Siostra Regina śpiewała psalm podczas Eucharystii sprawowanej w Kaplicy Objawień w Fatimie

Nasza Siostra Regina udała się na pielgrzymkę do Fatimy. Tam miała ten zaszczyt, iż  dwukrotnie zaśpiewała psalm podczas Eucharystii sprawowanej w Kaplicy Objawień.

Kaplica Objawień to serce Sanktuarium Fatimskiego. Stoi ona dokładnie w miejscu, w którym Matka Boska objawiała się trojgu pastuszkom. Tu wydarzyło się pięć z sześciu objawień Maryi (w maju, czerwcu, lipcu, wrześniu i październiku 1917 r.). Powstającą na prośbę Maryi kaplicę, budowano od kwietnia do czerwca 1919 r. 13 października 1921 r. odprawiono w niej pierwszą Mszę św. Rankiem 6 marca 1922 r. Kaplica Objawień została wysadzona przy użyciu dynamitu; odbudowano ją i ponownie zainaugurowano 13 stycznia 1923 r.

Pielgrzymka Siostry Reginy to też Santiago de Compostela i inne miejsca, w których w swoich modlitwach obejmowała swoją zmarłą Mamę oraz naszą tymbarską parafię.

IWS

Parafia Tymbark – Msza św. na parafialnym cmentarzu w intencji zmarłych

W Parafii Tymbark co roku w drugą niedzielę lipca (i za zwyczaj jest to tak samo upalna niedziela jak dzisiaj) sprawowana jest Msza święta na parafialnym cmentarzu w intencji zmarłych. 

Dzisiejszej Eucharystii przewodniczył ks.proboszcz dr Jan Banach. W koncelebrze Msze św.sprawowali księża rodacy: ks.Franciszek Malarz, ks.Stefan Duda, ks.Antoni Augustyn,  ks.Bogusław Binda, ks.Tomasz Atłas, ks.Marcin Natonek oraz księża Robert Berdychowski oraz  Jerzy Nawłoka.

Homilię wygłosił senior ks.Szczepan Depowski. 

Modlitwa za zmarłych zgromadziła bardzo dużą ilość wiernych, cmentarz był wypełniony, a po zakończonej Mszy św. długo trwał wyjazd samochodów z przycmentarnego parkingu.

IWS

trzy pokolenia tymbarskich kapłanów: po lewej ks.Franciszek Malarz , po prawej ks.Bogusław Binda, w środku ks.Marcin Natonek (kaplica na tymbarskim cmentarzu)

IWS

Jubileusz 25-ciu lat w Parafii Tymbark Piotra Taczanowskiego oraz zakończenie czynnej organistowskiej pracy – podziękowania i życzenia

Z okazji jubileuszu 25 -ciu lat pracy tymbarskiego organisty Piotra Taczanowskiego w Parafii Tymbark (w Wielkim Poście minęło 25 lat), jak też faktu zakończenia przez Niego czynnej pracy organistowskiej, w niedzielę o godz.11.30 sprawowana był Eucharystia w Jego intencji.

Po  zakończeniu Mszy św. Ksiądz proboszcz oraz przedstawiciele parafii złożyli podziękowania Piotrowi Taczanowskiego wraz z życzeniami na dalsze lata. 

Mszę św.koncelebrowanej przewodniczył proboszcz tymbarskiej parafii ks.dr Jana Banach, który też wygłosił homilię. W koncelebrze Mszę św. sprawował nasz rodak ks.dr Tomasz Atłas.

Śpiewał Chór Parafii Tymbark, który prowadził przez 25 lat Piotr Taczanowski. Jubilat Piotr Taczanowski grał na organach, jak też dyrygował chórem. 

IWS 

Niewidoma święta Cecylio

nie ma rozpaczy

jest muzyka

co po ciemku

Boga zobaczy

 Nasz Drogi Panie Piotrze.

          Rozpoczęliśmy tym krótkim wierszem Księdza Jana Twardowskiego o świętej Cecylii męczennicy – patronce muzyki, organistów, chórów, scholii i zespołów muzyki kościelnej, gdyż chcemy dzisiaj podziękować Panu Bogu za dar Twojej 25-letniej posługi organisty dla wspólnoty parafialnej pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Tymbarku oraz za wieloletnie prowadzenie chóru parafialnego. Te kilkadziesiąt lat z Pana aktywnym udziałem w życiu religijnym naszej wspólnoty to był piękny, szlachetny i dobry czas w historii tymbarskiej parafii.

Drogi Panie Piotrze. Przez ostatnie 25 lat ściany tej świątyni przeniknęły  głęboko dźwiękami Pana głosu, głosów chórzystów śpiewających pod Pana dyrekcją oraz organów towarzyszących pieśniom i modlitwom wznoszonym przez nas do Boga i Matki Najświętszej. Dzięki Panu, mury naszego kościoła zapamiętały z pewnością wiele pięknych, poruszających serca i umysły podniosłych uroczystości przeżywanych tutaj z okazji różnych parafialnych i okolicznościowych świąt oraz związanych z udzielaniem sakramentów świętych, ale również celebracji Ofiary Eucharystycznej w powszednich dniach roku liturgicznego – których  przeżywanie nie byłoby pełne w swej duchowej głębi bez udziału organów i śpiewu wiernych.

Kardynał Joseph Ratzinger napisał kiedyś, że „gdzie człowiek spotyka Boga, tam samo słowo już nie wystarcza” wskazując, iż naszym zadaniem jest odkrycie i wyśpiewanie zapisanego we wszechświecie hymnu uwielbienia. Głos ludzki jest przecież najpiękniejszym instrumentem, a śpiew przy akompaniamencie organów stanowi jedyną w swoim rodzaju formę wspólnotowej modlitwy do Boga. Ponieważ jak powiedział Pan Jezus: gdzie dwóch albo trzech gromadzi się w moje imię, tam jestem pośród nich”, a według Świętego Augustyna: „kto śpiewa, dwa razy się modli” – wartość Twojej posługi Panie Piotrze miała bardzo ważne znaczenie dla duchowego przeżywania przez nas uczestników zgromadzeń liturgicznych, modlitw wspólnotowych i nabożeństw.

 Za te przeżycia duchowe i wszelkie dobro jakie otrzymaliśmy poprzez Pana organistowską posługę, oraz za to, że oddałeś tak wiele serca i czasu na prowadzenie chóru parafialnego, prosimy Cię Drogi Panie Piotrze o przyjęcie od naszej wspólnoty parafialnej najprostszych, lecz serdecznych słów podziękowania. Ojciec Święty Jan Paweł II powiedział, że: „człowiek jest wielki nie przez to, co posiada, lecz przez to kim jest; nie przez to co ma, lecz przez to, czym dzieli się z innymi”. Dziękujemy Ci więc, że te talenty, które otrzymałeś od Boga i rozwinąłeś dzięki swojej pracy, poświęciłeś na pomnażanie Chwały Bożej i ku pożytkowi wiernych Kościoła. 

Życzymy zatem Panie Piotrze, aby Pan Bóg obdarzał Cię wszelkimi łaskami i dobrym zdrowiem. Niech Matka Najświętsza nieustannie czuwa nad Tobą i osłania Cię od wszelkich niebezpieczeństw. Polecamy Cię opiece świętego Piotra Twego patrona i opiekuna od Chrztu Świętego oraz świętej Cecylii – Twojej zawodowej patronki, aby byli orędownikami we wszystkich prośbach i intencjach, które zanosisz do Boga. Życzymy Ci pogody ducha w codziennym życiu oraz samych dobrych, życzliwych osób w swym otoczeniu. Wraz z tymi życzeniami przyjmij od nas szczere i serdeczne modlitwy w swojej intencji.

Drogi Panie Piotrze, mimo, iż nadszedł teraz dla Ciebie czas zasłużonego odpoczynku i zadbania o swoje zdrowie, my się z Tobą nie żegnamy, bo mamy nadzieję nie tylko na częste spotkania w naszej świątyni, ale również, że od czasu do czasu przy odpowiednich okazjach, jeszcze nam zagrasz i zaśpiewasz.

Za wszystko serdeczne Bóg zapłać. Szczęść Boże na każdy dzień Twego życia.

Piotr Taczanowski wraz z kapłanami oraz chórem parafialnym

IWS

 

 

 

 

“Żyli wśród nas…- niech to wspomnienie będzie zapłatą dla moich rozmówców i ocalili od zapomnienia tych co zginęli” – cykl artykułów Zenona Duchnika (3)

Link do drugiej części artykułu: https://tymbark.in/zyli-wsrod-nas

Po aresztowaniach w 1942 r. w okolicy Łososiny padł strach na ludzi, poczuli bezsilność. Tym bardziej, że co rusz dochodziły wieści o egzekucjach. Rozstrzeliwani byli Żydzi: na Zamieściu-Przylaski, Stara Wieś -Pożary, a część Żydów z limanowskiego getta wywieźli i poprowadzili w kierunku Nowego Sącza. Rodziny darmo czekały na powrót ojców, synów z wojny, więzienia czy obozu.
Z Koszar w wojnie obronnej brał udział m. in. Julian Musiał. Był siódmym dzieckiem Rozalii z d. Róg i i Michała. Chłop na schwał. Gdy stanął do poboru to otrzymał 20 zł nagrody za postawę, wysportowanie, ogładę (kupił sobie za to ubranie i zrobił zdjęcia). Poszedł do wojska w 1938 r. i przepadł bez żadnej wieści. Po wojnie szukała go rodzina przez PCK.
Odezwał się z Anglii, do kraju nie mógł powrócić, walczył na Bliskim Wschodzie, brał udział w bitwie o Monte Cassino. Napisał: – „Proszę mnie nie szukać, bo tam w kraju możecie mieć przez to kłopoty!”- Julian Musiał.
W 1939 r. prawdopodobnie dostał się do sowieckiej niewoli, udało mu się przeżyć i wyjść z wojskiem Andersa.
 
W 1942 r. ruszyła masowa wywózka Polaków do przymusowej pracy w Niemczech, tak do przemysłu, jak i do gospodarstw rolnych. Była to praca ponad siły, dochodziło do konfliktów z powodu nieznajomości języka lub zawodu.  Franciszek Twaróg  z Piekiełka, który podczas I wojny światowej dostał się do rosyjskiej niewoli, zesłany na Syberię, gdzie pracował 14 lat jako szewc. Udało mu się powrócić do kraju, do rodzinnych Sowlin, gdzie już nikt nie czekał na niego. Ożenił się z wdową Anną
Piestrzyńską z trojgiem dzieci. Razem mieli drugą trójkę. Kiedy przyszli z sołtysem Janem S. i zaczęli się odgrażać, że muszą wysłać kogoś do Niemiec, Franciszek powiedział: „Wiesz co, Hanka, byłem w Rosji 14 lat, dałem sobie radę, więc i tam może poradzę i jeszcze przyślę coś”. Nie poradził, trafił na wieś koło Stuttgartu. Prosił  Niemca, aby go dał do szewca, bo on się na tym zna. Niemiec wyjął broń i zastrzelił go – spoczął na obcej ziemi. Wieści rodzinie przyniósł jego współtowarzysz.
Zabrali też moją siostrę, Henrykę, niespełna 16 lat miała. Pracowała w bardzo ciężkich warunkach i zapadła na chorobę płuc. W 1945 r. przyjechała do domu z chłopakiem, pobrali się, urodziła syna Zenka, zmarła w 1953 r. w Łodzi-Widzewie, gdzie spoczywa.
Stanisław Nowak pojechał za Kazimierza Załubskiego. W zamian Załubski wywdzięczył się rodzinie Stanisława produktami rolnymi. Pani Biedroń z Koszar pracowała w zakładach lotniczych, powróciła. Robotnicy przymusowi, którzy pracowali w zakładach zbrojeniowych w czasie likwidacji zakładu lub pod koniec wojny, przeważnie byli rozstrzeliwani przez Niemców. Na przykład we Frankfurcie nad Menem z Zakładów Zbrojeniowych rozstrzelano ok. 150 osób (polska kwatera na
cmentarzu). Drugie miejsce rozstrzelań to cmentarz żydowski.
Niemcy potrzebowali ludzi do pracy w Policji, którzy znają język niemiecki, aby mieli lepszy kontakt z miejscową ludnością. Zgłosili się Ludwik Karaś z Koszar. Pracował w Mleczarni, miał ukończoną Górską Szkołę Rolniczą, otrzymał przydział do Tymbarku. Ludwik Karaś był żonaty z Michaliną Musiał, siostrą Juliana. Miał syna Janka mieszkał na Kaliszówce.
Górszczyk(?) od mostu kolejowego (dziś ul. Drożdża) przydział do Limanowej.
Józef Golonka o Krzyża przydział do Rozwadowa. Wszyscy byli związani z Armią Krajową. Mieli przydział do poszczególnych dowódców, którym składali raporty o planowanych aresztowaniach, wszelkich zmianach, volksdeutschach, o donosach na gestapo, których byli przeważnie tłumaczami. 
 
Odrębna rzecz to Poczta. Całość pracy Poczty w czasie okupacji przybliżyła mi Anna Maniowska z Limanowej. Jej mama, Julia Giza, pochodziła z Koszar – Rysiówka. Jestem w posiadaniu jej wspomnień z pracy na poczcie – gdzie napisała: „Praca Polaków poczcie w czasie okupacji była (…) trudna i niebezpieczna (…) Każdy pracownik pocztowy, Polak, współpracował z podziemiem (…) Sygnalizując partyzantom o ruchach wojsk niemieckich , zarządzeniach, represjach, aresztowaniach, kontyngentach (…) Były wychwytywane listy – donosy do gestapo, żandarmerii (…) . Koleżanki przy telegrafach podsłuchiwały często rozmowy i natychmiast dawały znać o niebezpieczeństwach”.
Listonosze byli najlepszymi łącznikami. Często doręczając list, lub kartkę naprędce spreparowaną, ustnie przekazywali właściwą wiadomość. W Łososinie na poczcie pracowali: Aniela Musiał i jej mąż Stanisław (brat Juliana).
 
Anna Maniowska na poczcie pracowała od 4 marca 1941 do 8 maja 1943, kiedy to została aresztowana przez gestapo na skutek donosu konfidenta ze stacji PKP . Przewieziona do więzienia w Nowym Sączu, gdzie była przesłuchiwana. 20 sierpnia
1943 r. SS-mani wyprowadzili z więzienia 20 osób, w tym Maniowską i Franciszkę Widomską z Sowlin, która była aresztowana przez Niemców za brata Edwarda, którego w tym czasie nie było. 
Początkowo ludzie bali się, że to już koniec, że będą rozstrzelani, ale zawieźli ich na dworzec PKP, gdzie kazano się im położyć na peronie plecami do góry i przekazano w ręce żandarmów. Ci okazali się dobrymi  ludźmi. Pozwolili wstać, a nawet przechodniom obdarować więźniów owocami i papierosami.
Jechali pociągiem, potem kilka kilometrów piechotą. „Pod wieczór w blasku zachodzącego słońca ujrzeliśmy napis „Arbeit macht frei” – byliśmy w Szebnie (obóz niedaleko Jasła). W obozie Anna została „blokową”. Musiała i chciała dbać o więźniów i kiedy Zygmunt Joniec z Limanowej zaproponował jej ucieczkę – odmówiła.  „Bałam się, że za moją ucieczkę rozstrzelają ludzi”.
„Czasem szłyśmy pomagać ludziom np. przy wykopkach. Otrzymałyśmy worek ziemniaków. Po przywiezieniu do obozu połowę zabrał SS-man. Drugą połowę „wykąpałyśmy” i gotowały w łupinach, aby nic się nie zmarnowało. SS-man przyprowadził Żyda i kazał mu sikać do gotujących się ziemniaków – strasząc go bronią. Widziałyśmy przerażenie w oczach
Żyda. Nasikał, wtedy SS-man krzyknął: „Schweine” i go zastrzelił go.”Po likwidacji obozu w Szebnie nasze panie trafiły do Płaszowa, skąd szczęśliwie wróciły w kwietniu 1944 r. Po wojnie Anna Maniowska pracowała w Powiatowej Radzie, a po 1975 w Rejonie Dróg jako księgowa. Zmarła w lutym 2006 r., Spoczywa
w Limanowej. Franciszka wyszła za Wajdę i mieszkała w Koszarach, spoczywa w Łososinie Górnej.

cdn.
 
 
 
 
 
 
 

Przyroda wokół nas – korzeniówka pospolita

zdjęcia nadesłane

korzeniówka pospolita

Coś jak kwiat, a nie kwiat. Roślina pozbawiona chlorofilu. Takie rośliny żyją one w symbiozie z odpowiednim dla siebie grzybem, czerpiąc pokarm z gleby. Stąd korzeniówka rośnie tam, gdzie grzyby. Bezpośrednio z podłoża wyrasta niezwykle blada, mięsista, wyprostowana i krucha, bladożółta łodyga o wysokości kilkunastu centymetrów.  Na wysokości kwiatostanu łodyga zagina się łukowato do dołu. Późnym popołudniem i wieczorem intensywnie pachną wanilią. Gatunek ten nie podlega ochronie.

„Żyli wśród nas…- niech to wspomnienie będzie zapłatą dla moich rozmówców i ocalili od zapomnienia tych co zginęli” – cykl artykułów Zenona Duchnika (2)

Link do pierwszej części artykułu: https://tymbark.in/zyli-wsrod-nas

Ciekawy epizod był na starej ławie obok szkoły.
Dwóch Niemców siedziało na ławie, nogi opuszczone nad wodę, trzeci kapał się w rzece. W pewnym momencie weszło dwóch mężczyzn uśmiechając się do Niemców. Kiwnęli im grzecznie głowami, nagle odwrócili się z bronią gotową do strzału, kazali
Niemcom skakać do wody zabierając ich broń – co Ci posłusznie uczynili. Dwóch w mokrych mundurach, a trzeci Niemiec nago, uciekli z wody w zarośla. Niemcy chcieli spalić domy pod Winnicą (przysiółek w Łososinie). Ledwo Piestrzyński uprosił i przekupił Niemców, aby tego nie robili. Niemcy jednak krótko po tym przyszli po Mariana Odziomka. Nie było w domu, wzięli jego ojca – Drogomistrza Stanisława, który nie powrócił z obozu. Na jego temat nie mogłem uzyskać już od nikogo informacji.
Wszystkich aresztowanych wywieziono do Auschwitz – największego obozu koncentracyjnego utworzonego przez Niemców na terenach okupowanej Polski. Zginęło w nim od 1-1,4 mln ludzi. Jan Mamak otrzymał Nr 81708, Stanisław Golonka Nr 93177.
Numeru Walentego Czopa nie ustaliłem, mimo iż rozmawiałem telefonicznie z jego synem Józefem ze Szczakowej, mimo to bardzo mu dziękuję za wiele cennych informacji. Nie ustaliłem numerów Franciszka Czopa i Stanisława Odziomka. Myślę, że były zbliżone do 90 000.  

Z Oświęcimia przeniesiono naszych  do Dachau. (Obóz utworzony w 1933r.), miał 43 podobozy w Saksonii, 60 w Górnej Bawarii, 30 na terenie Czech i jeden na terenie Polski) . Więźniowie pracowali głównie w kamieniołomach, ale wielu więźniów miało szczęście i pracowali w zakładach zbrojeniowych. Ci mieli lepiej.
Takim szczęściarzem był Stanisław Golonka pracował w zakładach lotniczych.
Walenty Czop z Dachau trafił do Konzentraitionslager w Klosenburgen 2. (Klosenburg miał własne krematorium). Musiał z nim być Stanisław Golonka lub też ktoś mu opowiedział, bo o śmierci Walka tak opowiadał: „Obieraliśmy kapustę częściowo
zepsutą. Walek był tak głodny, że zjadł tej surowej kapusty dosyć dużo i rozchorował się”. Zginął 24 maja 1943 r. Osierocił dwóch synów Franciszka i Józefa od którego miałem część informacji.
Według opowiadań Stanisława Golonki, a przekazanych mi przez różnych ludzi, Franciszek Czop, Jan Mamak, Stanisław Golonka i dwie osoby podejmują próbę ucieczki z obozu w Dachau. Kopią tunel i wynoszą ziemię w rękawach i kieszeniach, jak się da. Nadchodzi sierpień 1944. Dowiedzieli się, że mają ich przenieść do obozu Mauthausen, wobec tego decydują się na ucieczkę. Mieli zapewnione ubrania cywilne (praca w zakładach zbrojeniowych, kontakt z cywilami). Niestety (jak się wtedy wydawało) Golonka bardzo się rozchorował. Pożegnał się z nimi prosząc, by gdy wrócą opowiedzieli to żonie i dzieciom. Ucieczka się udała, otrzymali cywilne ubrania. Sądeczanin, który razem z nim uciekał, odłączył się. Powiedział, że w pojedynkę łatwiej, pół roku wędrował do Nowego Sącza.
Pozostała trójka idzie razem. Śpią w lasach. Dwóch śpi, a jeden czuwa. Niestety czuwający zasnął. Znalazła ich Niemka zbierająca grzyby, zgłosiła Policji. Zostają aresztowani, skatowani tak, że nie można ich było poznać. Każdy więzień musiał podejść i popatrzyć. Staszek Golonka pyta, który jest Jasiek, niech ruszy palcem, kto jest Frankiem niech ruszy nogą. Po tym przyglądaniu się więźniowie ustawili się w szyku apelowym. Niemcy puścili psy, które rozszarpały uciekinierów na strzępy,  na oczach więźniów. W dokumentach Jana Mamaka, które otrzymała rodzina, widnieje zapis „zmarł 13.04.1944r. w Mauthausen”.
Stanisław Golonka doczekał się wyzwolenia.  23. kwietniu 1945 r. Amerykanie wyswobodzili obóz.
Golonka powrócił niosąc tragiczne wieści. Jeszcze długo zrywał się w nocy, bo śniły mu się obozowe koszmary. Jednak Bóg nie dał mu odpoczynku. Na czerwonkę umarła mu jego córka. W 1947 r. trąba powietrzna zniszczyła mu dom, a w 1952 r. po ciężkich poparzeniach, jakich doznał w zakładzie pracy w Gorzowie Wielkopolskim, umiera jego jedyny kochany syn, mając 16 lat. Stanisław Golonka był trzynastym dzieckiem, urodził się 26 marca 1912 r., jako syn Marii z Domitrów i Jana Golonki. Zmarł w kwietniu 1973r. Zasłabł w kościele w Łososinie Górnej, podczas gdy niósł krzyż odprawiając Drogę Krzyżową. Zmarł w drodze do szpitala.
Z masywu góry Paproć z Zarębek, ale Suchej Sowliny, o krok od Łososińskiej Parafii, jest jeszcze jeden męczennik – ksiądz Stanisław Stanisz, ur. 27 grudnia 1877 r. Jego ojciec pochodził z Łososiny nr 41. Święcenia kapłańskie przyjął mając 35 lat w 1942 r. Aresztowany w Orlu. Numer obozowy miał 28050. Zmarł w obozie w Dachau z wycieńczenia i głodu 3 sierpnia 1942 r.,  mając 65 lat. Życiorys jego w Gazecie z Limanowskiej Wieży z 31 sierpnia 2003 r. 
 
cdn.
 

Przyroda wokół nas – sromotnik smrodliwy

sromotnik smrodliwy

Sromotnik ze względu na swój cuchnący zapach i nieprzyjemny smak jest niejadalny.

Informacje  tym grzybie Urszula Olejnicka zawarła w artykule SROMOTNIK BEZWSTYDNY (PHALLUS IMPUDICUS) na portalu Lasów Państwowych.

SROMOTNIK BEZWSTYDNY (PHALLUS IMPUDICUS)

To grzyb, który doczekał się chyba największej ilości różnorakich nazw. Mówi się na niego sromotnik smrodliwy, sromotnik śmierdzący, sromotnik wstydliwy, bedłka pańska, jajczak, panna-bedłka, słupiak cuchnący, smardz cuchnący, smrodnik, smrodziuch, sromnik, śmierdziak, śmierdział, śmierdziel, śmierdziuch.

Warto poznać bliżej ten gatunek, bo mimo niefajnego zapachu jest bardzo ciekawy.

Naukowa nazwa grzyba nawiązuje do jego kształtu. Nazwa rodzajowa wywodzi się od greckiej nazwy prącia (φαλλός, w zlatynizowanej formie Phallus). Również polska nazwa sromotnik to staropolski wyraz oznaczający osobę okrytą hańbą lub siejącą zgorszenie. Nazwę polską nadał Józef Jundziłł w 1830 r.

Sromotnik ma swoje miejsce w Księdze Rekordów Guinnessa, jako najszybciej rosnący grzyb na świecie. Prędkość jego wzrostu osiąga 5 mm na minutę – rośnie w oczach. Docelową wielkość osiąga od 1,5 do kilku godzin.

Młody owocnik jest kulisty i przypomina kształtem małą białą piłeczkę. Przyrośnięty jest do podłoża grzybnią. W tym stadium rozwoju nazywa się go czarcim jajem.

Częściowo młode okazy są ukryte pod ziemią, dopiero później okrywa pęka i wydostaje się z niej trzon, który zakończony jest dzwonkowatym kapeluszem. Jest to tak zwany receptakl, czyli dojrzały owocnik. Młode owocniki mają słaby zapach, który przypomina zapach rzodkiewki.

Starsze owocniki cuchną okropnie – ich zapach przypomina rozkładające się ciało. Grzyb – a raczej jego główka – pokryty jest cuchnącym, zielonym śluzem, w którym znajdują się zarodniki. Tu do akcji wkraczają muchy, które pełnią bardzo ważną rolę w istnieniu grzyba.

Muchy zwabione pokusą przepysznego posiłku zlatują tłumnie, obsiadając go niczym czarna chmura, zjadają śluz i rozprzestrzeniają zarodniki grzyba. Po wyjedzeniu przez muchy śluzu, receptakl ma na powierzchni puste komory.

Grzyba można spotkać od maja do listopada. Występuje we wszystkich typach lasów. Rośnie w formie pojedynczej lub w grupach. Często znaleźć go można w parkach, ogrodach i zaroślach. Jest grzybem bardzo rozprzestrzenionym, występuje pospolicie wszędzie oprócz wyższych terenów górskich.

Sromotnik ze względu na swój cuchnący zapach i nieprzyjemny smak jest niejadalny. Chociaż w niektórych krajach po usunieciu śluzu, spożywa się go, co więcej uznawany jest za bardzo wykwintny przysmak.  Według wierzeń ludwych, ludzie spożywający ten grzyb nie mają problemów ze zdrowiem.

Ze sromotnika robione są kremy, maści, nalewki do użytku wewnętrznego i zewnętrznego. Natomiast cuchnący śluz jest ponoć wspaniałym środkiem przeciwreumatycznym.

Ciekawostką jest również to, iż w środowisku grzybiarzy młode okazy smrodnika są wykorzystywane do przeprowadzenia chrztu dla nowo przyjętych członków towarzystwa grzybiarzy…

Ze względu na częste niszczenie przez ludność owocników w 1983 r. sromotnik smrodliwy został w Polsce objęty ochroną gatunkową jako jeden z pierwszych 20 gatunków grzybów. Z czasem, ze względu na znaczne rozpowszechnienie się tego gatunku, ochrona została zniesiona.

 

„Żyli wśród nas…- niech to wspomnienie będzie zapłatą dla moich rozmówców i ocalili od zapomnienia tych co zginęli” – cykl artykułów Zenona Duchnika

„Żyli wśród nas… – niech to wspomnienie będzie zapłatą dla moich rozmówców i ocalili od zapomnienia tych co zginęli” to  cykl artykułów Zenona Duchnika publikowanych periodyku Parafii Łososina „Nasza Wspólnota” , w 2010 roku .  

Przed laty, a dokładnie w 1995 r., gdy Klub Krajoznawczy PTTK „Elita Włóczęgów” z Piekiełka organizował trzecie modlitewne spotkanie na Paproci (645 m npm.) pod hasłem ” O bezpieczne lato, czyste środowisko”, jako opiekun Koła zwróciłem się do Pani Marii G., pracownicy Ośrodka Doskonalenia Rolniczego w Nowym Sączu, abyśmy zrobili to razem z ODR-em. Liczyłem bowiem na to, że zasponsorują nagrody w konkursach.

Usłyszałem wtedy odpowiedź: Nie na Paproci, stamtąd ludzie zabijali i kradli. Ubodło mnie to, ponieważ na te tematy dużo słyszałem w domu i u Józefa Golonki, gdy nieraz siedząc w kącie „jak mysz pod miotłą” słuchałem opowiadania ludzi, którzy
przeżyli okupację. Postanowiłem jednak zbierać materiały. Przeprowadziłem mnóstwo rozmów z ludźmi żyjącymi i tymi, co już teraz odeszli na „drugi brzeg”.

Kilka lat później prowadząc wycieczkę z jednego Liceum młodzi ludzie naskoczyli na mnie „niepotrzebnie nasi dziadkowie i ojcowie upierali się przy Wolnej Polsce, – gdybyśmy byli pod Austrią, albo pod Niemcami, mielibyśmy pracę i moglibyśmy być kimś”. Kim to już nie powiedzieli. Mnie to bardzo zabolało. Uniosłem się i rzuciłem to, co dziś w rozwinięciu chcę napisać. Wzbogacony o dalsze rozmowy z rodzinami tych, którzy w bestialski sposób zostali zamordowani w obozach zagłady. Niech to wspomnienie będzie zapłatą dla moich rozmówców i ocali od zapomnienia tych co zginęli.
„Jesteśmy silni gotowi i zwarci” to hasło głoszone przez Rząd RP w 1939 r. „Francja i Anglia nas nie opuszczą w potrzebie” O jakże mylne to słowa! 1 wrzesień 1939r. – Niemcy rozpoczęli agresję na Polskę. Samoloty, czołgi, artyleria sunęły w głąb naszej Ojczyzny z północy, zachodu i od południa. W rejonie Limanowej i Łososiny Górnej byli już trzeciego września. Kto mógł to wyszedł, by zobaczyć co się dzieje. Od Sowlin sunęły auta, czołgi, motory, tumany kurzu unosiły się w powietrzu, ludzie kiwali głowami, żegnali się, ale byli i tacy którzy ich witali częstowali się zupą z ich kotła, a nawet wręczyli kwiaty, jak to zrobiła szesnastolatka córka sprzedawcy sklepu Kółka Rolniczego w Łososinie Wanda Cabała.
Rzeczywistość okazała się bardzo brutalna. 
Niemcy wprowadzili kontyngenty -niewywiązanie się groziło śmiercią lub wywózką w nieznane, godzina policyjna i wiele innych nieprzewidywalnych rzeczy.
Kierownik Szkoły Stanisław Odziomek musiał uciekać – ukrywał się całą okupację w Krasnym Potockim. Jego miejsce zajął Władysław Kosiaty -sercem oddany Niemcom. Żydzi z Łososiny, tak z centrum, jak i z Wesołej, zdążyli sprzedać majątek i wyjechać w świat. Z Koszar Ajzyka z rodziną osadzono w limanowskim getcie. Syn Ajzyka ukrywał się na Pasierbcu do 1944r. w pustym budującym się domu. Jednak ktoś go  zdradził i Sołtys Pasierbca Pan K. z kolegą doprowadzili go do Limanowej. Miał przy sobie kawał chleba. W Sowlinach poprosił prowadzących, że się chce posilić – przystali na to. Jankiel jadł, jadł na koniec resztę chleba ucałował i zostawił mówiąc „Może będzie ktoś głodny to uratuje mu życie”. Dwie Ajzykówny rozstrzelano na Kirkucie jako zakładniczki, z resztą rodziny nie wiem co się stało.
Aresztowali też Żyda z Piekiełka, o jego córce wspominałem pisząc o Walentym Chudym.

Wiosną 1940 r. Niemcy utworzyli na terenie Polski obóz zagłady w okolicach Oświęcimia – Auschwitz, potem drugi podobóz
Bürkenau, gdzie przywożeni byli głównie Żydzi i ludność cygańska. Pierwszy transport kolejowy do Auschwitz odszedł z Tarnowa 14 czerwca 1940 roku (od red. poprawiono datę), było tam wielu znanych i cenionych Polaków jak Bronisław Czech – olimpijczyk.
Było też dwóch mieszkańców Piekiełka. Tadeusz Lisowski (właściwe Kapitan Tadeusz Paolone) otrzymał obozowy nr 329.
Tadeusz zaangażował się w organizowanie ruchu Oporu na terenie Auschwitz. W 1943r. do obozu dotarł kolejny transport więźniów – jednym z wielu był tymbarczanin Józef S. kolega Tadeusza, który tak się ucieszył na widok przyjaciela i krzyknął „Cześć Tadek”. Tadek nic, więc ten potrząsnął jego ramieniem: „Tadek Paolone co nie poznajesz?” Ktoś doniósł, że Lisowski to Paolone. W październiku 1943r. Paolone wraz z towarzyszami niedoli zostali rozstrzelani.
Przed śmiercią prosili, aby nie strzelać im w tył głowy z wiatrówki, lecz jak do żołnierzy z pistoletów prosto w twarz. Niemcy docenili to.
Paolone jeszcze krzyknął: „Niech żyje wolna i niepodl….” to były ostatnie słowa.

Drugim więźniem był mgr historii Władysław Duchnik. Ukończył Uniwersytet Jagielloński,  uczył w średniej szkole w Brześciu nad Bugiem. Gdy wojna się rozpoczęła przyjechał w rodzinne strony. Starał się być potrzebny, uczył i tu został aresztowany, osadzony w Nowym Sączu. Potem przewieziony do Oświęcimia – nie powrócił, zaginął. Dokumenty zaginęły podczas pożaru domu Antoniego Duchnika – jego brata.

W 1942r. Zostaje założony ZWZ AK w Łososinie Górnej. W skład oddziału weszło 28 osób, trzy drużyny: Mariana Odziomka,
Franciszka Kubatka i Stanisława Rysia. Kiedy chodziłem do szkoły często słyszałem, jak opowiadali ludzie, gdy wieczorami
się zeszli u nas w domu albo czasem przy pięknej wieczornej pogodzie u Józefa Golonki, o  zdradzie, jakiej miał się dopuścić Stanisław R.
Poszedł do swojej dziewczyny S.E. w Sowlinach i mówi: „będziemy bić Niemców, założyliśmy organizację”. Podsłuchał to strażnik Rafinerii i zgłosił na Gestapo. (Ostatni właściciel Francuz zamknął Rafinerię w 1934 r., Niemcy w czasie okupacji zrobili na terenie Rafinerii magazyn paliw, a równocześnie był tam obóz jeniecki).
Inni mówili, że Panna S.E. upoiła go miłością i sama zgłosiła na Policję. Niedawno rozmawiałem ze znajomym, który mi powiedział, że Stanisława R. Niemcy wzięli jako zakładnika, a on chcąc ratować własną skórę zdradził swoich kolegów. Nastąpiły aresztowania. Na pierwszy ogień Gestapowcy zawitali u Jana Mamaka na Zarębkach w Łososinie. Przyprowadził ich sołtys Antoni R., który zresztą nie miał innego wyboru. Weszli do domu, gdy Mamak spał. Obudzili go i skuli w kajdany. Jeden Gestapowiec  został pilnować, pozostali poszli po Górszczyka Kazimierza do Serafina i po Stanisława Golonkę. Kazimierz Górszczyk widząc, że Niemcy idą zaczął uciekać – niestety tuż przed wskoczeniem w potok został postrzelony.  Wobec tego wzięli jego ojczyma Jana Serafina. Znaleziono podwodę, którą wieźli rannego, a Mamak i Serafin skuci razem ręka do ręki byli prowadzeni. (Golonka zdążył uciec, Niemcy złapali go dopiero za miesiąc). Smutne było pożegnanie Mamaka ze swoją córką, sześcioletnią wówczas Apolonią, dziecko rzuciło się ojcu na szyję płakało. A jeden z Niemców powiedział: „Nie płacz dziecko, tatuś wróci” – „No, wróci!” – odparło dziecko. Podczas zjazdu z Zarębek Kazimierz Górszczyk dokonał żywota- Niemcy zatrzymali wóz zdjęli czapki, potem rozkuli Serafina i puścili wolno. Mamaka zabrano na Gestapo do Tarnowa.

Następnie aresztowano Franciszka Czopa z Paproci (Koszarskiej Góry). Stanisław Pachut i Andrzej Ryś zdążyli zbiec nim Niemcy przyszli. Ukrywali się oni już do końca okupacji. Raz nocowali u Jana Krajewskiego na Młynarskiej Górze, drugi raz
u Anny Duchnik w Piekiełku , innym razem u Stanisława Cichonia na Rysiówce – Podlas albo u Stanisława Rysia na Bacówce.
W kolejności Niemcy udali się do Walka Czopa pod Młynarską Górę, prowadził ich Kazimierz W. Czop widział, że Niemcy idą, ale nie spodziewał się aresztowania. Zabrali go w koszulce i spodenkach, młócił zboże na boisku w stodole cepami. Jego żona Józefa wzięła ubranie i pojechała na Gestapo. Dali jej przepustkę do Oświęcimia, tam ją aresztowano, ale po przesłuchaniu wypuszczono zatrzymując ubranie.
Aresztowano też Józefa Malca z Koszar, ale ten wykorzystał sytuację i uciekł z Gestapo z Krakowa.
Do końca wojny musiał się ukrywać. W grudniu w przeddzień świąt 1942 gestapowcy przyszli też po organistę Antoniego Walasika. Byli to Bauman (biegle mówił po polsku) , Fisch i trzeci, którego nazwiska nie zapamiętano. Fisch powiedział „Ty już nie będziesz oglądał świata”. Po tym Bauman i Fisch pojechali do Kasińskiego na Pasierbiec, a ten trzeci prowadził
Organistę. Widząc jego piękny kożuch powiedział: „Daj mi ten kożuch i uciekaj”. Byli na drodze do mleczarni. Walasik zaryzykował,  zarzucił kożuch Niemcowi na głowę, a sam przez pole pędził w stronę rzeki. Niemiec zaczął strzelać, gdy ten był daleko, zadowolony jednak z pięknego kożucha pozwolił Walasikowi uciec. Organista ukrywał się już do końca wojny poza terenem Łososiny.
cdn.

Pan Zenon Duchnik – autor artykułów. Tu w swoim domu, w utworzonym przez siebie prywatnym muzeum. Foto: Bartosz Dybała, źródło zdjęcia: Gazeta Krakowska