Spotkania z historią – Kolekcja Prywatna Tymbark

SPOTKANIE XIII

“DWÓR – SUPLEMENT”

( ciąg dalszy )

ZOFIA TURSKA 

Portret Zofii Turskiej to powiększenie z niezwykle cennej historycznej grupowej fotografii z lat trzydziestych XX wieku. Cennej ponieważ dokumentuje nam postacie osób znanych, wpływowych uwiecznionych na tym zdjęciu wraz z grupą dziewcząt w odświętnych ludowych strojach.

Tymbark na starej fotografii

Fotografia wykonana została w Tymbarku przy okazji jakiegoś uroczystego wydarzenia. Świadczą o tym odświętne stroje pań – moda z epoki, korale, broszki, apaszki – panowie w garniturach. Na honorowym miejscu w pierwszym rzędzie siedzi dziedziczka Zofia Turska. Pani dziedziczka – tak się mówiło i tak było przyjęte. Obok po jej lewej ręce nauczycielka Bronisława Szewczyk. Mężczyzna siedzący centralnie to starosta limanowski Ludwik Malkowski – a więc wydarzenie było ważne. Po prawej stronie starosty jego żona, a dalej Zuzanna Pieguszewska, Helena Kilbert, powyżej stoi nauczycielka pani Filipiak. W środkowym rzędzie nad starostą pan w ciemnym garniturze to magister Ludwik Pieguszewski – aptekarz. Magister – wystarczyło powiedzieć tylko to jedno słowo i wszyscy wiedzieli w Tymbarku o kogo chodzi. Niestety większość osób z tego zdjęcia pozostaje dla mnie  anonimowa – udało mi się ustalić tożsamość i nazwiska jedynie nielicznych. Być może  nasi Czytelnicy rozpoznają na tej fotografii szczególnie pośród stojących dziewcząt kogoś bliskiego – Mamę, Babcię, Prababcię z lat młodości.

Jeżeli można to oczywiście szanując prywatność pozwolę sobie  trochę w tym rozpoznawaniu dopomóc. Może miłym będzie między innymi zobaczyć swoją Mamę dla pana Mieczysława, który wraz z swoją córką i wnukiem wystawiał nam ostatnio piękne obrazy. Może sąsiadkę naszego malarza z naprzeciwka panią Krystynę ucieszy widok swojej Mamy i też Babci. Panie z domu, do którego chodzimy w rynku na lody zapewne z sentymentem zobaczą swoją młodą nastoletnią jeszcze Mamę. Proszę spojrzeć na tą uśmiechniętą dziewczynę w białej bluzce (nad lewym ramieniem pani Szewczyk). Pamiętacie Państwo jadąc lub idąc od Tymbarku w stronę Zamieścia główną drogą w oknie pierwszego za mostem po lewo domu, przyprószoną siwizną postać starszej pani z zawsze pogodnym uśmiechem. Ta starsza pani to dziewczyna z naszego zdjęcia. A że my w Tymbarku wszyscy się znamy to teraz wiemy, że to po Babci jej wnuczka pani Bolesława ma teraz dla nas wszystkich taki sam uśmiech.

Powróćmy jednak do historycznego aspektu tej fotografii. Na odwrocie brak jakiegokolwiek opisu. Datowanie staram się ustalić na kilka sposobów – starosta Malkowski pełnił swoją funkcję w latach 1932 – 1937  Rozpoznając kilka nazwisk z pomiędzy dziewcząt z tej fotografii pozwoliłem sobie zrobić kwerendę (już niestety) na naszym parafialnym cmentarzu – daty ich urodzenia to mniej więcej lata 1914 – 1915 – 1916 – 1919 – na zdjęciu widzimy dziewczęta w wieku około 16 – 18 – 20 lat. I jeszcze jeden szczegół zwraca uwagę – Bronisława Szewczyk ubrana na czarno, w żałobie. Ksiądz Józef Szewczyk – jej brat zmarł w roku 1935 –  Wszystko to razem wzięte wskazuje i tak należy domniemywać, że ta fotografia wykonana została około roku 1935 – 1936.

W monografii tymbarskiego dworu możemy przeczytać, że jego właściciele nie żyli w izolacji od pozostałych mieszkańców naszej miejscowości, a wręcz przeciwnie, zaangażowani byli w życie publiczne, kulturalne naszej społeczności. I ta prezentowana dzisiaj fotografia w pełni to potwierdza – widzimy że rzeczywiście panie – Zofia Turska, Bronisława Szewczyk – “trzymały się razem”.

Grupa młodych dziewcząt przywodzi na myśl jakieś występy – zapewne śpiew, deklamacje, akademię, inscenizację. Widoczny na fotografii wymieniany wcześniej Ludwik Pieguszewski – to główny animator życia teatralnego Tymbarku w dwudziestoleciu międzywojennym – również przyjaciel dworu. Dworu, który sprzyjał wszelkim kulturalnym poczynaniom. Zapewne te dziewczęta z fotografii  udzielały się także w wystawiającym liczne sztuki prężnie działającym amatorskim zespole teatralnym.

Potwierdzenie tego wszystkiego o czym dzisiaj mówimy patrząc na dawną fotografię  odnajdziemy w zachowanych oryginalnych dawnych czasopismach. Proszę tylko zobaczyć – tarnowski diecezjalny tygodnik “Nasza sprawa” – numery z grudnia 1937 roku – a w nich korespondencja i zdjęcie z teatralnego występu w Tymbarku.

To zdjęcie w diecezjalnym tygodniku jest trochę niewyraźne, mało czytelne – żebyśmy zatem mogli zobaczyć bardziej dokładną fotografię z tego wydarzenia sięgnę do swoich zbiorów – poniżej oryginał z roku 1937.

Tymbark 1937

W repertuarze amatorskiego teatru w Tymbarku dominowała tematyka religijna, ale też nade wszystko patriotyczna. Takie było zapotrzebowanie po latach niewoli, zaborów – manifestowanie swojej wolności. Odpowiedzialnie dobierana tematyka spełniała ogromną rolę wychowawczą. A gdzież było można znaleźć odpowiednie teksty, pomocne materiały – ba, opublikowane sztuki teatralne – jak nie w dworskiej zasobnej bibliotece. Powróćmy więc zatem do tytułu naszego spotkania.  Zachowała się do naszych czasów książka. Piękna książka. Powiem nawet bibliofilski rarytas – jest to pierwodruk z roku 1901  – “Zawisza Czarny” Kazimierza Przerwy-Tetmajera  – sztuka teatralna –  w przepięknej tłoczonej oprawie z epoki.

Zawisza Czarny

Na jednej ze stron znajduje się niezwykle cenna zachowana do naszych czasów rzadkość. Odcisk dworskiej pieczęci o treści ” Zarząd Lassowy Dóbr Tymbark “. Pokazany poniżej materiał zdjęciowy w pełni to dokumentuje.

Dworska pieczęć

Ta książka – “Zawisza Czarny” –  została podarowana z biblioteki tymbarskiego dworu w latach trzydziestych XX wieku dla naszego działającego wówczas amatorskiego zespołu teatralnego. Cudem – bo jak można to nazwać inaczej – zachowała się do naszych czasów.

W naszym dzisiejszym spotkaniu pozwolę sobie zaprezentować jeszcze jedną – tematycznie związaną z naszym spotkaniem – wydaną również w roku 1901 uroczą książkę. Uroczą ponieważ czaruje swoim pięknym stanem zachowania oraz treścią. Treścią o dworach, o których można czytać,mówić i pisać bez końca …

“Ongi w dworach i dworkach”

OBJAŚNIENIA:

1) Dawna grupowa historyczna fotografia – kolejny raz potwierdza się bezcenna wartość dawnych zdjęć –  udokumentowanie osób, zdarzeń – zatrzymanie chwili która przetrwała do dzisiaj. Patrząc na tą jak i inne zachowane z przeszłości fotografie uświadomić sobie musimy również to, że dostępność i raczej skomplikowana technika wykonywania zdjęć nie była dawniej, przed laty tak powszechna jak dzisiaj. No i jeszcze jedno – cena – nie było to takie tanie – a dodać do tego kryzys lat trzydziestych , liczenie się z każdym groszem i wiemy już wszystko. Dlatego też między innymi te zachowane nieliczne dawne fotografie są dzisiaj tak poszukiwane. Naszą dzisiejszą najszerzej omawianą fotografię wykonano zapewne tylko dlatego, że była ku temu jak wspomniałem jakaś wyjątkowa okazja, święto, uroczystość.

2)  W przyszłości powrócę jeszcze w naszych spotkaniach do postaci Ludwika Pieguszewskiego. Uwieczniona na naszej historycznej fotografii jego żona Zuzanna z początkiem II wojny w wyniku splotu smutnych i tragicznych wydarzeń została wywieziona i zamordowana w hitlerowskim obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu – odnosząc się do monografii dworu nie można zatem pominąć kolejnej cennej publikacji, a mianowicie historii apteki w Tymbarku. 3) Odcisk pieczęci i widoczny na nim językowy archaizm – ” lassowy ” (lasowy) – to dawne brzmienie obecnego słowa leśny. Zastanawiające jest podwójne użycie litery s – być może ma to związek z dawną pewną dowolnością w pisowni.  Pieczęć pochodzi prawdopodobnie z przełomu XIX/XX wieku.  Równie archaiczne słowo “dóbr” (dobra – majątek) w tym znaczeniu już dzisiaj nie jest używane.  Prawdopodobnie też pieczęć ta nie była jedyną  w tymbarskiej dworskiej kancelarii. “Lasową”, inną książkę pokażę, ale już w kolejnym naszym spotkaniu. Przykładem zmian językowych jest również prezentowana dzisiaj książka Wybranowskiego. “Ongi” – obecnie zastąpione dawno, dawniej, kiedyś, dawno temu, w przeszłości – całkowicie wyszło z użycia a wręcz może być niezrozumiałe.

MATERIAŁY:

1) Fotografie formatu pocztówkowego – grupowa i ze spektaklu w Tymbarku – fotografie do 1939 – “Kolekcja Prywatna Tymbark”

2) “Ludwik Malkowski – starosta limanowski” – “Echo Limanowskie” nr 248-249 maj-czerwiec 2015 – “Okruchy pamięci – Limanowa na starej fotografii ” tom I s.186 – Limanowa 2008 – księgozbiór – “Kolekcja Prywatna Tymbark”

3) “Nasza Sprawa – Ilustrowany Tygodnik Katolicki” nr 49, nr 52 Tarnów grudzień 1937 – czasopisma do 1939 – “Kolekcja Prywatna Tymbark”

4) “Zawisza Czarny”  Kazimierz Przerwa-Tetmajer – Kraków 1901- zbiory bibliofilskie – księgozbiór do 1939 – “Kolekcja Prywatna Tymbark”

5) “Ongi w dworach i dworkach szlacheckich ” Aleksander Wybranowski – Biblioteka Dzieł Wyborowych nr 209  Warszawa 1901 – księgozbiór do 1939 – “Kolekcja Prywatna Tymbark”

Przedstawione materiały mogą służyć wyłącznie celom poznawczym i edukacyjnym. Kopiowanie i rozpowszechnianie do celów komercyjnych jest  niedopuszczalne.

 “SPOTKANIA Z HISTORIĄ – KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK”

Szanowni Czytelnicy Tymbark.in “Kolekcja Prywatna Tymbark” zaprasza do pasjonującej przygody z historią i do następnego spotkania !!!

Spotkania z historią – Kolekcja Prywatna Tymbark

SPOTKANIE XIII

“DWÓR – SUPLEMENT”

Obietnicami jest piekło wybrukowane – tak głosi jedna z wersji tego przysłowia bądź też powiedzenia. A powiedziało mi się jakiś czas temu do Pani Redaktor naszego portalu że nie śmiem dopowiedzieć ani jednego słowa na temat dziejów i historii dworu w Tymbarku. Nie śmiem, bo od dawna jestem zdania, że to co napisał i przekazał nam Pan Stanisław Wcisło  całkowicie wyczerpuje ten temat. Jestem o tym głęboko przekonany ponieważ tak się złożyło, że wszelkie materiały, wydawnictwa publikowane w formie monografii pojedynczych obiektów, czy też szersze opracowania,  dotyczące tego co nazywa się dokładnie z dużej litery pisząc Dwór Polski, od lat są w obszarze moich zainteresowań i gromadzone są w zbiorach. Dożyliśmy szczęśliwie czasu kiedy można – a nie zawsze tak było – głośno mówić o historii, dziejach i mieszkańcach dworów. Tych zachowanych na obszarze Polski i Kresów Wschodnich, jak i tych utraconych i zniszczonych przez tzw. “sprawiedliwość dziejową”.  W tym miejscu czuję się zobowiązany wyjaśnić co znaczy i co kryje się pod tym właśnie terminem – “sprawiedliwość dziejowa”, wymieniana też czasem na “sprawiedliwość społeczną”.  To są terminy rzucane przez propagandystów tzw. ” agitki ” sowieckiego totalitarnego systemu. Systemu zbrodni i obłudy. I jeżeli broń Boże ktoś jeszcze dzisiaj używa takich słów to mając nadzieję, że czyni to nieświadomie należy mu współczuć postrzegania historycznych faktów.  Ale jeżeli ktoś mówi to z jakichś powodów z przekonaniem to jest to przerażające.

Dwór Polski zajmuje w naszej historii szczególną rolę. Obyczajowość, patriotyzm, praca, kultura i mecenat, kanwa pereł naszej polskiej literatury to tylko niektóre wątki tego zjawiska. Zjawiska, bo tak też w kręgach historyków i dyskusjach na dworskie tematy to zagadnienie określono. Dwór Polski jako zjawisko historyczne i kulturowe. Temat rzeka – być może będziemy kiedyś mieli czas rozwodzić się szerzej w tej kwestii. Pan Stanisław Wcisło dał nam niezmiernie cenną monografię dworu w Tymbarku. Powiem szczerze ta przerwa w naszych spotkaniach to czas wahania czy godnym będzie coś dodać z mojej skromnej kolekcji do tego co się nazywa “Dzieje tymbarskiego dworu”.  Spoglądam na oprawioną dawną fotografię dworu w Tymbarku i myślę, że jednak może warto podzielić się czymś co da nam wszystkim możliwość jeszcze szerszego spojrzenia na historię dworu, a przez to i na historię naszej miejscowości oraz całościowo na historię Polski.

 “Tymbark – dworski zaprzęg z saniami”

Do dworu w Tymbarku ma dzisiaj przyjechać gość. Choć to niedaleko posłano już na stację konie. Gość ten to osoba znana i wszędzie mile widziana. Pan Kornel Makuszyński – pisarz …. ”  –  w takiej fabularyzowanej formie pozwolę sobie rozpocząć rozwinięcie kilku wątków z monografii dworu w Tymbarku. A tak dawniej się właśnie jeździło – latem konie zaprzęgano do powozu, bryczki czy nawet dworskiej karety –  zimą do sań. Proszę spojrzeć na to zdjęcie powyżej – dworskie sanie na drodze w Tymbarku – w oddali widać zarys nieistniejącego drewnianego mostu. Drogę, most, miejsce wykonania tego zdjęcia możemy sobie odtworzyć  dzięki poznanym już w poprzednich spotkaniach historycznych pocztówkach. Dla przypomnienia zobaczmy poniżej te z motywem dworu oraz otaczające go dworskie pola będące częścią ziemskiego majątku.

“Tymbark na starej pocztówce “

Natomiast pierwszy raz przedstawiam dzisiaj nigdy wcześniej niepublikowaną prywatną pocztówkę – fotografię.

 Nowy dwór w Tymbarku – widok od strony północnej

Dawne pocztówki –  zbiory, kolekcje, serie – dotyczące jednej dziedziny, tematu bądź motywu – są niezwykle cennym materiałem poznawczym. W dzisiejszym spotkaniu prezentowany jest pochodzący z dwudziestolecia międzywojennego zbiór  kart pocztowych, których tematem są postacie ówczesnych polskich pisarzy. A skoro do Tymbarku przyjechał pisarz Makuszyński to zobaczmy jak ten nasz gość wyglądał.

“Polscy pisarze – kolekcja 1933”  

Niewątpliwie za jakiś czas po wyjeździe pisarza, na półce dworskiej biblioteki w Tymbarku, znalazła się pośród wielu innych nowa powieść Kornela Makuszyńskiego.  “Awantura o Basię” Gebethner i Wolff 1936 – pierwodruk, pierwsze wydanie z ilustracjami Konstantego Sopoćki – zapraszam  do zapoznania się z tym wydaniem.

“Awantura o Basię – 1936 – wydanie pierwsze”

Dokładnie w dwadzieścia lat od pierwszego, w roku 1956, ukazało się jedno z kolejnych wydań “Awantury o Basię “. I można zapytać po co wspominać o wydawnictwach z siermiężnych socjalistycznych czasów. Otóż te czasy to również część naszej historii. Komunistyczna cenzura – proszę spojrzeć na materiał zdjęciowy poniżej, gdzie zobaczymy wydania z diametralnie innych lat. Ilustracje autorstwa tego samego znakomitego grafika Konstantego Sopoćki – ale na próżno szukać w wydaniu z lat pięćdziesiątych tej ilustracji z przebogatą symboliką naszej wiary, obrazu modlących się postaci. Niestety ci cenzorzy, propagandziści, Boga też nie lubili.

“Awantura o Basię 1936 – 1956”

Patrząc na dawną fotografię dworu w Tymbarku  zauważmy, że obok jest jeszcze jedna. Równie intrygująca. Piękna kobieta o tajemniczym dyskretnym uśmiechu. No tak. Pani ta to przecież ….

” Ciąg dalszy nastąpi …”

Objaśnienia:

1) Fotografia zaprzęgu z saniami została wykonana ok. roku 1935.

2) Zbiór kart pocztowych “Pisarze polscy” liczy kilkadziesiąt pozycji zachowanych w doskonałym stanie. Oprócz Kornela Makuszyńskiego pozwoliłem sobie pokazać kilka innych. Nieprzypadkowo zresztą  postacie pisarzy są prezentowane w tym naszym spotkaniu, a także jest wzmianka o cenzurze. Otóż tak pokrótce – w czasach sowieckiej okupacji i bezwzględnej cenzury istniał całkowity zakaz podejmowania pewnych tematów, wymieniania pewnych nazwisk. Takim tematem tabu była właśnie zagłada dworów. Zjawisko to nasiliło się jeszcze za carskiej Rosji, po klęsce Powstania Styczniowego, swoje apogeum miało od czasu bolszewickiej rewolucji, a później jeszcze po 17 września 1939.  Kto za czasów PRL-u spróbował wymienić nazwiska pisarzy, a w szczególności pisarek mówiących w swoich najczęściej pamiętnikarskich, dokumentalnych utworach o unicestwianiu polskich ziemiańskich siedzib narażony był na dotkliwe szykany. Kto z powojennego młodego pokolenia mógł oficjalnie bez obaw czytać np. “Pożogę ” Zofii Kossak, “Burzę od wschodu” Marii Dunin-Kozickiej, ” Na ostatniej placówce ” Dorożyńskiej.  A gdzie zapodziała się lektura “Pożegnanie domu” Zofii Żurakowskiej. Gdzie wreszcie nazwisko Marii Rodziewiczówny i jej przepiękne pełne patriotyzmu powieści. To wszystko wiąże się ściśle z tematem  jakim jest dwór. Pan Stanisław Wcisło w monografii tymbarskiego dworu wspomina o bogatej bibliotece jaka się w nim znajdowała. Uległa zniszczeniu bądź też rozproszeniu w czasie dramatycznych wydarzeń – wydarzeń takich lub podobnych, które tak jak w Tymbarku, dotknęły niezliczoną ilość dworów, a o których traktują w swoich utworach wymieniane wcześniej autorki. Pozwolę sobie w naszych spotkaniach prezentować cudem ocalałe oryginalne przedwojenne wydania książek o losach dworów.

3) Porównania – w tym spotkaniu różnych wydań – sprawdzona i skuteczna metoda historycznych dociekań – innym razem tym sposobem spojrzymy być może na dawne fotografie.

4) W latach 1986 – 2007 Stowarzyszenie Historyków Sztuki organizowało w Kielcach seminaria, których tematem był dwór. “Dwór polski – zjawisko historyczne i kulturowe ” – tak brzmi nazwa tych spotkań i taki tytuł ma dziewięć opublikowanych tomów, które są pokłosiem tych spotkań. Skarbnica wiedzy o wszystkim co z dworem, dworami związane. W naszych spotkaniach będziemy sięgać do szczęśliwie posiadanych w zbiorach wszystkich tych wydawnictw.

Materiały:

1) “Dwór ” – ” Sanie ” – fotografie do 1939 – ” Kolekcja Prywatna Tymbark “,

2) Pocztówki ” Tymbark ” – ” Pisarze polscy ” – zbiór pocztówek historycznych do 1939 – “Kolekcja Prywatna Tymbark”,

3) “Awantura o Basię ” Gebethner i Wolff 1936 – Iskry 1956 – księgozbiór “Kolekcja Prywatna Tymbark” .

Przedstawione materiały mogą służyć wyłącznie celom poznawczym i edukacyjnym. Kopiowanie i rozpowszechnianie do celów komercyjnych jest niedopuszczalne.

“SPOTKANIA Z HISTORIĄ – KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK”

Szanowni Czytelnicy Tymbark.in  “Kolekcja Prywatna Tymbark” zaprasza do pasjonującej przygody z historią i do następnego spotkania !!!

Wspomnienia o śp.księdzu prałacie Eugeniuszu Piechu – spisane przez Stanisława Wcisło (część trzecia i ostatnia)

Z dniem 21 kwietnia 1947 r. ksiądz Piech zostaje przeniesiony,  ja­ko wikary do Tymbarku, gdzie pracował do 1 sierpnia 1952 r.  Od 19 mar­ca 1952 r., tj. od dnia śmierci tymbarskiego  proboszcza, ks.Andrzeja Bogacza, do dnia odejścia do Kamienicy, pełnił funkcję administratora parafii tymbarskiej.

Od pierwszych dni swego pobytu w Tymbarku dał się poznać tutejsze­mu społeczeństwu nie tylko jako duszpasterz, ale także jako doskonały pedagog  i wychowawca oraz jako animator i organizator życia kultural­no-oświatowego ,tak w kręgach młodzieżowych, jak i wśród starszych oraz dzieci.

Brał żywy udział w organizowaniu teatru amatorskiego, czytelnictwa (służąc chętnie i własną biblioteczka, jak na owe czasy dość zasobną).  Zorganizował Bibliotekę Parafialną. Szczególną uwagę poświęcał jednak i wiele trudu włożył w zorganizowanie i prowadzenie Kół Stowarzyszenia Katolickiej Młodzieży – męskiej i żeńskiej. Chętnie organizował i oso­biście prowadził wycieczki turystyczno-krajoznawcze, które wykorzysty­wał do przeprowadzania pogadanek wychowawczych przy ognisku.

Ognisko to bardzo ważny element w wychowaniu, zwłaszcza młodych.

Tu można doskonale – przy śpiewie, gawędach i grach terenowych – kształ­tować młode charaktery .A wszystko na luzie, w radosnym nastroju. Wśród śmiechu i żartów. Zamiast zwracać któremuś z uczestników wycieczki uwagę, ks.Piech robił to przy pomocy piosenki. Np. gdy w marszu ktoś zbytnio wyprzedzał pozostałych, ksiądz śpiewał:  “Jom ci powiedział, jom ci powiedział, nie wyprzedzoj!”. Podobnie śpiewał przy podobnych sytuacjach, zmieniając tylko jedno słowo – nie zostowoj, nie chowoj się itp. W ten sposób, bardzo taktownie i delikatnie zwracał uwagę na nie­właściwe zachowanie się. Wpływało to dodatnio na cała grupę, która słysząc taką przyśpiewkę starała się dostosować do wymogów “swojego księdza”, jak go przeważnie nazywano. Nie chciano również narazić się na śmiechy pozostałych uczestników wycieczki.

Będąc w Tymbarku, w ramach swych obowiązków nauczycielskich, spra­wował funkcję prefekta w nowootwartym Spółdzielczym (później Państwo­wym) Liceum Przetwórstwa i Handlu Ogrodniczego II stopnia. Do Liceum uczęszczała młodzież przeważnie starsza, po tzw. małej maturze. Część chłopców było już po odbyciu służby wojskowej, a więc dorośli. Wydawać by się mogło, że z taką młodzieżą trudno sobie poradzić, zwłaszcza je­śli uświadomimy sobie, że w tym okresie wszelkimi możliwymi sposoba­mi starano się ośmieszyć kościół i praktyki religijne. W modzie była dialektyka marksistowska , a  Manifest Komunistyczny miał zastąpić ka­techizm . Ksiądz Piech potrafił jednak przyciągnąć młodzież do siebie. Chętnie z nią dyskutował na tematy filozoficzne i ówczesne poglądy materialistyczne. Co więcej, zachęcał młodzież do czytania lektur mar­ksistowsko-leninowskich , których sporą kolekcję posiadał w swej biblio­teczce . Często mawiał: „Chcesz pokonać przeciwnika to najpierw dobrze go oczna i,a wtedy łatwiej spostrzeżesz jego słabe punkty.”  Był więc otaczany przez tą młodzież i bardzo szanowany .Świadczyć o tym może choćby następujący epizodzik.

Po zakończeniu egzaminów maturalnych w 1950 r.(pierwszy maturalny egzamin w w/w Liceum) młodzież urządziła tzw.komers, na który zaprosiła całe grono pedagogiczne, przedstawicieli miejscowych władz administracyjno-politycznyych. Na przyjęciu znalazł się także przedstawi­ciel Ministerstwa  Przemysłu Rolnego i Skupu, jako resortu prowadzące­go szkołę. Przedstawiciel  ten, oczywiście zwracał uwagę przede wszystkim na nowoczesne metody wychowania młodzieży. Kiedy już uczestnicy biesia­dy zasiedli przy stołach,  by rozpocząć pożegnalną kolację – już absol­wentów Liceum – zauważono brak księdza Piecha. Mimo uwag dyrektora i wychowawców, by rozpocząć imprezę, młodzież zdecydowanie oświadczyła, że należy jeszcze poczekać. Kiedy w kilka minut później wszedł zdysza­ny  ks.Piech i przeprosiwszy za spóźnienie siadł na końcu jednego ze stołów, podeszła do niego delegacja młodzieży i zaprosiła do stołu przeznaczonego dla wyróżnionych osób. Stało tam już wcześniej przygo­towane krzesło dla niego. Zdziwiło to przedstawiciela Ministerstwa.

Zainteresował się bliżej osobą księdza, zaś później rozmawiał z nim osobiście. Na końcu końcu rozmowy wręczył mu wizytówkę ze słowami: „Jeśli kiedyś będzie ksiądz w jakiejś potrzebie proszę się zwrócić do mnie. Tu jest mój adres służbowy i prywatny.”

Nawet po latach  Jego byli uczniowie nie zapominali o nim. Nawet Ci, którzy wybrali drogę życia w nowej ideologii. Oto następny przy­kład: W roku 1975 Zespół Szkół Przemysłu Spożywczego w Tymbarku (powstały na bazie dawnego Liceum Przetwórstwa i Handlu Ogrodniczego) organizował uroczystość przekazania nowych obiektów szkolnych i inter­natu oraz nadania szkole imienia Komisji Edukacji Narodowej. Na uroczystość tą zaproszono licznych gości, a wśród nich przedstawiciela KC PZPR z Warszawy. Był nim były uczeń tej szkoły – absolwent z 1950 r. Kiedy przyjechał, jego pierwsze słowa  były pytaniem: “Czy zaprosiliś­cie także księdza Piecha?” – Kiedy  zaś usłyszał przeczącą odpowiedź, powiedział dość ostrym głosem: “To zrobiliście błąd, duży błąd, gdyż on powinien tu być.”

Inny przykład metody wychowawczej ks.Piecha. Pewnej niedzieli, w czasie mszy św. ksiądz Piech idąc przez kościół, zbierając datki na tacę, w pewnym momencie zauważył pod chórem, obok filaru, stojącego studenta, który dość zabawnie kołysał się na nogach. Wracał do domu po całonocnej zabawie. Chciał jednakże spełnić swój religijny obowiązek w uczestniczeniu we mszy św. Zmęczenie, w połączeniu z wypitym alkoho­lem, nie pozwoliły jednakże na poprawne uczestniczenie w najświętszej ofierze. Co gorsze, jego zachowanie rozpraszało uwagę grupy osób modlących się  nieopodal. Widząc to ks.Piech podszedł spokojnie do niego. Podał mu klucz od swego mieszkania i szeptem powiedział: „Idź do mego miesz­kania i zaczekaj, Ta za chwilę tam przyjdę. Tu zaś nie rób wstydu sobie i uciechy innym.” Zaczerwieniony ze wstydu młodzian opuścił kościół i zgodnie z poleceniem udał się do mieszkania ks.Piecha, gdzie za chwi­lę przyszedł również i on sam.“Słuchaj, Loizek – powiedział ksiądz – w takim stanie nie spełnisz należycie swego obowiązku. Robisz zaś ze siebie tylko pośmiewisko i rozpraszasz uwagę innych., Masz  tu kieliszek wódki. To cię na chwilę otrzeźwi i wzmocni, dojdziesz więc do domu (około 5 km.).Wyśpij się i postaraj się przyjść na ostatnie nabożeństwo. A ponadto zapraszam cię kiedyś, gdy będziesz miał nieco czasu na pogawędkę. A teraz – ty do domu, a ja wracam do kościoła”. Klepnął go przyjacielsko po ramieniu i wrócił do kościoła. Epizod ten opowia­dał mi sam delikwent.

Ks.Piech nigdy nie ośmieszał pijanych i innym na to nie pozwalał.

“Nie wolno drwić z pijanego człowieka. To są biedacy, chorzy, którym na­leży współczuć i pomagać” – mawiał. Natomiast chętnie rozmawiał z alko­holikami , kiedy byli w stanie trzeźwym. Tłumaczył im szkodliwość nadużywania alkoholu dla zdrowia oraz przedstawiał inne niebezpieczeń­stwa,. jakie mogą wyniknąć na skutek zamroczenia alkoholowego, a także i to, że stają pośmiewiskiem innych.

[Czytaj więcej…]

Z cyklu „Historia tymbarskiego dworu”

            Józef Myszkowski – dziedzic dóbr tymbarskich – w  latach  1890 – 1925

Józef Myszkowski to drugie pokolenie Myszkowskich z tymbarskiej gałęzi tego rodu. Dobra tymbarskie odziedziczył po swoim stryju Ludwiku Myszkowskim – adwokacie z Jarosławia .

     Ludwik Myszkowski był właścicielem tych dóbr,  jednakże osobiście nimi prawie nie zajmował się, jako że prowadząc kancelarię adwokacką w Jarosławiu, nią  musiał się zajmować. Dobra tymbarskie natomiast, jako plenipotentowi, przekazał swemu starszemu bratu Janowi, który w jego imieniu gospodarzył  tu do roku  1902, tj. do dnia śmierci.

    Rodzicami Ludwika (ur. w 1831 r.) i Jana  (ur. w 1830 r.) byli Józef (ur. 1779 r.) i Salomea z Chociatowskich (ur. w1789 r.) Myszkowscy. Oprócz Jana i Ludwika  mieli jeszcze troje innych dzieci, a to: Józefa (ur. w 1818 r.), Franciszkę (ur. w 1820 r.) i Karola (ur. w 1823 r.)

    Ludwik był najmłodszym synem. Studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim prawo, które ukończył z tytułem doktora nauk prawniczych. W Jarosławiu założył kancelarię adwokacką, która prosperowała bardzo dobrze. Będąc bogatym prawnikiem, w roku 1868, na licytacji, kupił dobra ziemskie w Tymbarku  za 36.000 florenów, od Tytusa Sławikowskiego, któremu groziła  upadłość. Prowadząc kancelarię adwokacką, jak wspomniano na wstępie, nie mógł osobiście zajmować się prowadzeniem nowo nabytego majątku i dlatego powierzył go opiece swego brata Jana.

    Jan Myszkowski, starszy o rok od Ludwika, był ożeniony  z Walerią Borkowską, z którą miał czworo dzieci, a to: Stanisław (ur. w 1855 r.), Józef (ur. w 1857 r.), Zofia (ur. w 1860 r.) i Feliks (brak daty urodzenia).

    Jan Myszkowski – jako zarządca majątku swego brata Ludwika – dobrze jest wspominany w Tymbarku, jako gospodarz dworu i  mieszkaniec tej miejscowości. Powszechnie uważany był za prawowitego właściciela tego majątku. Za takiego uważał go nawet proboszcz tymbarski, który w Kronice Parafialnej (T.I. s.96) wpisał: „Dnia 16 maja zmarł prawie nagle śp. Pan Jan Myszkowski dożywotni posiadacz dóbr w Tymbarku.”

    Był kolatorem kościołów  w Tymbarku i Słopnicach, które wspomagał według swych możliwości. Przewodniczył także Radzie Parafialnej i Tymbarskiej Radzie Szkolnej. Brał udział w Komisjach Sprawnościowych (egzaminacyjnych) w Szkole  Ludowej oraz w zebraniach środowiskowych, co świadczy o jego aktywności i staraniach o rozwój  tego środowiska.

   Ks. Kumorek – proboszcz tymbarski, w Kronice Parafialnej (T. I. s. 95) opisując budowę spichlerza plebańskiego, zanotował: „Ks. Proboszcz częścią swoimi funduszami, częścią dobrowolną Wnego p. Jana Myszkowskiego i z pomocą parafian wystawił spichlerz przedstawiający wartość  1600 Koron.”

     Wróćmy jednak do właściwego tematu, a mianowicie dziedziczenia dóbr tymbarskich, przez Józefa Myszkowskiego.

    Adwokat, Ludwik Myszkowski był osobą stanu wolnego. Kiedy poczuł się już zmęczony życiem, postanowił  swój majątek, a raczej majątki, gdyż poza Tymbarkiem posiadał również pokaźne dobra w Łuczycach i  Stubnie, na Kresach Wschodnich oraz kilka mniejszych w innych miejscowościach – przekazać  najbliższym. Nie przekazał ich jednak bratu Janowi, który przez szereg  lat gospodarzył nimi, lecz na sukcesora wybrał jego syna Józefa, którego uważał za najbardziej godnego i gwarantującego, że będzie  godnym następcą i gospodarzem. I to się potwierdziło w czasie lat jego gospodarowania w Tymbarku Dziedzictwo to sprawował do roku 1924, kiedy to, już jako schorowany i zmęczony życiem człowiek, przekazał je swej córce Zofii.

     Tak więc Jozef, jako drugi syn pana Jana, został przez stryja Ludwika wybrany na dziedzica dóbr  ziemskich w Tymbarku i stanowi drugie pokolenie rodu Myszkowskich w  Tymbarku. Przyjrzyjmy się więc nieco bliżej jego osobie.

      Józef urodził się 24 marca 1857 r., lecz, niestety nie znamy miejsca jego urodzenia, ani przebiegu jego dzieciństwa i lat młodzieńczych. Nie wiemy też dokładnie kiedy i gdzie się kształcił, bowiem w czasie likwidacji dworu ,w marcu 1945 r., która miała bardzo gwałtowny charakter, większość dokumentów została zniszczona. Na podstawie dokumentów, jakie znajdują się w archiwum parafialnym oraz Kroniki Parafialnej Tymbarku wiemy, ze posiadał wykształcenie wyższe, z zakresu leśnictwa.

   W Kronice Parafialnej (t.II. s.63), przy opisie jego pogrzebu jest zdanie: „Ukończył Forstakademie w Taranto, w Saksoni odbył praktykę leśną.”, co potwierdzają i inne dokumenty dotyczące jego wykształcenia. Po studiach, powróciwszy do Tymbarku, zawarł związek małżeński z panną Jadwigą Marszałkowiczówną, córką  właściciela dóbr ziemskich w Kamienicy – miejscowości w powiecie limanowskim.

     Warto tu również wspomnieć, że rodzina Marszałkowiczów w Kamienicy, na terenie sądecczyzny należała nie tylko do najbogatszych rodów, ale także do najbardziej aktywnych działaczy społecznych i politycznych., dążących do rozwoju kultury i oświaty oraz poprawy materialnej społeczeństwa ówczesnej Galicji.

    Stanisław Grodzki w swej książce pt. „Feliksa Boronia  pielgrzymki do historii” tak przedstawia ojca panny Jadwigi: „Był absolwentem prawa Uniwersytetu Wiedeńskiego, uczestnikiem wydarzeń roku 1848, działaczem politycznym w Galicji, między innymi posłem do Sejmu Krajowego, ale przede wszystkim działaczem gospodarczym, według najlepszych wzorów pozytywistycznych. W swoich sądeckich dobrach zaprowadził nowoczesną gospodarkę leśną i sadowniczą, dbał  o oświatę ludu, starannie dobierał oficjalistów pod kątem rzetelnego stosunku do chłopów. Między innymi zatrudniał Jana Kantego Andrusiewicza, organistę z Chochołowa, bohatera wydarzeń 1848 r., gdy kuria biskupia odmówiła mu powrotu na poprzednie stanowisko. Urzędnikiem  Marszałkowicza był też Ludwik Hubal, ojciec znakomitego historyka o tym samym nazwisku.”

    W podobnym tonie pisze o Marszałkowiczu  również  S .Sitowski w książce pt. „Rodem z Ziemi Sądeckiej”:…”Doprowadził do Kamienicy bitą drogę, zbudował we wsi dużą papiernię produkującą papier sitowy, kancelaryjny i bibułę, a także dwie huty żelaza, młyny i tartaki. Skład mieścił się w domu A. Kosterkiewicza w Nowym Sączu.”

    Marszałkowicz był również  mecenasem sztuki. We wzniesionym, w latach 1830 – 1840, pałacu w Kamienicy zgromadził liczne obrazy i bogaty księgozbiór. Dawał schronienie i pracę prześladowanym przez Austriaków działaczom politycznym.

     Podczas rabacji chłopskiej w roku 1848 Marszałkowicz został napadnięty przez górali z sąsiedniej Ochotnicy, chcących  przerżnąć  go piłą. Z pomocą przyszli mu chłopi z dóbr kamienickich, którzy stanęli w obronie swego dziedzica.

     Opisy powyższe świadczą również o walorach Józefa Myszkowskiego, któremu państwo Marszałkowiczowie bez obawy oddali za żonę. swą  ukochaną córkę Jadwigę.

[Czytaj więcej…]

Z cyklu „Historia tymbarskiego dworu”

Tymbarski dwór w czasie okupacji hitlerowskiej

Wprawdzie w artykule “Tymbarski dwór i jego właściciele” wspomniałem nieco o okresie okupacji, uważam jednak, że powinno się uwypuklić i podać więcej szczegółów, by rola dworu, a właściwie jego mieszkańców ukazana została bardziej wyraziście. Zwłaszcza jeżeli chodzi o patriotyzm jakim wykazali się aż do oddania własnego życia na ołtarzu Ojczyzny.

Patriotyzm w rodzinie Myszkowskich i Tur­skich zawsze stał na pierwszym miejscu, bez względu na straty, jakie ponoszono z tego tytułu. Zawsze z dumą opowiadano o przod­kach, którzy walczyli w obronie i dla dobra Ojczyzny. Przykładem tego jest choćby Stani­sław Turski – powstaniec z 1963 roku (pisaliśmy o nim w artykule o rodzinie Turskich skoligaconej z Myszkowskimi w nr 25 „Almana­chu”). Wróćmy jednak do czasów okupacji.

Po klęsce wrześniowej 1939 roku w tymbarskim  dworze zamieszkało sporo osób z tych rodów. Posiadali oni swe dobra ziemskie przeważnie na kresach wschodnich, skąd mu­sieli uciekać, by uniknąć zsyłki na Sybir czy Zakaukazie. Z najbliższej rodziny Zofii Tul­skiej wymienić tu należy jej brata – Ludwika Myszkowskiego, który posiadał majątek w Stubnie, rodzinę drugiego brata – Jerzego posiadającego majątek w Łuczycach k/Sokala. (Jerzy jako oficer WP brał udział w kampanii wrześniowej. Dostał się do niewoli radzieckiej i został zamordowany w Katyniu). Rodzinę Stefana Myszkowskiego (kuzyna Zofii Tul­skiej) oraz rodzinę Tadeusza Turskiego (brata męża Zofii Turskiej). Uważano, że Tymbark leżący z dala od głównych szlaków komunikacyjnych będzie bezpiecznym miejscem, Brano pod uwagę również i to, że Zofia Turska posiadająca obywatelstwo szwajcarskie nie będzie narażona na represje ze strony niemieckiego okupanta.

Tak więc dwór wypełnił się członkami ro­du Myszkowskich i Turskich, którzy od pier­wszych niemal dni okupacji podjęli działalność związaną z Ruchem Oporu, mającym na celu przyspieszenie wyzwolenia Ojczyzny, o czym wspomniano już w poprzednim artyku­le. Przyjrzyjmy się jej bardziej szczegółowo.

Po klęsce wrześniowej przez tymbarski dwór przewija się szereg osób wojskowych, zwłaszcza oficerów, którzy proszą o doraźną pomoc w drodze do polskiej armii powstającej na obczyźnie. Między innymi pojawili się tu: mjr Wacław Szyćko (ps. „Wiktor”) i por. Jan Cieślak (ps. „Maciej”). To na ich ręce, w dniu 11 grudnia 1939 roku zaprzysiężeni zostali: Zofia Turska wraz z całą swoją rodziną oraz Marian Prὄkl – administrator dworski. 1 tak właśnie rozpoczął oficjalnie swą działalność Ruch Oporu w Tymbarku.

Uczestnictwo w nim tymbarskiego dworu najlepiej przedstawia J. Bieniek w swym arty­kule zamieszczonym w “Roczniku Sądeckim” (t. 12/1971): …Poza setkami bezimiennych zaopatrzeniowców limanowskiej wsi, wymienić należy szczególnie ofiarnych ziemian tutejszych, a więc dwory i dworki Żuk-Skarszewskich z Przyszowej, Romerów z Jodlownika-Lipia i Turskiej z Tymbarku oraz Spółdzielnię Owocarską, a właściwie jej kierownika technicz­nego inżyniera Józefa Marka (ps. „Lanca”).

Żuk-Skarszewszy aprowizowali głównie okoliczne oddziały partyzanckie; Romerowie Sztab Obwodu i II batalion; Turska z Markiem – sztab Inspektoratu i dowództwo 1 PSP-AK, a poza tym każdego, kto się pod rękę nawinął.

Dwór Turskiej oraz stojące w jej dyspozycji gajówki i leśniczówki stanowiły coś w rodzaju “zajazdów”, w  których setki osób z konspiracyjno-partyzanckiego szlaku znajdowało cenną pomoc o każdej porze dnia i nocy. Zarówno właścicielka z córką Danutą, jak i zarządca majątku – Marian Prὄkl z personelem admini­stracyjnym, czynili wszystko, aby w każdej po­trzebie, jaka w ‘ podziemnym kręgu zaistniała, wyjść naprzeciw we wszelki możliwy czy konie­czny w danej sytuacji sposób.

Specjalnie cenną okolicznością było w tym wypadku obywatelstwo szwajcarskie Turskiej, które chroniło ją przed ingerencją gestapo, a zarazem stwarzało możliwości otrzymywania ze Szwajcarii cennych przesyłek, głównie le­karstw przekazywanych w całości na potrzeby podziemia.

  1. Bieniek pisze, że obywatelstwo szwaj­carskie chroniło ją przed ingerencją gestapo. Niestety, niezupełnie, gdyż przez całą okupac­ję dwór był inwigilowany bezpośrednio przez gestapo, lub przez konfidentów. Najlepszym tego dowodem było aresztowanie wiosną 1941 roku brata Zofii Turskiej – Ludwika Myszkowskiego i wywiezienie go do Oświęci­mia, gdzie zginął. Aresztowanie groziło także bratankowi Karola Turskiego, Przemysławo­wi. Ten jednakże, po aresztowaniu Ludwika, zdążył usunąć się z Tymbarku i wyjechał do Szwajcarii, skąd nadal pomagał, szczególnie wysyłając paczki z lekami.

Wielu członków rodziny Zofii Turskiej, którzy w okresie okupacji mieszkali we dwo­rze, dało dowód swego patriotyzmu. Szcze­gólnie godne pamięci są następujące osoby:

  • Danuta Turska – córka Zofii, która mimo poważnej, nieuleczalnej choroby, przez całą wojnę pracowała na rzecz mchu oporu, prowa­dząc skrzynkę kontaktową Inspektoratu „Ni­wa” oraz działając w służbie sanitarnej.
  • Ludwik Myszkowski – brat Zofii, współ­twórca placówek Związku Walki Zbrojnej w Tymbarku i okolicznych miejscowościach. Za działalność tę został aresztowany przez gestapo i zginął w Oświęcimiu.
  • Maria Myszkowska – żona Ludwika – mi­mo aresztowania męża nadal aktywnie praco­wała w służbie sanitarnej. Często konno objeż­dżała okolice, niosąc pomoc rannym i chorym partyzantom, a także cywilom. Po otrzymaniu oficjalnego zawiadomienia o śmierci męża za­łamała się. Zostawiwszy swoje dzieci pod opieką bratowej (Z.Turskiej), wstąpiła do kla­sztoru Sacre Coeur w Polskiej Wsi koło Gniez­na, gdzie poświęciła się pracy wychowawczej w gimnazjum żeńskim, prowadzonym przez zakonnice. Pozostała tam do końca życia.

Maria Myszkowska – żona Stefana – wraz z Danutą Turską prowadziła pocztę podziemną (jeden z oddziałów) Inspektoratu „Niwa”, zaś od 1944 roku również szpitalik partyzancki na Zęzowie, w budynku Antoniego Pachowicza.

  • Julia Myszkowska – żona Jerzego – pro­wadziła partyzancki magazyn żywnościowy i odzieżowy, aptekę, a także bibliotekę na uży­tek tajnych kompletów nauczania.
  • Emilia Myszkowska – córka Jerzego – zwana pospolicie „Lilką”, pracowała w łącz­ności i sanitariacie. Od początku 1944 roku była zastępcą komendantki referatu Wojsko­wej Służby Kobiet przy inspektoracie “Niwa”.

Wojciech Myszkowski – syn Jerzego, po ukończeniu podchorążówki aktywnie działał w placówce “Trzos” pod pseudonimem “Pu­chacz”, biorąc udział w wielu jej akcjach bojo­wych.

  • Andrzej Myszkowski – syn Stefana, pseu­donim “Tatar” – podobnie jak Wojciech po ukończeniu Szkoły Podchorążych, działał w “Trzosie”.
  • Marian Prὄkl – nie należał wprawdzie do rodziny właścicielki dworu, jednakże jako administrator jej majątku traktowany był jak najbliższy członek rodziny. To on, upoważ­niony przez Zofię Turską, brał udział we wszystkich poczynaniach dworu. Pod jego opieką był magazyn broni.

Odnośnie działalności Zofii Turskiej warto jeszcze przypomnieć fragment opracowania J. Bieńka zatytułowany „Placówka Tymbark (“Tymoteusz”, “Trawa”, “Trzos”)”: “…Mia­nowana przez władze podziemia komendantka specjalnej organizacji mającej na celu zaopa­trzenie sił bojowych walczącej Polski, działa­jącej pod kryptonimem “Uprawa”, a później “Tarcza ” – postawiła Zofia Turska limanowski oddział “Uprawy” na pierwszym miejscu w Okręgu.

Na tym jednakże nie kończy się działalność Turskiej i jej rodziny na rzecz walki o pols­kość. Należy tu podkreślić ich oddziaływanie na rozwój kultury i oświaty miejscowego śro­dowiska, przepojonej elementami patriotycz­nymi. Z dworu wychodziły plany tworzenia tajnych kompletów nauczania, tutaj organizo­wano pomoc dla prowadzących je oraz wspo­magano materialnie, udostępniano pomoce naukowe, a szczególnie książki z bogatej, jak na owe czasy, biblioteki dworskiej. Tu odby­wały się również egzaminy maturalne, które były dużym przeżyciem nie tylko dla zdających, lecz także dla wszystkich mieszkańców dworu. Warto tu wspomnieć taki epizod zwią­zany z maturą.

W sali jadalnej maturzyści piszą wypraco­wanie z języka polskiego. Komisji Egzamina­cyjnej przewodniczy dr Sebastian Flizak z Mszany Dolnej. W pewnym momencie po­wiadomiono panią Turską, że na teren dworu wjechał samochód z kilkoma niemieckimi ofi­cerami. Wśród części zebranych nastąpiła kon­sternacja, a nawet przerażenie. Pani Turska poprosiła wszystkich o zachowanie spokoju. Wydawszy kilka poleceń, wyszła na ganek, gdzie przywitała “gości”. Z uśmiechem na us­tach zaprosiła ich do salonu. W międzyczasie gromadka zdającej młodzieży bocznym kory­tarzykiem przemknęła do pomieszczenia mieszczącego się na strychu budynku gospo­darczego, by tam kontynuować pisanie wypra­cowania. W jadalni zaś przygotowano posiłek dla panów oficerów, na który zaproszono rów­nież dr Flizaka (z wykształcenia germanistę). Po chwili całe towarzystwo prowadziło oży­wioną dyskusję, zaś maturzyści kończyli swe prace, Wszystko zakończyło się pomyślnie, a przecież… Tylko dzięki stoickiemu spokojowi pani Turskiej można było tak ryzykować.

Dwór stanowił także azyl dla ludzi nauki i kultury, którzy pod własnymi lub fikcyjnymi nazwiskami zatrudniani byli jako guwernerzy, gajowi, ogrodnicy itp, dzięki czemu mogli stosunkowo swobodnie poruszać się w terenie. Wystarczy wspomnieć choćby takie nazwiska jak profesorowie: Goriaczkowski, Chroba- czek, Mehring i wielu innych.

Duży wpływ miał również dwór na pod­trzymywanie tradycji ludowych. Do ich pro­gramu wplatano sporo motywów patriotycz­nych, które wykorzystywane były z różnych okazji, na przykład dożynek, jasełek, imienin kogoś z dworu. Na program składały się pieś­ni, recytacje, tańce, a ich doborem zajmowali się najczęściej nauczyciele tajnych kompletów, wśród których pod tym względem przodowała Bronisława Szewczykówna.

Wypada jeszcze wspomnieć opiekę dworu nad biednymi, zwłaszcza dziećmi i więźniami, których dożywiano, ubierano oraz leczono. Pani Turska przez cały okres okupacji była przewodniczącą miejscowego oddziału Rady Głównej Opiekuńczej (RGO), dzięki której można było dotrzeć nawet do więzień.

Trudno w tak krótkim artykule omówić wszystkie zasługi dworu na rzecz środowiska nie tylko w trudnych latach okupacji niemiec­kiej. Do dziś ludzie, zwłaszcza starsi, z wdzięcznością wspominają różne przysługi czy dobrodziejstwa, jakich doznali w tym ok­resie. Nade wszystko zaś możemy dzisiaj śmia­ło powiedzieć, że dwór w okresie okupacji dawał najlepszą lekcję patriotyzmu i miłości bliźniego. Jego mieszkańcy stawiali wszystko na jednej szali – od różnych niebezpieczeństw po cierpienia do przelania własnej krwi dla dobra Ojczyzny. Czynili wszystko, co uważali za słuszne, by pomóc biednym i słabym oraz przybliżyć dzień wyzwolenia Ojczyzny.

Stanisław Wcisło

Artykuł ten był publikowany w Almanachu Ziemi Limanowskiej, nr 26, jesień 2006

Z cyklu „Historia tymbarskiego dworu”

Ród Turskich związany z tymbarskim dworem

Pisząc o tymbarskim dworze, jego historii oraz właścicielach nie można zapomnieć o rodzie Turskich. W Tymbarku nazwisko to pojawiło się dopiero w roku 1924, kiedy córka Józefa Myszkowskiego – Zofia sprowadziła się do Tymbarku, wraz ze swym mężem Karolem Turskim, by na życzenie swego schorowanego ojca objąć w posiadanie tutejszy dwór. Tak więc Karol, jako mąż Zofii, stał się tymbarskim obywatelem, który pozytywnie wpisał się w historię tej miejscowości

Poza Karolem i Zofią istniały jeszcze inne koligacje między tymi rodami. Trzeba przyz­nać, że Turscy mają ciekawą, związaną nie tylko z Tymbarkiem – historię, z którą warto się zapoznać. Mówiąc o tej rodzinie wspominamy najczęściej gałąź związaną z Myszkowskimi z Tymbarku. Zacząć jednak należy od Stanisława Turskiego.

Wywodził się on ze znanej szlachty kresowej pochodzenia ormiańskiego. W 1863 roku, w randze pułkownika, brał udział w walkach powstania styczniowego pod dowództwem generała Langiewicza. Po upadku powstania, kiedy jego uczestnikom groziła śmierć przez rozstrzelanie lub zsyłka na Sybir, grupa powstańców, wraz z generałem Langiewiczem przeszła na teren Galicji, będącej pod zaborem austriackim. Tam na pewien czas zostali in­ternowani. Po zwolnieniu wielu z nich musiało opuścić te tereny i udać się na emigrację. Pułkownik Turski, podobnie jak generał Langiewicz, wybrał Szwajcarię i zamieszkał w Zurychu, gdzie założył rodzinę, której rząd szwajcarski przyznał obywatelstwo. Dzięki temu mogli oni utrzymywać kontakt z krajem, odwiedzając swe rodzinne strony na Kresach Wschodnich. Tam też urodził się ich syn Karol.

Związek małżeński zawarł Stanisław Turski w Zurychu z Polką, panną Teklą Ginawską. Z małżeństwa tego urodziło się pięcioro dzieci: trzy córki i dwóch synów. Niestety, zbyt mało mamy wiadomości o ich późniejszych losach. Podajemy jednak ich imiona i to, co wiemy na ich temat.

Rodzice Karola Turskiego: Stanisław Turski i Tekla z Ginawskich Turska

Stanisława wróciła do Polski i posiadała mająteczek ziemski w Hruszowicach na Kresach Wschodnich. O Wandzie wiemy tylko tyle, że była piękną kobietą i część swego życia spędziła we Francji. Mana – urodzona w 1879 roku – pod koniec swego życia przyjechała do Tymbarku i zamieszkała we dworze. Zmarła w 1926 roku i została pochowana na tymbarskim cmentarzu w grobowcu Turskich. Karol – urodził się 10 listopada 1876 roku w miejscowości Barysz, w parafii Tartaków, w powiecie sokalskim. Kształcił się jednak w Zurychu, Studia wyższe ukończył jako specjalista w zakresie leśnictwa i ekonomiki rolnej, po czym przyjechał do Polski, rozpoczynając pracę zawodową w majątkach Myszkowskich na Kresach Wschodnich. Tam też poznał pan­nę Zofię Myszkowską, córkę Józefa z Tymbarku, z którą w 1912 roku zawarł związek małżeński.

W roku 1924, na prośbę ojca Zofii, państwo Turscy sprowadzili się do Tymbarku, gdzie Zofia odziedziczyła majątek.

Karol, mimo iż nie był właścicielem tych dóbr, kierował na ich terenie wieloma pracami, zwłaszcza dotyczącymi produkcji leśnej. Dzięki niemu lasy należące do tymbarskiego majątku stały się wzorem dla wielu innych posiadaczy lasów. Dwór Turskich zasłynął

również z hodowli bydła, szczególnie rasy czerwonej polskiej, nad której udoskonaleniem Karol współpracował z popularyzującym tę rasę dworem Romerów w Jodłowniku.

Sporo czasu poświęcał również pracy społecznej na rzecz tutejszego środowiska. Do jego głównych zasług zaliczyć należy utworzenie w Tymbarku Spółdzielni Mleczarskiej na wzór szwajcarski; był w niej prezesem Rady Nadzorczej, a jednocześnie prowadził dokumentację wraz z księgowością. Dzięki niemu wybudowano też nowy budynek do produkcji mleczarskiej także oparty na wzorach szwajcarskich. Dodać należy, że budynek ten posta­wiono na parceli przekazanej nieodpłatnie przez tymbarski dwór, a ściślej przez panią Zofię Turską.

Niestety, Karol Turski niezbyt długo działał w Tymbarku, gdyż niecałe pięć lat po osiedleniu się tutaj, w dniu 28 lipca 1929 roku zmarł nagle w Splicie w Jugosławii. W “Księdze Zmarłych” parafii tymbarskiej na stronie 38 jest notatka następującej treści: “Zmarł na apopleksję serca, w/g zaświadczenia Żupskiego Urzędu w Split-poświadczonego przez pro­boszcza Katedry Katolickiej w Split z d. 12.08. 1929 roku, wpisany do XX księgi zmarłych w Split na str.ll, nr 50.” Jego zwłoki sprowadzono do Tymbarku 13 marca 1930 roku i pochowano na tutejszym cmentarzu parafialnym w rodzinnym grobowcu.

Tadeusz – urodzony w 1875 roku w Zurychu, wrócił do Polski i zamieszkał we Lwowie. Ożenił się z Anną Myszkowską, stryjeczną siostrą Zofii Turskiej. Mieli troje dzieci: Marię, Stanisława i Przemysława – wszystkie urodzone we Lwowie. Wszystkie też wykazały się dużym patriotyzmem, warto więc i im poświęcić nieco miejsca.

Maria – urodzona w roku 1910 ukończyła sławne gimnazjum sióstr Niepokalanek w Jaz- łowcu, a następnie studiowała ogrodnictwo, jednakże wybuch II wojny światowej pokrzy­żował jej plany życiowe. Przed zajęciem Lwowa przez wojska radzieckie udało się jej z ro­dzicami dotrzeć do Warszawy, skąd w roku 1942 jako obywatele szwajcarscy udali się do Zurychu. Tam natychmiast zaczęła działać na rzecz pokoju. Początkowo pracowała w kanty­nie dla internowanych, a następnie wyjechała do Normandii, aby w Lisieux organizować do Szwajcarii transporty dzieci, które szczególnie ucierpiały na skutek działań wojennych.

Po zakończeniu wojny wróciła do Szwajcarii, gdzie poznała dr Janusza Rakowskiego, byłego dyrektora gabinetu wicepremiera i ministra skarbu Eugeniusza Kwiatkowskiego, który znalazł się tu jako internowany wraz z 2 Dywizją Strzelców Pieszych.

Dr Rakowski w Szwajcarii był znanym działaczem społecznym. Pełnił funkcję prezesa Stowarzyszenia Kombatantów Polskich w Szwajcarii, zaś w 1946 roku powołał do życia Związek Organizacji Polskich w Szwajcarii. Pisał liczne artykuły o tematyce historycznej oraz wydał książkę pt. “Z piórem w mundurze” (1985).

Po pewnym czasie pani Maria Turska i Janusz Rakowski zawarli związek małżeński. Od tego czasu wspólnie pracowali w środowisku polonijnym w Szwajcarii aż do jej śmierci, która nastąpiła 20 czerwca 1998 roku.

Stanisław – Starszy syn Tadeusza Turskiego ukończył Politechnikę Lwowską. Interesował się lotnictwem. Po kampanii wrześniowej przedostał się do Francji, a następnie do Anglii, gdzie ukończył kurs pilotażu i rozpoczął loty bojowe na bombowcach typu Wellington. W roku 1942, zestrzelony nad Belgią, zginął wraz z całą załogą samolotu. Pochowany został na cmentarzu wojskowym w miejscowości Lourain – niedaleko Brukseli.

Przemysław Piotr – najmłodszy z rodzeństwa, urodził się w roku 1919 we Lwowie, gdzie spędził lata dzieciństwa i wczesnej młodości. Kiedy Lwów został zajęty przez władze radzieckie i rozpoczęło się masowe aresztowanie Polaków oraz wywózka na Sybir czy Zakau­kazie, Przemysław uciekł przez granicę i po licznych niebezpiecznych przygodach dotarł do Krakowa, a stamtąd do Tymbarku, by znaleźć schronienie u swej ciotki – Zofii Turskiej. Tu rozpoczął nowy etap życia. Uzupełnił średnie wykształcenie, zdając egzamin maturalny przed Komisją Tajnej Organizacji Nauczycielskiej w Nowym Sączu. W Tymbarku zaangażował się w pracę ruchu podziemnego. Niespodziewanie jednak nastąpiła “wsypa” i rozpoczęło się aresztowanie członków ruchu oporu. Podejrzenia Niemców padły także na mieszkańców dworu. Już wcześniej aresztowano jego stryja, Ludwika Myszkowskiego, który został wywieziony do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, gdzie zginął.

Po tym wydarzeniu Przemysław zaczął się ukrywać, a końcu maja 1942 roku, dzięki szwajcarskiemu paszportowi, o który wystarał się jego ojciec, zdecydował się na wyjazd do Zurychu. Dopiero po siedmiu tygodniach, z których sześć spędził w więzieniu niemieckim w Feldkirch, podejrzany o udział w zamachu na Heydricha, szefa nazistów czeskich, dotarł do celu dzięki interwencji ambasady szwajcarskiej w Berlinie.

Karol Turski 10.11.1876 – 28.07.1929

Był przesłuchiwany przez pracowników Biura Informacji Wojskowej Armii Szwajcarskiej w Bemie odnośnie sytuacji polityczno-społecznej w Polsce. Opowiadał o prześladowaniach Żydów, o gettach w Warszawie i Krakowie, które widział osobiście oraz o aresztowaniach i zsyłkach do obozów koncentracyjnych, szczególnie zaś do Oświęcimia, gdzie przebywał jego stryj Ludwik. Przesłuchujący go Szwajcarzy, podobnie jak i Anglicy, poddawali w wątpliwość te opowiadania i nie dawali wiary, że Niemcy byli takimi okrutnikami.

Wkrótce po przyjeździe do Szwajcarii, jako obywatel tego kraju, został przydzielony do służby w Sztabie Głównym Andermatt. Ze względu na znajomość języków słowiańskich pracował w sekcji prasowej i radiowej do końca wojny. Po jej zakończeniu studiował ekonomię polityczną na Uniwersytecie w Zurychu. Ukończył ją w 1948 roku z tytułem doktora.

Stałą pracę zawodową rozpoczął w Genewie, gdzie poznał pannę Barbarę Josse ze Lwowa. Po zawarciu związku małżeńskiego założyli dom, który wkrótce stał się prawdziwą oazą polskości. U państwa Turskich zatrzymywali się Polacy z różnych powodów trafiający do Szwajcarii, a szczególnie do Genewy. W ostatnich latach XX wieku często gościli tam znani politycy i ludzie kultury, zwłaszcza spod znaku “Solidarności” jak Lech Wałęsa, Andrzej Stelmachowski, Bronisław Geremek, Gustaw Holoubek, Magdalena Zawadzka i wielu, wielu innych. Przez szereg lat pan Przemysław pełnił także funkcję wiceprzewo­dniczącego Stowarzyszenia Polaków w Genewie.

Należy jeszcze przypomnieć, że cała rodzina Turskich – tak w Zurychu, jak i Genewie, w okresie okupacji słała paczki do Polski, a szczególnie do Tymbarku. Znajdowały się w nich przede wszystkim cenne lekarstwa i środki opatrunkowe, przeznaczone dla partyzantów i osób biednych.

Tak przedstawia się saga rodu Myszkowskich i Turskich, związanych z tymbarskim dworem, który stał się symbolem patriotyzmu i działalności społecznej dla dobra środowiska, w pełnym tego słowa znaczeniu.

Stanisław Wcisło

Artykuł był publikowany w „Almanachu Ziemi Limanowskiej”, nr 25 lato 2006

Z cyklu „Historia tymbarskiego dworu”

Tymbarski dwór i jego właściciele

(część trzecia)

Zofia, córka Józefa Myszkowskiego, wyszła za mąż za Karola Turskiego i zamieszkała w swoim mająteczku w powiecie ropczyckim. Kiedy jednak Józef poważnie zachorował i nie mógł już osobiście prowadzić spraw gospodarskich, na jego życzenie Zofia wraz z rodziną (mężem i dworna córkami) sprowadziła się do Tymbarku, Miało to miejsce w 1924 r. – Zofia przejęła gospodarkę dworu  tymbarskiego aż do końca jego istnienia, tj. do marca 1945 r. Okres ten można podzielić na dwa etapy: od czasu objęcia dóbr tymbarskich do wybuchu II wojny światowej oraz okupacji niemieckiej, szczególnie ważny dla tutejszego społeczeństwa ze względu na wkład dworu w walkę z okupantem oraz pomoc, jaką niósł najuboższym.

Etap pierwszy w prowadzeniu gospodarki i działalności społecznej dworu niewiele się różnił od czasów zarządzania nim przez Józefa Myszkowskiego. Oczkiem w głowie tej rodziny zawsze była gospodarka leśna, którą postawili w swym majątku na bardzo wysokim poziomie i dlatego drewno z ich lasów, z uwagi na swą jakość, znajdowało wielu nabywców. Jakość drewna możemy podziwiać jeszcze i dzisiaj w czasie rozbiórek czy remontów wykonanych z niego budowli.

Drugim specjalnym działem produkcji była hodowla bydła czerwonego rasy polskiej, które również znajdowało wielu nabywców.

Upraw roślinnych było stosunkowo niewiele, a nastawione były głównie na produkcję na użytek własny oraz produkcję pasz dla bydła. Gospodarka stała na wysokim poziomie, dorównując wielu specjalistycznym gospodarstwom zagranicznym, zwłaszcza szwajcars­kim, na których się wzorowano. Wszystko prowadzone było „z ołówkiem w ręku”. Do­kumentacja była bardzo szczegółowa, o czym można się było przekonać studiując księgi buchalteryjne i różne inne dokumenty.

O tym, że z dworu szedł postęp, a jego właścicielom zależało na podnoszeniu kultury tymbarskiego środowiska oraz poprawie bytu jego mieszkańców świadczy wiele faktów. Wystarczy np. zajrzeć do Kroniki Parafialnej, by to potwierdzić. W t. II na stronie 68 widnieje zapis: „W lutym 1927 r. założyłem Spół­dzielnię Mleczarską … W organizowaniu rachunkowości zajął się p. dziedzic Karol Turski, który też mleczarnię otoczył opieką a mnie przez to odciążył.” I dalej na str. 73 (1927r.): „W tym roku wybudowaliśmy budynek mleczarni na gruncie, który podarowała pani kolatorka i dziedziczka w  Zamieściu (Górach), p. Zofia Turska. (…) Wybudowanie tego budynku jest wyłączną zasługą p. Karola Turskiego, prezesa Rady Nadzorczej Spółdzielni Mleczarskiej.” Dodać należy, że jak na owe czasy budynek mleczarni był bardzo nowoczesny (wybudowany na wzór szwajcarski).

Pod datą 25 lipca 1937 r. w cytowanej kronice wpisano: „Po południu w tym dniu ks. biskup poświęcił wybudowany Dom Parafial­ny… Dom ten powstał z inicjatywy śp. ks. proboszcza Szewczyka Józefa, dzięki ofiarności wielkiej miejscowej dziedziczki i kolatorki p.Zofii Turskiej oraz wydatnej pomocy parafian.” Pomoc i współpracę dworu ze społeczeństwem widzimy na każdym niemal kroku. Kiedy organizowano Podhalańską Spółdzielnię Owocarską w Tymbarku, zwaną krótko „Owocarnią”, również zaznaczył się w tym dziele niemały udział Turskiej. By to docenić organizatorzy i członkowie tej Spółdzielni uhonorowali ją – jak zapisano na str. 11 Kroniki ZPOW w Tymbarku: „Przewodniczącą pierwszego zarządu Spółdzielni była właścicielka dóbr w Tymbarku Zofia Turska”.

Życie tymbarskiej dziedziczki nie było jednak usłane różami. Wręcz odwrotnie, co jakiś czas potężny grom spadał z jasnego nieba, by ją zmiażdżyć, odwrócić uwagę od spraw społecznych. Ona jednak pracowała nadal.

Jednym z cięższych ciosów życiowych, jakich doświadczyła, była śmierć męża w 1929 roku, a więc zaledwie pięć lat po objęciu Tymbarku. O tym nieszczęściu dowiadujemy się również z Kroniki Parafialnej, gdzie w t.II na str.78 jest zapis: „d.28 lipca br. Umarł w Split  (Spalato) w Jugosławii Karol Turski, mąż tutejszej kolatorki i właścicielki dóbr Tymbark Słopnice … w 53 roku życia. Pojechał tam na kurację sam. Od lutego br. cierpiał na serce i zawroty głowy z powodu sklerozy. (…) Śp. Karol Turski umarł nagle, gdy kupował bilet na okręt wycieczkowy.

W roku 1936 spotyka panią Turską drugi bardzo bolesny cios – tragiczna śmierć jej star­szej córki, Janiny.

Państwo Turscy, którzy zawarli związek małżeński w 1912 roku mieli tylko dwie córki: Janinę, urodzoną w 1913 i Danutę, urodzona w 1916 roku (od dziecka cierpiała na bardzo silną egzemę).

W roku 1936 Janina Bzowska – tak nazywała się po mężu Franciszku – w końcowym okresie ciąży uległa tragicznemu wypadkowi. Według relacji Bronisławy Filipiak – bliskiej współpracownicy pani Turskicj – nieszczęsnego dnia Janina przygotowywała rzeczy dla wyjeżdżającego męża. Wśród tych, które znosiła z piętra na parter, znajdował się także pistolet. Kobieta w pewnym momencie potknęła się, co spowodowało że pistolet wypalił, zaś kula trafiła ją w brzuch i utkwiła w ciele dziecka. Matki, niestety, nie dało się uratować. Na szczęście jednak, przybyły wkrótce lekarz K.Cwojdziński, stosując cesarskie cięcie, wydobył nieprzytomne, ale żyjące dziecko, któremu na chrzcie św. nadano imię Barbara. Kula do dziś tkwi w okolicy kręgosłupa córki tragicznie zmarłej Janiny.

Lata II wojny światowej to dla dworu nowy okres – czas walki o przetrwanie, o polskość i niepodległość Ojczyzny. Mieszkańcy dworu wykazali prawdziwy patriotyzm angażując się aktywnie w działalność Ruchu Oporu.

Oficjalny Ruch Oporu na terenie Tymbarku zaczyna się właśnie w dworze, kiedy 11 grudnia 1939 r. przybywa tam major Szyćko ps. „Wiktor” z Janem Cieślakiem, ps. „Maciej” i organizuje pierwszą komórkę Związku Wal­ki Zbrojnej. Jako pierwsi zaprzysiężeni zostali: Zofia Turska i jej córka Danuta oraz Marian Prókl, zarządca dóbr tymbarskich.

Aby dokładnie opisać działalność dworu w czasie okupacji i jej znaczenie, trzeba byłoby temu zagadnieniu poświęcić osobne opracowanie. Najbardziej ogólnie scharakteryzował ją Józef Bieniek w „Roczniku Sądeckim” (t. 12, 1971): „Dwór Turskiej oraz stojące w jej dyspozycji gajówki i leśniczówki stanowiły coś w rodzaju „zajazdów”, w których  setki osób z konspiracyjno-partyzanckiego szlaku znajdo­wało pomoc o każdej porze dnia i nocy. Zarówno właścicielka z córką Danutą jak i rządca majątku, Marian Prókl z personelem administracyjnym, czynili wszystko, aby w każdej potrzebie, jaka w podziemnym kręgu zaistniała, wyjść naprzeciw we wszelki możliwy czy konieczny w danej sytuacji sposób.

W dworze znajdowało schronienie wiele osób, którym groziła wywózka do Rzeszy lub ściganych przez gestapo. Dla przykładu – w książce Z.Nałkowskiej  Dzienniki czasu wojny (Czytelnik, Warszawa 1972) na str.433 jest notatka: „Feliks Kuczkowski(1884-1970), syn Antoniego i Tekli, literat, filozof, dziennikarz. (…) Okupację spędził początkowo w Milanów­ku, w latach  1942-1945 jako guwernator we dworze w Tymbarku pod Limanową, polecony przez geografa prof. Tadeusza Radlińskiego.

Do zasług Zofii Turskiej trzeba jeszcze dodać zorganizowanie na terenie gminy Tymbark oddziału Rady Głównej Opiekuńczej, której przez cały okres okupacji przewodniczyła. Dwór tymbarski był jednym z ważniejszych dostawców żywności, odzieży i leków dla więźniów, biednych rodzin, a szczególnie dzieci. Był także w czasie okupacji ważnym ośrodkiem krzewienia oświaty i kultury. Inspirował życie kulturalne środowiska, pomagał w tworzeniu tajnych kompletów nauczania, wspierał ich nauczycieli oraz udostępniał swój bogaty księgozbiór.

W styczniu 1945 nastąpiło wyzwolenie Tymbarku spod okupacji niemieckiej. Wielka radość – lecz nie trwała zbyt długo. W marcu tegoż roku dwór tymbarski uległ likwidacji. Likwidacji, jak się później okazało, bezpodstawnej, gdyż posiadał tylko niecałe 40 ha użytków rolnych. Resztę majątku stanowiły lasy. Ale to nie miało wówczas znaczenia. „Urzędnicy” dokonujący likwidacji zachowywali się gorzej niż niemiecki okupant. Mimo zimnej, wietrznej i deszczowej pogody kazano wszystkim mieszkańcom dworu po prostu wy­nieść się, bez dania im czasu na spakowanie czy znalezienie kwatery. Skutek był tragiczny – cztery osoby z rodziny Zofii Turskiej uległy zaczadzeniu w domu p. Pieguszewskiego, aptekarza, który ich gościnnie przyjął na noc. Pani Turskiej feralnego dnia nie było w dworze, została „zdjęta” z ulicy i osadzona w areszcie Urzędu Bezpieczeństwa w Limanowej. Wydostała się z niego dzięki akcji członków AK, którzy zorganizowali odbicie swojego uwięzionego dowódcy, Władysława Wietrznego.

Po ucieczce z aresztu przez pewien czas ukrywała się u leśniczego lasów dworskich, pana Stanisława Lisowskiego w Słopnicach. Później na niedługo zatrzymała się u znajomych w okolicy Mszany Dolnej, aż wreszcie po różnych perypetiach p. Zofia Turska wraz z córką Danutą osiadły na stale we Wroc­ławiu, gdzie też dokończyły swego pracowitego żywota, pełnego poświęcenia dla innych.

Zofia Turska zmarła 17 grudnia 1975 r. zaś jej córka Danuta 13 stycznia 1992 r. Obie zostały pochowane na Cmentarzu Grabiszyńs­kim we Wrocławiu. Spoczywały tam do roku 2005, kiedy to z inicjatywy i dzięki zabiegom jedynej wnuczki, pani Barbary Zych i jej męża, profesora Politechniki Warszawskiej udało się załatwić sprawę ekshumacji. Trumna z prochami Zofii Turskiej i jej córki Danuty w dniu 1 kwietnia przewieziona została do Tymbarku, gdzie spoczęła w rodzinnym grobowcu na cmentarzu parafialnym.

1 tak po 60 latach od chwili, kiedy to obie panie musiały opuścić Ziemię Tymbarską, znów wróciły w swe ukochane strony, by połą­czyć się z resztą rodziny, niestety już w gro­bowcu. Spoczywają w nim bowiem prochy Karola Turskiego – męża Zofii Turskiej, sio­stry Karola, Janiny Bzowskiej – córki Karola i Zofii oraz Danuty – drugiej córki pp. Turskich.

I jeszcze – zagadka – w grobowcu tym znajdują się także dwie trumny ze zwłokami, któ­rych tożsamości nikt nie jest pewny. Prawdopodobnie są to prochy pań, które w marcu 1945 roku zaczadziły się w aptece. Nisze z trumnami są zamurowane i lekko otynkowane. Na czole górnej niszy ktoś wyrył palcem literę P, na dolnej natomiast literę M. Być może nie było na tyle miejsca w krypcie kaplicy Myszkowskich, by wszystkie cztery zmarłe pa­nie tam pochować, mimo iż na tablicy informującej w kaplicy podane są cztery nazwiska. 6 sierpnia 2005 roku w kościele parafialnym w Tymbarku odprawiona została msza św. za zmarłych rodziny Myszkowskich i Turskich związanych z Tymbarkiem. W uroczystości tej uczestniczyli członkowie tych rodów oraz liczna grupa mieszkańców Tymbarku i okolicznych miejscowości, by uczcić pamięć osób, które tak wiele dobrego zrobiły dla tutejszego środowiska.   (Artykuł był publikowany w “Almanachu Ziemi Limanowskie” Nr 24, wiosna 2006)

Z cyklu „Historia tymbarskiego dworu”

Tymbarski dwór i jego właściciele

(część druga)

 Ród Myszkowskich znany był w Polsce i na Litwie, a pieczętował się herbem Jastrzę­biec pochodzącym z 1319 r. (opisany jest on m.in. w Wielkiej Encyklopedii Powszechnej PWN, Warszawa 1965, t.5, s.237, rys. herbu obok tytułu), którym posługiwało się też wiele innych rodów, m.in. Baranowscy, Konopniccy, Lutomirscy, Modrzewscy, Rytwiańscy, Wydżgowie, Zborowscy, Żegoccy. W herba­rzu K.Niesieckiego wymienionych jest aż 349 rodzin pieczętujących się herbem Jastrzębiec.                                                                                                            

Myszkowscy byli rodem bardzo zamożnym, posiadającym olbrzymie majątki w różnych częściach kraju. Piastowali także wysokie godności w służbie królewskiej i kościelnej. Dla przykładu – Mikołaj z Myszkowic piastował godność kanclerza, zaś jego syn Piotr był biskupem płockim i krakowskim. Znany był protektor pisarzy i uczonych, był opiekunem i przyjacielem wybitnego poety doby humanizmu – Klemena Janickiego. Więcej wiadomości o tym rodzie, szczególnie jego części zamieszkującej tereny Małopolski, znaleźć można w książce „Rodem z Ziemi Sądeckiej” Stanisława Sitkowskiego (Gliwice, 2003). Herbu Jastrzębiec używali również Mysz­kowscy z Tymbarku, co jest zaznaczone na niektórych tablicach nagrobnych znajdujących się w rodzinnej kaplicy-grobowcu na byłym cmentarzu w Tymbarku. Tarcza herbowa z jastrzębiem trzymającym podkowę oraz na­pisem „Grobowiec Rodziny Myszkowskich” znajdowała się na tablicy z czarnego granitu nad drzwiami kaplicy z zewnątrz, niestety w 1945 r. została ona zniszczona przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa z Limanowej.

Wróćmy jednak do Ludwika Myszkows­kiego, właściciela dóbr tymbarskich. Mamy o nim skąpe wiadomości, gdyż większość dokumentów uległa zniszczeniu w czasie likwidacji dworu. Wiemy, że urodził się w 1831 r. jako najmłodszy syn Józefa Myszkowskiego i Salomei z Chociatowskich. Następne wiadomości o nim pochodzą dopiero z roku 1857, kiedy to ukończył studia prawnicze z tytułem doktora prawa ogólnego na Uniwersytecie Ja­giellońskim. Prowadzona przez niego kance­laria adwokacka w Jarosławiu miała ponoć wielu klientów, co wpłynęło na jego zamożność, dzięki której mógł w roku 1868 kupić od Tytusa Sławikowskiego dobra ziemskie Tymbarku i Słopnic. Jednak osobiście nie zajmował się nimi. Plenipotentem majątku ustanowił starszego o rok brata Jana. Sam w Tymbarku chyba rzadko bywał, gdyż nie był prawie znany tutejszemu społeczeństwu. Powszechnie uważano, że dziedzicem jest Jan Myszkowski.

Z danych, jakie udało się zebrać wynika, że w Tymbarku zamieszkała cała rodzina Lud­wika – rodzice i rodzeństwo. Przyjrzyjmy się im bliżej. Rodzice to: Józef Myszkowski – (1779-1869) oraz Salomea z Chociatowskich (1789-1877). Dzieci: Józef (1818-1878); Franciszka (1820-1890); Karol (1823-1880); Jan(1830-1902); Ludwik(1831-1891). Wszy­scy oni, z wyjątkiem Karola, spoczywają w krypcie kaplicy-grobowca Myszkowskich w Tymbarku. Karol, z niewyjaśnionych dotąd powodów, pochowany został na cmentarzu w Łososinie Górnej.

Jak wynika z dostępnych danych, poza Ja­nem, który ożeniony był z Walerią Borkowską, reszta rodzeństwa żyła w stanie wolnym. Tak więc Ludwik Myszkowski, nie posiadając własnego dziecka, wszystkie swe dobra sce­dował przed śmiercią na bratanka Józefa, syna Jana. Potwierdzeniem tego faktu jest wpis w Kronice Parafialnej Tymbarku (t.II, s.35) o treści: „Za mych czasów właścicielem Tym­barku i dworu był p. Józef Myszkowski. Stryj jego, p.Ludwik Myszkowski, adwokat z Jaros­ławia, kupił Tymbark, Stubno pod Przemyś­lem, Kobylnicę w Jaworskim powiecie, Łuczyce w Sokolskim i wszystkie te majątki zapisał Józe­fowi, który się później ożenił z Jadwigą z Marszałkowiczów, ze Stronia koło Przyszowej.”

Ludwik Myszkowski zmarł nagle 10 października 1891 r. w wieku 60 lat. Nie wiemy gdzie zmarł, natomiast pochowany został w krypcie rodzinnego grobowca w Tymbarku.

Jako właściciel dóbr ziemskich Tymbarku raczej nie wyróżniał się i nie wpłynął bezpośrednio na rozwój tutejszego środowiska. Podobnie i jego brat Jan, który tu gospodarzył w zastępstwie Ludwika. Był to jednak dopiero początek działalności tej rodziny w Tymbarku, która przejęła te posiadłości bardzo zaniedbane. Najpierw należało więc uporządkować wszystkie zaniedbania powstałe za poprzednich właścicieli, uregulować sprawy prawne, wyremontować budynki mieszkalne i gospodarcze oraz wprowadzać nowe plany gospodarcze i inwestycyjne, jak budowa stawów, dróg dojazdowych, zaś później tartaku itd.

Od początku pobytu w Tymbarku Mysz­kowscy oparli swe gospodarstwo na dwóch gałęziach produkcji: hodowli bydła i – przede wszystkim – gospodarce leśnej.

Jan Myszkowski nie unikał jednak pracy społecznej. W różnych pismach archiwum kościelnego są wzmianki, że był ofiarnym kolato­rem, dbającym o kościół i plebanię. Pełnił funkcję przewodniczącego Rady Parafialnej (Ko­mitetu), był członkiem Zarządu Szkoły Ludo­wej, w związku z czym brał udział w różnego rodzaju spotkaniach środowiskowych oraz uczestniczył, jako członek komisji, w „popi­sach” (egzaminach) uczniów miejscowej Szkoły Ludowej. Zaopatrywał też szkołę, jak i plebanię i organistówkę w drewno opałowe ze swych lasów.

Po śmierci Ludwika Myszkowskiego prawowitym właścicielem dóbr ziemskich Tym­barku został jego bratanek Józef. Był synem Jana Myszkowskiego i Waleni z Borkowskich, którzy za życia Ludwika byli gospodarzami jego włości w Tymbarku. Mieli czworo dzieci: Zofię, Feliksa, Józefa i Stanisława. Zofia wyszła za Jana Sitowskiego, właściciela dóbr ziemskich w Mordarce koło Limanowej. Fe­liks został rządcą majątku księcia Sanguszki w Gumniskach koło Tarnowa. Stanisław pro­wadził majątek w Hruszowicach koło Prze­myśla, zaś Józef otrzymał po zmarłym stryju wszystkie jego dobra ziemskie, w tym Tym­bark, który był jego domem.

Józef był człowiekiem wykształconym. Studiował w Szwajcarii, Austrii, Niemczech i Włoszech. Ukończył studia z zakresu leśnictwa, a praktykę leśną odbył w Saksonii i Szwaj­carii. Po ukończeniu studiów powrócił do Tymbarku, gdzie ustabilizował swe życie że­niąc się z Jadwigą Marszałkowicz, córką zie­mianina ze Stronia. Mieli troje dzieci: Lud­wika, Zofię i Jerzego.

Charakterystykę tej rodziny możemy poznać czytając kronikę parafialną: „Z dworem żyłem w przyjaźni, bo państwo Myszkowscy byli to ludzie rozumni, pracowici i prości w szlachetnym tego słowa znaczeniu. Obydwoje od­dani przede wszystkim swoim obowiązkom. Dzieci wychowywali mądrze: skromnie i reli­gijnie. Pilnowała tego p. Myszkowska, matrona o silnej woli, która nie znała kompromisów sumienia z tym, co się sumieniu sprzeciwiało, nie ustępowała ze swych szlachetnych zasad. Miała przy tem b. dobre serce. Obowiązki matki i żony spełniała z zaparciem siebie. Zawsze była jakąś pracą zajęta.”

I dalej: „Był to człowiek (Józef) poważny, cały oddany swym obowiązkom. Ukończył Forstakademie w Tarancie, w Saksonii odbył praktykę leśną (…) J Służba była do niego przywiązana bo na wszystkim się znał i tak prowadził gospodarstwo i rolne i leśne, że szło dobrze i podczas, gdy inni obszarnicy obciążeni podatkami albo służbę  redukowali, albo nie mieli czym wypłacać, tu  służba regularnie była wypłacana.”  I tak było w rzeczywistości. Józef Myszkowski gospodarstwo swe ukierunkował na dwie specjalności: gospodarka leśna, która stała na pierwszym miejscu oraz hodowla bydła, zwłaszcza krów rasy polskiej czerwonej. Ziemie orne  wykorzystywane były na uprawy stanowiące pasze dla bydła. Całość gospodarki stała na wysokim poziomie, wzorowana na najnow­szych metodach agrotechnicznych, jakie stosowane były w innych krajach, zwłaszcza w Niemczech i Szwajcarii, dokąd często wyjeżdżał, I by podpatrzyć organizacje prac i metody sto­sowane w najlepszych gospodarstwach tych krajów, a potem przenieść do siebie. Dlatego  drewno z jego lasów miało wielu nabywców, kłody wysyłano do Gdańska, gdzie były chętnie kupowane do produkcji statków, szczególnie na maszty. Założył też tartak przy dworze, gdzie produkowano szeroki asortyment desek, kantówek, łat i innych wyrobów. Również w zakresie hodowli bydła miał Józef  Myszkowski duże osiągnięcia, współpracując z Romerami z Jodłownika, zasłużonymi hodo­wcami krów rasy czerwonej polskiej. Jego stado do znane było nie tylko w kraju. Wiele sztuk  z hodowli wyeksportowano, zwłaszcza do An­glii. Stale też unowocześniał Józef swoje gospodarstwo. Obok dworu założył stawy rybne, udoskonalił budynki gospodarcze, a na początku XX w. zabrał się do budowy nowego budynku mieszkalnego, zwanego Nowym Dwor­kiem.

Nowy Dworek zlokalizowany został w odległości ok. 200 m od starego dworu, w kierunku północnym, tuż pod górą Zęzów, wśród starych drzew, przeważnie dębów. Budowany był w kilku etapach. Najpierw (prawdopodobnie w 1907 r.) wybudowano budynek partero­wy z kilkoma pokoikami letnimi na poddaszu.

W 1912 r. dobudowano I piętro i przedłużono budynek w kierunku wschodnim, łącząc go za pomocą wiaty z nowym budynkiem gospo­darczym. W budynku tym mieściły się miesz­kania dla służby, kuchnia, pralnia, stajnie dla koni przeznaczonych pod siodło i do bryczek, a także garaż. Na piętrze znajdowało się mieszkanie dla głównej gospodyni – powiernicy dworu,  jaką była Bronisława Filipiak, traktowana przez Myszkowskich niemal jak członek rodziny.

Tak budynek gospodarczy, jak i mieszkalny miały doskonałe podpiwniczenia, których pomieszczenia utrzymywały przez cały rok niemal jednakową temperaturę. Po zakończeniu I wojny światowej (1918) w Dworku dobudowano drugie piętro i zwiększono ilość pomieszczeń na pierwszym piętrze. Wybudowano też obok specjalną lodownię, w której w trocinach przechowywano duże bloki lodu.

Poza pracami związanymi bezpośrednio z prowadzeniem gospodarki sporo czasu poświęcał Józef Myszkowski tutejszemu społeczeństwu, jako kolator kościoła, czy członek Zarządu Rady Szkoły Ludowej. Ponadto współpracował z Towarzystwem Szkoły Lu­dowej, Stowarzyszeniem Hodowców Bydła Czerwonego Polskiego oraz z Krakowskim Towarzystwem Rolniczym.

Ciągle dokształcał się kupując i czytając książki z różnych dziedzin, głównie jednak związanych z rolnictwem i leśnictwem. Jedno z. pomieszczeń w Nowym Dworku zostało specjalnie przystosowane na bibliotekę. Jego ściany ze wszystkich stron, z wyjątkiem drzwi i okien, wypełniały regały od podłogi po sam sufit. Według niektórych informatorów była to w tym czasie jedna z największych prywatnych bibliotek w okolicy.

Na omówienie zasługuje też ogród, który stanowił integralną część dworu. Podzielony był na ogród ozdobny (park) otaczający Nowy Dworek oraz użytkowy. Ten z kolei miał dwie części: sad oraz warzywnik.  W ogrodzie królowała wspaniała, jak na tamte czasy, oranżeria, wybudowana w 1912 roku z cegły, w stylu neogotyckim. Część wschodnia, wyższa, to właściwa oranżeria przeznaczona do zimowego przechowywania roślin ciepłolubnych, takich jak juki, agawy, palmy, draceny, oleandry itp., które w okresie letnim umieszczane były na terenie parku oraz tarasie Dworku. Część zachodnia, znacznie niższa, to mnożarka, służąca do wysiewów i rozmnażania roślin uprawianych w gruncie. Całość ogrzewana była opalanymi drewnem piecami. Umieszczone one były w przedsionku, a od nich prowadziły kanały ogrzewcze do poszczególnych części oranżerii. Nad przedsionkiem znajdował się pokoik dla dyżurującego pracownika, zaś pod schodami do niego – studzienka. Nie tylko ułatwiała ona podlewanie roślin, ale w okresie letnim, na skutek parowania wody, wpływała na tworzenie się w pomieszczeniach specyficznego mikroklimatu, korzystnego dla roślin.

W sadzie posadzone były najnowsze odmiany drzew owocowych, zwłaszcza jabłoni, grusz, śliw, wiśni, brzoskwiń, których owoce dojrzewały w różnym czasie, co wydłużało okres ich bezpośredniego spożywania. Podobnie było i z drzewami owocowymi. W części warzywnej, poza warzywami pospolitymi uprawiane były także te mało znane, zwłaszcza w tym rejonie, jak pomidory, melony, kawony, oberżyny, szparagi i inne.

Również w części ozdobnej ogrodu rosło wiele rzadkich okazów drzew i krzewów ozdobnych, np. perukowce, magnolie, liliowiec, katalpa, różaneczniki, płaczący wiąz, ozdobna winorośl i inne pnącza.

W parku urządzone było boisko do siatkówki oraz kort tenisowy, z których korzystali nie tylko mieszkańcy dworu, ale i wielu młodych ludzi z miejscowego środowiska.

Głównym architektem tak Dworku, jak i pozostałych obiektów z nim związanych był sam właściciel, Józef Myszkowski, dzielnie wspomagany przez żonę Jadwigę.

Jadwiga Myszkowska zmarła 21 października 1921 r. w szpitalu w Krakowie po operacji na wyrostek. Ciało sprowadzono do Tymbarku i pochowano w rodzinnym grobowcu. Natomiast Józef Myszkowski zmarł cztery lata później, w dniu 16 grudnia 1925 roku. W Kronice Parafialnej jest wpis dotyczący jego śmierci i pogrzebu. Między innymi czytamy: „… umarł tutejszy dziedzic i kolator Józef Mysz­kowski, pogrzeb odbył się 19 grudnia przy udziale 11 księży. (…) Był to człowiek poważny, cały oddany swym obowiązkom”.  Udział w pogrzebie aż 11 księży świadczy, iż był znany i ceniony nie tylko w Tymbarku, ale znacznie szerzej – nie zawsze taka ilość księży brała udział w pogrzebie nawet proboszcza parafii, a co dopiero osobny świeckiej.

Po śmierci Józefa Myszkowskiego praw­nym właścicielem jego majątku została córka Zofia. Ale o tym w następnym numerze “Al­manachu”.*

*druga część artykułu była publikowana w „Almanachu Ziemi Limanowskiej” , nr 22/23 jesień/zima 2005, zaś pierwsza w numerze 19 tegoż.

Zdjęcie pochodzi z artykułu publikowanego w Almanachu.

Z cyklu „Historia tymbarskiego dworu”

Tymbarski dwór i jego właściciele

Tymbark założony został przez króla Kazi­mierza Wielkiego aktem lokacyjnym z 1353 roku. Jako miasto królewskie był jednostką dzierżawy królewskiej, zwanej tenutą, użytkowanej za pieniądze lub usługi na rzecz króla.

Taki stan prawny istniał do czasów pierwszego rozbioru Polski, czyli do roku 1772, kiedy to Tymbark znalazł się w zaborze austriackim. Austria wszystkie dobra królewskie przejęła na rzecz skarbu państwa. Dobra ziemskie były nadal dzierżawione, jednak na zupełnie innych warunkach, na tzw. kamerach (Finanskammer). Na takich też zasadach dzierżawione były dobra Tymbarku. Ponieważ ten rodzaj dzierżawy sprawiał kłopot władzom cesarskim, zaczęto królewskie majątki ziemskie sprzedawać osobom prywatnym. Tak więc, jak podaje P.Kaleciak w “Materiałach Etno­graficznych z powiatu limanowskiego” (Zeszyt 3, PTL, Wrocław 1968, s.17) “…Przyszła również kolej na dobra po byłym starostwie tymbarskim. Sprzedano je w 1830 roku (na licytacji 17 listopada 1830 r. – przyp. autora) bogatemu baronowi Antoniemu Migdalskiemu za 30.860 reńskich (guldenów). Od tego czasu Tymbark, Zamieście, Zawadka i Jasna Podłopień zrównały się w położeniu z Kisielówką i Piekiełkiem, gdyż stały się własnością prywatnych panów, jaką tamte wsie były od początku.”

Mamy więc wyjaśnienie, jak to się stało, że własność królewska stała się własnością prywatną. Znamy też nazwiska wszystkich właścicieli dóbr ziemskich Tymbarku. Byli to: Antoni Migdalski, Wiktor Sławikowski, Henryk Sławikowski, Tytus Sławikowski, Ludwik Myszkowski, Józef Myszkowski i Zofia z Myszkowskich Turska.

Dwór, obok kościoła, zawsze wywierał duży wpływ na kształtowanie i rozwój środowiska, w jakim się znajdował. Podobnie było i w Tymbarku. Pierwszy właściciel jakim był prawnie bogaty baron Antoni Migdalski, o którym niewiele wiemy, gdyż zachowane dokumenty prawie o nim nie wspominają, niczym szczególnym się nic wyróżnił, nowym nabytkiem, jaki stanowiły dobra ziemskie, nie interesował się, a wkrótce pozbył się ich na rzecz Wiktora Słowikowskiego.

Wiktor Sławikowski był profesorem nauk medycznych Uniwersytetu Lwowskiego. Specjalizował się w dziedzinie chorób oczu i słynął szeroko jako doskonały okulista, do którego tłumnie zjeżdżali pacjenci, również zagraniczni. Był bogaty, we Lwowie miał wspaniałą kamienicę. Nowy nabytek specjalnie go chyba nie cieszył, gdyż natychmiast puścił te dobra w dzierżawę Żydom. Po pewnym czasie podzielił je między synów – Tytusa i Henryka: Tytus otrzymał Słopnice Królewskie i Szlacheckie, Henryk natomiast Tymbark z Podłopieniem, Zamieściem, Zawadką.

Henryk Sławikowski był kawalerem, a słynął jako wielki dziwak. Żył tak rozrzutnie, że wkrótce groziło mu bankructwo. By uratować co się jeszcze dało, dobra ziemskie Tymbarku przepisane zostały tytułem dobrowolnego zrzeczenia na rzecz brata Tytusa. Fakt ten odnotowany został w Kronice Parafialnej (T.l, s. 13): “W tym roku Dobra, Tymbark i Słopnice przeszły z Henryka Słowikowskiego na Tytusa Słowikowskiego prawem Cessyi, lecz niedługo i Tytus Sławikowski Dobra te posia­dał bo roku 1868 sprzedał je, za cenę 36.000 florenów Panu Ludwikowi Myszkowskiemu adwokatowi z Jarosławia.”

Odnośnie braci Sławikowskich ciekawą wzmiankę znajdujemy w książce “Z pamiętnika Antoniego Józefa Nogi Marsa ” wypracował i do druku przygotował Teofil Wiadomski (wydrukowano w MCMV roku – w Drukarni J.K.Jakubowskiego WWY w Nowym Sączu). W niej na stronach 46-51 pisze autor o braciach  Sławikowski i perypetiach, z jakich musiał ich wyciągać:

“Jednymi z najbogatszych obywateli w okolicy byli dwaj bracia Sławiko­wscy, Tytus i Henryk, synowie profesora Uniwersytetu Lwowskiego, okulisty. Posiadali oni miasto Tymbark, z przyległościami; Słopni­ce Królewskie i Szlacheckie, a wreszcie dobrze reprezentującą się kamienicę we Lwowie i spo­ro gotówki. Młodszy Z nich, Tytus ożenił się z córką Bzowskiego – dzierżawcy dóbr Opactwa Cystersów w Szczyrzycu. Do niego należały Słopnice król. i szlach. Henryk zaś objął w posiadanie Tymbark z przyległościami. Obaj bracia byli nad wyraz lekkomyślni. Zwłaszcza Henryk, kawaler, znany w okolicy dziwak. Nie zajmował się sprawami swego majątku, żył bez rachunku, a nawet upijał się, co w końcu stało się u niego nałogiem. Gospodarstwo więc upa­dało z roku na rok, dochody zmniejszały się ustawicznie, podczas gdy wydatki na lekkomyślne życie rosły, pochłaniając powoli całą fortunę.

Sprzedawał więc drzewo żydom, potem las, brał bez rachunku różne towary u różnych kupców, rozumie się na kredyt, a nie obeszło się takie bez długów wekslowych. Słowem doprowadził w niedługim czasie do tego, że przeróżni wierzyciele (żydzi z Tarnowa) zahipotekowali się na Tymbarku na sumę 10.000 złr, a o 16.000 złr rozpoczęli proces, nadto okoliczni Żydzi zasekwestrowali cały ruchomy jego majątek.

Ponieważ brat jego Tytus, właściciel Słop­nic, solidarnie odpowiadał z bratem za jego długi, przeto zwrócił się do mnie z prośbą o radę i ratunek. Rozpatrzywszy sprawę, zażądałem, aby Henryk odstąpił wszystkie prawa posiadania na rzecz brata swego Tytusa, który będzie go utrzymywał przy sobie, wypłacając mu 50 złr na drobne potrzeby, gdyby jednak Henryk nie przystał na te warunki, wówczas brat będzie płacił mu 1500 złr rocznie, ratami miesięcznymi z góry.

Załatwiwszy tę sprawę, udałem się do Tarnowa, gdzie przy pomocy adwokata Stojałowskiego zaspokoiliśmy pretensje Żydów w ten sposób, że miasto 26.000 złr zobowiązaliśmy się wypłacić ratami 8.000 złr. Aby pretensje te i inne zaspokoić, sprzedał Tytus Słowikowski Słopnice szlach, za sumę 22.000 złr. Wypłacił więc wszystkie długi i w Tarnowie i u nowosądeckich żydów, zdawało się więc, że wszystkie kłopoty pomyślnie zakończone zostały.

Tymczasem zgłosił się do Słowikowskiego pewien żyd z nowymi pretensjami. Oto przedłożył różne weksle Henryka Sławikowskiego na sumę 7.000 złr, którą on u byłego arendarza szablonu sowlińskiego, różnymi czasy wypożyczył. Arendarz ów umarł, a on jako opiekun małoletnich spadkobierców zmarłego preten­sye te zgłasza. Znów wezwany zostałem do narady i pomocy. Przeglądnąłem pilnie owe weksle i natychmiast spostrzegłem na niektórych fałszywe podpisy, zapytałem więc Henryka, co może mi o tych długach powiedzieć. Z tego com usłyszał, przyszedłem do przekonania, że pretensye te w większej części są fikcyjne, że długi nie przekraczają 1.500 złr. Rozmówiłem się przeto z owym żydkiem, proponując zgodę. Gdy jednak żyd ostawał uporczywie przy całej swej pretensyi, udałem się do nowosądeckiego rabina, oddając te sprawę pod jego sąd.

Rabin wyznaczył termin, na który stawiłem się wraz Z całą paczką różnych żydków. Odbyła się bardzo ciekawa dla mnie scena. W sali, do której wprowadzony zostałem, zastałem sie­dzącego przy stole rabina, a po bokach jego, tuż przy ścianie, stało 12 żydów, którzy raz wraz służyli rabinowi to wodą, to ręcznikiem, to przynosili księgi etc. etc. Ujrzałem też niedaleko stołu mego przeciwnika. Zapytany o sprawę, która sprowadziła mnie tutaj, wyjaśniłem w krótkości całą rzecz z wekslami Henryka Sławikowskiego.

Na to zwraca się arendarz i szepce rabino­wi po żydowsku słów parę. Rabin jednak, wskazuje na trzech z otaczających go izraelitów i pyta ich o coś po żydowsku, a otrzymawszy takąż odpowiedź, uderza ręką w stół wołając: “Kompromis”. Mój przeciwnik odpowiedzi na okrzyk rabina, znowu przemawia tajemniczo do niego. Ten wskazuje tym razem na sześciu ze swej rady i pyta ich o coś po żydowsku, a otrzymawszy odpowiedź, powtarza już donośniejszym głosem swój okrzyk. Zaciekawiony tajemniczą dla mnie sceną, spoglądam na mego arendarza, który z oznaką niezadowolenia znów szepce coś cicho do rabina.

Wtem rabin zrywa się i śpiewnym głosem zakrzyczał: “Kompromis”, a okrzyk ten powtórzyła śpiewem cała jego rada przyboczna. Wówczas żydek mój rzuca się na ziemię, tłucząc głową o podłogę – Wszystko to było dla mnie dziwnym, teraz przeczułem, Że jakaś wielka ka­ra spadła na arendarza.

Żal mi go było, powstałem zatem z krzesła i wstawiłem się za nim, prosząc o przebaczenie mu winy. Wówczas rabin zapytał się o coś otaczających go żydków, po których odpowiedzi rozkazał arendarzowi, aby powstał, trzem zaś ze swego otoczenia polecił sprawę według mojej woli załatwić.” (W cytatach zachowano pisownię oryginału)

W roku 1868 Tytus Sławikowski sprzedał dobra tymbarskie Ludwikowi Myszkowskie­mu – adwokatowi Myszkowskich utrzymał go aż do marca 1945 roku, to jest do momentu jego likwidacji przez władze PRL.

Stanisław Wcisło

Od redakcji: powyższy artykuł ukazał się w numerze 19, zima 2004-2005. „Almanachu Ziemi Limanowskiej”, zdjęcie litografii pochodzi z tegoż artykułu

 

“Awanturą o Basię” rozpoczynamy cykl pt. “Historia tymbarskiego dworu” autorstwa Pana Stanisława Wcisły

Awantura o Basię

Kto z nas, będąc w wieku szkolnym, nie czytał książki Kornela Makuszyńskiego pt. „Awantura o Basię”. Większość chyba czytała ją z wypiekami na twarzy, śledząc  losy osieroconej małej Basi, której dobrzy ludzie starają się pomóc. Fakt, że nie znają oni dobrze zaistniałej sytuacji powoduje szereg komplikacji, a te z kolei „awantury” o małą Basię.
Wszystkie te problemy zawsze jednak kończą się dobrze, na co duży wpływ ma sama Basia, a raczej jej pogodny charakter i wesołe usposobienie do życia. Finałem wszystkich przygód i „awantur” jest odnalezienie zaginionego ojca i ustabilizowanie życia – w miłej atmosferze – tak Basi jak i jej ojca. Odzyskanie szczęścia przez wszystkich uczestników „Awantury o Basię”.
„Awantura o Basię to naprawdę ciekawa opowieść i warto przeczytać ją po raz drugi, będąc już nawet w wieku mocno dojrzałym.
Czy jednak wielu czytelników zastanawiało się, co zainspirowało autora, by napisać tak ciekawą powieść? Wiadomo bowiem, że każdy autor do swej twórczości jest inspirowany przez jakąś osobę, czy zdarzenie, z jakim zetknął się w życiu. Podobnie było i w trakcie podjęcia decyzji napisania opowiadania o losach i perypetiach małej Basi, które Kornel Makuszyński opisał w swej książce „Awantura o Basię”.
Kim była naprawdę Basia, którą Makuszyński wybrał na bohaterkę tego opowiadania? Warto uchylić nieco rąbka tajemnicy i przedstawić ją , jako postać prawdziwą „z krwi i kości” oraz ukazać jej prawdziwe życie, bowiem Basia Bzowska to postać autentyczna, która żyje do dnia dzisiejszego. Przez szereg lat broniła się przed jej ujawnieniem. Pragnęła pozostać nie odkrytą. Od czego jednak są wścibscy i dociekliwi , którzy węsząc i tropiąc potrafią ujawnić nie jedną tajemnicę. Tak i w tym przypadku. Powoli, śledząc krok za krokiem, doszli do właściwej osoby, która jednakże długo broniła się ujawnieniem tego. Stąd powstała nowa „awantura o Basię”, by ta wyraziła zgodę na jej ujawnienie. Po dość długim czasie „pertraktacji” pani Barbara skapitulowała i dla świętego spokoju wyraziła zgodę, pisząc na kartce z życzeniami świątecznymi, w post scriptum: „Ten Pan od Makuszyńskiego jeśli chce to niech pisze o mnie, choć mnie o tym nic nie wiadomo.”
Serdecznie dziękujemy za zezwolenie, dzięki któremu możemy nieco wkroczyć w prywatne, lecz prawdziwe życie Basi z „Awantury”.
Wprawdzie nie mamy konkretnych dowodów, które niezbicie wskazywały na tożsamość pani Barbary, jednakże , według wszelkich znaków „na ziemi” , główną bohaterką „Awatury o Basię” jest obecna pani dr Barbara Zych, żona profesora Politechniki Warszawskiej, p. Włodzimierza Zycha.
Obecna pani Barbara Zych urodziła się w Tymbarku, jako wnuczka pani Zofii Turskiej – dziedziczki dóbr ziemskich w Tymbarku(postać znana i wielokroć wymieniana w „Almanachu Ziemi Limanowskiej”). Jej mama, a córka pani Turskiej, Janina, w roku 1935 wyszła zamąż za Franciszka Bzowskiego, syna dziedzica majątku ziemskiego w Drogini, który przyjaźnił się z Kornelem Makuszyńskim.
Franciszek Bzowski ukończył Uniwersytet Jagielloński jako inżynier rolnik i do czasu ożenku gospodarzył w ojcowskim majątku. Po ślubie zamieszkał w Tymbarku, w dworku pani Turskiej . W kwietniu 1936 r. miał zamiar wyjechać na nieco dłuższy okres czasu do Szwajcarii. W związku z wyjazdem żona – pani Janina Bzowska, będąca już w końcowym okresie ciąży – przygotowywała mu wyprawę. Przygotowując bieliznę, znosiła ją z piętra na parter, gdzie miała być zapakowana do kufra. I wtedy właśnie nastąpiła tragedia. Wśród naręcza bielizny znajdował się także pistolet – nabity, jak się później okazało. Idąc po schodach, w pewnej chwili pani Janina potknęła się. Wykonując gwałtowne ruchy, by nie upaść, spowodowała wystrzał z pistoletu, zaś kula trafiła ją w brzuch, co spowodowało duży upływ krwi. Sprowadzony natychmiast lekarz, dr Kazimierz Cwojdziński, stwierdziwszy sytuację zajął się najpierw dzieckiem, które wyjął z łona matki, stosując cesarskie cięcie. Matkę natomiast samochodem odwieziono do szpitala w Krakowie. Niestety, na skutek powikłań i dużego upływu krwi, pani Janina zmarła 3 maja. Pochowana została w rodzinnym grobowcu na cmentarzu w Tymbarku. Dziecko natomiast, które urodziło się nieprzytomne, ale dawało oznaki życia, dzięki usilnym staraniom lekarza i pomocy pani Turskiej, ożyło i rozpoczęło normalne rozwój. Później okazało się , że w ciele Basi – bo pod takim imieniem została ochrzczona, utkwiła śmiercionośna kula, która zatrzymała się w splocie nerwowym tuż obok kręgosłupa. Kula ta tkwi tam do dzisiejszego dnia, co potwierdziła pani Barbara.
Wiadomości o dzieciństwie pani Basi, niestety, niewiele wiemy. Wiadomo tylko, że była dzieckiem radosnego usposobienia i była ulubienicą wszystkich, a o którą ze szczególną troską troszczyła się babcia – czyli pani Turska.. W tym okresie, prawdopodobnie, zetknął się z nią pan Makuszyński i zauroczony jej urodą, rezolutnością i wesołym usposobieniem obrał ją, jako bohaterkę swej opowieści w książce pt. „Awantura o Basię”. Że zaś mała Basia Bzowska, córka tragicznie zmarłej Janiny , była taką w rzeczywistości, wspominały o tym p.Bronisława Filipiak – pracownica dworu, zwana prawą ręką p. Zofii Turskiej oraz p.Bronisława Szewczykówna – nauczycielka, która bywała częstym gościem we dworze.
Można to zresztą zauważyć samemu, jeśli dobrze przyjrzymy się jej fotografiom z tego okresu.
To tyle odnośnie dzieciństwa Basi Bzowskiej. Skoro jednak już weszliśmy do tego ogrodu – za zgodą właścicielki -spójrzmy także, chociaż skrótowo, na dalsze lata panny Bzowskiej, a zarazem pani Barbary Zych.
Wychowywana była pod troskliwą opieką swej babci – pani Zofii Turskiej, dla której Basia była „oczkiem w głowie”. Tak było do końca okupacji, a raczej do czasu likwidacji dworu i wyrzucenia jego mieszkańców po prostu na bruk. Dzięki swej serdecznej koleżance, jaką była Teresa Steczowicz, Basia nie przeżyła bezpośrednio tragedii rodzinnej, jaka wydarzyła się w dniu likwidacji dworu (pisano o tym w „Almanachu” nr 24…), gdyż Teresa w tym dniu właśnie zaprosiła ją do swego domu.
Jako dziecko Basia była bardzo rezolutna i miała wesołe usposobienie. Dzięki tym zaletom była ulubienicą wszystkich mieszkańców dworu. Prawdopodobnie w tym okresie Kornel Makuszyński zetknął się z nią i uroczony jej urodą, rezolutnością i wesołym usposobieniem obrał ją, jako bohaterkę swej opowieści pt. „Awantura o Basię”. Że zaś Basia taką była w rzeczywistości wspominała o tym często p. Bronisława Filipiak (pracownica dworu, zwana „prawą ręką” p. Zofii Turskiej) oraz p. Bronisława Szewczykówna – nauczycielka, która była częstym gościem we dworze. Widać to zresztą i na fotografiach, z okresu jej dzieciństwa, jakie udało nam się zdobyć.
A teraz – skoro już uzyskaliśmy zezwolenie –poświęćmy nieco uwagi późniejszym wydarzeniom z życia pani Basi.
Po ustabilizowaniu się spraw związanych z likwidacją dworu przez władze PRL, Zofia Turska, wraz z córką Danutą i Basią zamieszkały we Wrocławiu, gdzie, jak pisze sama p. Barbara (w trzeciej osobie): „Wychowaniem wnuczki zajęła się z troską najlepszej matki.
Barbara, mieszkając z ciotką Danutą Turską, ukończyła Wyższą Szkołę Rolniczą we Wrocławiu, a potem zgodnie z tradycją rodzinną, wyjechała na dalsze studia do Zurychu (Szwajcaria), gdzie na renomowanej uczelni Eidgenossische Technische Hochschule uzyskała w roku 1964( jako pierwsza kobieta na tej uczelni – przypis mój) tytuł doktora nauk rolniczych. Ale nie mogła już, niestety, spożytkować swojej wiedzy w ukochanym Tymbarku, jako jedna jego prawna spadkobierczyni.
W okresie studiów w Zurychu poznała Włodzimierza Zycha robiącego doktorat z dziedziny fizyki na tamtejszym uniwersytecie.
Barbara i Włodzimierz pobrali się w 1965 r. w Warszawie, gdzie zamieszkali i mieszkają do dziś.
Barbara pracowała początkowo w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, następnie w Centralnej Bibliotece Rolniczej. Mąż, Włodzimierz, jest profesorem fizyki na Politechnice Warszawskiej.
W roku 1967 urodził im się syn Piotr Antoni, który ukończył geografię na Uniwersytecie Warszawskim. Pasją jego życia są podróże po całym świecie i chodzenie po górach.”
Tyle o sobie podaje p. Barbara. Natomiast w „Miesięczniku Politechniki Warszawskiej (Nr 02 (110) z lutego 2007 r.) znajduje się artykuł Joanny Kosmalskiej, pt. „Historia pewnego marzenia”, poświęcony prof. W. Zychowi – mężowi p. Barbary – w którym na specjalne podkreślenia zasługują takie zdania: „Zafascynowany zagadnieniami fizyki jądrowej, współtworzący pierwsze placówki naukowe tą dziedziną się zajmujące, pierwszy Polak, który pracował naukowo w CERN-nie. Sądzić należy, że również pierwszy, który przemierzył tysiące kilometrów, aby oglądać budowle gotyckie.”… „Jest autorem skryptu „Podstawy fizyki” i współautorem książki „Wybrane zagadnienia fizyki”, był opiekunem wielu magistrantów i promotorem wielu prac doktorskich.(…) Był inicjatorem wprowadzenia do programów nauczania nowych przedmiotów, jak np. ”Komputerowe metody analizy danych.”…”Był współtwórcą utworzonego w roku 1975 Wydziału Fizyki Technicznej i Matematyki Stosowanej. To w jego gabinecie – jak pisze prof. Pluta w laudacji – toczyły się gorące dyskusje nad programami nauczania i profilem przyszłego absolwenta.” Zaś między tymi zdaniami jeszcze zdania mówiące o jego prywatnym życiu. ”Wolne od pracy i badań chwile spędzał na zwiedzaniu Europy. Najpierw sam, potem z narzeczoną, obecnie żoną, Barbarą, która podobnie jak on robiła doktorat na Politechnice w Zurychu, na Wydziale Rolnym…. Odbyli wtedy, i później wiele wycieczek Jedna z nich, licząca ponad 5 tyś. kilometrów – od Włoch, poprzez Francję, Niemcy, na krajach Beneluksu kończąc – szlakiem budowli gotyckich. Inną podobną – szlakiem budowli romańskich.”
Zamiłowanie do podróżowania odziedziczył po rodzicach ich jedyny syn, Piotr, który obecnie jest geografem Że zaś dziedziczenie jest cechą, z której można wiele wnioskować, widzimy to i w następnym pokoleniu, jakim jest córka p. Piotra, Zosia. Jak widać na fotografii, jest ona bardzo podobna do swej babci, czyli pani Barbary. Ma też wiele podobnych cech – np. pogoda ducha, duża żywotność o zadziwiające często słuchaczy trafne uwagi i wypowiedzi. Cechy te tak bardzo przypominają bohaterkę z książki „Awantura o Basię” K. Makuszyńskiego, co stanowi jeszcze jeden powód, by stwierdzić, że była nią pani Barbara Zych, pod swym dziecięcym nazwiskiem Basia Bzowska.

Stanisław Wcisło