Podłopień sprzed bez mała trzech dekad, jedno pokolenie temu!

Przedruk artykułu autorstwa Pawła Misiora, opublikowany w Gazecie Krakowskiej w listopadzie 1995 roku.

Na kogo zagłosuje Podłopień? Dlaczego kampania wyborcza tam mizerna? Czemu cała wieś w martwocie? 

Czy wróci przynajmniej czas świetności dla teatru z Podłopienia?

UPADEK   ZESPOŁU ARTYSTYCZNEGO

W Podłopieniu nie spotykana dotąd apatia przedwyborcza. Ściany starego domu sołtysa puste. Nikt nie nakleił plakatu, czy choćby ulotki, a przecież przed poprzednimi wyborami tylko chlustało od dziabnięć pędzli, smarujących klej pod afisze. Trzeba dodać, że stary dom sołtysa stoi w centrum wsi, na rozstajach dróg, rzut kamieniem od kościoła, a więc w miejscu najdogodniejszym dla akcji propagandowej. W dodatku stary dom sąsiaduje z nowym, piętrowym, jeszcze nie zamieszkanym, w którego suterenach będzie lokal wyborczy. Tym bardziej więc powinni nalepiać. Niestety, nie nalepiają.

Plakatów nie ma na murach żadnego sklepu, ani na froncie remizy, ani przy szkole. Ale to jeszcze mało. Najważniejsze, że ludzie mniej gadają o wyborach, mniej się emocjonują, mniej gwarzą przy piwie o kandydatach, a jeszcze rzadziej się kłócą o to kto zostanie prezydentem. Wszyscy zgodnie potwierdzają: przed tamtymi wyborami aż piszczało od zgiełku. Teraz martwota. Nawet ksiądz proboszcz nie wychyla się politycznie, zgodnie z zaleceniem biskupa, a może i dlatego, że dzisiaj zabieraniem głosu w sprawach wyborów łatwiej się parafianom narazić, niż ich pozyskać. Więc na mszach apolitycznie.
****
Co się stało?
Zastanawiamy się z Jakubem Dziadoniem, rekordzistą wśród sołtysów Nowosądeckiego. Przewodzi wsi już 41 lat!
Dziadoń ma 75 lat. Siedzi na drewnianej ławie. W mrocznej kuchni starego, parterowego domu. Okazuje spokój, wymieszany z odrobiną melancholii oraz dużą dawką zgorzknienia.
Nie ma afiszów – zagaja powoli.
Dawniej agitowali. Teroz cisza – uzupełnia, przypominając jak przed wyborami w 1990 roku lepili nocami po frontowej ścianie, tłukli się przy tym, dokazywali, a to co nalepili trudno było zedrzeć, bo klajstrowali jakimś świństwem z automatów (To chamstwo było! Syn mioł ich  już logą potraktować! – włącza się sołtysowa).
Sołtys domniemywa, że fakt zaniechania akcji plakatowej oznacza brak zainteresowania polską wsią ze strony kogokolwiek. Mówi, że Podłopień zapomniany w biedzie.

Oblicza biedy w Podłopieniu są następujące:
Po pierwsze mało miejsc pracy, bo tartak, mleczarnia i owocarnia w Tymbarku pozwalniały ludzi. Dalej: na stromiznach pod górami Łopień i Zęzów rośnie kiepsko. Zboże się nie opłaci. Żywiec też. Burak darmo. Mleko po trzy dwieście, czyli tańsze od
wody gazowanej. Smykałki do interesów ludzie się nie nauczyli. Kapitalizm przyniósł wsi 3 nowe sklepy spożywcze i stolarnię. Mało.
Sam sołtys ma 5 hektarów ornego i niecały milion renty. Żona – 3 miliony emerytury. Mają troje dzieci, w tym niedorozwiniętą córkę, której nauka w szkole w Gorlicach chłonie prawie całą emeryturę. Żyją z tego co urośnie.
Starcza na jedzenie. Nowego domu nie ma za co wykończyć. Dlatego już dłuższy czas tylko na lokal wyborczy się nadaje.
U sołtysa biednie i markotnie. Ale to jeszcze nie jest odpowiedź na pytanie, czemu Podłopień nie pasjonuje się wyborami.
Ludzie zobojętnieli – smutno diagnozuje Jakub Dziadoń.
I nie wierzą w nic. Chyba ino w to, że polityki brzuchy popasą, a im bida zostanie – dogaduje sołtysowa, Anna. 

Wszyscy obiecują, ale tyko jak som wybory.  Potym to nie pamiętają – jeszcze sołtys, który chyba postawi na Pawlaka, ale bez satysfakcji.
Z tej apatii trudno wyciągnąć ludzi. Jakub Dziadoń już nie próbuje. Dawno nic wspólnie nie zrobili. Gaz mają, wodę mają, droga na Zapałówki i Kurkówki jakoś idzie, siłą rozmachu gminy.
Nic we wsi nie działa. Koło Gospodyń Wiejskich padło. W PSL-u rzęzi. W straży nie działa młodzieżówka. Dyskotek się nie organizuje, bo przynosiły jedynie burdy i syf.
I nikt nie chce działać. Rekord 41 lat sołtysowania Jakuba Dziadonia trochę wymuszony.
Jakub Dziadoń: Nikt sie nie pcho w soltysy. Jakby kto stanoł w szranki, to bym sie zrzekł. Ino nikt nie chce stanąć.
*****
W procesie upadania wszystkiego w Podłopieniu wyróżnia się nietypowa historia rozstroju słynnego na całą okolicę, a może i na kraj amatorskiego zespołu artystycznego. Trupa, założona w latach dwudziestych, odgrywała wielkie dramaty, znaczące
komedie i tradycyjne, doroczne jasełka. W jasełkach, albo w wymagających licznych statystów przedstawieniach występowało pół wsi. Jak gadać z mieszkańcami Podłopienia, to co rusz trafi się aktor. Sołtys należy do nielicznych, którzy nie mieli zdolności do sztuczek.
Zespół artystyczny był podłopieńskim cackiem i chlubą.
Do czasów jego sławy i upadku jeszcze wrócimy.
*****
To są wybory z pudelka. Jedyna ciekawość wyborcza podłopnian kieruje się na i programy telewizyjne, które oglądają, chociaż z umiarkowanym zainteresowaniem, bo nie wszystkich kandydatów potrafią rozpoznać. Za dużo obcych gąb.
Na przykład Andrzej Kęska, który maszeruje przez wieś z napoczętym piwem Jagär (tymbarskie!) – ogląda programy i ocenia.
Zagłosuje na Pawlaka.
-Bo najmądrzyj gada i o nasze, chłopskie się troszczy – tłumaczy.
W drugiej turze, gdyby przeszli Wałęsa i Kwaśniewski, opowie się za Wałęsą, bo z Kwaśniewskim bez przyszłości.
Brat Andrzeja, Marek, głosowałby na Wałęsę już w pierwszej turze, ale będzie w dniu wyborów za granicą, więc mu się nie uda.
Jego kolega, poznany tylko z imienia Adam, również odda głos na Lecha.
-Kwaśniewski by ino skopyrtoł wszysko – twierdzi i umyka, gdyż woli zostać półanonimowy.
Na innych trudno byłoby Adamowi głosować. Odkąd zepsuł mu się pół roku temu telewizor kontakt ze światem wielkiej polityki ma tylko przez sąsiadów albo z radia.
Potwierdzi się jeszcze później, że żaden ze zwolenników Wałęsy, czy Pawlaka nie mówi o swoim kandydacie z entuzjazmem. Nadzieje skończyły się w Podłopieniu 4 lata temu. Liczyli, ze Lech wszystko odmieni, odkarmi ich. Zawiedli się. Potem jeszcze mieli ciut złudzeń, że nowy Sejm podwyższy cenę mleka, żywca i czego tam jeszcze. Nie spełniło się.
A teraz w żadne zmiany nie wierzą. Nikt się nie będzie bił za swojego kandydata, tak jak poprzednio, gdy prali się na pięści zwolennik Wałęsy i wyznawca Tymińskiego. Młotek, który Andrzej Kęska dzierży w lewej ręce, posłuży mu wyłącznie do wbijania gwoździ.
*****
Zespół artystyczny grał przed wojną głównie komedie. Wśród nich ,,Stryj przyjechał” i „Szewc Walenty zakonnikiem”.
Po wojnie wystawiali między innymi „Kwartet dworcowy” Newerlego, ,,Lekarza mimo woli” Moliera oraz „Niziny” Orzeszkowej. Stroje pożyczali od innych zespołów amatorskich albo szyli we własnym zakresie.
Jeździli na przeglądy. Bywało na początku, że mylili ich, nazywając zespołem z Podpłomienia”.
Zaczęli zdobywać nagrody i dyplomy. Grali wielokrotnie w Warszawie (również w teatrze Ateneum”). Podłopień był dumny!
Ich sława urosła. Nie mylono już Podłopienia z Podpłomieniem.
*****
Teresa Michałko (właśnie  wiesza pranie) musi przemyśleć rzecz. Poprzednio dała głos na Wałęsę. Nie wyklucza, że i teraz go wybierze. Chciałaby, żeby prezydent był za gospodarstwem”. I żeby dał pracę jej mężowi, który na bezrobociu.
Sąsiadka Teresy Zosia Czernek nie będzie głosować na Wałęsę, chociaż rodzina, a zwłaszcza szwagier trochę namawia. Zosia 4 lata temu skończyła technikum (specjalność technologia żywności) i pozostaje bez pracy. Zaganianie krów na pastwisko już ją nie bawi. Zagłosowałaby na Markiewicza. Wydaje jej się, że w gadce mocny i przystojny. Tyle że rozsądnie domyśla się, że
głos na Markiewicza byłby stracony (,,I tak nie przejdzie…”).
Wie na kogo nie zagłosuje: na Wałęsę, bo niewykształcony, na Pawlaka, bo wystraszony jak przemawia, i na Kaczyńskiego, bo tylko w minach dobry.
Może na tą całą kobitę, Waltz podpowiada córce Mieczysław Czernek, niegdyś pastuszek w jasełkach, teraz rencista (trzy trzysta za I grupę inwalidztwa, z dodatkiem pielęgnacyjnym).
Kobita kobitę powinna popierać. Przecie nawet msze kobity by chciały zamawiać przed obrazem Matki Boskiej – Mieczysław konsekwentnie zaczepia.
E, nie – Zosia kręci głową; nie zna Hanny, chociaż cała Limanowa nią oblepiona; żartem przytyka ojcu, że Hanna ma nogi ładne i uśmiech, to może ojciec się skusi.
Ale ojciec prawdopodobnie na Wałęsę, chociaż z musu. Na Pawlaka przecie się nie do, bo o nos zapomnioł w rządzie. No, wspomnioł choć? – pyta.
Dalej: na tego co w więzieniu siedział (Kuroń) nie, bo jakiś obcy. Na Kwaśniewskiego też nie, mimo że za komuny Czernek ulgi dostawał w gminie. Wie jednak, że komuna to hołota. Twierdzi, że dzięki ustrojowi i pracy palacza przy dwóch kotłach jest dzisiaj dychawiczny.
Nadjechał ciągnikiem syn Mieczysława, Zbyszek. Da głos na Pawlaka, bo rolnik. Ale w drugiej turze na Wałęsę –  Niech sobie dalej macha rękami – śmieje się.
Inni kandydaci to kpiny- (twierdzi Zbyszek). Nieznani, poszarpani.
Wspiera Zbyszka matka, Maria, która w celu zaprezentowania się do zdjęcia w gazecie włożyła czysty chałat:
Ile kosztuje mleko, a ile piwo, niech se ci wszyscy kandydaci przeliczą! – apeluje.
Drogą nadchodzi Anna Czyrnek (Czernków i Czyrnków we wsi dużo). Jej mąż był z jednym ze słynniejszych aktorów zespołu artystycznego. Niezapomniane w Podłopieniu zostaną jego role jasełkowego Żyda. ,,Kup Pan tę jesionkę, 70 procent wełny i reszta tego co ją gryzie…” monologował.
Anna Czyrnek ma złe zapatrywania na wybory. Ma też 2 miliony renty, a starość idzie.
Wygląda w telewizorze takiego kandydata, który rolnikowi da żyć.
I żeby za naszą wiarą był. Żeby sie nie porobiło tak, że katechezy nie bedzie wolno, ani do kościoła se pójść.
Wychodzi na razie Czyrnkowej, że Pawlak.
Robi się gwarne. Stoimy tak na drodze, wszystkie – Czernki, Czyrnkowa i ja, i gadamy. O braku ochoty do robienia razem różnych rzeczy też. Żal im zespołu artystycznego. Żal nawet Koła Gospodyń Wiejskich, które działało, jak władza skapnęła grosza. Nowa władza nie skapnie. Ludzie się sami mają organizować, tyle że się nie organizują. Więc KGW to trup.
Przynajmniej do śmiechu coś wyszło:
– Tymiński to by był, ino że se chyba dolary źle policzył – wszyscy się zaśmiewamy.
Ale znowu poważnie, bo Mieczysław twierdzi, że frekwencji może nie być w związku z tym, że ludzie „struli się wszystkim”.
Może nie będzie tak źle. Lokal wyborczy dobrze usytuowany. Powinien być w szkole, albo w remizie, ale szkoła i remiza daleko od kościoła, a nowy dom sołtysa opodal. To się nazywa udogodnienie. Ludzie prosto po mszy powinni zajść i postawić krzyżyk na  kartce. Msze w Podłopieniu w niedzielę trzy: o 7.00, o 10.00, a także o 15.00. Największej o frekwencji można
się  spodziewać po sumie, koło jedenastej.
*****
Cały Podłopień rozpamiętuje swoich aktorów. Weźmy Antoniego Czernka, brata Mieczysława (pastuszek) i Józefa (Żyd). Jak on  śpiewał „Maluśkiego”! Podobno Santorka wysiada.
Wspomnijmy grę Jana Puchały. Seplenił chłopina, ale go do ról rwało. Nie chciał statystować, więc trzeba go było słuchać, nie rozumiejąc.
Należy też dać sprawiedliwość muzykantom. Jak ten Wojtek dął w klarnet. A Jan na skrzypkach? Dech zapierało.
*****
Koło szkoły maszeruje Józef Bubul. Pytam go na kogo  zagłosuje. On:
– I tak my skończeni, i tak. W cuda nie wierzę, ino w Boga. Nie póde głosować. 
W telewizor Bubul nie spoziera. Sądzi, że gdyby nie marne renciny, to ludzie by pozdychali z głodu.
I znajomek Bubula, Tadeusz Toporkiewicz myśli, żeby nie pójść (bez jednego żołnierza wojna sie uda”). Chyba  jednak skusi i jeszcze raz uwierzy Wałęsie. Czy zawierzy?
Nic mi złego nie zrobił, tyle jego zasługi – wyjaśnia.
Trzeba zaznaczyć, że prawie cały Podłopień, jak wiele wsi nowosądeckich, raczej antykomunistyczny. Niektórzy mówią, że za komuny mieli dostatniej, ale w chomącie.
Miłośników Kwaśniewskiego tu mało.
Szukam ich. Duda był we wsi szefem PZPR. Może on?
Blisko. Bolesław Duda, pamiętny król Kasper z jasełek waha się między Pawlakiem a Kwaśniewskim. Pawlak, bo prezes straży (Bolesław kieruje strażakami w Podłopieniu). A Kwaśniewski, bo spokojny. I wcale nie dlatego, że był w PZPR, jak Duda, który twierdzi, że działał z musu, działaczy nie lubił, a jak partię rozwiązali, powiedział sobie: ,,Bogu dzięki, że to ślag
trafił. Ino w straży będe.”
Duda żałuje, że żaden z kandydatów nie przyjechał do Tymbarku, albo chociaż do Limanowej. Obejrzałbych, wysłuchał.
Wałęsy wysłuchuje w telewizji i nawet nie potępia.
Chociaż myślę, że za dużo mądrujesz, smoku z Gdańska – radzi prezydentowi, a ma do tego prawo, bo przybył do Podłopienia właśnie z Gdańska!
Gadamy z Dudą o upadku zespołu artystycznego. Roztkliwił się. Jeszcze go nosi na scenę w remizie.
Zagrałby pan jeszcze Kaspra?
Kaspra, to może nie, ale małą rólkę…- snuje marzenie.
A żona w to marzenie twardo:
Chyba żebyś starca zagrol, idźże, idźże.
Gadamy też z Dudą o kiepskim losie straży pożarnej, której komenderuje. Przewodzi, bo nie ma innych chętnych. Ma 68 lat i chce w styczniu ogłosić dymisję. Ale czy przyjmą? Wątpi.
Najbardziej mu przykro, że młodzieżówka strażacka nie działa. Odkąd sam zarzucił ćwiczenie młodych w posługiwaniu się sikawkami nie ma kto przejąć treningów.
Młodzi telewizor oglądają – smuci się Duda.
Patrzą ino co zysk przyniesie. Źle to dla straży  – frasuje się.
Na razie w straży mimo wszystko 54 druhów. Jeszcze ma kto gasić pożary.
*****
Złe dla zespołu artystycznego przyszło ze śmiercią reżyserki Pieguszewskiej. Brakło lidera.
Brakło też młodzieży. Kiedy w 1986 r. kilka dziewczyn-aktorek powychodziło mąż, a chłopcy się rozjechali w świat – zespół przestał się zbierać. To był koniec.
*****
Idę do księdza proboszcza. Grzecznie mnie  odprawia.
Zasłania się poleceniem biskupa. Mówi, że może nakarmić, daje święty obrazek na pamiątkę (Jezu ufam Tobie!”), zaprasza na mszę świętą, ale na pytania zahaczające o politykę nie odpowiada.
Za to kolejni mieszkańcy potwierdzają, że w Podłopieniu liczy się tak naprawdę tylko Pawlak i Wałęsa.
Maria Kęska, lat 68, słynny aniołek z jasełek, stoi za Pawlakiem („ziemi musimy się trzymać”). Lepper się nie nadaje.
On i Żyrynowski jedne pomysły mają – wnioskuje.
Franciszek Zwierczyk, jasełkowy prorok i w razie potrzeby żołnierz przy Herodzie, wzbrania się przed ujawnieniem kogo na liście obdarzy krzyżykiem (ale najprędzej Pawlaka, bo niepochopny; absolutnie nie Pietrzaka, który chce tylko swoją
osobę uwidocznić).
Synowa Zwierczyka Irena waha się między Wałęsą i Olszewskim („nie ma na kogo innego”).
Żałujemy ze Zwierczykami upadku teatru. Liczą, że znajdzie się reżyser i zespół ruszy.
Bo ludzie we wsi uzdolnieni, jak mało gdzie – przekonuje Franciszek.
Zwierczyk jest jednym z 9 członków komisji wyborczej w Podłopieniu. Już tradycyjnie.
Etatowy jestem, przyzwyczaiłem się. No i mało chętnych. Nie miałby kto siedzieć za stołem – mówi.
*****
Przewodniczący PSL-u w Podłopieniu, elektryk (prezydencki zawód!”) Ignacy Kęska, zagłosuje jak na to przynależność polityczna wskazuje: na Pawlaka.
-Jak był premierem to coś drgnęło w cenach przekonuje Ignac (43 lata; 3,5 miliona pensji w szpitalu w Limanowej).
Do robienia ostrej kampanii za Pawlakiem czasy złe, ludziom się nie chce interesować wyborami. PSL zresztą w Podłopieniu nieliczny i starzejący się. 15 członków, sami seniorzy. ZMW ledwo dycha.
Mieczysław, brat Ignaca, da swój głos na mecenasa (Olszewski). Podoba mu się wizja lustracji (jak siedzi na stołku, to niech wiadomo będzie skąd jest”).
Pozostali aspiranci do prezydentury miałcy. Bracia kupiliby ropę za 2,5 tysiąca od litra, ale na Korwina głosów nie skierują, bo go mają za dziwaka.
W drugiej turze Kęskowie nie zagłosują na Wałęsę (jeśli przejdzie). Ich zdaniem już mógł się wykazać. Od biedy za Kwaśniewskim staną. Nawet Mieczysław, chociaż preferuje lustrację.
Już poprzednio bracia w drugiej turze nie chcieli Wałęsy. Głosowali na Tymińskiego. Ignacemu Tymiński wydał się człowiekiem spoza układu”. Sądzi, że historia przyznała mu rację, a już na pewno oddał mu sprawiedliwość kolega, który zawiedziony Wałęsą nabazgrał w kiblu szpitalnym hasło, które do dziś przetrwało:
„Niech żyje nam Tymiński Stan”.
Dzisiaj kandydatów na Tymińskiego zbyt wielu. Dlatego Bubel, Piotrowicz, Pawłowski, czy Koźluk są bez szans.
*****
Oczywiście, rodzina Kęsków również angażowała się w zespół artystyczny. Ba, Ignac rej wodził!
Przyszedłem, zagrałem jako rezerwowy, a potem już brylowałem – opowiada bez fałszywej skromności.
W jasełkach był mędrcem, albo pasterzem, jak padło. Ciągnął główne role w „Lekarzu mimo woli” (Molier po góralsku), w „Kwartecie dworcowym” Newerlego i „W zalotach na kwaterze” (uleciał mu autor).
Ról uczy się na pamięć raz, dwa. Lubił grać. Miło było krzyknąć na końcu sztuki Moliera medycynie się upieklo!”; albo rozpocząć ,,Kwartet dworcowy” od słów: Nazywam się Rosłoń Józef, wieś  Kwartno, powiat Strzelce, województwo opolskie…”
Wydawał na gościnnych wojażach własne pieniądze (” trza było na rozkurz….”). Zebrał za aktorstwo dyplomy i nagrody (komplet dziel Stachury). Na końcu działalności został nawet z konieczności reżyserem. Komunistyczni spece od kultury sugerowali mu, żeby Heroda uwspółcześnić i przywdziać mu czapkę strażaka.
– Herod zawsze ma być taki sam – odpowiedział Ignac.
Gdy teatr padł Kęska jeszcze raz wystartował solo w „Limanowskiej słazie”. Wygrał zlot monologiem ,,To był pikny koń”, według własnego pomysłu.
Od 9 lat nie gra. Dziurę ma w duszy. Chciałby wrócić na scenę. Role by sobie przypomniał w mig. Byle ktoś za reżyserkę się wziął i żeby innym się chciało grać.
Tylko czy ludziom się zachce, gdy każdy dziś liczy swoje centy i swoją rzepkę skrobie?
Ale, ale. W ostatnia niedzielę września zorganizowano spotkanie dawnych aktorów Podłopienia. Przyszło 30 osób. Była wódeczka i wspomnienia.
– Może by nastroić jaką śtućko?-zagaił któryś z weteranów.
Ustalili, że trzeba przywrócić teatr. Może przeszkodzić im fakt, że średnia wieku zespołu zwyżkuje.
 
Paweł MISIOR
 
 
Zdjęcia:
Andrzej KRAMARZ 
 
 
 

Jest ich 175! Palemki wykonane przez Panie z KGW Tymbark do nabycia już w tą niedzielę!

Panie z KGW Tymbark już na początku okresu Wielkiego Postu przystąpiły do przygotowania materiałów, z których planowały wykonać palemki dla Państwa! Palemki są gotowe! 
Panie serdecznie zapraszają przed tymbarski kościół w niedzielę (26.03), przed i po każdej Mszy św. Ofiara od 20 zł. Całkowity dochód będzie przeznaczony na działalność Caritasu przy naszej parafii.
 
„Niech zakup palemek będzie wyrazem naszej wspólnej wielkopostnej ofiary dla potrzebujących. I niech się dzieje dobro…..ZAPRASZAMY😘😍❤ ” – zaapelowały Panie z KGW Tymbark!
 
 
ły!
 
 
zdjęcia: KGW Tymbark
 

” W CISZY” – wystawa malarstwa Agnieszki Kwiatkowskiej

W Biurze Wystaw Artystycznych „U Jaksy” w Miechowie została zorganizowana wystawa malarstwa Agnieszki Kwiatkowskiej. Pani Agnieszka pochodzi z Tymbarku. Ukończyła Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w Nowym Wiśniczu na specjalizacji sztukatorstwo, a następnie Instytut Sztuk Pięknych na Uniwersytecie Śląskim, gdzie w 1995 roku uzyskała dyplom w pracowni rzeźby prof. Jerzego Fobera. Aktualnie zajmuje się malarstwem olejnym i akrylowym. Ma na swoim koncie wiele wystaw indywidualnych m.in. w galeriach w Niemczech, Rosji, Słowacji i w Polsce oraz kilkadziesiąt zbiorowych w wielu miejscach Europy, a jej prace w zbiorach prywatnych rozsypane są po całym świecie.

Prace Pani Agnieszki prezentowane były również w tymbarskiej bibliotece. Między innymi  wspólna, rodzinna, wystawa prac rodziny Kordeczków w 2016 roku, kiedy to mogliśmy oglądać  również prace Taty śp.Mieczysława oraz bratanka Artura. 

Pani Agnieszka jest też choreografem i instruktorem tańca współczesnego. Współpracuje z Teatrem Prób w Krakowie. Tworzy spektakle taneczne z udziałem dzieci i młodzieży. Od wielu lat z wielką pasją zajmuje się edukacją artystyczną, nie tylko poprzez plastykę, ale również taniec oraz film. Jej dokonania w obszarze animacji kulturalnej dzieci i młodzieży zostały nagrodzone dwukrotnym ministerialnym stypendium oraz medalem Komisji Edukacji Narodowej. Obecnie mieszka w Wieliczce, pracuje w Krakowie.

Pani Agnieszka Kwiatkowska, 2016 r., wystawa w tymbarskiej bibliotece  (zdjęcie: Roland Mielnicki)

24 marca. Narodowy Dzień Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką

Narodowy Dzień Pamięci Polaków ratujących Żydów podczas okupacji niemieckiej to dzień, w którym państwo polskie składa hołd swoim bohaterom – Polakom, którzy pomimo grożącej kary śmierci nieśli pomoc swoim żydowskim sąsiadom, swoim żydowskim współobywatelom. 

Wybrana na dzień obchodów data –  24 marca – jest symboliczna. To właśnie tego dnia w 1944 roku dokonano egzekucji na rodzinie Ulmów. W 1995 r. Józefowi i Wiktorii nadano pośmiertnie tytuł Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. W 2010 r. Prezydent Lech Kaczyński odznaczył ich Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

Biskup pelpliński Jan Bernard Szlaga otworzył w 2003 roku proces beatyfikacyjny grupy polskich męczenników z okresu II wojny światowej, wśród których znalazła się rodzina Ulmów.  Papież Franciszek uznał w grudniu ubiegłego roku męczeństwo małżeństwa Ulmów i ich siedmiorga dzieci. Oznacza to, że nic już nie stoi na przeszkodzie do ich beatyfikacji. Odbędzie się ona 10 września 2023 roku.  Mszę beatyfikacyjną w dawnym domu Ulmów we wsi Markowa odprawi szef watykańskiego Urzędu do Spraw Kanonizacyjnych kardynał Marcello Semeraro.

Historię rodziny Ulmów przedstawia książka wydana przez wydawnictwo Rafael „Rodzima Ulmów”. Poniżej informacje na podstawie tejże publikacji.

W połowie lat trzydziestych XX wieku Józef spotkał swą przyszłą żonę, 12 lat młodszą Wiktorię Niemczak. Mimo że mieszkali
kilka domów od siebie, poznali się na zebraniu miejscowego koła Związku Młodzieży Wiejskiej RP ,,Wici”. Wiktoria była także słuchaczką kursów na Wiejskim Uniwersytecie Orkanowym (Markowa byłą wsią, w której działały prężnie organizacje społeczne i kulturalne).  Pamiętano, jak występowała w jasełkach w roli Matki Bożej.
Pobrali się 7 lipca 1935 roku i wkrótce rodzina zaczęła się powiększać. Jako pierwsza – 18 lipca 1936 roku – urodziła się Stasia, a następnie przed wybuchem wojny na świat przyszły jeszcze Basia (6 października 1937 roku) i Władziu (5 grudnia 1938 roku).  Dwa lata później, 3 kwietnia 1940 roku, na świat przyszedł Franuś, następnie Antoś (6 czerwca 1941 roku) i Marysia (16 września 1942 roku).
Ulma, jako fotograf amator, utrwalał na fotografiach głównie swą rodzinę. Zachowało się wiele wzruszających zdjęć z tamtego okresu. Na jednym z nich widać Józefa trzymającego Wiktorię na swoich kolanach, przytulonych do siebie, na innych coraz większą gromadkę dzieci. Józef pracował ciężko, ale niewielkie gospodarstwo przynosiło skromne dochody. Dorabiał więc robieniem fotografii, jak również prowadzeniem szkółki drzew owocowych. Za zgromadzone oszczędności w 1939 roku kupił ze szwagrem kilkanaście hektarów ziemi w Wojsławicach koło Sokala na wschodzie. Wcześniej nabył także prowizoryczny drewniany dom, który złożył tymczasowo na swym podwórku w Markowej. Przygotowywał się do przeprowadzki, cieszył się hektarami swojej pięknie położonej, czarnej, żyznej ziemi, która zapewniłaby dostatniejsze życie. Sąsiadom pokazywał
zdjęcia nowego gospodarstwa. W przeprowadzce przeszkodził jednak wybuch wojny. Został powołany do wojska, bił się w kampanii wrześniowej. Później z bratem dotarli do Wojsławic, ale szybko musieli je opuścić. 
 
Podczas wojny w Markowej mieszkało wiele rodzin żydowskich. Jednakże od 1942 roku Niemcy coraz częściej prowadzili akcje ich wymordowywania. Okna z domu Ulmów wychodziły na teren, na których zabijano Żydów.  Pojmanych  Żydów przed rozstrzelaniem jeszcze bito, a potem sami musieli kopać sobie grób. Władysław (brat Józefa) Ulma widział, jak strzelał Kindler. Potem wracał do siebie, włączał na cały głos gramofon i zawsze się upijał. Antoni Kuźniar pamięta scenę, jak Kindler w białych rękawiczkach strzelał w tył głowy mężczyznom stojącym na krawędzi wykopanego przez siebie wcześniej dołu. Widział też trzy córki i matkę. Jeszcze jedno dziecko kobieta trzymała na rękach. Kindler najpierw zabił dziewczynki. Potem
– ono jeszcze przechyliło główkę i popatrzyło strzelił w głowę dziecka na zabójcę. Wtedy wściekły strzelił do matki, po czym zdjął poplamione krwią rękawiczki i rzucił je do dołu.
Na ,,okopie” oraz drugim nieodległym miejscu rozstrzelano łącznie 41 Żydów. Po wojnie, w 1947 roku ich ciała ekshumowano i przewieziono na cmentarz w Jagielle-Niechciałkach koło Przeworska.
Ponieważ główną akcję eksterminacji ludności żydowskiej Niemcy przeprowadzali latem i jesienią 1942 roku, część Żydów zdołała ją przeczekać w polach. Niektórzy ukryli się w zaroślach i jarach, zwanych potocznie „potokami”. Jednej z rodzin schron w ,,potokach” pomagał budować Józef Ulma. Większość tych, którzy uciekli, chodziła po chłopskich domach i, starając się zdobyć pewniejsze miejsce pobytu, prosiła o przechowanie. Chłopi bali się jednak konsekwencji – jakakolwiek pomoc Żydom karana była śmiercią. Nie wszyscy zachowywali się przyzwoicie, ale wielu mieszkańców odważyło się na zostawienie nocą w umówionych miejscach żywności. Byli też tacy, którzy mimo grożącej im kary śmierci ukryli Żydów
w swoich domach na wiele miesięcy.
Jedną z takich rodzin byli właśnie  Wiktoria i Józef Ulmowie. Na strychu ich niewielkiego domku schroniły się dwie rodziny: Saul Goldman z czterema synami o nieznanych imionach (zwani w Markowej Szallami) oraz sąsiedzi rodzinnego domu Józefa Ulmy,  zamężne córki Chaima i Estery Goldmanów: Lea Didner z siostrą Gołdą Grünfeld i małą córeczką (o nieznanym imieniu) tej ostatniej. Kilkaset metrów dalej u Antoniego i Doroty Szylarów mieszkających z dziećmi (Zofią, Heleną, Eugeniuszem, Franciszkiem, Janiną) przez 19 miesięcy ukrywała się rodzina Weltzów: Abraham, Moniek, Aron z siostrą i żoną Shirley i ich małym synkiem. Przyszli oni w styczniu 1943 roku i zaszyli się w stodole. Później Antoni Szylar przeniósł ich do szopy. Przed wojną byli to bardzo bogaci ludzie. Potem tułali się od domu do domu. Ich przyjście pamiętała córka Antoniego Helena, po mężu Kielar. Weltzowie byli prawie nadzy i bosi, nie mieli nic. Jej ojciec ukrył ich w norze ze słomy na strychu. Dom stał blisko ,,okopu”. Wszyscy słyszeli strzały oraz przeraźliwe krzyki i jęki mordowanych przez Niemców innych, złapanych, Żydów.
Braci Goldmanów znał posterunkowy z Łańcuta Włodzimierz Leś (Ukrainiec), pochodzący z rusińskiej miejscowości Biała koło Rzeszowa. Przed wojną sprzedał im konia, a w czasie okupacji dał im schronienie w zamian za przekazanie części ich dóbr. Gdy sytuacja się zaostrzyła i za pomoc Żydom zaczęła realnie grozić kara śmierci, przestał udzielać im pomocy. Musieli więc szukać sobie innej kryjówki. Udali się wtedy do znajomych gospodarzy z Markowej – Ulmów. Goldmanowie jednak nadal nachodzili Lesia i domagali się od niego wsparcia, gdyż najprawdopodobniej u niego zostawili znaczną część majątku. Ponieważ ten od pewnego momentu odmawiał im pomocy, sami próbowali odzyskać swoją własność lub przejąć w zamian
inne jego dobra. Dokumenty Ludowej Straży Bezpieczeństwa sugerują, że Leś obawiał się utracić resztę żydowskiego majątku. Wiele wskazuje na to, że kolejne ,,kradzieże” ze strony Goldmanów i zbliżający się koniec wojny spowodowały, że zdecydował się zdradzić kolegom z żandarmerii niemieckiej miejsce ukrywania się żydowskiej rodziny. Dowiedział
się, że przebywają u Ulmów. Władysław Ulma przypomina sobie, że on przyjechał do brata pod pretekstem zrobienia fotografii, aby sprawdzić, czy Żydzi rzeczywiście są u niego. Goldmanowie nawet się specjalnie nie kryli, przecież znali się jeszcze sprzed wojny.
Leś prawdopodobnie powiadomił o swym odkryciu Niemców. Niemiecka żandarmeria w Łańcucie, nie podając powodu, nakazała czterem woźnicom z okolicznych miejscowości stawić się z furmankami w nocy z 23 na 24 marca 1944 roku. Jednym z nich był osiemnastoletni Edward Nawojski z pobliskiej Kraczkowej, który pojechał w zastępstwie ojca.
Oczekiwali oni na wezwanie w stajni magistrackiej, a o pierwszej w nocy rozkazano im przybyć pod budynek żandarmerii. Na wozy wsiadło pięciu żandarmów oraz czterech lub sześciu funkcjonariuszy policji granatowej.
Całą grupą dowodził szef posterunku w Łańcucie porucznik Eilert Dieken. Wraz z nim wyjechali żandarmi: Gustaw Unbehend, Josef Kokott, Michael Dziewulski i Erich Wilde, oraz granatowi policjanci, między innymi Włodzimierz Leś oraz Eustachy Kolman. 
Tuż przed świtem furmanki drogą przez Soninę dotarły do gospodarstwa Józefa Ulmy. Żandarmi wraz z policjantami otoczyli je, a furmanów pozostawili na uboczu. Wkrótce rozległo się kilka strzałów. Jako pierwsi zginęli, jeszcze podczas snu, dwaj bracia Goldmanowie oraz jedna z sióstr Gołda Grünfeld. Wtedy Niemcy wezwali furmanów, aby patrzyli, jak dokonują mordu. To miało odstraszyć innych od pomocy Żydom. Wtedy zastrzelili kolejnego z braci Goldmanów, następnie Lee Goldman wraz z małym dzieckiem, a na końcu pozostałych Goldmanów.
Przed chałupę  wyprowadzono też Józefa i Wiktorię i tam zastrzelono. W czasie rozstrzeliwania na miejscu egzekucji słychać było straszne krzyki, lament ludzi, dzieci wołały rodziców, a rodzice już nie żyli. Był to wstrząsający widok – zapamiętał Nawojski.
Wśród krzyków i płaczu żandarmi zastanawiali się, co zrobić z szóstką dzieci. Po krótkiej naradzie Dieken zdecydował, że ich także należy rozstrzelać. Trójkę lub czwórkę dzieci własnoręcznie zamordował Kokott.
Krzyczał przy tym: ,,Patrzcie, jak giną polskie świnie, które przechowują Żydów”. Ten widok na całe życie wrył się w pamięć Nawojskiego. Od kul zginęły wszystkie dzieci Ulmów: Stasia, Basia, Władziu, Franus, Antoś, Marysia i siódme w łonie matki, która właśnie zaczęła je rodzić.
Zapanowała cisza. Przed domem i w chałupie pozostały zwłoki siedemnastu osób.
Niemcy wezwali sołtysa Teofila Kielara, aby pochował zamordowanych. 
Gdy ten zapytał dowódcę, dlaczego zastrzelono również dzieci, usłyszał: ,,Żeby gromada nie miała z nimi kłopotu”.
Po zbrodni Niemcy przystąpili do rabunku. Kokott zabrał Franciszka Szylara, jednego z tych, których przyprowadzono, by kopali grób, i nakazał mu, nadzorując i świecąc latarką, dokładne przeszukanie zamordowanych Żydów. Gdy przy zwłokach Gołdy Grünfeld zauważył schowane na piersi pudełko z kosztownościami, powiedział: ,,Tego mi było potrzeba”, po czym
schował je do kieszeni. Inni Niemcy zajęci byli rabowaniem dobytku Ulmów. Zabrano skrzynie, materace, łóżka, naczynia, a także dużo wyprawionych już skór. Ponieważ wszystkich rzeczy nie zdołano pomieścić na furmankach, które przyjechały z Łańcuta, dodatkowo załadowano je na dwa wozy z Markowej. Przywołanym ludziom rozkazano znieść zamordowanych ze strychu i wykopać duży dół. Franciszek Szylar podszedł do jednego z Niemców i poprosił, by żydzi i katolicy zostali pochowani oddzielnie. Prośba ta zdenerwowała żandarma. Strzelił on w stronę Szylara, dziurawiąc trzymane przez niego wiadro. Ostatecznie Niemcy zgodzili się na wykopanie dwóch dołów, w których umieszczono osobno zamordowanych Polaków i Żydów. Po zakopaniu zwłok żandarm Kokott powiedział do obecnych Polaków: ,,Nikt nie śmie wiedzieć, ile osób zostało zastrzelonych. To wiecie tylko wy i ja!”.
W tym czasie dowódca Dieken wraz z jednym z żandarmów udał się na położony kilkaset metrów dalej posterunek policji granatowej, gdzie udzielił nagany komendantowi posterunku za to, iż ,,pod jego nosem” ukrywali się Żydzi. Pobyt morderców zakończył się libacją na miejscu zbrodni. 
Przyszły mąż Heleny Szylar – Kazimierz Kielar – był synem Teofila, ówczesnego sołtysa w Markowej. Niemcy zawołali sołtysa i naubliżali mu, że nic nie wiedział o przechowywanych Żydach. Żandarmi lubili wódkę, więc sołtys posłał po nią syna i spił ich. Wtedy pijanych, wraz ze zrabowanym dobytkiem Ulmów wywieziono do Łańcuta. 
 
Informacja/zdjęcia z książki „Rodzina Umów” Mateusza Szpytmana oraz Jarosława Szarka 
 

Idąc Drogą Krzyżową na Paproć

Od osiedla Zaolzie na górę Paproć idzie się drogą, przy której przed laty zostały postawione drewniane krzyże, tworzące Drogę Krzyżową. Niestety krzyże te są raz po raz niszczone. Mieszkańcy wykonują od nowa, ale zniszczenia się powtarzają.  Na przykład w ostatnim okresie krzyż rozpoczynający Drogę został wyrwany i wrzucony do rzeki. Został on później przez mieszkańców wyciągnięty. Na samym szlaku, a szczególnie na szczycie, „turyści” śmiecą, niszczą co popadnie. Niestety są to częste obrazki, pomimo kierowanych apeli np. przez tymbarskich Strzelców, którzy raz po raz sprzątają szlak, zbierając całe worki śmieci. 

Jednakże mimo wszystko, trwający okres Wielkiego Postu, oraz rozwijającą się wiosna, to dobry czas, aby w tą Drogę wyruszyć.

IWS

zdjęcia: GS

 

 

„Z biegiem rzeki Łososiny” – spotkanie autorskie z Robertem Kowalskim

W tymbarskiej bibliotece Czytelnicy spotkali się z Robertem Kowalskim – autorem nowowydanej książki „Z biegiem rzeki Łososiny, szkice historyczne: ludzie, miejsca, wydarzenia”.

Spotkanie autorskie otworzyli: Dyrektor biblioteki Ewa Skrzekut, która przywitała zebranych, wśród których byli księża proboszczowie Parafii Tymbark dr Jan Banach oraz Parafii Dobra ks. Wojciech Sroka, jak też radni Rady Gminy Tymbark, a następnie Wójt Gminy Tymbark Paweł Ptaszek.

Pan Robert Kowalski przedstawił główne założenia, jakimi kierował się przy opracowaniu książki, aparat badawczy, opisane miejsca, sytuacje, tło historyczne.  Szczegółowiej omówił tematy związane z Tymbarkiem, a opisane w książce, tymbarski cmentarz, kapliczka kolejowa.  Złożył też podziękowania osobom, które służyły pomocą przy powstawianiu tego opracowania. 

Na zakończenie był czas na pytania do autora (np. czy Podłopień, jako miejscowość również leżąca przy Łososinie, jest lub czy będzie przedmiotem zainteresowań autora). Można było też nabyć książkę. 

Spotkaniu towarzyszyła piękna, bardzo starannie przygotowana, wystawa prac fotograficznych śp.Bogumiła Bubuli, który, jako fotograf amator, utrwalał na kliszy życie społeczne, i rodzinne, Tymbarku lat międzywojennych, a następnie powojennych. Na wystawie pokazano też archiwalne egzemplarze prasy międzywojennej. Bogumił Bubula był działaczem spółdzielczym, jednym z współtwórców spółdzielni mleczarskiej w Tymbarku. Wystawę przygotował wnuk autora historycznych zdjęć – Tadeusz. 

IWS

IWS