100 lat temu – wspomnienia z dworu

Poniżej przedruk artykułu z Głosu Tymbarku nr 33 z 1999 roku.

1911 rok, Stary Dwór – mieszkał w nim Jan Myszkowski – miał on trzech synów. Feliks, był zarządcą hrabiego w Tarnowie; drugi syn miał dwie córki: jedna z nich to Pröklowa, mieszkająca w Starym Dworze, druga Zielonkowa – mieszkała w Starym Sączu. Pröklowie mieli dwie córki i syna Mariana, który był zarządcą i mieszkał dalej w Starym Dworze z żoną i dziećmi. Trzeci syn to Józef Myszkowski, który się ożenił i wybudował Nowy Dwór u góry i tam zamieszkał.

W Starym Dworze były stodoły, stajnie, kurnik bardzo ładnie zrobiony, okrągły. Mleko, jajka, mięso dowożono do góry do Nowego Dworu.
I wojna światowa – oczami dziecka – przyjechali kozacy na koniach z długimi dzidami, zabijali w Starym Dworze bydło, odjechali na bitwę – pod Jabłońcem ich odbili i byliśmy znów pod zaborem austriackim – Cesarz Józef.

Nowy Dwór
Józef Myszkowski miał dwóch synów: Jerzego, który miał dwór w Łuczycach i Ludwika, który miał dwór w Stubnie, oraz córkę Zofię. Zofia wyszła za mąż za Karola Turskiego, będącego zarządcą majątku w Stubnie. Turski pochodził ze Szwajcarii, był wykształconym człowiekiem. Razem z księdzem Józefem Szewczykiem radzili jakby to chłopom pomóc i ulżyć. Z ich inicjatywy i za ich staraniem powstała mleczarnia oraz owocarnia. Do dworu po naukę jak powołać mleczarnię i owocarnię przychodzili Macko, Kulpa i Marek. Dwór dał bezinteresownie parcele pod mleczarnię, owocarnię jak również miejsce pod Kasę Stefczyka, którą utworzyli ks. Józef Szewczyk i Karol Turski, aby w biedzie mogli chłopi się poratować pożyczką. Dwór sprowadził również nauczycielkę, aby dziewczęta nauczyły się robótek – wykonane prace były później sprzedawane. Za czasów “komuny” nie ośmielano się wspominać o tym, że mleczarnia, tartak i owocarnia – to zasługa byłych dziedziców Turskich.
Jak wyglądał Nowy Dwór? Jadalnia duży stół i portrety starych dziedziców (Józef i Jadwiga Myszkowscy), krzesła, kredensy, porcelana. Następnie był pokój dziecinny, sypialnia, garderoba, u góry pokoje gościnne i gabinet oraz biblioteka. Na dole salon, a w nim fortepian i fotele. Obok budynku mieszkalnego wybudowana była kuchnia, oficyna, obok kuchni stajenka, w której był kucyk do wożenia przy pracach w ogrodzie.
Ogród i najbliższe otoczenie dworu było pod opieką zarządcy Bronisławy Filipiak, całym sercem oddanej swoim obowiązkom. Dbała o piękne drzewa w parku, magnolie, trawnik, róże do cięcia, bzy. Szpaler niziutkich różyczek od gościńca zdobił wejście do dworu. Przepiękny gazon, na środku którego rosła bordowa dalia. Nad gazonem kort tenisowy. Pani Bronisława prowadziła ponadto ogród jarzynowy, oranżerię, dbała o drzewka owocowe. Dziedzice darzyli ją pełnym zaufaniem, na które całkowicie zasługiwała.
Ksiądz Józef Szewczyk (proboszcz parafii Tymbark, red.) prawie codziennie przyjeżdżał na kolację do dworu, bardzo przyjaźnił się z dziedzicami.
Pani Zofia Turska przyjeżdżała do kościoła powozem, siedziała w ławce w kościele po lewej stronie głównego ołtarza.
Widzę jej twarz uśmiechniętą i życzliwe oczy, widzę ją siedzącą z wnuczką Basią Bzowską. Dziedzice urządzali dla służby dożynki i loterie. Służbie płacili 25 zł miesięcznie.

WD

Powyższy tekst jest wspaniała ilustracją czasu sprzed ok dziewięćdziesięciu lat (od red.: artykuł był  drukowany w 1999 r.) Nie jest on udokumentowany naukowo, ale przedstawia własne opinie i przeżycia autorki, stanowi przyczynek do poznawania naszej Małej Ojczyzny….

Poniżej widokówka, pochodząca z “Kolekcji Prywatnej Tymbark”. W dziale “Historia” portalu “tymbark.in” znajdują się inne  artykuły i historyczne zdjęcia m.in. z życia tymbarskiego dworu

DWOREK, KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK

 

Piękna karta Tymbarczan

6 sierpnia 1914 r. na rozkaz Józefa Piłsudskiego z krakowskich Oleandrów wyruszyła I Kompania Kadrowa. O godz. 9.45 jej żołnierze obalili słupy graniczne państw zaborczych w Michałowicach i po wyzwoleniu z rąk rosyjskich Słomnik, Miechowa, Jędrzejowa i Chęcin, dotarli 12 sierpnia do Kielc. Kadrówka była pierwszym od powstania styczniowego regularnym oddziałem armii polskiej. Dała początek Legionom Polskim, które swym wysiłkiem zbrojnym w latach I wojny światowej przyczyniły się do odzyskania niepodległości w 1918 r.

    Na apel  Józefa Piłsudskiego odpowiedzieli również młodzi mieszkańcy Tymbarku należący do 26. Polskiej Drużyny Strzeleckiej. Kilkunastu drużyniaków ze stacji kolejowej w Tymbarku udało się do Oleandrów aby rozpocząć walkę o Wolność Ojczyzny. Chwała bohaterom.

Na zdjęciach p.por. Jan Kordeczka oraz wzmianka z kroniki tymbarskiego Strzelca o tamtych wydarzeniach.

Źródło IPN i kronika tymbarskiego Strzelca.

st.insp. ZS Robert Nowak

Nawiedzenie obrazu Matki Bożej Częstochowskiej w tymbarskiej parafii (1969 rok) – część druga

 14 czerwca 1969 r. o godz.18 rozpoczęła się w tymbarskiej parafii uroczystość nawiedzenia obrazu (pustych ram) Matki Bożej Częstochowskiej. Trwała ona dobę. Elementy nawiedzenia: ramy, świeca oraz Ewangeliarz przybyły do Tymbarku z Parafii Góry św.Jana. 15 czerwca, w niedzielę, zostały one przekazane do Parafii Wilkowisko.   

Proboszczem w Parafii Tymbark był ks.Teofil Świątek, wikariuszami: ks. Górka Feliks oraz ks. Franciszek Korta. Proboszczem Parafii Góra św.Jana – ks.Aleksander Zapalski.  Rekolekcje poprzedzające  Nawiedzenie prowadzili księża filipini  Olgierd Kokociński oraz Henryk Ostracha.  Do Tymbarku na uroczystość przybył biskup tarnowski ks. Jerzy Ablewicz. Byli również księża rodacy: m.in. ks.Michał Kapturkiewicz, ks.Stanisław Smaga, były wikariusz (lata 61-63) ks.Wiesław Bodzioch. 

Na uroczystość Nawiedzenia sprawione zostały nowe, dębowe frontowe drzwi do kościoła (wykonał je stolarz Zygmunt Kurczab z Dobrej), komplet szat liturgicznych, maryjnych i nowe gabloty na wota ofiarowane Matce Bożej.  Ołtarz polowy (stół) wykonał Józef Duchnik z Tymbarku. Został on później przekazany do kaplicy w Podłopieniu.

IWS

PS. Bardzo proszę osoby, które mają informacje odnośnie tej uroczystości (i oczywiście innych ) o przesyłanie ich na adres mailowy: wilczeksowa.i@gmail.com, abyśmy mogli wspólnie zapisać historię naszych miejscowości.

ks.proboszcz Teofil Świątek

 

świecę podtrzymuje ks.Aleksander Zapalski

obok biskupa jerzego Ablewicza , po prawej stronie ks.Stanisłąw Smaga, po lewej ks. Michał Kapturkiewicz

 

 

fotografie z archiwów rodzinnych 

 

120 rocznica urodzin Prymasa Polski kard. Stefana Wyszyńskiego

3 sierpnia 1901 r. w miejscowości Zuzela nad Bugiem urodził się kard. Stefan Wyszyński, nazywany Prymasem Tysiąclecia. 

Beatyfikacja kard. Wyszyńskiego miała się odbyć już w maju ubiegłego roku. Pandemia spowodowała, że uroczystość została odwołana. W 2021 roku  kard. Kazimierz Nycz poinformował, że zgodnie z decyzją papieża Franciszka uroczystość beatyfikacji kard. Stefana Wyszyńskiego oraz s. Róży Marii Czackiej odbędzie się 12 września bieżącego roku w Warszawie, o godzinie 12.00.

zdjęcie z archiwów rodzinnych (zostało prawdopodobne zrobione podczas rozpoczęcia nawiedzenia obrazu Matki Bożej Częstochowskiej, a właściwie pustych ram, w diecezji tarnowskiej).  

 

Historia Spółdzielni Mleczarskiej w Tymbarku

Przy okazji Spacerów Historycznych mówiliśmy o działalności Szkoły Rolniczej w Łososinie, w Spółdzielni Mleczarskiej w Łososinie, o ludziach, którzy łączą historię Łososiny i Tymbarku, o hodowli krów rasy czerwonej. Dzisiaj zamieszczam przedruk wspomnień Jana Macki napisanych w styczniu 1977, a wydrukowanych w Głosie Tymbarku w 1996 roku w nr. 27 oraz w nr.28 . Następnie przypomnę “Spotkania z historią – Kolekcja Prywatna Tymbark” – Spotkanie VIII , część pierwsza i druga, publikowane na łamach portalu w 2016 roku.

“Krótki zarys powstania i działalności Spółdzielni Mleczarskiej w Tymbarku” (Jan Macko, styczeń 1977)

W styczniu 1927 r. zrodziła się myśl zorganizowania Spółdzielni Mleczarskiej w Tymbarku. Wypłynęła ona ze szlachetnego i społecznego zamiaru pójścia z pomocą biednej ludności Tymbarku i jego okolic. Inicjatorami byli inż. Jan Drożdż- dyr. Szkoły Rolniczej w Łososinie, ks. Józef Szewczyk-proboszcz w Tymbarku, Karol Turski-właściciel dóbr w Tymbarku oraz kilku miejscowych gospodarzy. W niedługim czasie postanowiono zwołać Walne Zgromadzenie Założycielskie, które odbyło się w lutym 1927 r. w szkole w Tymbarku. Przybyła dość liczna grupa gospodyń i gospodarzy, a jako pierwszy zabrał głos inż. Drozdż, wyjaśniając wyczerpująco cele Spółdzielni i korzyści jakie może ona przynieść ludności. Gorąco zachęcał do wpisywania się na członków tejże Spółdzielni ks. Szewczyk, który jak na owe czasy miał duży autorytet w społeczeństwie i jego słowa były najbardziej wiarygodne dla słuchaczy. Z sali padały  nieśmiałe, ale pełne aprobaty wypowiedzi kilku gospodarzy (z których właściwie wszyscy poza mną już
nie żyją). Po dłuższej dyskusji postanowiono założyć Spółdzielnię i wybrać Zarząd i Radę Nadzorczą. Na wniosek inż. Jana Drożdża wybrano do zarządu ks.Szewczyka jako przewodniczącego i Jana Macko jako zastępcę oraz kasjera Jana Kubatka. Zaś do Rady Nadzorczej wybrano na przewodniczącego Karola Turskiego, a na zastępcę Władysława Kuca. Członkami Rady zostali: Michał Pasyk, Szymon Gąsior, Maria Krzyściak, Józef Hladkulig i kilku innych na łączną ilość dziewięć osób. Na tym samym postanowiono wysłać na kurs mleczarsko-techniczny Bogumiła Bubulę i na księgowo-administracyjny Jana Macko. Już w tym samym dniu ustalono lokal, w którym po najbardziej podstawowej adaptacji wkrótce można by przystąpić do produkcji. Na wniosek pana Kubatka wybrano prymitywny i nie wykończony budynek u Magdaleny Ubikowej, która na początek zgodziła się na bezpłatną dzierżawę. Podczas gdy w/w działacze przystąpili do niezbędnej adaptacji lokalu, Jan Macko i Bogumił Bubula udali się do jedynej w tym rejonie mieczami w Rajbrocie na jednomiesięczny kurs.
W tym czasie Spółdzielnia, aby nabrać odpowiednią ilość upoważnień jako Instytucja Prawna, została zarejestrowana w Sądzie w Nowym Sączu. Na tej podstawie uzyskano kredyt na zakup niezbędnych maszyn do ręcznej przeróbki mleka. Przystąpiono również, co jest niezbędne w mleczarstwie, do budowy lodowni z lodu naturalnego. W dniu 21 maja 1927 r. przystąpiono do pierwszej produkcji, mając do dyspozycji w tym dniu tylko 82 litry mleka. Z każdym dniem ilość dostarczonego mleka zwiększała się, ale zaczęły się inne wielkie kłopoty. Zbudowana lodownia była słabo zaizolowana i umieszczony w niej lód szybko topniał. Wiadomo, że śmietana, aby była jak najbardziej wydajna, musi mieć odpowiednio niską temperaturę. Przez cale lato 1927 r. musieliśmy nosić śmietanę do chłodzenia do studni plebańskiej, bo tam było najbliżej. Tymbark posiadał już wtedy wodociąg, ale tylko z jednym hydrantem na rynku i właśnie na plebanii. Brak funduszów nie pozwalał na ujęcie wody  dla naszych celów, a poza tym już wtedy myśleliśmy o budowie własnego budynku przystosowanego do celów mleczarskich.
Idea Spółdzielni Mleczarskiej przyjęła się bardzo w całej okolicy. Dowodem tego jest, że jeszcze w tym samym roku zorganizowano zlewnie mleka w Jasnej Podłopieniu, Zamieściu i w Piekielku. Dla większości dostawa mleka dawała jedyną możliwość gotówki i to systematycznie co miesiąc.  Ten pierwszy rok był również korzystny dla Spółdzielni, gdyż bilans roczny został zamknięty z niewielką nadwyżka Wzrastająca dostawa mleka i ciasnota, a przede wszystkim prymitywne warunki lokalowe postawiły Zarząd przed pilną koniecznością budowy własnego budynku. Decyzja była szybka i jednomyślna. Spółdzielnia dysponowała już pewnym majątkiem materialnym jak i udziałowym i dlatego bez trudu uzyskała pożyczkę w banku rolnym w wysokości 40.000 zł. Uzyskano parcelę z darowizny od Zofii Turskiej. Rozpoczęto budowę na wiosnę 1928 r, a już w jesieni oddano do użytku cały budynek. Być może, że wtedy łatwiej było o robotnika z uwagi na wielki kryzys na rynku pracy, ale nie można nie docenić olbrzymiego zespołu działaczy, pracowników i wszystkich sympatyków Spółdzielni. Należy tu z naciskiem podkreślić wielkie znaczenie osobistego zaangażowania Karola Turskiego, który załatwiał bezinteresownie wszystkie formalności w instytucjach, co wymagało częstych wyjazdów. Dostarczał nam środki transportu, albo udzielał pożyczek, gdy było to niezbędne doraźnie, lub gdy opóźniały się kredyty. Spółdzielnia od początku zdobyła sobie zaufanie wśród całej ludności, a my z kolei chcieliśmy to zaufanie utrwalić i wszelka choćby krótkoterminowa niewypłacalność lub nieterminowość byłaby dla spółdzielni wielce szkodliwa. Zależało nam, aby wzrastała ilość dostarczanego mleka oraz rosła suma z udziałów.
Właśnie w roku 1928 uruchomiono zlewnie w dalszych miejscowościach, jak w: Slopnicach, Jodlowniku, Wilkowisku, Rybiu Nowym – w sumie dziewięć. Odpowiednie pomieszczenia, wygodniejsze warunki pracy, właściwa lodownia sprawiały, że Spółdzielnia z roku na rok uzyskiwała coraz korzystniejszy bilans. Zachęciło to do dalszych inwestycji, a przede wszystkim do mechanizacji produkcji. W 1936 r. przybudowano drugą połowę budynku wraz z kotłownią. Zakupiono lokomobilę, dużą maśnicę, pompy, wirówki, pasteryzatory, wygniatacz i wiele innych. Był to kosztowny, ale wielki przełom w naszej pracy. Uzyskaliśmy wreszcie mechaniczny napęd parowy, co wzbudzało ogólna ciekawość, a przede wszystkim łzy radości u robotników, którzy do tej pory musieli po kilka godzin dziennie kiwać się przy maśnicy lub kręcić korba wygniatacza. W tym czasie przerabialiśmy ponad 10 000 litrów mleka dziennie.
W latach 1938-39 Spółdzielnia Mleczarska spłaciwszy większość kredytów przystąpiła do budowy niezbędnych magazynów na opakowania, piwnic na leżakowanie serów, których produkcję zapoczątkowano jeszcze wcześniej. Przy tych budowach wygospodarowano pomieszczenia na laboratorium oraz mieszkania służbowe. Należy tu wspomnieć, że każdorazowo posiedzenia Zarządu czy Rady Nadzorczej to nie tylko formalne omawianie bieżących spraw, czy kontrola wynikająca z nadzoru Zwykle były to narady sięgające w przyszłość. Trudno było wybrać jakie propozycje okażą się korzystniejsze ze społecznego i ekonomicznego punktu widzenia. Niedługo przed wybuchem II wojny światowej w pomieszczeniach strychowych mleczami zorganizowano szkoleniowy warsztat tkacki z myślą o miejscowych kobietach i dziewczętach. Wykonywano usługi dla ludności w zakresie sukna lnianego i z wełny owczej. Ta idea nie wytrzymała kalkulacji, gdyż przy końcu międzywojennego dziesięciolecia przemysł tkacki w skali krajowej był chyba jedynym przemysłem w kraju, który dużo eksportując zaspokajał również w całości rynek krajowy. Najgorzej było ze zdobyciem surowca rolnego, w tym również owoców.
Był to sygnał dla nas do działania. Już około 1933 r. z inicjatywy Zarządu Spółdzielni powstały na wydzierżawionych parcelach pierwsze szkółki owocowe, a w piwnicach naszego budynku uruchomiono przechowalnię owoców przyjmując w komis jabłka od rolników w jesieni, aby korzystniej zbyć towar na wiosnę. Przy przechowalni owoców pracowali nasi pracownicy bezpłatnie w wolnych chwilach. Ze względu na to, że pomieszczenia piwniczne były za ciepłe i nie wentylowane, zdarzało się prawie zawsze, iż z powodu ubytków następowały straty. Pomysł przechowalnictwa należał do inż. Marka i był chyba początkiem jego wizji na przyszłość. Aby ustalone ceny jesienią wypłacić chłopom w całości kilka razy wraz z inż. Markiem dopłacaliśmy do tego z własnej kieszeni, aby nie zaprzepaścić idei i nie zrazić rolników – przyszłych sadowników, bo szkółkarstwo się rozwijało. Był to zapewne zarodek Spółdzielni Owocarskiej w Tymbarku, który trafił na dobry grunt Spółdzielni Mleczarskiej. Jak się później okazało, grunt ten był niezbędny, gdyż z początkiem mroków okupacji właśnie w oparciu o park maszynowy Mleczami wyprodukowano pierwsze wiaderka marmolady.
Teraz zaczęła się wojna, lata walki i pracy konspiracyjnej, w której przypadło Mleczami odegrać swa rolę patriotyczną. Był to jedyny w Tymbarku zakład pracy społecznej – musiał więc przyjąć na siebie obowiązki wynikłe ze społecznych i patriotycznych przesłanek. 

Zaczęła się praca w innych warunkach. Trzeba było przestawić się na wymagania okupanta a przede wszystkim na przetrwanie i wzajemna pomoc. Wraz z przyjazdem do Tymbarku dużej grupy wysiedlonych rodaków z poznańskiego przybyło również i z innych stron kilkanaście osób inteligencji, w tym dobrzy fachowcy różnych zawodów. Niektórzy władali dobrze językiem niemieckim. Nastawiliśmy się na przekonanie niemieckich władz administracyjnych o konieczności dalszego rozwoju i rozbudowy tak mleczami, jak i 0wocami, która na krótko przed wojną powstała w surowym stanie. Na ten właśnie budynek, służący początkowo jako przechowalnia owoców, Spółdzielnia Mleczarska udzieliła pożyczki w 1938 r. w wysokości 10.000 zł. Był to pierwszy budynek Przetwórni, stanowiącej dzisiaj jedną z największych tego typu fabryk w Polsce południowej. Nie jest moim celem podkreślanie własnych zasług  lub wyolbrzymianie innych, ale muszę stanowczo podkreślić, że z idei spółdzielczości zrodziła się mleczarnia, a w prostej konsekwencji z mleczami wyrosła Spółdzielnia Owocarska. Ojcem chrzestnym był inż.. Marek. On jeden wiedział, co z tego wyrośnie i dlatego z takim zapałem nosił na plecach co większe kamienie na podwaliny swojego dzieła. Spółdzielnia Owocarska rozbudowywała się, bo okupantowi potrzebne były jej przetwory. Było to na rękę inż. Markowi i Jego najbliższym współpracownikom, jak mgr Kulpie, dr. Macko, którzy skrzętnie wykorzystali tę szansę. Spółdzielnia Mleczarska i jej pomieszczenia stawały się dla owocami zbędniejsze, Pozostała nadal patriotyczna więź dwóch sióstr wyrosłych z jednej tymbarskiej gleby. Cementowała ich nadal jedność działania, tak konieczna w walce oporu przeciwko okupantowi.
Już w grudniu 1939 r złożyłem przysięgę partyzancką A.K. wobec oficera W.P. Romana Kęski. Moim zadaniem była aprowizacja miejscowych oddziałów partyzanckich. Równocześnie przysięgał mój współpracownik od pierwszych dni powstania Mleczami Bogumił Bubula, którego obowiązkiem było kolportowanie bibuły. W zakonspirowanym pomieszczeniu mleczami umieściłem odbiornik „Philipsa”, który później przekazałem na placówkę A.K. w ręce prof. Jana Zapały. Zaopatrzenie oddziałów partyzanckich A.K., a później partyzantki radzieckiej następowało z zapasów Mleczami i Owocami. Chodziło głównie o cukier, mąkę oraz masło i sery. W imieniu inż. Marka mgr Mróz uzyskiwał, kierując się różnymi podstępami, zwiększony przydział cukru i innych artykułów w Urzędzie aprowizacyjnym w Nowym Sączu. Celem najbliższych współpracowników inż. Marka, którzy od początku wraz z nim byli zakonspirowani w pracy podziemnej było tak ustawić technologie produkcji, by oszukać okupanta i nadwyżki rozdzielać dla wysiedlonych i ludzi w „lesie”.

W ten sam sposób postępowała Mleczarnia, która już w pierwszym roku okupacji wybudowała świniarnię na 70 sztuk. Wiele z tych sztuk trafiało do partyzantki lub ludzi najbardziej cierpiących głód. Nie było łatwo wyprowadzić w pole okupanta. Zwierzęta albo „zdychały” albo były „rabowane” w sposób z góry ustalony. Szczegółowy rozdzielnik zatwierdzał osobiście inż. Marek, a ja za pośrednictwem dostawców lub wozaków mleka dostarczałem towar na miejsce.
Spółdzielnia Mleczarska i jej realny majątek powiększył się znacznie podczas okupacji. Powiększyliśmy magazyny oraz rozbudowaliśmy piwnice na sery. Cale obejście wokół budynków zostało skanalizowane  i wybrukowane. W pobliżu budynków zagospodarowaliśmy duża działkę na kopcowanie buraków, marchwi i innych ziemiopłodów, które Owocarnia przerabiała na marmoladę, korzystając jak już wspomniałem początkowo z naszych maszyn i pomieszczeń. Oceniając z grubsza ten okres, można powiedzieć, ze mimo wielu aresztowań i kilku egzekucji sam Tymbark uniknął większych nieszczęść jakie były udziałem np.: Porąbki, Gruszowca, Ochotnicy.

Po wojnie nadal wielu żyjących byłych partyzantów odwiedza Tymbark a przede wszystkim wysiedleńcy z poznańskiego. Po latach, gdy groźba zagłady wszystkich Polaków była tak bliska, może bardziej zdają sobie sprawę z azylu, jaki znaleźli w Tymbarku, gdzie mogli razem z namı bronić się i przetrwać.
Jeśli chodzi o Spółdzielnię Mleczarską w Tymbarku, to patrząc z perspektywy czasu, trudno nie wspomnieć o jednym, co mnie, jako długoletniemu kierownikowi wydaje się najważniejsze. Byli działacze. Jednym z nich jestem ja. Może w Tymbarku był podatniejszy grunt na wszczepienie idei spółdzielczości – aniżeli w innych okolicach Ale nic nie zrobiło się samo. Trzeba było znosić przeciwności, nie załamywać się, a o własność spółdzielni i jej interesy dbać jak o własne oko. w tym właśnie rzecz, że powstaliśmy i rozbudowaliśmy się bez żadnej subwencji, czy gratyfikacji. Wszystkie kredyty spłacano w terminie, wygospodarowując zyski. Lata międzywojenne to permanentne kryzysy gospodarcze i stagnacja. Dlatego na 50 -lecie powstania tej Spółdzielni chciałem złożyć hołd tym, którzy dali przykład, jak owocuje idea, jeśli jest słuszna i jeśli poświęci się jej wszystkie siły.
Z tej samej perspektywy trudno nie wspomnieć i  o przykrych chwilach, które miały miejsce, a mogło ich nie być. W roku 1950 zamiast w Tymbarku utworzono Okręgową Spółdzielnię Mleczarską w Łososinie, chociaż tradycja, historia i dorobek wskazywały inaczej.  Los sprawił, iż nie miałem wówczas wpływu na bieg wypadków. Piszę „los”, chociaż nie bardzo wierze w przeznaczenie i działanie „sił wyższych”. Liczy się działanie ludzi i konkretna materialna sytuacja. Właśnie taka konkretna sytuacja powstała w okresie błędów i wypaczeń stalinowskich, w wyniku których znalazłem się na blisko trzy lata na Kaukazie. Byłem jeszcze pełen sił do pracy i miałem plany, których nie dano mi zrealizować.
Wspomnienia powyższe piszę z pamięci i dlatego mogłem pominąć niektóre ważniejsze wydarzenia O jednym nie mogę nie wspomnieć na zakończenie, a mianowicie o następującym fakcie: Spółdzielnia Mleczarska w Łososinie Górnej była naszą filią do 1929 r., kiedy to usamodzielniła się budując własne pomieszczenia mleczarsko-serowarskie, na które uzyskali subwencję z powiatu w wysokości 32.000 zl. My działaliśmy w trudniejszych czasach i nie mieliśmy nigdy szczęścia uzyskać takiej pomocy. 
Pragnę jednak podziękować Okręgowej Spółdzielni z Łososiny za mechanizację i unowocześnienie mleczami w Tymbarku, co nastąpiło po 1950 r.

 Jana Macko, Tymbark, styczeń 1977 r.

 

Spotkanie z historią – Kolekcja Prywatna Tymbark

SPOTKANIE VIII  – część pierwsza

 TYMBARK – MLECZARNIA   1-kolekcja-prywatna-tymbark

Obraz z ostatniego zdjęcia poprzedniego spotkania wymusił niejako temat kolejnego. Spółdzielnia Mleczarska Tymbark – powstała w roku 1927 niedługo obchodzić będzie dziewięćdziesiątą rocznicę istnienia. Założona staraniem między innymi księdza Józefa Szewczyka oraz Karola Turskiego dobrze zapisała się w dziejach Tymbarku i sławi nazwę naszej miejscowości do dzisiaj. Mądrość poprzednich pokoleń, solidna praca, krzewienie nowin i kultury rolnej w jakże surowym górskim terenie, działalność nie tylko gospodarcza ale i też społeczna, szczególnie w pierwszych latach od powstania, doprowadziły do osiągnięcia wysokiej jakości produktów tymbarskiej mleczarni,  a przez to do przekonania większości mieszkańców tymbarskiej społeczności do słusznej idei spółdzielczości. To przekładało się przecież, w trudnych trapionych kryzysem latach trzydziestych, na poprawę egzystencji i warunków życia wielu gospodarstw naszej miejscowości. Trzeba przypomnieć, szczególnie młodemu pokoleniu, że w latach przedwojennych ziemia, praca na  roli przeważnie były jedynym źródłem jako takiego dochodu. Za przykładem naszej  Spółdzielni Mleczarskiej i dzięki jej pomocy dopiero z czasem powstała tymbarska “Owocarnia “.

2-kolekcja-prywatna-tymbark

3-kolekcja-prywatna-tymbark

4-kolekcja-prywatna-tymbark

5-kolekcja-prywatna-tymbark Tymbark na starej pocztówce – Mleczarnia

Przedstawiona powyżej wydana nakładem Stanisława Pyrcia pocztówka “Tymbark – Most – Mleczarnia i Stary Dwór ” to koniec lat 30-tych XX w. Prywatna fotografia w zimowej scenerii to widok na Stary Dwór  od młynówki na ” Trawnikach ” ( obecnie teren głównej portierni ) . Kolejne dawne zdjęcia w naszym dzisiejszym spotkaniu to obraz budynku mleczarni począwszy od momentu powstania. Pierwsza fotografia to najstarsze zdjęcie – lata 1928 – 1929.  Widok z nad stawu to już inna wersja ujęcia przedstawionego w poprzednim VII spotkaniu. Na fotografiach ze spółdzielczych uroczystości mamy obraz mieszkańców Tymbarku, od dzieci do najstarszych – sztandar straży pożarnej oraz godło na najwyższym należnym mu miejscu – wszystko odświętnie i uroczyście.

6-kolekcja-prywatna-tymbark

7-kolekcja-prywatna-tymbark

8-kolekcja-prywatna-tymbark

9-kolekcja-prywatna-tymbark

10-kolekcja-prywatna-tymbark

11-kolekcja-prywatna-tymbark

12-kolekcja-prywatna-tymbark

Mleczarnia Tymbark 1927 – 1937 

Widocznie w latach przedwojennych nie istniał “zakaz fotografowania ” i dzięki temu mamy dzisiaj możliwość zobaczyć pracę i wnętrze naszej mleczarni z dawnych lat. Na odwrocie jednego zdjęcia zachował się nawet opis technicznych urządzeń . ” Wirówka i podgrzewacz napędzane maszyną parową – pasteryzator bębnowy … ” itd.  Można oglądać również już niespotykany,  a powszechny wówczas, sposób pakowania do drewnianych beczek używanych do transportu. A transport do mleczarni to oczywiście końskie zaprzęgi – na jednej z poprzednich fotografii możemy zobaczyć przy budynku mleczarni solidny wóz do przewozu konwi z zadaszeniem dla woźnicy. Potocznie furmana wożącego mleko nazywano dawniej ” filijarzem ” (od terenowych filii mleczarni zlokalizowanych w okolicznych wioskach ).  Gotowe produkty w dalsze miejsca wywożono już samochodami. Fotografie starych ciężarówek przed mleczarnią w Tymbarku to niewątpliwie gratka dla miłośników dawnej motoryzacji.

13-kolekcja-prywatna-tymbark

14-kolekcja-prywatna-tymbark

15-kolekcja-prywatna-tymbark

16-kolekcja-prywatna-tymbark

17-kolekcja-prywatna-tymbark

18-kolekcja-prywatna-tymbark

19-kolekcja-prywatna-tymbark

20-kolekcja-prywatna-tymbark

21-kolekcja-prywatna-tymbark

22-kolekcja-prywatna-tymbark

23-kolekcja-prywatna-tymbark

24-kolekcja-prywatna-tymbark

25-kolekcja-prywatna-tymbark

Tymbark – mleczarnia na starej fotografii

Na burtach jednego z powyżej przedstawianych samochodów widoczne są oznaczenia dystryktu krakowskiego GG – to już lata okupacji niemieckiej. Do naszych czasów zachował się oryginalny formularz poświadczeń dostawy za dostarczone mleko wraz z okupacyjnymi premiowanymi bonami ( był to oczywiście tzw. przydział ) – urzędowy niemiecki druk z lat drugiej wojny.

26-kolekcja-prywatna-tymbark

27-kolekcja-prywatna-tymbark

28-kolekcja-prywatna-tymbark

29-kolekcja-prywatna-tymbark

Oryginalny okupacyjny druk z Mleczarni Tymbark

OBJAŚNIENIA:

1) W latach okupacji niemieckiej budynek mleczarni w Tymbarku i jej pracownicy to znacząca konspiracyjna placówka ruchu oporu. Swoimi produktami wspierali również partyzanckie oddziały, przesiedleńców i okoliczną ludność.

2) Wszystkie przedstawiane fotografie to oryginały istniejące w większości w pojedynczych egzemplarzach.

MATERIAŁY :

1) Pocztówka S. Pyrcia – zbiór pocztówek historycznych Tymbark do 1939 – ” Kolekcja Prywatna Tymbark ”

2) Fotografie do 1945 – albumy prywatne, archiwum – “Kolekcja Prywatna Tymbark ”

66-kolekcja-prywatna-tymbark

SPOTKANIE VIII – część pierwsza

Przedstawione materiały mogą służyć wyłącznie celom poznawczym i edukacyjnym – chronione są prawem autorskim. Kopiowanie i rozpowszechnianie do celów komercyjnych jest niedopuszczalne. Kojarzenie zdarzeń i nazwisk do osób współcześnie żyjących jest nieuzasadnione.

Szanowni Czytelnicy Tymbark.in ” Kolekcja Prywatna Tymbark ” zaprasza do pasjonującej przygody z historią i do następnego spotkania ! 

Spotkanie VIII – część druga

TYMBARK – MLECZARNIA

W dwudziestoleciu międzywojennym – po latach zaborów – wielką wagę przywiązywano do znaczenia patriotycznej postawy jaką jest umiłowanie Ojczyzny, szacunek do własnej ziemi – praca w niepodległym kraju dla siebie ale też dla dobra wszystkich – dla Polski. Te wartości i idee przekazywała dawniej wolna i niezależna polska prasa. Prenumerata czasopism Spółdzielni Mleczarskiej w Tymbarku obejmowała wiele pozycji które były rozprowadzane i propagowane pośród tymbarskiej społeczności. Poniżej pokazane są oryginalne zachowane do naszych czasów wydawnictwa.

 
30) KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
 
31) KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
 
32) KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
 
33) KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
 
34) KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
 
35) KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
 
36) KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
 
37) KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
 
38) KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
 
39) KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
 
40) KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
 
41) KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
 
42) KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
 
43) KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
 
44) KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
 
45) KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
 
 

 Czasopisma rolnicze i spółdzielcze – do 1939

Przedwojenny ogólnopolski ” Przegląd Mleczarski ” – nr.1 lipiec 1938 –  zamieścił artykuł dotyczący dziesięciolecia powstania Spółdzielni Mleczarskiej w Tymbarku jak również żartobliwy tekst pod tytułem  ” Jak tymbarcanie maslo do nieba powieźli – ( gadka ) “. Poniżej zdjęcia przedstawiają pełny tekst tych publikacji.

 
46) KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
 
47) KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
 
48) KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
 
49) KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
 
50) KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
 
51) KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
 
52) KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
 
53) KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
 
54) KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
 
55) KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
 
56) KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
 
57) KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK
 
 

Mleczarnia Tymbark – dziesięciolecie 1938

58-kolekcja-prywatna-tymbark59-kolekcja-prywatna-tymbark60-kolekcja-prywatna-tymbark61-kolekcja-prywatna-tymbark62-kolekcja-prywatna-tymbark63-kolekcja-prywatna-tymbark64-kolekcja-prywatna-tymbark65-kolekcja-prywatna-tymbark

  “Jak tymbarcanie masło do nieba powieźli ” ( gadka )

OBJAŚNIENIA  (do części 1.i 2. ):

1) W latach okupacji niemieckiej budynek mleczarni w Tymbarku i jej pracownicy to znacząca konspiracyjna placówka ruchu oporu.Swoimi produktami wspierali również partyzanckie oddziały, przesiedleńców i okoliczną ludność.

2) Wszystkie przedstawiane fotografie to oryginały istniejące w większości w pojedynczych egzemplarzach. Ilustracje do artykułu na temat dziesięciolecia z roku 1938 były reprodukowane z przedstawianych w tym spotkaniu fotografii które obecnie znajdują się w zbiorach ” Kolekcji Prywatnej Tymbark ”

3) Czasopismo spółdzielcze z nekrologiem Marszałka Józefa Piłsudskiego z roku 1935 to wielka rzadkość i unikat.

 MATERIAŁY (do części 1.i 2.):

1) Pocztówka S. Pyrcia – zbiór pocztówek historycznych Tymbark do 1939 – ” Kolekcja Prywatna Tymbark ”

2) Fotografie do 1945 – albumy prywatne, archiwum – ” Kolekcja Prywatna Tymbark ”

3) Czasopisma i wydawnictwa do 1939 – zbiory, księgozbiór – ” Kolekcja Prywatna Tymbark ”

Przedstawione materiały mogą służyć wyłącznie celom poznawczym i edukacyjnym – chronione są prawem autorskim. Kopiowanie i rozpowszechnianie do celów komercyjnych jest niedopuszczalne. Kojarzenie zdarzeń i nazwisk do osób współcześnie żyjących jest nieuzasadnione.

67-kolekcja-prywatna-tymbark“SPOTKANIA Z HISTORIĄ – KOLEKCJA PRYWATNA TYMBARK “

Szanowni Czytelnicy Tymbark.in!

” Kolekcja Prywatna Tymbark ” zaprasza do pasjonującej przygody z historią i do następnego spotkania!  

 
 

 

Franciszek Bolisęga – milicjant, który był Człowiekiem

W 15-tym numerze Głosu Tymbarku, z 1993 roku, ukazał się artykuł, w związku ze śmiercią śp.Franciszka Bolisęgi – m.in. komendanta Posterunku Milicji w Tymbarku. W artykule tym autor, który podpisał się  skrótem (Stw), przedstawił postać śp.Franciszka Bolisęgi.

Poniżej przedruk artykułu oraz zdjęcia.

Franciszek Bolisęga

“WSZYSTKO DLA INNYCH – NIC DLA SIEBIE”

Dnia 21 lipca br. w parafialnym kościele w Jurkowie odbyło się nabożeństwo żałobne przy trumnie śp. Franciszka Bolisegi. Kościół i jego otoczenie nie pomieściły wszystkich uczestników nabożeństwa, wielu musiało stać poza murami otaczającymi kościół. Jak powiadają Jurkowianie – takiego pogrzebu nikt nie pamięta.  Nawet pogrzeb księdza nie ściągnął takiego tłumu. A tłum był mieszany. Obok księży i si6str zakonnych- spora grupa policjantów umundurowanych i nieumundurowanych. Starzy i młodzi, sporo dzieci. Ludzie miejscowi i  z przeróżnych innych miejscowości, a wśród nich spora grupa mieszkańców Tymbarku.
Kimże więc był Franciszek Bolisęga, że jego pogrzeb ściągnął tak licznie tych, którzy pragnęli w ten sposób złożyć mu hołd i wyświadczyć ostatnią przysługę?
Urodził się 28 kwietnia 1934 roku w Chyszówkach – wsi u podnóża Mogielicy i Łopienia. Jego rodzice byli ubogimi rolnikami, jednakże dobrze wychowującymi swe dzieci, w miłości do Boga i 0jczyzny. Od pierwszych dni życia wpajali te zasady w serca swoich dzieci. Wychowany w takiej atmosferze Franek – bo tak zwykł był zawsze mówić o sobie od najmłodszych lat starał się być wierny tym zasadom. W rodzinnych Chyszówkach ukończył zaledwie cztery klasy szkoły podstawowej, by w 1947 r., jako małoletni chłopiec, wyjechać na Ziemie Odzyskane, do Nowej Soli, gdzie podejmuje pracę jako robotnik tartaczny. Pragnie w ten sposób ulżyć rodzicom i nieco odłożyć “na przyszłość”. Po kilkunastu miesiącach wraca do rodzinnego domu, gdzie pomaga rodzicom w pracy na roli, a jednocześnie kończy wieczorową szkołę podstawową. Po jej ukończeniu powt6rnie wyjeżdża na Dolny Śląsk, gdzie podejmuje pracę w fabryce porcelany w Bobrowicach. Po pewnym czasie zostaje powołany do odbycia zasadniczej służby wojskowej. Los rzuca go do Białegostoku, gdzie w formacji KBW służy do końca pobytu w wojsku. Służbę wojskową kończy w stopniu plutonowego. Nafaszerowany ówczesną ideologią patriotyczną pragnie służyć Ojczyźnie jako milicjant. Gorliwie spełnia swe obowiązki sądząc, że w ten sposób godnie służy narodowi.  Nie korzysta z wielu intratnych propozycji, a nawet rezygnuje z założenia własnego życia rodzinnego na rzecz służby, w słuszność której wierzy w prostocie swojego serca.  Większość z nas pamięta jego postępowanie, kiedy  to pełnił funkcję komendanta posterunku w Laskowej, Ujanowicach i w Tymbarku. Trwało to tak długo, dopóki nie zrozumiał 1 nie przekonał się, o czym nieraz wspominał, że inne są paragrafy dla partyjnych, inne zaś dla pospólstwa. Zrozumiawszy to postanawia nadal pracować w milicji, jednakże jako główny cel stawia sobie z jednej strony niesienie pomocy potrzebującym jej, a z drugiej tępienie wszelkich rzeczywistych nieprawowości.  Staje się bardzo aktywny na wszystkich odcinkach życia społecznego. Jako komendant posterunku w Tymbarku (gdzie pracował do chwili przejścia na emeryturę) działa w tych okolicach niemal we wszystkich przedsięwzięciach tego terenu. Nie na rękę to jego przełożonym i działaczom partyjnym, którzy zaczynają “uprzyjemniać” mu życie przez nasyłanie przeróżnych komisji i kontroli, do ministerialnej włącznie. Żadna jednak nie ma podstaw, by postawić mu zarzuty, dzięki którym można by było odsunąć go od dotychczasowej działalności.
Jego prawdziwe patriotyczne oblicze daje się poznać w okresie powstania “Solidarności”, a potem w okresie stanu wojennego. To dzięki niemu
szereg osób zostało uchronionych przed internowaniem, więzieniem czy innymi represjami. To dzięki niemu otrzymywały ostrzeżenia osoby, u których miano przeprowadzać rewizje i aresztowania. Wystarczy tu przypomnieć dzień 13 grudnia 1981 roku. Już po ogłoszeniu stanu wojennego w Domu Kultury w Tymbarku odbywało zebranie “Solidarności”. Cały przebieg zebrania był jednakże nagrywany na taśmie magnetofonowej przez podstawionego przez SB człowieka. Nagranie to miało stanowić podstawę aresztowań. Jakież jednak było zdziwienie funkcjonariuszy SB, kiedy taśma okazała się nieczytelna. Była to zasługa śp. Franciszka, który narażając siebie (u niego bowiem na posterunku taśma była przechowywana) uwalniał w ten sposób innych. A takich przykładów można podać znacznie więcej. Nie chodzi tu jednak o ilość, wystarczy samo stwierdzenie faktu. Mam nadzieję, że w jego biografii szczegóły te znajdą dokładniejsze opisy.
Tu natomiast pragnę jeszcze ogólnikowo podkreślić jego zaangażowanie w pracach społecznych na terenie komitetów: budowy dróg, gazyfikacji, elektryfikacji, telefonizacji, w Radzie Przyjaciół Harcerstwa, Komitecie  Antyalkoholowym, w Kołach Łowieckich i szeregu innych.
Na osobne podkreślenie zasługuje jego pomoc osobom indywidualnym, zwłaszcza dzieciom i młodzieży, których wszelkimi sposobami nakłaniał do kształcenia się. To on wyszukiwał szkoły, troszczył się, by pozytywnie zdali egzaminy, a potem pomagał w kompletowaniu podręczników i innych pomocy naukowych.
Trudno tu wymienić wszystkie zasługi śp.Franciszka, ale myślę, że to co napisałem mówi już samo przez siebie, jakim był naprawdę. Zawsze
spokojny, uśmiechnięty, gotowy na każde wezwanie pomocy, a nawet pomagający bez wyraźnego wzywania – stał się symbolem miłości bliźniego. Jego dewizą było: wszystko dla innych, nic dla siebie. I to właśnie daje podstawę, by powiedzieć o nim, że był naprawdę Człowiekiem,
Człowiekiem przez duże “C”.

CZEŚĆ JEGO PAMIĘCI !

(Stw)

 

“Potomkowie Rodów Drożdżów z Jodłownika”, praca Pani Genowefy Drożdż-Kęski

12 lipca publikowałam fragment pracy Pani Genowefy Drożdż-Kęski, w którym Pani Genowefa przedstawiła sylwetkę Jana Drożdż (twórcy Szkoły Rolniczej w Łososinie). Dzisiaj poznajmy losy dzieci Jana Drożdża.

Tymbarski aneks do Spaceru Historycznego – “Potomkowie Rodów Drożdżów z Jodłownika”, praca Pani Genowefy Drożdż-Kęska

Wspomnę jeszcze, że największym dorobkiem rodzinnym Jana i Marii Drożdżów jest trójka dzieci: Janina (ur. w 1920 r.), Halina (ur. w 1923 r.) oraz Leszek (ur. w 1927 r.). Już tylko bardzo krótko napiszę o ich drodze życiowej. (od red.: do dzisiaj żyje Leszek Drożdż).

Janina ukończyła Wyższą Szkołę Rolniczą, wyszła za mąż za Stanisława Knothe, który po ukończeniu Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie całe życie związał z macierzystą uczelnią, gdzie uzyskał tytuły naukowe (m.in. profesor zwyczajny i jest rzeczywistym członkiem Polskiej Akademii Nauk, a po przejściu na emeryturę nadal służy swą wiedzą Uczelni i Instytutowi PAN).

Z ich małżeństwa urodziły się dwie córki: Elżbieta i Anna; obydwie ukończyły wyższe studia.

Elżbieta (ur. w 1948 r.) posiada doktorat z zakresu fizyki. Wyszła za mąż za Marka Błaszczyńskiego z Krakowa z tą samą profesją i tytułem naukowym. Pracują w Los Angeles w USA. Marek i Elżbieta Błaszczyńscy mają dwoje dzieci: Piotra i Annę. 

Anna (ur. w 1950 r.) ukończyła filologię języka niemieckiego i wykłada na AGH w Krakowie. Wyszła za maż za Jerzego Kowala z Krakowa, który pracuje w Niemczech. Kowalowie maja jednego syna Jasia.

Halina Drożdż, druga córka Jana i Marii Drożdżów (ur. w 1923 r.), ukończyła studia na Wydziale Chemii UJ i podjęła pracę w laboratorium Kombinatu Nowa Huta. Wyszła za mąż za Leszka Magrysia, który podobnie jak jego żona ukończył studia na Wydziale Chemii UJ w Krakowie, pogłębił je na Akademii Gómiczo-Hutniczej uzyskując tytuł doktora Nauk Technicznych. Dochowali się dwojga potomków.
Córka Anna ukończyła architekturę na Politechnice Krakowskiej, wyszła za mąż za Wojciecha Pomirczy. Maja jedną córkę Julię.
Mieszkają i pracują w Norwegii.
Syn Rafał Maciej, podobnie jak córka Anna, studiował na Politechnice Krakowskiej, gdzie ukończył Wydział Budownictwa Lądowego.

Leszek Drożdż, trzeci potomek Jana i Marii Drożdżów (ur, w 1927 r.), studiował na Akademii Górniczo-Hutniczej, gdzie w 1952 r. ukończył Wydział Komunikacji Lotniczej (obecnie Politechnika). Zawarł związek małżeński z Danuta pochodzącą z Rzeszowa. Leszek po ukończeniu studiów pracował nieprzerwanie w Zakładach Lotniczych w Rzeszowie. Aktualnie jest już na emeryturze i mieszka z żoną w Rzeszowie. Leszek (senior) pracuje w swoim zawodzie był wysoko cenionym fachowcem i zajmował bardzo odpowiedzialne stanowiska, przy czym będąc wyjątkowo skromnym człowiekiem, unikał pochwał i rozgłosu o swej osobie.

Ich synowie: Leszek i Jarosław, ukończyli wyższe studia, założyli rodziny – pracują i mieszkają w Rzeszowie. Obydwie rodziny mają po jednym potomku.

cdn

 
 

“MATKA” (4) – ks.Władysław Pachowicz (seminarium, święcenia kapłańskie, probostwo)

4. Seminarium Duchowne w Tarnowie
W czerwcu 1933 r. zdałem egzamin dojrzałości i stanąłem przed zasadniczym pytaniem, co dalej? Nie wahałem się ani chwili. Wybrałem teologię, bo czułem do niej jakiś wewnętrzny pociąg. Jakie motywy mną wtedy kierowały, trudno mi dzisiaj z całą dokładnością powiedzieć. Na pewno na tę decyzję, która długo we mnie nurtowała, wpłynęła atmosfera domu rodzinnego, w jakiej wzrastałem od dziecka, atmosfera religijna, pełna szacunku dla każdego kapłana. Matka moja odnosiła się zawsze z wielkim poważaniem do kapłanów. Nie słyszałem od Niej nigdy ujemnego słowa o którymś z księży. Niemałą rolę odegrała tu również tradycja rodzinna. W naszej rodzinie żywą była pamięć mojego stryja O. Ludwika Pachowicza, franciszkanina, wyświęconego w roku 1891, gwardiana w Krośnie, zmarłego w Krakowie w roku 1909. Ciotka Katarzyna bardzo często o nim opowiadała. Jakąś rolę odegrały tu liczne powołania kapłańskie i zakonne w parafii rodzinnej i prymicje, w których jako dziecko brałem udział. Natomiast z całą stanowczością muszę stwierdzić, że na moją decyzje nie wpłynęła bezpośrednio moja Matka. Ani jednym słowem nie wspomniała nigdy o tym, choć jak przypuszczam, gorąco tego pragnęła i o to się stale modliła. We wrześniu 1933 r. rozpocząłem studia teologiczne w Seminarium Duchownym w Tarnowie. W ówczesnych warunkach klerycy Seminarium Duchownego w Tarnowie cały rok szkolny spędzali w murach Seminarium i nie mogli wyjeżdżać do domu rodzinnego nawet na Święta. Raz tylko na pierwszym roku teologii przełożeni wysłali mnie do domu rodzinnego na kilkanaście dni na leczenie, gdy zachorowałem na zapalenie gardła, a lekarz zakładowy nie mógł sobie poradzić z tą chorobą. Pobyt w domu rodzinnym na świeżym górskim powietrzu i domowe środki, jakie zastosowała Mama, wkrótce uleczyły mnie z tej dolegliwości. W czasie mojego pobytu w Seminarium Mama odwiedzała mnie kilka razy. Przeważnie szła pieszo z Tymbarku do Tarnowa (przeszło 70 km), nieraz w obie strony, czasem korzystała z okazyjnej furmanki. Nigdy nie jechała pociągiem, by pieniądze zaoszczędzone w ten sposób zostawić mi na konieczne wydatki. Ta długą drogę odbywała zawsze obciążona bagażem, zawierającym bieliznę oraz jakieś artykuły żywnościowe. W pierwszych bowiem trzech latach mojego pobytu w Seminarium klerycy dożywiali się sami, gdyż wyżywienie seminaryjne było skromne i   nie wystarczało nieraz młodym klerykom, oddanym ciężkiej pracy umysłowej i ascetycznej. W roku szkolnym 1936/37 po wizytacji seminaryjnej  odbytej przez wizytatora apostolskiego O.Anzelma, karmelity, warunki życia seminaryjnego poprawiły się znacznie. Ks. biskup Franciszek Lisowski, ordynariusz tarnowski, mianował rektorem Seminarium ks. Romana Sitkę. (Jako rektor Seminarium uwięziony został przez gestapo dnia 22 maja 1941 ri poniósł śmierć  męczeńską w Oświęcimiu 17 października 1942 r. Wspomnienie o nim zawiera: Currenda-Pismo Urzędowe Diecezji Tarnowskiej – na rok 1947, nr 1, s. 30-41 i rok 1959, nr 3-6, s. 285-287).

5. Święcenia kapłańskie
Nadszedł wreszcie dzień od dawna oczekiwany.
Dnia 29 czerwca 1938 r. otrzymałem święcenia kapłańskie z rak biskupa Franciszka Lisowskiego w katedrze tarnowskiej.  Na tą  uroczystość przyjechał brat z Mamą. W najbliższą niedzielę 3 lipca 1938 r. w kościele parafialnym w Tymbarku odprawiłem uroczyste prymicje przy licznym udziale wiernych. I wtedy udzielając mojej Matce  błogosławieństwa prymicyjnego całowałem ze łzami wdzięczności Jej ręce za wszystkie jej trudy i poświęcenia, które doprowadziły mnie do Ołtarza Pańskiego. Dla mojej Matki był to dzień radości, jakże bardzo zasłużony za tyle lat trudów i wielkich wyrzeczeń dla mnie, Przyjęcie prymicyjne w domu rodzinnym było skromne, ale jakże radosne. Wzięli w nim udział krewni i sąsiedzi, moi dobroczyńcy, którzy dopomogli mi dokończyć gimnazjum.

Po miesięcznym wypoczynku pojechałem na pierwszą placówkę do Dębna koło Wojnicza. Odwiózł mnie furmanką mój brat z wujkiem Józefem Kapturkiewiczem, a towarzyszyła mi modlitwa mojej Matki. W ciągu dwudziestu jeden lat mojej pracy wikariuszowskiej na różnych parafiach diecezji tarnowskiej odwiedzała mnie Mama co pewien czas, zawsze pogodna i życzliwa dla wszystkich, a zapominająca o sobie. Nie pamiętam, by kiedy choć jednym słowem prosiła mnie o jakąś pomoc materialną dla siebie.  

6. Proboszcz w Samocicach

Gdy w roku 1959 zostałem mianowany proboszczem w Samocicach, na północnym krańcu diecezji tarnowskiej nad Wisłą, Matka moja po pewnym czasie przyjechała do mnie, by już na stałe u mnie zamieszkać,  by mnie wspomagać modlitwa codzienną Komunia św. i pracą domową. Gdy nadeszły święta Bożego Narodzenia, w czasie wieczerzy wigilijnej mogłem się z Nią połamać opłatkiem po trzydziestu prawie latach rozłąki i podziękować Jej za wszystko, co dla mnie uczyniła. 
Przebywała u mnie do końca swojego życia, do końca w pełni władz umysłowych, zawsze pogodna pomimo różnych cierpień i dolegliwości, które ją nawiedzały. Zawsze też życzliwie odnosiła się do wszystkich parafian i nigdy nie wykorzystywała swego stanowiska, by się mieszać do spraw parafialnych. W czasie rekolekcji parafialnych w lutym roku 1970, w pierwszą rocznicę nawiedzenia parafii przez Matkę Najświętszą rozchorowała się ciężko i po krótkiej chorobie zmarła dnia 3 marca 1970 r. w osiemdziesiątym piątym roku życia. Rano 3 marca podałem Jej ostatni raz Komunię św. W ciągu tego dnia byliśmy przy Niej bez przerwy z bratem i odmawialiśmy głośno różne modlitwy i śpiewaliśmy pieśni, które Mama znała i lubiła często nucić w domu. Wszystkie słowa tych modlitw i pieśni Mama z nami powtarzała. Wśród tych pieśni śpiewaliśmy pieśń do Anioła Stróża, szczególnie lubianą przez moją Mamę: “Mój Stróżu Aniele, mój miły Patronie, będę ja Cię wzywał, będę ja Cię wzywał w ostatniej godzinie.”  Do końca zachowała przytomność. Jeszcze wtedy pamiętała o mnie i mówiła: “Żebyś się z tego nie rozchorował”.
Po krótkim konaniu zmarła o godz. 13. Pogrzeb Jej odbył się 5 marca najpierw w kościele w Samocicach, a potem po południu w kościele parafialnym w Tymbarku, gdzie została pochowana na cmentarzu parafii rodzinnej. W tym pogrzebie niestety nie mogłem wziąć udziału, gdyż obawy Mamy spełniły się – rozchorowałem się ciężko i na kilka miesięcy zostałem przykuty do łóżka.

Tak, w wielkim skrócie przedstawiałby się życiorys mojej Mamy. Pozostaje jeszcze przedstawić niektóre cechy Jej charakteru.

cdn

grobowiec rodziny Pachowiczów, którym pochowany jest ks.Władysłąw oraz Rodzice: Ojciec Jan oraz Jego Matka Wiktoria  – cmentarz parafialny w Tymbarku

 

Zopiski starego gazdy cd.

Czerwiec właśnie się skończył, ale powróćmy jeszcze do opowieści Starego Gazdy, jego wspomnień i oczywiście do tego co o czerwcu mówiła  staro Kospszycka 🙂 

No ji jes jus pu cforte rano, cza se s wyra giyry ściongać i iś f pole trowe siyc, bo rano, raniuśko, rano po rosie, siekło sie kłosom nojlepi, bo beła mokro. Kłozdy gazda co  wychodziuł f pole, paczoł cy jus kto zacoł fceśni siyc,a jak spotkoł takigo kosiorza, to piyknie copke s głowy ściongnoł i scynścio Bozego mu dawoł. Ta,cza tero kłose pociongnońć łosełkom wyjentom s kuski i jazda,i szu, i szu, i szu, i tak krocek po krocku pokos, za pokosem, i co pokos, a casami f pu pokosa cza beło znowu pszelecieć łosełkom po kłosie, coby jom pociongnońć ,coby beła łostro,i tak do pu ósme lebo duzy.I tak wyglondały sianne zbiorki, okopyrtali sie ludziska tymi grabiami, łoj łokopyrtali, a niebozycka Koscyno zafse godała ze “cza iś pszewracać siano bo na grabiak sknie” a jak tylko pokozała sie chmura nod Łopiyniom to miuguśkom kozała kłopy stawiać. Na Podłopioniu to barz poziyrali, jak godała Kospszycka skont piyrso burza  przychodzi, bo puźni pszes całe lato pszycości s tamtont pszychodziuła,a ta s zzo Łopionia nie beła dobro bo miguśkom hurkło i jus loł dysc,co nie zdonzyło sie podsusonygo siana f kopy postawić. A co godała staro Kospszycka ło cyrfcu?,

ej godała i to barz duzo, godała; -Nie śmiyj sie s przepowiedni, co niesie przysłowie, cego myndrzec nie zgannie to gupi dopowiy,  i  zacynała łot śfiotygo Medarda (8 cyrfca) godała;  Jak śfioty Medard zapłace, a Jon  ( 24) nie utuli, to pewnikom popłace do Ursuli; a jij jes dopiyro 21 października lebo; kiej Medard sie rozwodni bee śterdziści dni wodni; piytnostygo cyrfca jes śfiotygo Wita, a Kospszycka duzo zafse ło nim godała, a  moze lotygo ze ftej skowronek pszestaje sfoji wybrance jus śpiywać, bo jak wiycie młoji łostomili, to jes jedyny ptosek co śpiywo sfoji wybrance jak ta siedzi na jojkak, a pszestoł śpiywać bo mu Pon Bucek zakozoł, a beło to tak, jak godała Kospszycka:

wyset śfioty Wit f pole i tak se loz miyndzy zogonami, poziyroł to ku niebu,to po piyknyk łanak zyta, i  nogle słysy,jak ktosik sie go zapytuje:

– Wicie,Wicie, jes ziorko f zycie?  śfioty Wit wystrasony, a le puźni pomiarkowoł ze to som Pon Bóg sie go zapytowuje, wiync łotpowiado:

– nic nie słysem Panie,  no wiync Pon Bócek woło jesce ros:

– Wicie,Wicie, jes ziorko f zycie?  śfioty Wit dali nic nie rozumiy, i łotpowiado:

– nic nie słysem Panie,  no to Pon Bócek jesce ros pyto

– Wicie,Wicie, jes ziorko f zycie?  śfioty Wit łotpowiado – nic nie słysem Panie, niek skowronkowi f gardle ustanie. i tak sie stało ze na śfiotygo Wita skowronek śpiywać pszestaje, a ji wiele innyk ptokof .

To tys godała ze -na śfioty Wicie jes jus piyntka f zycie; lebo

-jak śfioty Wit dyscykom zawito bee jesioj łopfito, casmi jak pszy jaki pogworce komu mowe łodjeło

to godała ze -zamknoł sie jak , skowronek na Wita.

A ze za pazuchom jus lato bo choć zacyno sie f kalyndorzu dopiyro f Jana to Kosprzycka zafse godała ze – ze śfiotom Małgorzatom zacyno sie lato,

– bo jako Małgorzatka, takie pu latka. a ze my som pszy lecie to, f jyj pszekonaniu beło ze:

– wiesna, to corka – lato,to matka – jesioj, to wdowa a – zima to macocha

….trowa se jus cołkom pdsycho, łorstfie jus powbijane, coby kłopy mozno beło wartko stawiać jak sie niebo nad Słopnicami, lebo nad Mszanom zacnie błocyć, spolniok nasmarowany,

… no właśnie ton “spolniok”…. cdn.

 

 

3 czerwca – rocznica śmierci inż.Józefa Marka

3 czerwca 1958 roku zmarł inż.Józef Marek.  Społecznik, sadownik, legionista, założyciel “Owocarni” , człowiek, którego działalność zdeterminowała losy Tymbarku i okolicznych miejscowości. 

 Poniżej zdjęcie przedstawiające wystawienie trumny w Domu Kultury w Tymbarku oraz fragment pracy Stanisława Wcisły.  Zdjęcie pochodzi z prywatnego archiwum Czytelnika portalu. 

oraz zdjęcie już udostępniane na portalu, z prywatnego archiwum Czytelnika

 

Fragment opracowania “Maruś – inż.Józef Marek” autorstwa Stanisława Wcisły

Inż. Marek zmarł. Wieść o śmierci inż. Marka lotem błyskawicy rozeszła się nie tylko po Limanowej i jego najbliższych okolicach, lecz obiegła również niemal cały kraj, a nawet znacznie dalej poza jego granicami. Kim był dla tego terenu – i nie tylko – można było przekonać się w dniu jego pogrzebu, który odbył się w dniu 6 czerwca 1958 r. w Tymbarku. Takich tłumów żegnających go i takiego płaczu Tymbark dotąd nie przeżywał. Przed pogrzebem ciało inż. Marka, w otwartej trumnie, wystawione zostało w Domu Kultury, przy „Owocarni”, by przybyli żałobnicy mogli złożyć mu pożegnalne słowa i słowa modlitwy. Do trumny jednak trudno było dojść z powodu nacierającego tłumu. Nie pomogła interwencja służby porządkowej. Jakaś wyższa siła pchała ludzi do wnętrza sali, w której spokojnie już spoczywał ten, który był im przewodnikiem, bratem, czy ojcem – jak go nazywano w podziękowaniach za wszystko ,co dla nich czynił. Głośny płacz i cichy szloch panował na sali, a także i poza nią. Uświadamiali bowiem sobie, że dobroczynne działania „Marusia”, jak nazywało go wielu jego przyjaciół, skończyły się, że „Maruś” już więcej „nie bedzie juz godoł”, nie uśmiechnie się i nie pocieszy. Żałowano go bardziej niż kogoś zmarłego ze swojej rodziny. Kiedy zaś wyniesiono trumnę, by przetransportować ją do kościoła rozciągnęła się długa kolumna „żałobników”. Trumna spoczywała już na katafalku w kościele, a tłum nadal dochodził do drzwi kościoła, który nie mógł pomieścić wszystkich uczestników. Również w kościele słychać było stłumione szlochy tych, którzy naprawdę go kochali. Podobnie było i na cmentarzu, gdzie spoczął na razie w zastępczej mogile. Lud żegnał swego dobrodzieja i opiekuna, swego nauczyciela i przyjaciela.
Józef Macko w swej książce pt. „Góry zakwitną sadami” – poświęconej pamięci inż. Marka, opisując jego pogrzeb, w zakończeniu pisze: „Tu złożono ją w tymczasowym grobie, który pokryły wieńce z kwiatów polnych, cetyny i gałązek przekwitającej jabłoni. Nad grobem żegnano Marka z trudem do ukojenia żalem. Towarzyszyła temu pożegnaniu świadomość, ze odchodzi działacz związany z Ziemią Podhalańską, najgłębiej troszczący się o jej losy. Rynek tymbarski zgromadził po pogrzebie tłumy chłopów, niezawodnych i wiernych towarzyszy Marka. Stali zadumani, panując nad wzruszeniem i nie przestawali przypominać sobie, jak Marek pracował z nimi i jakim był człowiekiem. Wszyscy wiedzieli, że Marek był „ich”, że do nich należał. Ubolewali serdecznie, że nie był za życia doceniany tak, jak mu się należało, i nie był kochany tak, jak na to zasługiwał. Wiedzieli, że dużo więcej można by było społem zdziałać za życia Marka, gdyby mu nie rzucano pod nogi tylu kłód.
Limanowa, Tymbark i Mszana Dolna nazwały ulice imieniem inż. Marka. Również Spółdzielnia przyjęła imię swego twórcy. Ster prac w Zarządzie Spółdzielni objął po Marku jego uczeń, mgr Józef Kulpa, który prowadzi tę placówkę w myśl wskazań swego wychowawcy i ideowego nauczyciela.