. Co prawda drzewa i krzewy (jak już wspomniano) nie były tu żadną nowością, ale też nie były podstawą egzystencji żadnego gospodarstwa. ,,Cóż to porzycki bedziesz jodł?”-pytali z prześmiewką sąsiedzi tych, którzy jednak się odważyli. W Szyku uprawiać zaczął porzeczki Franciszek Toporkiewicz, w Łukowicy Jan Wnękowicz, w Kostrzy Franciszek Piwowarczyk, w Lasocicach Stanisław Kowacz. Nieco później w Roztoce rozpoczął uprawę Stanisław Iwan, a w Wilkowisku Józef Papież.

Założone przez nich – dobrze prowadzone – plantacje miały odegrać ważną rolę. Kiedy okazało się, że ci pionierzy nie muszą sami jeść swoich porzeczek, lecz jeszcze mają z tego pieniądz – machina ruszyła. Zaczęto zawierać umowy kontraktacyjne, zbierać zamówienia na krzewy, rozprowadzać je.

Zakład dostarczał sadzonki i narzędzia, udzielał pomocy instruktażowej i finansowej. Tak, jak w czasach Józefa Marka (kiedy to każdy mógł otrzymać drzewka ze szkółki spółdzielni owocarskiej, a po siedmiu latach obowiązany był dostarczyć za każdą sztukę 5 kg jabłek), również w przypadku porzeczek związanie się z zakładem umożliwiło dostęp do środków produkcji i różnych ulg. W październiku 1957 roku zakład w Tymbarku miał 15 plantatorów. W maju następnego roku przyjeżdża do Tymbarku Władysław Fijałkowski. Odbywa się zebranie rolników współpracujących z zakładem. Powstaje Koło Plantatorów, pierwsze w Polsce, jedno z kilkudziesięciu, które utworzą wkrótce Krajową Radę Plantatorów. Pierwszym jego prezesem zostaje Józef Kulpa jednak na krótko, bo po śmierci inż. Józefa Marka zostaje wybrany prezesem spółdzielni ogrodniczej. Koło wybiera więc nowego prezesa Franciszka Toporkiewicza z Szyku. Dzięki jego działalności i osobistemu przykładowi wieś ta ma dzisiaj najbardziej skoncentrowane uprawy czarnej porzeczki w całej tymbarskiej bazie. Rośnie ich w Szyku ponad 100 ha!
Z innej, również z „porzeczkowej” wsi, pochodzi obecny prezes Koła Czesław Śliwa zawiadujący sprawami tymbarskich plantatorów od czerwca 1970 roku. Gdy obejmował-tę godność, ,,Owocarnia” skupowała rocznie około 900-1000 ton porzeczek i agrestu (pięć lat wcześniej, po 10 latach prowadzenia kontraktacji – 98 ton). Konsekwentna polityka zakładu wobec plantatorów zaczęła więc procentować. Zawsze dbano tu, by wytworzyć u producentów pewność, że ich owoce zostaną kupione i że otrzymają za nie godziwą zapłatę. Dlatego nawet w latach „klęsk urodzajów” zakład stara się wszelkimi sposobami utrzymać ustalone wcześniej z kołem plantatorów ceny. Udało się to również w 1982 roku z jabłkami, choć np. w sąsiedniej Kalwarii zakład odstąpił od umowy i jednostronną decyzją obniżył cenę skupu.

Oczywiście nie zawsze nad Tymbarkiem świeci radośnie słoneczko. Długa, dwudziestoletnia uprawa porzeczek w dużej koncentracji spowodowała, że stopniowo nasilały się  choroby i szkodniki tego gatunku. Ostatnio problemem stał się tutaj wielkopąkowiec porzeczkowy. Kłopoty sprawia nie tylko to, że jest on szkodnikiem, którego występowanie trudno jest choćby ograniczyć (nie mówiąc już o całkowitym wyeliminowaniu z plantacji). Nie bardzo jest czym go zwalczać. Co prawda ostatnio łatwiej jest kupić Thiodan, ale nadal brakuje opryskiwaczy – nawet plecakowych, ręcznych. Jest to kolejna bariera w rozwoju bazy porzeczkowej. Pierwszą był problem zachwaszczenia plantacji. Instruktorzy zakładu pod kierunkiem dyrektora ds. surowcowych Józefa Wilczka zaproponowali mieszanie Gesatopu z nawozami mineralnymi. Z braku sprzętu do ochrony i ta metoda okazała się pomocna na małych obszarach. Drugi, znacznie groźniejszy kryzys w uprawie czarnych porzeczek jest związany z nieustannym, szybkim wzrostem kosztów robocizny. Bez zmechanizowania zbioru grozi Tymbarkowi regres –  produkcja na słabszych plantacjach staje się nieatrakcyjna w porównaniu ze zbożami czy ziemniakami. Niestety, jest to już problem, którego nie rozwiąże dyrekcja z zarządem Koła Plantatorów. Zakład sprowadził co prawda 500 szt. wiertarek z Celmy, czeka teraz na końcówki otrząsające ze Skierniewic. Wypróbowuje się zestaw jasielski, śledzi prace ,,Rometu”.  Skierniewicki KPS Łoś nie jest ,,zwierzęciem górskim” – potrzebuje dużych, płaskich terenów, których tu na lekarstwo.

I tak kłopotami dnia dzisiejszego zakończyliśmy wspólnie z prezesem Koła Plantatorów w Tymbarku Czesławem Śliwą i wicedyrektorem Józefem Wilczkiem wspominki z dziejów Tymbarku ,,Qwocarni” i związanych z nią ludzi: dawnych spółdzielców i dzisiejszych plantatorów. Nasz podhalański rówieśnik (Podhalańskie Zakłady Przemysłu Owocowo-Warzywnego w Tymbarku są o 2 lata tylko młodsze od ,,Hasła”) jest ciągle młody, krzepki, a jego naczelny dyrektor inż. Mieczysław Czeczótka –  wychowany w duchu spółdzielczych ideałów –  myśli o produkcyjnym jutrze: nowych asortymentach, nowych rynkach i nowych ludziach, którzy zechcą współpracować z zakładem.

Wspominki spisał: PIOTR GREL
 

Rok 1989: „W ostatnim czasie „Tymbark” stracił trzech wspaniałych ludzi i pracowników. Bez nich nie byłby Zakład tym, czym jest.” – artykuł z czasopisma „Przemysł Fermentacyjny i Owocowo-Warzywny”

19.września 1988 r. zmarł w Tymbarku dr inż. Józef Wilczek, znany dobrze na­szym Czytelnikom autor wielu interesu­jących i wartościowych artykułów z za­kresu sadownictwa i bazy surowców owocowych.

Pracę zawodową rozpoczął w Podha­lańskich Zakładach Przemysłu Owoco­wo-Warzywnego w 1957 r. jako inspektor plantacyjny. Przedtem, po skończeniu studiów na Wydziale Rolnym Uniwersyte­tu Jagiellońskiego, pracował w Stacji Selekcji Roślin w Boguchwale koło Rzeszowa, a następnie jako zootechnik w Prezydium PRN w Limanowej.

W tymbarskich Zakładach szybko awansował, najpierw na kiero­wnika Wydziału Surowcowego, a potem na dyrektora ds. surowco­wych. Utworzył wokół Zakładu potężną bazę surowcową, obejmującą ok. 9000 ha drzew i krzewów owocowych, wśród nich przede wszystkim czarną porzeczkę – podstawowy surowiec sokowniczy i zamrażalniczy. Doskonały znawca sadownictwa zasłużył się ogro­mnie w rozwoju sadów jabłoniowych, a ostatnio w nasadzeniach aronii czarnoowocowej, którą nazywał „owocem zdrowia”.

Jego wiedza rolnicza zdobyta w Technikum Rolniczym w Sucho- dole koło Krosna, a pogłębiona na Uniwersytecie Jagiellońskim, była przez Niego systematycznie wzbogacana. W 1975 r. uzyskał tytuł doktora nauk agrotechnicznych na AR w Krakowie na podstawie rozprawy zatytułowanej: „Wpływ nawożenia na plon i wartość użytkową czarnej porzeczki uprawianej w rejonie Tymbarku”.

Prowadził stale przeróżne obserwacje i badania, nie biorąc za te prace żadnych dodatkowych pieniędzy. Robił to z wrodzonej cieka­wości i zamiłowania. Był autorem trzech patentów. Szczególnie interesował się wykorzystaniem na paszę odpadów z przemysłu winiarskiego, rejonizacją uprawy zielonego groszku i wiśni, przy­rodniczymi podstawami nawożenia mineralnego i ochroną środo­wiska i aronią jako owocem przyszłości. Stale studiował, czytał, uczestniczył w seminariach, konferencjach, spotkaniach naukowych, pisał i publikował; ukazało się ponad 80 jego artykułów, referatów i doniesień w czasopismach ogrodniczych, przemysłu spożywczego itp. Pisywał również w prasie lokalnej i ludowej.

Umiał współpracować z ludźmi w Zakładzie i z ogromną rzeszą plantatorów, potrafił ich przekonywać, namawiać do postępu i jedno­cześnie zjednywać dla tymbarskich Zakładów. Jemu to zawdzięczają rolnicy wzrost wydajności krzewów i drzew owocowych, a prze­twórnia znakomitą jakość surowców.

Dr Józef Wilczek prowadził również wieloraką działalność społe­czną. Od 1958 r. był członkiem ZSL, gdzie pełnił wiele zaszczytnych funkcji: prezes Koła Zakładowego, następnie Komitetu Gminnego, przewodniczący Komisji Ekonomiczno-Rolnej Komitetu Powiatowe­go, członek Wojewódzkiego Komitetu ZSL w Nowym Sączu. Był działaczem spółdzielczym – członkiem Rady Nadzorczej Podhalań­skiej Spółdzielni Ogrodniczej w Limanowej, Rady Nadzorczej Woje­wódzkiego Zarządu Spółdzielni Ogrodniczych i Pszczelarskich w Nowym Sączu. Działał w organizacjach społecznych w Tymbarku (NOT, Straż Pożarna, PTTK). Ze szczególnym zamiłowaniem działał jako górski i terenowy przewodnik PTTK; od 20 lat społecznie prowadził młodzieżowe wycieczki w okoliczne góry, ucząc tę mło­dzież zamiłowania do piękna przyrody, tradycji i przeszłości.

Tuż przed śmiercią za  swą wieloraką, niezmordowaną i bogatą działalność otrzymał nagrodę im. inż. Józefa Marka, przyznawaną przez Wojewódzki Oddział Stowarzyszenia PAX w Krakowie. Wcze­śniej wyróżniony został odznaczeniami „Zasłużony Pracownik Rol­nictwa”, „Za zasługi dla ziemi krakowskiej”, „Zasłużony Działacz Spółdzielczy”. Otrzymał również Złoty Krzyż Zasługi i Medal 40-lecia PRL.

Był człowiekiem pogodnym, przyjaznym, skromnym, prawym i rzetelnym.

Z głębokim żalem żegnamy cenionego Autora naszego czaso­pisma.

 

   Produkcja płynnego owocu była spe­cjalnością zawodową Czesława Jabłoń­skiego. Był technikiem technologiem. W 1941 r. rozpoczął pracę w społemow­skim Zakładzie w Dwikozach, gdzie już przed drugą wojną światową zorganizo­wano nowoczesny, jak na owe czasy, oddział produkcji płynnego owocu. Pra­cował tam najpierw jako mistrz, później kierownik tego oddziału.

W 1947 r. przeniósł się na podobne stanowisko do społemowskiej wytwórni w Wałbrzychu, a po trzech latach do państwowej Wytwórni Win w Bogatyni, gdzie również istniał dział płynnego owocu. Z Bogatyni został służbowo przeniesiony do Podhalańskich ZPOW w Tymbarku, gdzie właśnie przystąpiono do organizowania dużego oddziału płynnego owocu w budynku przechowalni owoców, przejętym od Centrali Ogrodniczej.

Czesław Jabłoński został kierownikiem tego oddziału i od początku współuczestniczył w jego przebudowie, modernizacji i rozwijaniu produkcji, która osiągnęła w szczycie 7 min I rocznie. Był dobrym organizatorem, umiał postępować z ludźmi, dbał bardzo o jakość produkcji. Produkowane w Jego oddziale soki pitne z jabłek i czarnej porzeczki uzyskały złote medale na konkursie międzynarodowym w Luksemburgu, a „tymbarska czarna porzeczka” ma od wielu lat międzynarodowy znak jakości „Q”.

Za wybitne zasługi dla Zakładu odznaczony został, po przejściu na emeryturę Kawalerskim Krzyżem OOP. Zmarł 27 stycznia 1987 r.

Niech to krótkie wspomnienie będzie wyrazem mojej czci dla pamięci pierwszego w moim życiu szefa i serdecznego Przyjaciela.

 

     Wraz ze śmiercią inż. Augustyna Ro­gozińskiego we wrześniu 1988 r. prze­mysł owocowo-warzywny stracił jednego z najwybitniejszych technologów. Pra­cował On w Podhalańskich Zakładach Przemysłu Owocowo-Warzywnego, pra­wie od początków ich istnienia, od 1945 r. do śmierci.

Urodzony w 1914 r. w Jaworznie, po skończeniu szkoły średniej związał się z przemysłem chemicznym – z Fabryką Nawozów Azotowych w Jaworznie i Mościcach. Tam zdał egzamin na technika chemika. W czasie drugiej wojny światowej działał aktywnie w podziemnej walce z okupantem. Dokonał wielu niebezpiecznych przepraw przez „zieloną granicę” pomiędzy ziemiami należącymi do III Rzeszy a Generalną Gubernią ratując ludzi i przenosząc podziemną prasę.

W tymbarskich Zakładach pełnił funkcję technologa, kierownika działu i szefa produkcji. Stopień inżyniera uzyskał na Politechnice w Gliwicach (zaocznie).

Był człowiekiem wielkiej wiedzy, którą zdobywał poprzez stałe studiowanie książek i czasopism zagranicznych (władał biegle j. niemieckim). Posiadał umiejętność przekształcania tej wiedzy w konkretne pomysły i rozwiązania techniczne, których był autorem. Należał do najwybitniejszych racjonalizatorów w przemyśle. Potrafił, przez całe życie umiejętnie łączyć obowiązki zawodowe z pracą naukową i badawczą. Przez kilka lat pracował dodatkowo jako asystent w Instytucie Przemysłu Fermentacyjnego, gdzie w pracy zespołowej wykorzystywał całą swoją wiedzę i doświadczenie z praktyki przemysłowej. Jemu to właśnie zawdzięcza przemysł ogromny wkład w opracowanie technologii zagęszczania soków owocowych i odwadniania aromatów owocowych.

Z Jego własnych rozwiązań i pomysłów wymieńmy tylko naj­ważniejsze:

  • regeneracja płyt filtracyjnych i uruchomienie oddziału produkcji płyt na własne potrzeby Zakładu,
  • sterylny rozlew win z zastosowaniem pasteryzacji wina w prze­pływie (po raz pierwszy zastosowano to w Tymbarku),
  • technologia obróbki wstępnej owoców kolorowych przeznaczo­nych do produkcji soków pitnych i zagęszczonych,
  • technologia proszku pomidorowego, sproszkowanych soków owo­cowych.
  • technologia pektyny jabłkowej w proszku,
  • pakowanie marmolady w postaci kostek,
  • technologia soku pitnego z czarnej i czerwonej porzeczki,
  • opracowanie optymalnych warunków fermentacji win i miodów pitnych,
  • produkcja kwasu winowego z odpadów, technologia płynnego owocu gazowanego,
  • dużo typów win markowych.

Po przejściu na emeryturę, pracował jeszcze w Zakładzie do ostatnich chwil swego życia, służąc doradztwem w sprawach racjo­nalizacji i wynalazczości. Był długoletnim wykładowcą i nauczycie­lem w miejscowym Liceum Przetwórstwa i Handlu Ogrodniczego, później w Zasadniczej Szkole Zawodowej Winiarstwa i Przetwórstwa oraz w Technikum o tej samej specjalności. Serdeczny opiekun odbywających praktyki studentów.

Jest autorem skryptów, poradników i podręczników szkolenia zawodowego.

Już w 1952 r. odznaczony został odznaką „Racjonalizator Pro­dukcji”, w ciągu paru lat następnych otrzymał Srebrny i Złoty Krzyż Zasługi, a po przejściu na emeryturę, w 1975 r. Kawalerski Krzyż OOP.

Najbardziej charakterystyczne cechy Jego osobowości to: cieka­wość zawodowa i dociekliwość oraz upór w poszukiwaniu nowych rozwiązań, skromność, pracowitość, poczucie humoru i przyjazny stosunek do otoczenia.

A. KONCZEWSKA

 

PRZEMYSŁ FERMENTACYJNY I OWOCOWO-WARZYWNY • 5/89

Z historii Tymbarku i jego herbu

W tym roku obchodzimy 670. rocznicę uzyskania przez Tymbark lokacji miejskiej na podstawie prawa magdeburskiego.

45 temu, w 1978 roku, w Tymbarku zostały zorganizowane uroczystości 625-lecia. Poniżej okolicznościowy proporczyk wykonany z tej właśnie okazji.

Tego typu proporczyk to bardzo popularny gadżet (mówiąc współczesnym językiem, wówczas to była po prostu pamiątka) wykonywany  z okazji różnych wydarzeń, uroczystości,  tak jak obecnie są to przypinki, smycze itp. 

Jednakże w tym przypadku należy dodatkowo zwrócić uwagę na zamieszczony na nim herb. Jest to herb, który w tych latach był oficjalnym herbem Tymbarku, przyjętym przez radę gminy (w 1976 (8). Niestety był on zaprojektowany niezgodnie z zasadami obowiązującymi w heraldyce (nauka polegająca na badaniu rozwoju i znaczenia oraz zasadami kształtowania się herbów).

W 2004 roku naprawiono błąd. Rada Gminy Tymbark przyjęła uchwałę, w której określiła nowy wygląd herbu, jak też flagi, banneru i pieczęci.

IWS

Z rodzinnych archiwów – modlitewnik z 1888 roku, który m.in. uczył przeżywania Mszy świętej

Modlitewnik dla członków Bractwa Najświętszego Serca Jezusa, wydany w 1888 r. w Krakowie (wydanie dla niewiast).  Bractwo  działało w Kościele katolickim w XVII, XIX i na początku XX w. Jego misją było praktykowanie i propagowanie nabożeństwa do Najświętszego Serca Pana Jezusa. Powstało dzięki objawieniom, które otrzymała francuska zakonnica, św. Małgorzata Maria Alacoque, co przyczyniło się do rozprzestrzenienie się kultu Najświętszego Serca Pana Jezusa.  

Modlitewnik ten rozpoczyna się od modlitw powszechnych, a następnie od modlitw związanych z przeżywaniem, uczestnictwem we Mszy św. 

W XIX wieku Msza święta sprawowana była po łacinie i w formie „tyłem do ludu”.  Forma ta została zmieniona dopiero w  XX wieku reformami  wprowadzonymi  w wyniku  Soboru Watykańskiego II. Ustanowiono celebrację wg zasady  „przodem do ludu” oraz zaczęto podczas Mszy świętej używać  języka ojczystego.  Jako argument tej zmiany, wprowadzonej po wielu wiekach stosowanej dotychczasowej formy, podano, że pozwoli to wiernym lepiej zrozumieć przebieg Eucharystii. 

Ale powróćmy do wieku XIX, początku XX, i zobaczmy, jak  wiernym, naszym przodkom, została opisana Eucharystia.

 

brakuje następnej strony 

 

IWS

 

“Żyli wśród nas…- niech to wspomnienie będzie zapłatą dla moich rozmówców i ocalili od zapomnienia tych co zginęli” – cykl artykułów Zenona Duchnika (5)

cd spisanych przez Zenona Duchnika dziejów naszych okolic. Treść odcinka 5. oraz 6.publikowana była w 2011 roku

link do części czwartej: https://tymbark.in/zyli-wsrod-nas-niech-to-wspomnienie-bedzie/

W zasadzie nie wiem od czego rozpocząć. Ciągle coś nowego. Napady, o których pisałem to te, o których od dziecka wielokrotnie słyszałem. Jednak tych było bardzo dużo i teraz też słyszę: „Na mojego tatusia napadli” – opowiada córka Józefa Musiała z Dzielca. Z Zamieścia – Paproć na rodzinę Janczych kilkakrotnie. Kilkakrotnie też napadli na rodzinę Rysiów (Paproć – Zamieście). Matka ks. Józefa Rysia, który był w seminarium razem z Władysławem Bulandą w Tarnowie, przygotowywała paczkę, by zawieźć synowi. Nie zawiozła, ukradli wszystko.
Byli w każdej wsi. Czasem w jednym domu dwie, a nawet trzy osoby zajmowały się tym procederem. W napadach brały też udział kobiety przebrane za mężczyzn.(…)
W napadach brali udział sąsiedzi, a nawet krewni, którzy byli częstymi gośćmi okradanych. Oni nie brali udziału bezpośrednio, tylko byli przewodnikami. Potem czekali na podział łupów. Co było przedmiotem kradzieży? Przede wszystkim żywność, pieniądze, pościel, ubrania, bydło. W zasadzie co wpadło w ręce. U Anny Duchnik ukradziono basy. I cóż z tego, że wiedziała kto. Na pytanie, skąd tak dokładnie zna niektóre szczegóły, pewna Pani odpowiedziała: „Jeden z napastników prowadził swoistą buchalterię – kiedy, gdzie, na kogo, z kim i kto był przewodnikiem oraz jaki był podział łupów. Zeszyt taki znaleziono podczas rozbierania odziedziczonego domu. Niech Pan nie szuka, bo może Panu nieszczęście przynieść” dodaje Pani na odchodne.W wojnie obronnej brał udział Kazimierz Załubski z Gizówki. Opowieść syna: „Kiedy oddział skapitulował, Niemcy docenili ich waleczność. Kazali zdać pozostałości amunicji, dali im przepustki i puścili wolno. Żołnierze byli zaskoczeni, ale była to ogromna uciecha dla nich. Niestety jeden z żołnierzy zachował jedną sztukę amunicji i w czasie podróży wystrzelił. Zostali wszyscy aresztowani. Sprawca zastrzelony. Reszta trafiła do obozu jenieckiego, skąd Załubski trafił do Bauera – za niego pojechał Nowak” (pisałem o tym poprzednio).  Józef Musiał z Koszar (brat Juliana), jedyny z rodziny miał małą maturę. Przed wojną ożenił się w Żbikowicach, z Małgorzatą Firlej. Pojechali do Zakopanego, gdzie pracowali w sklepie.
Niestety po wkroczeniu do Zakopanego Niemców, zaczęło się zmuszanie ludności do przyjęcia „listy Goralenvolka”. Wobec tego powrócili do Żbikowic, gdzie pomagali prowadzić rodzinny sklep. Józef, zagorzały turysta, nie raz wspominał te czasy: „Miałem stałą przepustkę. Sklep trzeba było zaopatrzyć, aby ludzie mogli wykupić przydzielony na  kartki towar. Niemcy też zaglądali. Byłem łącznikiem ZWZ AK. Nosiłem meldunki, między innymi do księdza Pawła Szczygła, który mieszkał w Roćmielowej,  w swoim domu. Jego gospodyni miała dwie córki. Młodsza chadzała z Niemcami. Szedłem z meldunkiem, gdy go Niemcy prowadzili. Błogosławił ludzi skutymi rękami”.
Po latach Antoni Michałowski (dziedzic z Laskowej) powie: „Zenek, ile ta dziewczyna (Zosia B.) ocaliła ludzi – i od wywózki na roboty i od śmierci, to nikt nie wie. Znała bardzo dobrze niemiecki i zawsze zdążyła ostrzec. Partyzanci z Iwkowej ostrzygli ją do goła. Wtedy nigdzie nie wychodziła i nastąpiło aresztowanie księdza. Więziony w Nowym Sączu, potem w Oświęcimiu zginął”.
W Kaliszu w kościele parafialnym, w kaplicy św. Józefa jest ogromna tablica poświęcona księdzu. Szukam. Jest: „Ksiądz Paweł Szczygieł zginął w Dachau”. Po wojnie Zosia zamieszkała w Szczecinie. W rejonie Żbikowic przechowano przez czas okupacji kilkunastu Żydów.
 
W czerwcu 1941 roku Niemcy napadli na swojego sojusznika ZSRR. Krótko potem ich gazety rozpisały się o Mordzie Katyńskim. Trudno było w to uwierzyć, gdyż ludzie widzieli co się dzieje, ale to Niemcy drukowali pierwszą listę. Są jeszcze osoby, które mają te egzemplarze. W Koszarach tuż obok pozostałości ŁPPD był nieduży dom rodziny Genowefy i Stanisława Wójtowicz. Stanisław pochodził z Oślaka Jaworzna. Otóż ten Stanisław szedł drogą od CPN w kierunku Dębiny. Cieszył się, bo udało mu się zdobyć kilka litrów nafty. Niósł ją w kamizelce wykonanej z blachy. Zobaczył patrol niemiecki. Zdążył wyrzucić kamizelkę. Wylegitymowany poszedł do domu. Żal mu się jednak zrobiło tej nafty. Wrócił po nią. Niestety Niemcy ją znaleźli i pilnowali. Został aresztowany. Z Limanowej przewieźli go do Nowego Sącza, a potem do obozu w Krakowie Płaszowie, gdzie zmarł z wycieńczenia w 1944 r. Osierocił kilkoro dzieci.
Po aresztowaniu męża, Genowefa wysłała swojego kilkuletniego syna Tadeusza na Oślak do rodziny. Tadziu chciał sobie skrócić drogę. Wpadł w ręce partyzantów, wśród których rozpoznał Ludwika Górszczyka (od mostu kolejowego).
Zdziwił się, bo w domu mówili, że ten przystał do Niemców (był granatowym). Partyzanci podjęli decyzję: „Rozstrzelać!” Pod Tadziem- ugięły się nogi. Błagał i prosił, że nic nie powie. Wreszcie,   może po dwóch godzinach, puścili go wolno, ale jeżeli piśnie słowo spalą dom i zabiją. Tadziu wrócił do domu. „Mamuś, ciesz się, że żyję” iopowiedział matce, co go spotkało. Tadeusz Wójtowicz zmarł kilka lat temu. Spoczywa na cmentarzu w Limanowej. Górszczyk po wojnie wyjechał w Polskę.
 
Pasierbiec 1942. Niemcy naciskają. Potrzebują ludzi do pracy. Jednym z wyznaczonych na wywózkę jest Alojzy Kasiński. Mieszkał z siostrą Stanisławą i jej dzieckiem, niedaleko kaplicy. Alojzy nie pojechał, ukrywał się. Do Stanisławy przyszedł sołtys Antoni K. i mówi: „Musisz powiedzieć, bo inaczej Ty pojedziesz”. Nie powiedziała. Niemcy zabrali Stanisławę. Przesłuchiwali w Limanowej, potem w Sączu. Za upór trafiła do Auschwitz. Pracowała w podobozie Zakłady Chemiczne. Po wyzwoleniu wróciła do Pasierbca – chora, mająca strach w oczach i żal.
Kiedy zaczęły się rozmowy polsko-niemieckie na temat odszkodowań, znajomi i rodzina namówili ją o napisanie wniosku. Napisała. Nie mogła iść. Poprosiła sąsiada, aby jej wysłał i dała mu 5 zł (opłata: list zwykły kosztował 60 groszy, polecony 1,55zł). Niestety sąsiad list podarł i wrzucił do rzeki, a sam w Łososinie pijąc piwo chwalił się, że mu Staszka dała na piwo.
Jakakolwiek rekompensata za 3 lata poniewierki, strachu, poniżania i głodu ją ominęła.
 
Wrócę jeszcze do Żyda Ajzyka, który ukrywał sie na Pasierbcu. Ukrywał się przeważnie w pustym budującym się domu.
Udzielali mu też gościny Wiktoria i Stanisław Gizowie. Od nich został zabrany przez pełniących wartę, Jana M. i Jana N.
Przyprowadzili go do sołtysa Antoniego P. W tym czasie przyszedł do sołtysa Pan Nowak i widział całą scenę. Potem opowiadał o tym w domu. Opowiada jego synowa: „Jankiel padł na kolana. Prosił i błagał ze łzami w oczach, że on nic nie powie, nikogo nie zdradzi. Darujcie mi, ja też jestem człowiekiem”. Niestety sołtys wydał: „Odprowadzić!” Otrzymali paczkę papierosów za Jankiela.
 
cdn